Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 13 września 2021

Śnieżka po raz drugi

     Zadziwiające... Pisałem o tym dokładnie rok temu.

     Wtedy to wybraliśmy się całą czwórką do Karpacza i wspólnie zdobyliśmy Śnieżkę. Można o tym przeczytać TUTAJ i TUTAJ. Można poczytać, chociaż niczego ciekawszego niż zdjęcia kamieni bym się na Waszym miejscu nie spodziewał. I wiecie co? Właśnie powtórzyliśmy ten wyczyn! Co w sumie nie jest istotne, bo wyczyn niewielki – ale niezmiernie dla mnie ważne jest to, że zrobiliśmy to RAZEM.

     Moja depresja, spowodowana syndromem opuszczonego gniazda, wprawdzie nieco zelżała, ale to nie znaczy, że odpuściła zupełnie. Od czasu do czasu o sobie przypomina i gniecie mnie w piersiach z okrutnym uśmiechem na wrednej twarzy. Chwytam się wtedy każdego przebłysku nadziei.

     W takim właśnie przypływie tęsknoty, nieśmiało rzuciłem propozycję wprowadzenia w naszej rodzinie nowej, świeckiej tradycji. Miała ona być wzorowana na innej, już istniejącej – na tradycji corocznych zjazdów naszej studenckiej grupki. Ów zjazd odbywa się raz do roku, zawsze wczesną jesienią. Nasza grupa przyjaciół ze studiów organizuje sobie wtedy zjazd w jakimś ciekawym miejscu. I zawsze jest to spotkanie radosne i długo wyczekiwane. Co szkodzi przenieść ten zwyczaj na łono rodziny? Wpadłem na pomysł, aby raz w roku wyjechać gdzieś, na kilka dni, całą czwórką. Żony i kochanki chyba ich puszczą – w końcu, nie jadą na jakąś orgię, czy awanturę, tylko grzecznie, z rodzicami, jak za dawnych lat. Z tą tylko różnicą, że kiedyś wyjeżdżaliśmy głównie z myślą o nich – żeby zmienili środowisko, pozwiedzali jakieś ciekawe miejsca, pobawili się nad morzem, albo w górach. A teraz to oni pojadą z myślą o nas – aby osłodzić swą obecnością ostatnie lata starych, schorowanych i pochylonych nad grobem życiodawców.

     Po takim apelu musieli się zgodzić. Początkowo sądziłem, że po prostu z litości, widząc co się ze mną dzieje. Ale wydaje mi się, że ten pomysł naprawdę im się spodobał. Zobaczymy, na jak długo.

     W czwartek rano pakowanie i przewracanie całego mieszkania do góry nogami, w poszukiwaniu kilku drobiazgów. Niestety, po ostatnich remontach i totalnym przemeblowaniu, w mieszkaniu nic, ale to nic nie da się znaleźć. Nie znaleźliśmy niezbędnych na wyjazdy kart do remika, chociaż pamiętałem, że kilka talii starannie zapakowałem w kartonik i schowałem do szafy. W jaki kartonik i w którą szafę to wsadziłem – tego niestety nie pamiętałem, a na sprawdzenie wszystkich kartoników nie było czasu. Podobnie było z adapterem do zasilania turystycznej lodówki. Byłem pewien, że mam go w szufladzie. Musiał jednak zjawić się ten psotny Niemiec i ją gdzieś ukryć. Nie potrafię gościa wyśledzić – zawsze zjawia się wtedy, gdy go nie widzę. Wiem o nim tylko tyle, że nazywa się Alzheimer, czy jakoś tak podobnie.

     Pogodziwszy się z utratą kilku drobiazgów, ukradzionych przez złośliwego Niemca, wyruszyliśmy w trasę – kierunek Karpacz. Zboczyliśmy trochę z trasy, aby zabrać ze sobą Pierworodnego. W mieście, dla którego porzucił swoje rodzinne, zjedliśmy obiad i dokonaliśmy niewielkich zakupów – ot, takie drobiazgi, mające umilić wieczór: ulubione ciasteczka, ulubione napoje i oczywiście nowe karty do gry. Bez przynajmniej jednej wieczornej partii remika, wyjazd nie mógłby zostać zaliczony.

