Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 14 listopada 2023

Raport - część I

    Obiecałem Wam sprawozdanie z delegacji. Nie, żeby kogoś miało to interesować, ale na wszelki wypadek opracowałem je. Powiedzmy, gdybym chciał przypomnieć sobie (nie wiem, po co), co ja właściwie robiłem. I gdzie!

    Ponieważ jest to dość długa relacja, podzielę ją na odcinki.


     Dzień pierwszy – czyli: „Moja droga, ja cię kocham!”

     Koledzy przyjechali po mnie nieco później niż zamierzali i niż się spodziewałem. Chociaż, właściwie to nigdy nie udało nam się wyjechać punktualnie, więc wielkim zaskoczeniem to nie było. Zdążyłem w tym czasie obejrzeć kilka odcinków pewnego śmiesznego cyklu na YouTube (uwaga, notka zawiera lokowanie produktu!). Wyjaśnieniem spóźnienia był kłopot z gaśnicą. A nawet nie tyle z gaśnicą, co z jej brakiem. Ktoś wyciągnął zawleczkę z samochodowej gaśnicy i ta ostatnia w spektakularny sposób rozszczelniła się w bagażniku, pokrywając wnętrze urokliwym, białym proszkiem. Musieli szybko doprowadzić go do porządku, bo Niemcy wprowadzili kontrole na granicy i wszelki biały proszek mógł nas zaprowadzić do obozu koncentracyjnego aresztu. Poza tym, trzeba było pilnie zaopatrzyć się w inną gaśnicę, bo jazda bez gaśnicy jest nielegalna. A że na składzie nie było żadnej, więc ustalono, że kupimy ją po drodze.

     Odwiedziliśmy stację benzynową. Nie ma… Więc wskoczyliśmy do sąsiedniego marketu. Też nie ma. Przyszło mi do głowy, że szukanie gaśnicy w dyskoncie spożywczym nie jest najbłyskotliwszym pomysłem i zaproponowałem jego zmianę na market techniczny, stojący sto metrów dalej. Zgodziliśmy się co do faktu, że pomysł jest dobry, miał jednak jedną wadę – techniczny był jeszcze zamknięty, a my nie mieliśmy ani klucza, ani łomu, ani nawet normalnych zderzaków w samochodzie – bo te plastiki raczej nie dałyby rady staranować jego ściany. Pojechaliśmy więc bez gaśnicy (tylko nikomu nie mówcie!) i kupiliśmy ją więc nieco dalej, na kolejnej stacji paliw. Niby niewiele znaczący epizod, ale poważnie opóźnił nam start podróży.

     Co dalej? W zasadzie tylko droga, kierownica i hałas – bo to jednak dostawczak. Nawet pogadać nie było jak, bo rezonowało to pudło jak skrzypce Stradivariego. Przez pierwszy etap podróży siedziałem z tyłu i czasem doszło do mnie kilka słów, na przykład „i co o tym myślisz?”, po czym następowała pauza, wyraźnie w oczekiwaniu na moją odpowiedź. A moja odpowiedź brzmiała nieodmiennie: „Ale o czym, bo ja was nie słyszę!”.

     Ruch do granicy był nawet w miarę płynny, potem zaczął się kilkukilometrowy korek. Korek oczywiście był spowodowany faktem, że Niemcy wprowadzili kontrolę graniczną na granicy z Najjaśniejszą. Powód – handel wizami przez naszych patriotycznych, jedynie słusznych i prawdziwie polskich władców, no prawie Piastów – a ci złośliwi i nienawidzący naszej prężnie rozwijającej się ojczyzny Niemcy rozdmuchali tę, nawet nie aferę, zaledwie aferkę, do granic możliwości.

     Kontrola nie była na szczęście kłopotliwa. Nikt nam nie kazał wysiadać, nikt nas nie rzucał z rękami na maskę i nie obmacywał w poszukiwaniu broni, ani narkotyków. Tak, że przygotowywana dla potencjalnych wnuków opowieść, jak to dziadka Niemcy siłą z samochodu wywlekli, spaliła na panewce. Trzeba było jedynie wolno – naprawdę wolno, w ślimaczym tempie – przejechać przed obliczem niemieckich organów ścigania. Innymi słowy, ani trochę nie przypominało to sceny przekraczania granicy przez Gustawa Kramera w „Vabank II”. Widok naszych szczerych, praworządnych obliczy wzbudzić musiał jako-takie zaufanie, bo nas przepuścili bez słowa. Zresztą, i tak byśmy pewnie tego słowa nie zrozumieli. A obawialiśmy się już, że skoro jedziemy dostawczakiem, to nas zatrzymają, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przemycamy w bagażniku jakiegoś nielegalnego imigranta.

     Dalej nuda – droga, droga, droga, nudna i szara. Do samego wieczora, kiedy to rozpadało się na dobre i właściwie oślepłem od świateł, odbijających się od mokrej nawierzchni. Straciłem całkowicie orientację i po wjechaniu do miasta kolega, przyklejony do GPS, musiał mi podpowiadać, w którą stronę skręcić. Gdy przybyliśmy do hotelu, miałem jedynie tyle siły, żeby powiadomić Koleżankę Małżonkę o szczęśliwym zakończeniu podróży i niemal natychmiast pochłonęło mnie łóżko. No, jeszcze gorący prysznic, pod którym nie żałowałem sobie wody.


     Koniec części I

     Nie przegapcie następnego odcinka – niesamowicie nudnego i ciągnącego się jak makaron w zupie mlecznej. Ale taki właśnie ma być – żebyście lepiej zrozumieli mój nastrój. I proszę, doceńcie fakt, że możecie go po prostu olać i nie czytać! Ja takiego komfortu nie miałem i musiałem przeżyć te ciągnące się trzy dni osobą własną. Koszmar!


