Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 15 listopada 2023

Raport - część II

    Dzień drugi – czyli: „Dłużyzna, panie! Aż mi się chce, proszę pana, wyjść z kina…”


     Śniadanie w hotelu smaczne i pożywne – tak jak się spodziewałem. Jeden z nielicznych, jasnych punktów tej wyprawy. Zwłaszcza kawa mi smakowała: idealna, taka jaką lubię. Wprawdzie właścicielka mówiła tylko po niemiecku, ale postąpiliśmy jak w typowej grze RPG – wystarczyło potakiwać za każdym razem, by dostać stolik. O czym mówiła, nie mieliśmy pojęcia. Nie wiem, czy przypadkiem któryś z czegoś jej nie obiecał, bo po tej rozmowie wyglądała na bardzo szczęśliwą.

     Potem w samochód i do biura. Tam serdeczne powitanie – i omówienie planu naszej wizyty. Planu, stworzonego na siłę, bo nic w nim nie było na tyle niezbędne, żeby przegonić nas te 900 kilometrów na zachód. Praca – jak praca, kilka spotkań w biurze, kilka wizyt w prototypowni, a przez resztę dnia dłubałem swoje części. Biuro było tak jasno oświetlone, że jeśli włos spadłby komukolwiek z głowy, bez trudu dałoby się go znaleźć na wykładzinie. Głowa od tego światła bolała mnie już po godzinie. To taka moja przypadłość, związana z nieprawidłową rozszerzalnością źrenicy – zbyt jaskrawe światło jest dla mnie torturą. I oczywiście, tylko mnie przeszkadza, stąd moja niezasłużona opinia skończonej marudy.

     Wreszcie przerwa na lunch. Na stołówce spore zaskoczenie: wyjątkowo nie było pieczonego wursta ze śmierdzącym sosem i smażonymi ziemniakami. Był jakiś inny kawał mięsa – tylko reszta się zgadzała. Znając już ciężkostrawność tutejszych potraw, wolałem nie ryzykować i wziąłem obiecująco wyglądającą sałatkę grecką. Najeść się tym nie dało, ale przynajmniej było smaczne i nie bolał mnie żołądek. A głód – cóż, kilkugodzinny głód mnie nie zabije. Nasi przodkowie cierpieli go codziennie, bo rzadko kiedy mieli okazję najeść się do syta, więc ewolucyjnie jesteśmy do niego znakomicie przystosowani. Pora przypomnieć sobie te dawne czasy, gdy nadwagę mieli tylko grododzierżca, proboszcz i ulubiony piesek kasztelanki.

     Wieczorem nasi niemieccy przyjaciele wpadli na pomysł, aby zaciągnąć nas do włoskiej knajpki. Prowadził ją prawdziwy Włoch, który tylko trochę mówił po niemiecku, ale i tak doskonale sobie radził. Zwłaszcza, że zamówienie ograniczało się do wskazania palcem odpowiedniej pozycji w menu. Czas spędziliśmy w miłej i serdecznej atmosferze, jakby Jaroszewicz spotkał się z Honeckerem. Aczkolwiek tę pizzę mogłem sobie darować, bo objadać się tak na noc to już w moim wieku nie wskazane. Smaczna była, ale za duża. A ja, no cóż, trochę głodny po tej sałatce. Rzuciłem się na nią odważnie, ale mnie pokonała w mniej więcej ¾ dystansu. To z jej powodu przez całą noc śniły mi się stare, posępne zakonnice, w czarnych habitach, usiłujące zmusić mnie do klęczenia na grochu i ciskające oczami pioruny, gdy pytałem „a po co?”.


     Dzień trzeci – czyli: „Powiedz, jak ci minął dzień!”

     Śniadanie pyszne. W pracy trochę nerwów, bo okazało się, że moduł wprawdzie zrobiłem prawidłowo, ale klient niespodziewanie oznajmił, że chciałby, aby był on znacznie mniejszy. Czyli w zasadzie muszę zrobić go od nowa, bo użyte przeze mnie części nie mieszczą się w nowych gabarytach. Poza tym trochę wymiany informacji na inne tematy i trochę grzebania w prototypowni. Najciekawsza była wizyta w „tajnym laboratorium”, głęboko w piwnicy. Mają chłopaki zamiłowanie do bunkrów! Może i nie było szczególnie tajne, ale trafić tam trudno. Jeśli nie wiesz, gdzie szukać, nie trafisz.

     Lunch nawet dał się zjeść. Ku mojemu zdziwieniu, znowu nie mieli wursta. Chyba wiara się zbuntowała i musieli zmienić menu. Był za to szaszłyk. Wprawdzie polany ciężkim sosem, ale jak się go tak trochę ostukało, można było to przełknąć.