     Początkowo szło świetnie. Potem uwaliły się przed nami jakieś dwie powolne i ponadgabarytowe ciężarówy, których na krętej drodze nijak nie dało się wyprzedzić. Wlokły się niemiłosiernie, jak reklamy na Polsacie, ciągnąc za sobą sznur samochodów, których kierowcy zaciskali zęby w bezsilnej złości. My to pół biedy – prawie na wakacjach. Najwyżej przyjedziemy trochę później. Ale co miał powiedzieć kurier, któremu poważnie wydłużyły one dzień pracy? Albo kierowca autobusu, nie mający szans dojechać zgodnie z rozkładem? Albo inny kierowca, pewnego pięknego, sportowego wozu, z kilkuset końmi pod maską, których w żaden sposób nie mógł wykorzystać? W dodatku słońce zaczęło mi świecić prosto w twarz, a wycieraczki jakoś nie mogły doszorować przedniej szyby – niewiele więc widziałem.

     Zajechaliśmy jednak szczęśliwie do miejsca zakwaterowania. Rozpakowaliśmy się pobieżnie, skoczyliśmy na miasto coś zjeść i wróciliśmy akurat wtedy, gdy dotarli do nas Drugorodny ze swoją Przyczepką, którą zdążyliśmy już polubić i zaakceptować.

     Śnieżkę zdobyliśmy na drugi dzień. Pogoda dopisała, świeciło słoneczko, a my wylewaliśmy z siebie szóste poty. Siódme zarezerwowaliśmy na drogę powrotną. Wystarczyły, bo zwyczajnie zjechaliśmy sobie wyciągiem. Przy stanie naszych kolan zejście piechotą mogłoby się skończyć źle.

     Potem już tylko lajtowe spacery. Wieczorkiem obowiązkowa partia remika, przy szklance piwa, albo kieliszku wina. I w końcu nadeszła niedziela, a wraz z nią chwila rozstania.

     Nie powiem, żebym przeżył je tak zupełnie bezboleśnie, ale tym razem jednak zajaśniał promyk nadziei – że to być może nie ostatnia nasza wspólna wyprawa.

     Zdjęć nie robiłem, więc nie mam czego wrzucić na blog. Zresztą, tam nic się od ostatniego roku nie zmieniło. Nadal jest to wielka kupa kamieni, rozsypana przez jakiegoś znudzonego olbrzyma, na szczycie której wylądowało sobie UFO. Ale nie zdjęcia są najważniejsze, prawda?

26 komentarzy:

  1. Miales fantastyczny pomysl👏👏👏Usmiechalam sie od ucha do ucha czytajac o tej familijnej wyprawie i ... partii remika. Ach co za cudne czasy mi sie przypomnialy, a teraz nie mam absolutnie juz z kim pograc. Zaprzyjaznione pary sa jakby w polowie wybrakowane : jak jedno lubi karty to drugie nie i nie ma checi sie nauczyc... Co za czasy jak rany. A przeciez karty to nie tylko zabawa, to sztuka myslenia, kojarzenia , przewidywania i uzywania matematyki , eee sam wiesz. Z nie-karciarzami i tak nie ma co dyskutowac, bo nie zrozumieja. W kazdym razie bardzo mi sie podoba wasza nowa swiecka tradycja , ty to masz glowe Nitager👍🤗 Przebijajaca nutke goryczy zapij slodka naleweczka ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje nalewki zwykle są wytrawne. Z jednym wyjątkiem - krupnik. No, ale trudno wymagać cierpkiego smaku od nalewki na miodzie.

      Usuń
    2. Patrzac w dol ; wisniowka tez wytrawna???

