Celowo zwlekałem z tym postem przez kilka dni, aby poczekać, aż opadną emocje. Co niektórzy z Was mogliby mnie bowiem zlinczować.
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Trochę się boję, zwłaszcza jeśli wśród Was są fani siatkówki, ale zapewne sami przyznacie, że to nie była do końca moja wina. O tym, że przynoszę pecha każdemu polskiemu zawodnikowi, większość już wie. Wiadomo, że jeśli będę oglądał mecz, nasi przegrają. W dodatku siatkówka nie interesuje mnie w najmniejszym stopniu. O tym, że w ogóle trwają jakieś mistrzostwa, dowiedziałem się dopiero wczoraj wieczorem. Mógłbym zacytować tutaj Jamesa Maya: „Twój umysł nie jest w stanie ogarnąć tego, do jakiego stopnia mnie to nie interesuje”. Nie miałem zatem najmniejszego zamiaru oglądać sobotniego półfinału.
No, ale zdecydował los.
Kuzyn mojej żony, wielki fan sportów wszelakich, zaprosił nas na wieczorną kawę, „żeby się spotkać, zanim znów nam zabronią”. W salonie ma wielki telewizor, służący głównie do oglądania Eurosportu. No i tak ważnego meczu nie mógł przegapić. I jeszcze ten telewizor stał dokładnie naprzeciwko mojego miejsca przy stole. I jeszcze cała jego rodzina składa się z samych kibiców. Czy mogło być gorzej?
Uprzedzałem, ostrzegałem, na końcu wręcz zacząłem go błagać. Nie ze względu na siebie, bo wynik w ogóle mnie nie obchodził, ale żal mi było patrzeć, jak stopniowo ogarniała go rozpacz.
- Mati, wyłącz to, bo zaraz będzie za późno – ostrzegałem. – Sam widzisz, pomyliłeś godziny, włączyłeś za późno i dopóki nie włączyłeś, nasi wygrywali. Wyłącz, to może zdążą odrobić straty.
Spojrzał nam mnie z pobłażaniem.
- Nie wierzymy w przesądy.
Pokręciłem głową.
- Nie ma znaczenia – odparłem. – To się dzieje niezależnie od twojej wiary. Ja przecież też w to nie wierzę, ale nie zaobserwowałem tego wczoraj. Moja moc działa i tak, choć nawet ja sam w nią chwilami powątpiewam. Nie mam pojęcia, w jaki sposób, ale to działa. Mogę nie wierzyć w istnienie delfinów, bo w końcu nigdy nie widziałem takowego stworzenia na własne oczy. Ale one przecież i tak istnieją, choćbym nie wiem jak kwestionował ich obecność na ziemi.
Gdy nasi siatkarze w ogóle stracili rytm, zaczął chwytać się brzytwy i wyłączył w końcu ten telewizor, choć bardziej dlatego, że już nie mógł na tę katastrofą patrzeć. Ale nadal ukradkiem śledził wynik w internecie. I w pewnym momencie spojrzał na mnie ze zdumieniem, gdy okazało się, że nasi istotnie zaczęli odrabiać straty. Był nieco ogłupiały. Próbował sobie tłumaczyć, że to tylko przypadek, ale moja pewność siebie sprawiła, że zwątpił.
Niestety, wyłączył ten telewizor za późno. Było blisko, ale nie dość blisko. Mroczna siła przestała wprawdzie pożerać rzeczywistość, ale nawet ona potrzebuje czasu, by spaczenie znikło zupełnie.
Opuściliśmy ich dość szybko, pozostawiając rodzinkę z rozwalonym światopoglądem. W niedzielę musieliśmy bowiem wstać bardzo wcześnie, ponieważ chcieliśmy towarzyszyć naszemu Drugorodnemu w przygodzie na Torze Poznań. Ale to opiszę już w następnej notce. Założę się, że po naszym wyjściu długo jeszcze komentowano niesamowite zjawisko magii, powodujące spaczenie rzeczywistości.