     Wieczorem, po pracy odwiedziliśmy chińską knajpkę. Wystrój trochę typu ceratowego, jak w zakładowej stołówce za PRL. Brakowało tylko przepalonej i migającej jarzeniówki. Ale potrawka z kurczaka świetna. Tylko nie wiedzieli, co to herbata. Aż dziwne – Chińczycy nie znają herbaty! To jakby Niemcy nie wiedzieli, co to piwo. Na pewno to jacyś oszukani Chińczycy. Już mi przez myśl przeszło, że imigranci z Korei Północnej – bo chyba tylko tam nie znają Liptona – ale nie mieli na sobie mundurów.


     Dzień czwarty – czyli: „Tylko nie mów nikomu!”

     Ostatni w pracy. Niewiele spotkań – zajęty byłem swoimi sprawami, które równie dobrze mogłem załatwić w biurze w Polsce. Punktem kulminacyjnym była za to wizyta w pewnym szczególnym laboratorium. Po wyjściu z niego, nasz niemiecki kolega, który as po nim oprowadził, zwrócił się do nas z cichą prośbą.

     - Tylko nie mówcie nikomu, że pokazałem wam części do czołgów!

     Cóż, firma produkuje również części dla Bundeswehry, ale w tym dziale pracować mogą tylko ludzie z niemieckim obywatelstwem – taki jest wymóg niemieckiego rządu. Firma zgodziła się na takie warunki, bo kontrakty z armią zwykle są bardzo lukratywne. Nam jednak oficjalnie nie wolno nawet przebywać w strefie militarnej, nie mówiąc już o jakimkolwiek zainteresowaniu tą działalnością. Jak sami widzicie, tylko oficjalnie. W sumie, wziąwszy pod uwagę asortyment firmy, dziwi mnie fakt, że istnieje w niej jakakolwiek klauzula tajności. Ja mogę od razu poinformować wszystkich potencjalnych rosyjskich, chińskich i irańskich szpiegów, że nie ma tam absolutnie niczego, co by ich w najmniejszym stopniu mogło zainteresować. Moja firma nie produkuje ani uzbrojenia, ani elektroniki, ani nawet głupich korbek do poruszania armatą. Części, jakie montuje się w tych czołgach, można znaleźć w każdej, normalnej ciężarówce, autobusie, czy dostawczaku i nie trzeba nawet się specjalnie wysilać, żeby je zobaczyć, wystarczy podnieść maskę. Jedyna różnica – tamte są pomalowane na zielono. Też nie wiem, po co, skoro żadnej z nich nie montuje się na zewnątrz. Pewnie po to, aby móc sprzedać je dwa razy drożej niż firmie autobusowej.

     Lunch na stołówce taki sobie. Późnym popołudniem sporo pożegnań, uścisków rąk i dziękowania za życzenia szczęśliwej podróży.

     Darowałem sobie wizytę w knajpce. Uznałem, że szybkie zakupy w pobliskim markecie wystarczająco zaopatrzą mnie na wieczór. Mały zestaw sushi na kolację i jogurcik, na który przyszła mi nagła ochota. Tym razem bez pomyłki – żadnej śmietany!

     Ta nagła ochota trochę mnie zastanowiła, bo skądinąd wiedziałem, że oznacza ona ni mniej ni więcej, tylko brak jakiegoś ważnego składnika w organizmie i potrzebę jego szybkiego uzupełnienia. Zacząłem się zastanawiać, co takiego szczególnego ma w sobie jogurt. Doszedłem do wniosku, że chodzi o kulturę. Tak, kultury bardzo mi brakowało! W niemieckiej telewizji niczego nie dało się oglądać, a akcja powieści, którą zabrałem na długie wieczory, niespodziewanie zwolniła i od kilku dni ślimaczyła się niemiłosiernie. Zatem porcja kultury na pewno mi się przyda.

     Ale za to kładłem się spać całkowicie zrelaksowany, z obrazem domu przed oczami


     Nie przegapcie następnego odcinka, pod wielce znaczącym tytułem: „Pjoter, podej no korkociunk!”. I żeby nie było, że nie uprzedzałem - jest jeszcze dłuższy, za to ze sporą dozą dramatyzmu.