      Usuń
    3. Oczywiście. Ja robię nalewki, nie likiery. Tobie zapewne słowo wiśniówka kojarzy się ze słodkim i ciężkim likierem, typu Cherry Cordial. Tymczasem nalewka jest lekka, wytrawna i niskoprocentowa - nie więcej iż 20%. Nasi pradziadowie pijali ją tak jak Francuzi piją wino - do posiłku.
      Ale nie przejmuj się, czym jest nawleka ja sam dowiedziałem się zaledwie jakieś 10 lat temu. Do tej pory też myślałem, że wiśniówka to wyłącznie słodki likier w butelce z konikiem.

      Usuń
    4. Wcale sie nie przejmuje, dowiedzialam sie czegos nowego. A jak sie robi wytrawna nalewke, mozesz dac przepis? Bo odkad nie jadam cukru w zadnej postaci takie nalewki bylyby u mnie na pierwszym miejscu👌

      Usuń
    5. Ależ oczywiście - to żadna tajemnica. I zapewniam, że bardzo się zdziwisz, próbując tej nalewki - tak jest niepodobna do tego, co do tej pory uważałaś za wiśniówkę.

      Wiśnie drylujemy (100%), po czym wkładamy do słoja w ¾ objętości i zalewamy 65% spirytusem, w taki sposób, aby wszystkie owoce były przykryte. Odstawiamy na 3 miesiące. Co jakiś czas wstrząsamy, uławiając macerację. Pestki zalewamy alkoholem w osobnym słoju. Jeśli boimy się kwasu pruskiego – zalewamy alkoholem 25%. Jeśli nie – może być mocniejszy. Po 3 miesiącach zlewamy i wstępnie filtrujemy oba nalewy. Pozostałe w słoju wiśnie zasypujemy cukrem, w ilości 0,7 kg na 10 l (tak, właśnie 0,7 kg!) i odstawiamy w ciepłe miejsce, mniej więcej na miesiąc. Można co jakiś czas wstrząsnąć. Gdy cukier całkowicie się rozpuści, zlewamy i filtrujemy powstały likier. Następnie łączymy wszystkie trzy płyny w proporcjach, odpowiadających naszym upodobaniom. Syrop doda nalewce słodyczy, natomiast nalew na pestkach – delikatnej goryczki. Po kupażowaniu można doprawić (dosłodzić, lub dodać esencji migdałowej – w zależności od upodobań). U mnie w praktyce oznacza to zmieszanie całości. Odstawiamy gotową nalewkę w chłodne miejsce do dojrzewania i klarowania. Po kilku miesiącach sklarowaną nalewkę rozlewamy do butelek.
      Wiśni można użyć od deserów i koktajli.

      Usuń
    6. Wielkie dzieki ! Skopiuje sobie i zachowam , ale jednak cukier bierze udzial, wiec to mnie troche stopuje:)) Normalnie zawsze zaczynalam wisniowke od zasypania cukrem wisni, z pestkami, to stalo w cieplym jakies 3-4 dni, potem sok sie zlewalo , wisnie drylowalo i z powrotem caly pakiet zalewalo spirytusem 95% minimum na miesiac. Potem oczywiscie wisnie do zezarcia osobno z deserami, a pozostaly plyn rozcienczalo sie wodeczka ...Wychodzilo cos przepysznego , ale dosc slodkie. Jedyny plus byl w tym, ze pilo sie to jak kompot , zupelnie nie czulo mocy, za to wystarczal naparstek i wszyscy byli na chaju ...:)😬 Ciekawa jestem smaku tej " wytrawnej" - musze zaczekac do przyszlego sezonu , moze uda sie zdobyc wisnie. Cos takiego jak normalne kwasne wisnie w tym kraju tutaj nie do zdobycia, oni tego noe znaja, w marketach sa tylko czeresnie sprowadzane z Hiszpanii. :( Jak sie uda tonprzywioze z Polski

      Usuń
  2. Z powodu braku zdjęć, dobrze się stało, że nieco dalej rozwinąłeś wcześniejsze sformułowanie - ulubione napoje.
    Inaczej opis tego wspaniałego rodzinnego weekendu byłby niepełny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, jakie napoje spożywa się najchętniej na wakacjach. Tym razem było trochę wina, trochę piwa i moja własna wiśniówka.

