Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 11 sierpnia 2021

Dawno nie było remontu - część ostatnia

     Zbliżał się termin, wyznaczony przez zakład gospodarki odpadami, na przywiezienie rozmontowanych mebli. Niestety, ze względu na pandemię, nie można było pojechać sobie, kiedy się chciało. Cenią się. Trzeba było umówić się jak na audiencję u koronowanej głowy: na konkretny dzień i godzinę. A mnie ogarnął niepokój, bowiem wciąż nie miałem załatwionego transportu.

     Rozłożone (lub roztrzaskane) szafy tkwiły głównie w piwnicy mojej rodzicielki. Było ich sporo, więc potrzebny był samochód dostawczy, albo wręcz ciężarowy. Nie znałem nikogo, kto by takim dysponował. Może wejdzie to w mój samochód i najwyżej obrócę kilka razy? Ale czy mi pozwolą na kilka wizyt, skoro umówiona mam tylko jedną?

     Mamy w rodzinie od lat już ustalone zakresy obowiązków wzajemnej pomocy. Ja jestem od wszelkich prac monterskich, demonterskich i naprawczych, dodatkowo na rodzinnych przyjęciach robię za barmana. Koleżanka Małżonka jest mistrzem sztuki kulinarnej. Od logistyki i ogólnie pojętej organizacji różnych spraw jest szwagier. Wykorzystałem tu również fakt, że nie tylko ja muszę odwieźć meble – teściowa też robiła remont, choć tylko w kuchni. Więc niech szwagier załatwia!

     No i zgodnie z prawem Murphy’ego, wszystko się posypało. Szwagier miał prawdzie możliwość załatwienia samochodu, ale nie dostawczaka, a jedynie lawety, do której towar musi być przypięty pasami. To dość niefortunny układ, bowiem nawet po ciasnym przypięciu, nie było gwarancji, że żadna luźniejsza decha nie wysunie się spod nich i nie spadnie na samochód, jadący za nami, powodując zniszczenie i śmierć. No i wyjątkowo w tym dniu nie pasował mu termin. Każdy inny dzień, tylko nie ten! Nie był to żaden wykręt. Jego młodszy syn właśnie w tym dniu i o tej godzinie, w innej miejscowości rozgrywał niezwykle ważny mecz.

     To był argument, po którym zmiękłem jak marchewka w zupie. Jeszcze kilka dni temu sam ryczałem z tęsknoty za swoimi synami i żałowałem, że ich dzieciństwo skończyło się tak nagle i tak szybko. Ba, ciągle jeszcze, co jakiś czas mnie ta chandra dopada. Uznałem, że wspólne chwile szwagra z małym Jasiem to zbyt ważna rzecz, aby im w tym przeszkadzać, zwłaszcza że obaj są pasjonatami piłki nożnej. Musiałem sobie radzić sam.

     Ale jak? Jeśli chodzi o załatwianie spraw przeróżnych, jestem skończoną ofermą. Do tego stopnia, że sam zdiagnozowałem u siebie pewną łagodniejszą formę autyzmu. Kontakty z obcymi ludźmi zawsze mnie przerażały i nic się pod tym względem nie zmieniło. Nawet na zwykłych zakupach, jeśli tylko robię je samotnie, czuję się niepewnie. W krajach arabskich umarłbym z głodu, bo nie dałbym rady kupić nawet suchej bułki – tam ponoć zawsze należy się targować, a jakakolwiek umiejętność negocjacji jest mi całkowicie obca. Zawsze wtedy zamykam się w sobie, ja ślimak w skorupie i najchętniej umknąłbym galopem z nieprzyjaznego miejsca w podskokach, gdyby nie to, że pojęcia „galop” i „ślimak” jednak trochę się gryzą. Niemowa jest w stanie mnie przegadać bez żadnego wysiłku, a dwuletnie dziecko umiałoby mnie przechytrzyć w każdej sprawie. Poza tym, nie miałem z kim negocjować – nie mam całej armii znajomych, jak szwagier. Pewnie kłania się brak konta na fej-zbuku. Z mojej niewielkiej grupki oddanych przyjaciół, nikt takim pojazdem nie dysponował.

     I oto teraz miała się zamanifestować moja ojcowska duma. Bowiem wyratował mnie nie kto inny, jak mój własny, umiłowany i wytęskniony syn.

     Dziwne, że wcześniej na to nie wpadłem. Tak się bowiem składa, że Drugorodny chwilowo pracuje jako… kierowca dostawczaka! Tyle, że pracuje i mieszka w innym mieście, oddalonym o jakieś sto trzydzieści kilometrów. Już wcześniej poprosiłem go o pomoc w dźwiganiu całego tego bałaganu. Zaproponowałem, aby w tym dniu odwiedził dom swój rodzinny, w którym omszałych wrót rodzinny próg powita go z cierniowych dróg. Razem uporalibyśmy się z tym szybko.