17 komentarzy:

  1. A ja, jak oświetlenie jest za słabe, to nie widze. Mam chyba kurzą ślepotę.
    Poza tym nie jadłam strasznie dawno pizzy i na razie nie zjem, gdyż jestem na diecie. A chciałabym...
    Ale za to kupiłam dziś pięć jogurtów, bo też mi się zachciało! Mimo że kultury zaznałam wczoraj na wystawie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym sęk, że nigdy nie jest za słabe. Zawsze jest bardzo jaskrawe. Poza tym, jest różnica, czy ktoś pracuje na papierze, czy wyłącznie na ekranie. Jeśli ktoś robi w papierach, musi mieć jaśniej. Jeśli wyłącznie na ekranie - lepiej jest nieco przyciemnić pomieszczenie.

      Usuń
  2. Wpadłam z rewizytą i nie żałuję, fajny tekst, z wieloma ciekawostkami, podoba mi się twoje poczucie humoru;-)
    Bez jogurtu i chleba nie ma dla mnie życia...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jogurt to mój wice początek każdego dnia. Pierwsza jest zawsze kawa.

      Usuń
  3. Czy o kultury bakteryjne chodziło organizmowi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem. To kultura i to kultura. Sztuka jest sztuka, jak mawiano w wojsku. Wychodzi, że brakowało mi kultury i sztuki.

      Usuń
  4. Ależ umiejętnie stopniujesz napięcie ! Ale że wurstów zabrakło ??? Kryzys, panie, nawet do Mniemców zawitał... Informacja o tym, że czołg posiada maskę, również mnie zaskoczyła :) A co do domniemanego braku herbaty w chińskiej knajpce- może po prostu obsługa nie zna gier RPG i nie dogadaliście się ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy czołg ma maskę. Coś tam ma. Ale ja mówiłem o autobusach i ciężarówkach - te na pewno mają.

      Usuń
  5. Ja mam odwrotnie - choc we wurstach sie nie lubuje to lubie pieczenie, sosy i dobra kapuste, na greckich, wloskich (poza pizza), jogurtach, trawkach bym nie wyzyla.
    Tak czy siak przezyles zupelnie dobrze , w dodatku zostaly mile wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tym nie pogardzę, ale daruj, codziennie? Nie na mój żołądek!

      Usuń
  6. Tylko się nie śmiej - od pierwszego dnia mego pobytu w Berlinie, czyli od 21 października 2019 roku codziennie rano zjadam jogurt grecki naturalny + płatki owsiane+ łyżeczka prawdziwego miodu + po1 łyżeczce cynamonu, kurkumy i imbiru. Czasem dodaję jeszcze czarnych jagód. Polecam. A niemieckich kiełbas nie jadam, jeżeli już to....oryginalne węgierskie salami. Wielce ekonomiczna wędlina. Ewentualnie coś produkcji tureckiej co tubylcy nazywają salami, ale to nawet chyba nie leżało obok salami i jest dość zbliżone do polskiej kiełbasy.. Dziwne z tą pizzą - nie mam problemu z jej wielkością bo zwykle biorę margheritę- ciasto cieniutkie a dodatki nie zapychają. Tu najlepsze jedzonko jest w restauracyjkach rodem z krajów basenu Morza Śródziemnego. A wczoraj odkryłam ze smutkiem, że ta, którą mam po drugiej stronie ulicy- splajtowała - jestem bardzo, bardzo niepocieszona, bo do następnej mam chyba aż 700 metrów. A wszystko przez tą pandemię, która jednak długo trwała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z czego tu się śmiać? Ja robię podobnie - też mam swoją stałą recepturę na jogurt, tylko owoce się zmieniają. A właśnie wziąłem margheritę - ale ponieważ ja wieczorami nigdy nic nie jem, to i ona mnie zdołała pokonać.

      Usuń
    2. Źle robisz, że nie jesz kolacji - to Cię nie odchudzi a tylko spowalnia Twój metabolizm i Twój organizm jeszcze wolniej przerabia to co mu dostarczysz.
      anabell

      Usuń
    3. Tu nie chodzi o odchudzanie. Mnie wieczorem nigdy nie chce się jeść, a jeśli nawet zmuszę się do zjedzenia nawet lekkiej kolacji, mam kłopoty ze snem. Z dwojga złego, wolę już być głodny, niż niewyspany. Zwłaszcza, że głodu nie czuję.

      Usuń
  7. Z tego co opisałeś życie w Niemczech jest niezwykle nudne. Teraz rozumiem, dlaczego od czasu do czasu wywołują wojnę światową. Zwłaszcza, że w ukryciu przygotowują gadżety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, tradycja w narodzie nie ginie. Największy problem z Niemcami jest taki, że stanowią oni w tym kraju mniejszość.

      Usuń
  8. Skrupulatna relacja, szkoda, że bez fotek. Czytam część 3:)

    OdpowiedzUsuń