      Usuń
  3. Nie przesadzaj z tym staniem nad grobem, co? ;p
    Fajny pomysł i super, że się udał.
    Szkoda, że nie ma zdjęć, oczywiście, że nie są najważniejsze, najwazniejsze sa wspomnienia, ale chętnie bym zobaczyła Królewnę z Twojej perspektywy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już ją przecież opisywałem - kamień na kamieniu. Ale za to ze zdziwieniem dowiedziałem się, że jest to najwyższy szczyt Czech. Ciągle zapominam, że nie ma już Czechosłowacji i Gerlach pozostał po tamtej stronie.

      Usuń
  4. Nit!
    A ja uważam, że młodzi ludzie powinni iść swoimi ścieżkami.
    Skoro "wyfrunęli z gniazda", widocznie tak i dobrze i są szczęśliwi!
    Moje Dzieci są na swoim, zadowoleni, żyją pełnią sił, osiągają sukcesy, sami zarabiają, wydają swoje pieniądze.
    A ja jestem z nich dumna, dałam im wolność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam. Tylko widzisz, uważam również, że wizyty u dentysty są potrzebne i dobrze mi robią - a boję się ich jak wszyscy diabli.
      Wiem, że wszystko jest w porządku, ale czasem doskwiera mi samotność. Z żoną nie da się pogadać o tym samym i pożartować w ten sam sposób.

      Usuń
  5. Śnieżka przyciąga to fakt, dlatego ja chętniej wybieram Szrenicę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. starożytni Enochianie mawiali kiedyś, że na smutki najlepiej jest się porządnie przejść... po drodze smutki znikają, zostaje tylko jeden: jak wrócić?... ale gdy już się jakoś wróci pojawia się następny: co zrobić z bolącymi nogami?...
    niby gdzie tu zysk?... zysk jest taki, że smutek pozostał, ale właśnie tylko jeden...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale warunek - przejść się w miłym towarzystwie ;)

      Usuń
    2. w miłym towarzystwie, które potem rozmasuje bolące nogi, poda talerz pożywnej zupki, opowie jakieś dykteryjki, etc /już nie rozpędzajmy się/...
      to jest bardzo dobra koncepcja :)

      Usuń
    3. Nie przesadzaj, tak dobrze nie ma. Zresztą, nikomu nie pozwoliłbym rozmasowywać moich stóp. Raz, że z wiekiem straciły całą atrakcyjność - o ile w ogóle kiedykolwiek ją miały - a dwa, że mam tam straszne, ale to straszne łaskotki.

      Usuń
  7. Dobry wycisk, piękne widoki, super wspomnienia i depresja musi trochę odpuścić. Wierzę w to❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpuściła głównie z powodu perspektywy spędzenia kilku dni razem. I jeszcze jednej perspektywy - że to być może nie ostatnia nasza wspólna wyprawa.

      Usuń
  8. Klik dobry:)
    Wspaniały pomysł. Pozwolisz, że z niego skorzystam i też wydam podobne "rozporządzenie"?
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak zabronię, to nie skorzystasz? ;)
      Oczywiście, pomysł nie jest opatentowany i należy do całej ludzkości :) Życzę powodzenia. I uwierz mi, przyda się. Bo najtrudniej jest znaleźć taki termin, który każdemu pasuje.

      Usuń
  9. No i tak trzymać- takie wspólne wyprawy z dorosłymi już dziećmi to sama frajda! A jaka ulga dla rodziców - odpada troska o to by na czas zjadły, napiły się , nie zgrzały lub nie zmarzły.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Liczą się w tym wypadku nie zdjęcia, tylko właśnie to spotkanie, pobycie we wspólnym gronie. Podoba mi się pomysł spędzania raz do roku takiego wspólnego weekendu, i myślę, że wszystkim wam dobrze to zrobi. :)

    OdpowiedzUsuń