     Mój nieoceniony potomek nie tylko zaofiarował swą pomoc. Załatwił też samochód u siebie w firmie. Przyjedzie po pracy, w piątek wieczorem. W sobotę załatwimy sprawę, a w niedzielę razem, siedząc obok siebie na kanapie i popijając bezalkoholowe piwo, obejrzymy sobie Grand Prix Formuły 1. No, sami powiedzcie, czy mogło złożyć się lepiej?

     Czekało nas sporo dźwigania, a właśnie słoneczko zaczęło mocno przygrzewać. W sobotę objechaliśmy wszystkie trzy punkty, z których mieliśmy zabrać odpady: działkę, piwnicę mojej matki i piwnicę teściowej. Po każdej wizycie wypijaliśmy po litrze wody… Załadowaliśmy pojemny samochód, pojechaliśmy i zameldowaliśmy się w punkcie zbiórki punktualnie co do minuty, ociekając potem i zostawiając za sobą kałuże. Dobrze, że to Wielkopolska, a nie na przykład Śląsk, bo tam z pewnością wzięto by nas za utopców i przegnano precz. Może zresztą ta miła i ładna pani w okienku miała wplecione we włosy włókna przytulii – ale to działa tylko na prawdziwych utopców. Na nas bardziej działał jej dekolt i to wcale nie odpychająco.

     Ze względu na sporą ilość odpadów wysłano nas na wagę. A potem stanęliśmy tyłem do ogrodzonego miejsca i zaczęły się tzw. „jachty”. Braliśmy a zmianę po desce (lub pakiecie desek) i z całej siły wyrzucaliśmy ją jak najdalej, żeby mniej więcej równo się to ułożyło. I nie dało się tego zrobić bez okrzyku, a przynajmniej westchnienia „jaaach-ty!”. W pewnym momencie usłyszeliśmy brzęk tłuczonego szkła i spod pudła, w które uderzyła deska, posypały się kawałki lustra. Jakiś mądry wyrzucił w odpady z drewna całą szafkę, jeszcze z lustrem w środku…

     - Siedem lat nieszczęścia – zaśmiał się Drugorodny, ocierając pot z czoła (niewiele to jednak dało).

     Dobrze, że teściowej z nami nie było, bo zaczęłaby zaraz odprawiać swoje czary. Wszelki zabobon wciąż ma się w tym kraju znakomicie. Potem znowu wizyta na wadze – okazało się, że straciliśmy na niej ponad osiemset kilogramów. Jak dobrze, że mieliśmy tego dostawczaka! Oczywiście, należy też policzyć wypoconą przez nas wodę – szacuję, że każdy z nas stracił mniej więcej pięć litrów, więc bez przesady, tych śmieci wcale nie byłoaż tyle.

     Wracałem szczęśliwy, że nie tylko pozbyłem się problemu, ale jeszcze mam przy sobie Drugorodnego, za którym bardzo się stęskniłem.

     Szczęście moje trwało aż do obiadu, po którym oświadczył, że pożycza ode mnie samochód, bo dziś wieczorem jedzie na urodziny jakiegoś kolegi, pięćdziesiąt kilometrów dalej, a nie będzie się tam telepał dostawczakiem. Wróci dopiero w niedzielę na wyścig.

     I tyle się nim nacieszyłem…


18 komentarzy:

  1. 800kg!!! O ja Cię, podziwiam, tydzien siłowni załatwiony;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 400, bo znosiliśmy we dwoje z Koleżanką Małżonką, więc się rozłożyło na dwie osoby :)

      Usuń
  2. Odpady masz z głowy, szkoda, że Drugorodnego częściowo też... No ale wyścig przynajmniej razem obejrzycie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomina mi się pewien wyścig, na który szykowaliśmy się od dawna. Drugorodny jeszcze mieszkał z nami. Tak się na niego szykowaliśmy, tak się szykowaliśmy... Przypomnieliśmy sobie o nim wieczorem, kiedy już plamy po szampanie na podium wyschły.

