Po pewnym pracowitym czasie, wszystkie manele z pokoju chłopców zostały posegregowane, opłakane łzami rzęsistymi i zaniesione na przechowanie do dużego pokoju, bądź na śmietnik. Meble rozebrałem na czynniki pierwsze, częściowo przy użyciu wkrętarki, częściowo młotka, a częściowo brutalnej siły. Moje ręce wyglądały po tym jak po walce z bengalskim tygrysem. Płyty mebli pracowicie posklejałem taśmą na wygodne do przenoszenia pakiety.
Nie bardzo było wiadomo, co z nimi zrobić. Miejski Zakład Oczyszczania ma bardzo surowe reguły na czas pandemii – trzeba się umówić na konkretną datę i godzinę. A tę wyznaczono mi – za trzy tygodnie! Wcześniej się nie da, bo kolejka jest naprawdę długa.
To była katastrofa. Przez trzy tygodnie te dechy miały mi zalegać w mieszkaniu? Przecież już za tydzień mają nam przywieźć nowe szafy! Gdzie ja je tu zmieszczę? A jeszcze muszę odmalować ściany!
Z pomocą niespodziewanie przyszła mi moja własna, rodzona matka, która załatwiła nam miejsce tymczasowego przechowania we własnej piwnicy. Mieszka niedaleko - jakieś dwadzieścia minut piechotą. Rozpoczęło się znoszenie pakietów desek do samochodu. Z czwartego piętra! A mebli było sporo! Razem z Koleżanką Małżonką musieliśmy obrócić kilkanaście razy tam i z powrotem, aż do zapełnienia bagażnika samochodu. A potem jeszcze raz i jeszcze raz. I na co komu siłownia?
Szpachlowanie i malowanie ścian i sufitu zajęły mi prawie cały tydzień – bo mogłem robić to tylko po pracy. Najpierw szlif zgrubny, niwelujący większe nierówności i generujący nieopisane ilości żółtego pyłu, który można było znaleźć dosłownie wszędzie. Potem szpachlowanie, które spaprałem koncertowo i szlif wykańczający, po którym trzeba było odkurzyć całe mieszkanie. Ale nie odkurzaczem - zapchał się biedak już po pierwszej minucie. Miotłą, mopem, miotłą, mopem, miotłą mopem, mopem, mopem i mopem, A nazajutrz jeszcze raz mopem. Potem malowanie podkładem i dwie warstwy farby.
Cudem wyrobiłem się na czas. Mam oczywiście na myśli cud dialektyczny! ("Rzeczpospolita babska") Następnego dnia przywiozą nam szafy.
- Może załatwimy sobie kogoś do pomocy? – zaproponowałem. – To może być ciężkie, na pewno będzie długie, a klatka schodowa wąska.
- Damy radę – skwitowała Koleżanka Małżonka. – Przecież to nie pierwsze meble, które tu wnosimy. Wypoczynek wnieśliśmy, to rozmontowanych szaf nie damy rady?
Miałem wątpliwości. Wątpliwości zamieniły się w samospełniającą się przepowiednię.
To były szafy do samego sufitu, z rozsuwanymi drzwiami. Jedna długa na sto osiemdziesiąt centymetrów, druga na dwa metry. I każda była bowiem spakowana w trzy kartony. Trzy! I w tych kartonach mieściły się górny i dolny wieniec (długi na dwa metry), ściany boczne i środkowa (prawie dwa i pół metra), półki, drzwi i wiele innych drobiazgów. Gdy zdjęliśmy z samochodu pierwszy karton, w naszych oczach ukazało się przerażenie. Te kartony nie ważyły bowiem przepisowych pięćdziesięciu kilogramów. Ważyły o wiele więcej. Jeden, jak się później okazało zawierający rozsuwane drzwi z lustrami, prawdopodobnie ze dwa razy więcej!
Ledwo daliśmy radę dotargać go z parkingu pod klatkę schodową!
A tu trzeba wtargać to na czwarte piętro, po wąskich schodach, na których nie da się tego nawet obrócić! I takich kartonów jest aż sześć!
Mało?
To przyjmijcie do wiadomości, że właśnie niebo zaczęło zasnuwać się chmurami i zbierało się na burzę. Nie tylko trzeba te ciężary wtaskać na czwarte piętro, ale jeszcze trzeba to zrobić SZYBKO!
- Nie damy rady – jęknąłem. – Nie jesteśmy w stanie. Dzwoń do brata.
Ale brat był z rodziną w innym mieście, jakieś sto kilometrów dalej.
Szwagier to jednak bardzo pożyteczny człowiek. Wprawdzie ręce ma jak z drewna i na pomoc we wszelkich pracach ręcznych liczyć na niego nie można, ale za to jest niesamowicie obrotny i wszystko potrafi załatwić. Nie mógł przyjechać, ale po kilku jego telefonach pod naszym blokiem pojawił się kuzyn, kolega i jego kolega, którego nie znałem. No, mistrzostwo świata!