A ja chyba zaczynam rozumieć, na czym ona polega. Zdarza się bowiem w snach, że coś się przeczuwa i to się zaraz spełnia. Wystarczy, że we śnie zacznę obawiać się, że coś nie zadziała, a natychmiast przestaje to działać. Jedyne rozsądne wytłumaczenie brzmi zatem: ten świat w ogóle nie istnieje, on tylko mi się śni!
A zatem, moje kochane, nieistniejące, senne zjawy, choć miło mi Was gościć, nie mogę zapominać, że tak naprawdę wcale Was nie ma. Szkoda… Ale przynajmniej dzięki Wam ten sen chwilami staje się bardzo sympatyczny.
Bo świat to skrzynka na półce szalonego naukowca....
OdpowiedzUsuńMówisz, że w tej skrzynce jest zwarcie?
UsuńAle miło mi, że jeszcze ktoś czytuje Lema. Myślałem, że jestem dziwolągiem.
No cóż,to tylko mecz, a mecze raz się wygrywa a innym razem przegrywa i to zupełnie niezależnie od tego kto go ogląda. Jeśli już coś oglądałam ( piszę w czasie przeszłym, bo od 2 lat niczego nie oglądam, odbiornik TV to tylko za dekorację robi bo go nie włączam)z dziedziny sportu z góry zakładałam,że...przegramy, więc albo wynik mnie nie dziwił i nie sprawiał przykrości, ale czasami wygrywaliśmy, więc bywałam mile zaskoczona.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Mała poprawka - przegrywa się ZAWSZE, gdy ja oglądam sprawozdanie. To się po prostu dzieje. Nie mam pojęcia, dlaczego.
Usuńfanem siatkówki za bardzo nie jestem, jeśli już to najchętniej kobiecą plażową... ale kluczowy fragment wspomnianego meczu przypadkiem zobaczyłem... no cóż, gra to gra, jednemu zabierze, drugiemu da...
OdpowiedzUsuńza to z magicznych, niepojętych wydarzeń przypomniała mi się historia ze studenckiej imprezy... stało nas parę osób na balkonie, żeby się przewietrzyć i rozmowa była o magii właśnie... w pewnym momencie jeden z kolegów wycelował palcami w uliczną lampę, puścił bąka i lampa zgasła... zapadła głucha cisza, my patrzyliśmy na gościa ze zdumieniem, zaś on ze zdumieniem na własne palce...
są na świecie rzeczy i sprawy, które nawet fizjologom się nie śniły...
p.jzns :)
Opisywałem kiedyś, jeszcze na starym blogu, jedyne magiczne zjawisko, jakie mi się przytrafiło zaobserwować. Mowa o eksperymencie z papierowym walcem, który można było poruszyć siłą woli.
UsuńTeraz doszło drugie - przynoszę pecha sportowcom. I skala zjawiska jest na tyle duża, że to nie może być przypadek. Chyba, że nazwiemy przypadkiem wyrzucenie orła 50 razy z rzędu, zwykłą, nieoszukaną monetą.
wiele lat temu zaobserwowałem, że w jednym miejscu z moich częstych tras rowerowych gdy jadę pod górę, to jedzie mi się nadzwyczaj lekko, rower wręcz sam jedzie... pojęcia nie mam, o co tu chodzi, czy jakaś anomalia grawitacyjna, czy też może złudzenie optyczne i "pod górę" wcale nie jest pod górę?... wybieram się tam z poziomnicą, żeby zbadać dokładniej sprawę, ale wciąż mi się jakoś nie składa ta ekspedycja, wciąż zapominam o tej poziomnicy, gdy mam tamtędy jechać...
Usuńale to jest w sumie naturalne zjawisko przyrodnicze, które da się jakoś racjonalnie wyjaśnić... za to z tą monetą, to może być ani magia, ani przypadek, tylko po prostu przyzwyczajenie? :D
Czyżbyś mieszkał w okolicach Karpacza?