      Usuń
  3. Wiesz, dźwiganie różnych "bambetli" świetnie robi na linię. Po spakowaniu naszego dobytku w pudła i przenoszeniu ich z jednego pokoju do drugiego (zabawa trwała tydzień) i po wyniesieniu zbędnego dobra z naszej piwnicy na tzw. "gabaryty" ubyło mi 15 kg żywej wagi, co odbiło się niekorzystnie na mojej kieszeni - wszystkie ciuchy ze mnie spadały lub wisiały na mnie smętnie. Po prostu mój ślubny był w tym czasie pod ochroną, czyli nie mógł nic nosić po swoich przebytych operacjach i problemach z sercem. Pociesz się, że w Berlinie nawet bez pandemii wywiezienie zbędnych rzeczy też jest dość skomplikowane właśnie gdy idzie o godziny pracy tych składowisk. Znacznie mniejszy problem to znalezienie samochodu, bo tu jest sporo przeróżnych firm samochodowych- wystarczy zerknąć w internet i zawsze się znajdzie firma, w której możesz wypożyczyć pożądany model samochodu- od wspanialej limuzyny po małą lub dużą ciężarówkę.
    Szczerze mówiąc od czasu generalnego remontu warszawskiego mieszkania słowo REMONT przyprawia mnie o mdłości i nerwowe drżenie.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwięcej schudłem podczas przeprowadzki, 13 lat temu. Poznosić wszystko z trzeciego piętra Starego Domu, przewieźć i pownosić na czwarte w Nowym Miejscu. I wszystko w pośpiechu. Mój szef poprosił mnie wtedy do siebie i półgłosem spytał, czy wszystko ze mną w porządku, bo podejrzewał, że toczy mnie jakiś nowotwór. Chudłem w oczach.

      A słowo REMONT zawsze odbijało mi się czkawką.

      Usuń
  4. Chcę nieśmiało zauważyć, że problem odpadów został definitywnie załatwiony, znaczy że kłopot z głowy, a Drugorodny nadal istnieje, ba, obiecał nawet wrócić na wyścig! Czyli jest dobrze, znacznie lepiej niż w Sejmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZAWSZE jest lepiej niż w Sejmie. Tylko czy wypada się z tego cieszyć? Zwłaszcza, że artystów ostatnio ubywa, a szmat przybywa?

      Usuń
  5. Pod marketami budowlanymi stoją dostawczaki które można wynająć chyba na godziny. Może nie najtaniej ale odpada to straszne wkradanie się w łaski posiadacza takiego pojazdu.
    A potem ta wdzięczność. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że istnieją takie usługi, dlatego nie dostałem rozwolnienia ze strachu, że się nie wyrobię. Zawsze istniała zapasowa opcja, że się weźmie zawodowca do pomocy. Ale w czasach pandemii wszystko jest takie niepewne. Skąd mogłem wiedzieć, czy oni przypadkiem też nie na home office?

      Usuń
  6. Gratuluje dotarcia wreszcie do celu! W pocie czola, w oblokach kurzu, w nadwyrezonych miesniach i relacjach miedzyludzkich narodzila sie nowa tradycja... a tfu, to nie ten film😬Teraz mozecie zaskuzenie korzystac z owocow waszej ciezkiej pracy , a w bonusie jeszcze jest Drugorodny👍🤗 Nalezy sie porzadne oblewanie , moze naleweczka? 👌🥂🥂🥂👌

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha - i wpisalam sie " pod golebie" 👍🤗 sprawdz

      Usuń
    2. Co tam naleweczka? Vodka Martini, wstrząśnięte, nie zmieszane!
      Ech, na starym, onetowym blogu miałem cały cykl o drinkach. Szkoda, że wszystko poszło w kosmos.

      Usuń
  7. Mecz syna to nie zwykła okazja, tylko coś naprawdę poważnego! I nie ma w tym żadnej ironii. Okres dzieciństwa tak szybko przemija, lada moment i dzieciaki wyrosną, wyprowadzą się i będą żyły swoim życiem. Coś o tym wiem ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo uznałem - dlatego nie nalegałem. Sam miałem w pamięci świeże łzy z powodu rozstania z chłopcami, więc musiałbym nie mieć serca, żeby mu to uniemożliwić.
      A poza tym, bardzo lubię małego Jasia.

      Usuń
  8. Dzieci i moje "wyfrunęły z gniazda", godzę się z tym, bo najważniejsze jest Ich szczęście i dobro
    I po remoncie- brawo Nit!
    Pozdrówka, jeszcze letnie, ze słoneczkiem przesyłam😊🌞🍀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyświetla się znowu link do nowego posta, a wczoraj dodałam😉

      Usuń
    2. Godzę się - ale markotno wciąż mi się robi, gdy o tym pomyślę. Nie ma już codziennego śmiechu z kawałów, jakie sobie wzajemnie sprawialiśmy i tego specyficznego żartu słownego, jakim się posługiwaliśmy w codziennych kontaktach. Jak mi tego brakuje...

      Usuń