I wiecie co? We czterech LEDWO daliśmy radę! I to po rozpakowaniu najcięższej paczki i wniesieniu ich elementów osobno. A miałem to zrobić sam, z pomocą Koleżanki Małżonki. Doprawdy, to byłoby jak wyprawa z motyką na słońce.
Ponieważ trafnie przewidzieliśmy, że nikt z nich nie weźmie od nas zapłaty za tę ciężką robotę, w pocie czoła (nie tylko czoła – zostawialiśmy za sobą mokrą strugę), Koleżanka Małżonka zakupiła dla każdego po czteropaku dobrego i przyjemnie schłodzonego piwa, żeby choć trochę się odwdzięczyć. Ale tego też nie przyjęli, pozostawiając nas w głupiej sytuacji. Szwagier jednak zapewnił przez telefon, że "to załatwi". Pod tym względem ufam mu całkowicie.
Piwo musiałem wypić sam. Co zrobić, przecież nie wyleję! I wiecie co? Życie bywa całkiem przyjemne, od czasu do czasu.
Nienawidzę mebli w paczkach. Gdy zmienialiśmy meble to zakupiłam "komplecik" z tzw. "wystawki", czyli te, które stały w sklepie meblowym już złożone, stabilne, wszystko było tip-top, wiadomo było,że nie zabraknie nagle jakichś śrub czy podkładek czy listewek, a wszystkie drzwiczki się domykały, szuflady suwały bez zacinania i nóżki mebli były tej samej długości. A ponieważ dopiero zaczynał się u nas remont i ekipa remontowa miała jeszcze co nieco do skończenia go, umówiłam się z kierownikiem piętra (bo to było w tzw. "Domu Meblowym Anna", że przechowają mi ten zestaw w magazynie aż do zakończenia u mnie remontu. No i jak się remont skończył to pojechaliśmy do tego meblowego sklepu, obejrzeliśmy, czy wszystko w porządku i na drugi dzień mieliśmy meble w domu, ja tylko pokazywałam co gdzie należy postawić. A ponieważ meble kuchenne były tylko w paczkach, to ekipa remontowa nam je skręciła i ustawiła wg narysowanego planu. Miałam szczęście, cały remont przeżyłam mieszkając w mieszkaniu przyjaciół, nad naszym remontowanym właśnie mieszkaniem, no ale u nas to był remont generalny-wymiana łazienki, kuchni i całej elektryki bo mieliśmy instalację na przewodach aluminiowych, jak całe nasze osiedle. W Niemczech nikt nie wnosi mebli na piętro schodami lub windą- są wprowadzane do mieszkania ( lub wyprowadzane) dźwigiem, przez okno lub balkon.No to teraz się narobisz ze składaniem tych szaf - naprawdę ogromnie Ci współczuję. To mało fajne, nawet gdy nie zabraknie śrub lub innych "składników". Utylizacja starych mebli tu też jest gehenną, trzeba je rozłożyć na czynniki pierwsze a potem stać w kolejce do punktu składowania.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Samodzielny montaż to jednak oszczędność pieniędzy. Niestety, wciąż musze się z tym liczyć.
UsuńAle meble z tzw. "wystawki" mają tę zaletę, że są zawsze przecenione- są traktowane jak meble używane.
UsuńZnaczy następnym razem relacją że skręcania? Już się nie mogę doczekać. ;)
OdpowiedzUsuńMożesz być pewna :)
UsuńNa przyszłość nauczka- nie gromadzić!
OdpowiedzUsuńA synowie nic się nie przyczynili do sprzątania? nieładnie🤔
W przyszłości nie będzie miał kto gromadzić. Synowie już z nami nie mieszkają, pracują w innych miastach. Gdy mogą, przyjadą pomóc, ale rzadko się tak zdarza, żeby akurat pasował im i nam. Drugorodny zresztą bardzo nam pomógł, o czym będzie później.
UsuńWidzę, że nie wyświetlają się u Ciebie w linkach moje nowe 2 posty:(
UsuńJednym słowem, Świat i Ludzie są przychylni Tobie.
OdpowiedzUsuńMożna tak powiedzieć.
UsuńNo nie, na wnoszenie mebli, nawet w paczkach, po piętrach, nawet na drugie, to już nikt by mnie nie namówił! Zawsze jednak wolałam opłacić wnoszenie.
OdpowiedzUsuńI składanie. Nie mam tu zresztą ani szwagra, ani nikogo, na kogo mogłabym w taki spontaniczny sposób liczyć.
Podziwiam część z oczyszczaniem ścian i szpachlowaniem. Pyłem ze starych farb można się nieźle otruć, a latanie ma mopie zaliczyłam, kiedy miałam remont w domu - wielokrotnie.
Wręcz czuję, jak to pachniało!