UsuńLubię siatkówkę, lubię jak Polacy wygrywają, ale to nic osobistego, to ich sukcesy, a nie moje, więc może to oni powinni się Tobą zainteresować i organizować Ci wypoczynek z dala od telewizji podczas ważnych rozgrywek? Spróbuj im to zaproponować..., coś tam kiedyś wspominałeś o żaglowcu, jakiejś lagunie i tych słodkich istotach tam żyjących..., może to jest sposób na spełnienie marzeń?
OdpowiedzUsuńHmmm... Brzmi kusząco. Tylko to jest impreza najmniej ki8lkudniowa, a oni powinni mi zagospodarować 3- 4 godziny, tak długo, jak trwa przyjęcie. Nie zdążę nawet dojechać nad morze.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńWspółczuję miejsca przy stole. ;) :)))
Pozdrawiam serdecznie.
PS. Ze spotkań towarzyskich - jeśli nie zapowiedziano, że będzie oglądany mecz lub film - wychodzę. Także, gdy towarzystwo trzyma nosy w smartfonach i jakakolwiek próba kontaktu z mojej strony jest kwitowana słowami: zaraz, zaraz, tylko coś przeczytam, albo zobaczę na fb czy innym "szajsbuku". Po kij mnie w takich razie zaprosiliście?!
Jako fan sportów wszelakich, zapewne sądził, że sprawi mi tym przyjemność. Że będzie to spotkanie "tematyczne" - dodatkowa atrakcja. Przyznam się, że gdyby podczas przyjęcia u mnie akurat emitowano GP Formuły 1 na torze Monza, pewnie też miałbym telewizor włączony i zerkał na niego jednym okiem. Ale to tylko na Monzy, albo Silverstone. Inne bym przebolał.
UsuńA z F1 nie ma powtórek!
Nitager! Jestem Twoja bratnia, " zdzinksowana" dusza! U nas dzieje sie dokladnie to samo - ja akurat uwielbiam futbol i siatkowke, ale jak tylko zasiade przed telewizorem i zaczyna sie jatka, musze wylaczyc. Zawsze mnie podkusi, zeby zaczac ogladac i potem juz za pozno.. Jak nie ogladam to pozniej okazuje sie, ze nasi wygrali. To samo tez z tenisem, no masakruje wszystkie finaly... Jestem Jinx , i widocznie jestesmy spokrewnieni :)🤗 A niedowiarkow nie przekonasz - musza sie niestety empirycznie doswiadczyc - jedno wyszlo na plus - juz cie wiecej za zadne mecze nie zaprosza!👍
OdpowiedzUsuńJinx? Nie wiedziałem, że ta przypadłość tak się nazywa. Już prędzej nadałbym jej jakąś łacińską nazwę, np. ludus fatum, albo infelix fautor, ewentualnie magicae infirmitatis.
UsuńTo my jesteśmy Jinxami? W sumie, dlaczego nie?
No jestesmy, i to jakimi 👍🤗
UsuńMoc jest z nami! A przeciw zawodnikom...
UsuńNit
OdpowiedzUsuńWidać, że u Ciebie już, tak nielubiany sezon jesienny, bo smuteczek się wkrada!
Może troche optymizmu by się przydało😉 którego z serca życzę🍁🍂😀🍀
Bardzo by się przydało. Oj, jak bardzo!
UsuńAle wciąż mnie kąsają, niby natrętne komary, drobne niedogodności, psując komfort życia. Takie jak te, opisane w kilku następnych notkach.
To i ja pójdę. Co tak będę sam stał jak mówił "Nowy" w Psach
OdpowiedzUsuńA to nie osioł ze Shrecka tak mawiał?
UsuńPozdrowienia dla Ciebie Nitagerze - z mojego snu :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście ja rzadko przynoszę pecha.
Ale jednak każdy odbiera lekcję, kto mi niewinnie dopiecze. Nie ode mnie wszak, tylko od Pani karmy, która rozdziela wyroki sprawiedliwie.
Mnie też ostatnio pomaga odbywać już w tym życiu kary za to, co kiedyś spartoliłam.
Mam nadzieję, że nie było tego za wiele...