Mój przyjaciel zwykł mawiać: „Jak cię nie ma w Google, to cię nie ma w ogóle”. Mawia to w taki sposób, że mu się to rymuje. Zrozumiałe więc, że w przypadku naszego hotelu, do samego końca czułem dreszczyk emocji – bo na Mapach Google go nie ma. Jest tak nowy, że jeszcze nie został na nie naniesiony. W Street View widać tylko plac budowy. Istnieje, czy nie? Będzie, czy nie będzie? A co, jeśli budowano tam nie hotel, tylko biurowiec, albo galerię handlową? Dowiemy się na miejscu, ale nerwy były.
Stał. I nawet działał w nim system rozpoznawania tablic rejestracyjnych, gdy wjeżdżało się na podziemny parking. Barierka uniosła się na powitanie, a brama za nią stanęła otworem. Wjechaliśmy, zaparkowaliśmy i… No właśnie, co dalej?
Muszę tu nadmienić, że swego czasu odbyłem wiele podróży służbowych po Europie i często przychodziło mi nocować w hotelach, więc nie wydawało mi się to wielkim wyzwaniem. Każdy wie, jak to wygląda. Wchodzi się z walizą do hallu, tam wąsaty portier uśmiecha się zachęcająco, ja podaję swoje nazwisko, on sprawdza i przytakuje, że istotnie mam tu rezerwację, podaje mi jakiś papierek do wypełnienia, po czym podaje mi klucz z brelokiem o rozmiarach strusiego jaja (w nowszych plastikową kartę) i natychmiast udaję się do swego pokoju. Łatwizna!
Ale nie tutaj. Bo to jest nowoczesny hotel! A to oznacza, że jest wprost przesiąknięty bystrami elektronicznymi systemami, które rozumie tylko ich twórca i młodzież z przyrośniętymi do rąk smartfonami!
Tu nie ma portiera. Tu wszystko odbywa się w sposób przerażający: elektroniczny! Problem pojawił się na samym początku – jak wyjść z parkingu? Jest kilkoro drzwi, ale wszystkie zamknięte. Żadnego dzwonka, żadnego przycisku – jedynie alarm przeciwpożarowy. Co tu zrobić?
A trzeba dodać, że po długiej podróży, z czego przez ostatnie dwie godziny w korkach, oboje marzyliśmy o pewnym niedużym pomieszczeniu, wyposażonym w pewną bardzo wygodną instalację hydrauliczną, znacznie podwyższającą komfort życia. I w takim momencie zostaliśmy uwięzieni na parkingu! Co tu robić?
Na szczęście, mimo zamknięcia w betonowych podziemiach, telefon wciąż miał zasięg. Gdyby nie miał, nie czytalibyście tych słów. Zginęlibyśmy tam z głodu, pragnienia i rozpaczy zrosiwszy najpierw obficie nasze niewymowne. Zadzwoniłem na numer hotelu, który zawczasu sobie zapisałem. Odebrała jakaś miła Pani, zapewne stacjonująca gdzieś w górach – bo dlaczego nie – i od tej Pani dowiedziałem się, że tam właśnie, w tym betonowym bunkrze, muszę się zarejestrować, wykorzystując jakiś tablet, który znajduje się przy wyjściu.
Znalazłem ten ekran, przyczepiony do ściany i rozpocząłem żmudną procedurę rejestracji. Dla młodzieży zapewne niezwykle prostej, wymagającej jedynie wypełnienia kilkunastu standardowych poleceń. Ale dla mnie, który połowy z tych poleceń zupełnie nie rozumiałem, niezwykle wymagające. Również emocjonalnie.
Zgadujecie zapewne, że pełen pęcherz wcale mi w tym nie pomagał. Zwłaszcza, że system zażądał też ode mnie wykonania zdjęcia twarzy, które trudno wykonać w trakcie regularnego kibel-dance. I wszystko odbywało się na tym wynalazku Szatana, zwanym szumnie ekranem dotykowym, na którym zawsze uaktywnia się nie ta opcja, którą się zaznaczało. Komu przeszkadzały poczciwe przyciski?
Po wielkim bólu pęcherza i męce, psychicznie wykończony, zdołałem wreszcie jakoś zakończyć żmudną procedurę i tablet polecił mi umieścić jakąś kartę w aktywatorze. WTF? Jaką kartę? W jakim aktywatorze? O czym on do mnie rozmawia? Chce moją kartę kredytową? Niedoczekanie!
Po chwili nerwowego podreptywania dostrzegłem coś nowego: pod tabletem, w specjalnym, dobrze ukrytym pojemniku, mieścił się stos plastikowych kart. Wyciągnąłem jedną z nich i zacząłem się zastanawiać, co z nią zrobić. W chwili rozpaczy, wsadziłem ją do jakiejś kieszeni w tym całym automacie i okazało się, że przypadkowo trafiłem. Coś tam rozbłysło, coś tam zapikało i tablet poinformował mnie, że karta jest aktywna.
Przyłożyłem ją do czytnika przy wyjściu. Piknęło. Jest nadzieja!
Winda zawiozła nas z poziomu -1 na poziom 0. I trafiliśmy do labiryntu. Ogromnego!
Przez pamięć przeleciała mi słynna scena z "Asterix i Obelix - misja Kleopatra":
- Nigdy już nie ujrzycie słońca, hahaha! Ten grobowiec będzie WASZYM grobowcem!
Całe szczęście, że na czas zauważyłem oznaczenia na ścianach, więc udało nam się znaleźć pokój. Wpadliśmy do środka jak bomby i natychmiast kolejno udaliśmy się do łazienki.
Gdy trochę ochłonęliśmy, Koleżanka Małżonka zaczęła się śmiać.
- J. nigdy b tu nie zamieszkała – oznajmiła.
- Dlaczego?
- Ona nawet nie przybija daty, gdy jest trzynasty. A tu nie dość, że trzynasty budynek, to jeszcze pokój nr trzynaście! Jak ją znam, natychmiast poszukałaby czegoś innego.
Cóż, nie znam J., ale zawsze to miło wiedzieć, że inni mają gorzej.
C.D.N.
Ojoj, robi się coraz ciekawiej, można w takim garażu dostać ataku paniki!
OdpowiedzUsuńNie umiałabym już wielu rzeczy zrobić myślę. Np obsluzyc tego meldunku. A czasem jak mi się nawinie reklama sprzętu dlektronicznego, to w ogóle nie wiem o czym mówią....
OdpowiedzUsuń