17 komentarzy:

  1. Ty byś potrafił ciekawie opisac nawet wielogodzinne siedzenie przy stole, więc nie marudź, tylko pisz. :)
    I zgłaszam protest w sprawie makaronu w zupie mlecznej. On się nie ciągnie, gdyż ma kształt kolanka. Kolanka się nie ciągną. ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jaką zupę mleczną miałaś okazję jeść. Ja pamiętam te ze studenckiej stołówki - tam makaron był akurat taki, jaki kucharzowi udało się dostać. Bywało i mleczne spaghetti.

      Usuń
  2. W sumie to wszystko oprócz gaśnicy poszło według planu, choć muszę przyznać, że plan nie wyglądal zbyt wyszukany. ALe w przypadku wyjazdów służbowych lepsza jest już nuda niż nie wiadomo jakie przygody, opóźniające podróż :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkich odchyłek nie było. Ale poczekaj na dalsze części, a założę się, że wzbudzę w Tobie głębokie współczucie dla mej niedoli.

      Usuń
  3. A śledztwo kto wyciągnął zawleczkę z gaśnicy wdrożyliście? Bo może to zrobił ktoś, kto baaardzo nie miał ochoty na tę wycieczkę. Gdyby Polska miała taki nawał imigrantów jak mają Niemcy też by wdrożyła kontrole na granicach. Gdy jeździłam do Niemiec jeszcze przed wstąpieniem Polski do UE to jedyne korki dotyczyły ciężarówek- osobówki przejeżdżały gładziutko. Czekam by się to wszystko unormowało na granicach, bo mam do załatwienia pewne sprawy w Słubicach a nie chce mi się tam jechać pociągiem regionalnym do Frankfurtu a potem miejskim autobusem do Słubic.
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat jest pokłosie afery wizowej, co wszyscy sąsiedzi Najjaśniejszej dali jasno do zrozumienia. Najnowszy komunikat niemieckiego odpowiednika MSZ podaje o przedłużeniu kontroli o 20 dalszych dni.

      Usuń
  4. Niemcy to taki solidny naród, ale mają wahania nastroju. Jeszcze kilka lat temu zapraszali i radośnie witali miliony imigrantów. Najwyraźniej poczuli się już wystarczająco ubogaceni kulturowo, bo wzrasta poparcie dla antyimigranckiej AFD, więc i koalicja rządząca dostosowuje się do tego trendu. Stąd kontrole na granicach, nie tylko z Polską.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, że polityka imigracyjna Niemiec była całkowitym nieporozumieniem. Do kraju, gdzie nawet kiełbasa musi mieć udokumentowane pochodzenie, wpuszczano tysiące "uchodźców" bez żadnych dokumentów, "bo akurat zgubili". Nigdy tego nie zrozumiem. Imigranci owszem, ale sprawdzeni skierowani do ośrodków integracyjnych, gdzie nabywają wiadomości z zakresu europejskiego prawa. Widać, za trudne.

      Usuń
  5. Bardzo lubię czytać Twoje nudne opowieści, więc z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli będzie bardzo nudny? I jeszcze długi?

      Usuń
  6. A coz to bylaby za podroz bez zadnej przygody, chocby gasnicowej ? Bez niej Twoj wpis bylby o polowe krotszy.
    Nie wiedzialam ze w Polsce jest obowiazkowym miec samochodowa gasnice. Zupelnie rozsadne, moim zdaniem.
    Z tego co wiem i doswiadczenia najlatwiejsza granica jest nasza z Kanada - nie tylko niemal nieistniejaca kontrola ale mieszkancy obu przygranicznych miast jezdza tam i spowrotem czasem pare razy dziennie. Czasem by pojsc do ulubionej restauracji i po kolacji wrocic do siebie. Sluzba graniczna tak zna stalych przekraczajacych ze tylko macha im reka i to wszystko.
    Z kolei granica meksykanska to koszmar.....
    Dobrze ze juz wrociles, nie ma jak w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do niedawna granice istniały tylko na wschodzie, a i tam nie wszędzie. Litwa, Słowacja, Czechy i Niemcy - tam w zasadzie granic nie było. Jedynie znak drogowy informował o jej przekroczeniu, tak że jak się człowiek zagapił, to nawet nie zauważył. Niedawno kilkakrotnie przejeżdżałem granicę na A4 i nigdy w zasadzie nie wiedziałem, gdzie ta granica przebiega. Dopiero jak zjazd zamieniał się w Ausfahrt, było wiadomo, że to już Niemcy. Mam nadzieję że to szybko wróci.

      Usuń
  7. Powinno byc wszystkich przygranicznych miast.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po obu stronach granicy - zrozumiałem skrót myślowy :) W sumie, bardzo trafny.

      Usuń
  8. Nitager, rozumiem Twoj nastroj bez czytania drugiego odcinka, doskonale nawet, bo takich podrozy sluzbowych odbylam do Niemiec kilkadziesiat ...I poki co nie musze , za jestem losowi ( i covidowi) niezmiennie wdzieczna.:) Ta droga droga droga i ta tulaczka po , nota bene bardzo wygodnych i nowoczesnych niemieckich hotelach, to byla droga przez meke :)) Z niecierpliwoscia czekam na dalszy ciag ... Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem już człowiekiem nie najmłodszym i bardzo sobie cenię domowe zacisze. Tułaczka po świecie już nie dla mnie. A hotel może sobie być najfajniejszy na świecie - i tak człowiek w delegacji nie ma czasu się nim nacieszyć, bo tylko w nim śpi. Co innego na wakacjach...

      Usuń
  9. U Ciebie, jak zawsze napięcie rośnie...zatem czekam na część 2, już czytam:)

    OdpowiedzUsuń