No, to wróciłem.
Niby nie ruszałem się z miejsca, ale tak naprawdę, to odbyłem właśnie daleką podróż do innego świata…
Oups... Ale to zabrzmiało! Nie, nie aż tak daleką i nie do aż tak innego. Po prostu, na jakiś czas musiałem zmienić tryb życia. A u podstaw tej decyzji (nie mojej!) leży ekonomia. A ściślej – brak rąk do pracy w mojej firmie. Nie wiem, co go spowodowało – podobno epidemia sezonowych chorób. Dość, że nie dało się obsadzić wielu stanowisk na kilku liniach produkcyjnych, zatem z pomocą musieli przyjść pracownicy biurowi, którzy akurat nie mieli żadnych pilnych zadań. A ponieważ właśnie z satysfakcją i przytupem skończyłem jedno ze swoich, stałem się idealnym kandydatem na „niewykwalifikowanego pracownika fizycznego”.
Ponieważ praca fizyczna w zakładzie przemysłowym wymaga również wielu specyficznych umiejętności, a czasu na długie szkolenia nie było, stanąłem po prostu przy taśmie i pomagałem w odbiorze półproduktów. Proste czynności, którym bez trudu sprostałby nawet szympans. Tyle tylko, że bardzo wyczerpujące fizycznie. I nie chodzi o zmęczenie – choć to również dawało się we znaki. Chodziło o to, że w moim wieku już nie wypada być zupełnie zdrowym, bo nie byłoby o czym rozmawiać przy stole, w czasie rodzinnych spotkań. Znacie to, prawda? Jak poszczególni członkowie rodziny licytują się na dolegliwości?
Licytację rozpoczyna ciotka, którą rwie kolano. Wujek przebija bólami w krzyżu. Druga ciotka podbija na drętwiejącą rękę (akurat prawą!). No to drugi wujek rzuca bóle w klatce piersiowej i fatalne wyniki krwi. Ciotka zastanawia się przez chwilę, po czym wyciąga asa – po każdym posiłku ma bóle z prawej strony brzucha… I tak dalej, i temu podobne, a następnym obowiązkowym tematem jest beznadziejna służba zdrowia.
Dość, że pewne dolegliwości nie ominęły również mnie. Głównie ortopedyczne. I te właśnie dały mi się we znaki podczas tego szarpania się z półproduktami. A nadmieniam, że stojąca praca przy taśmie, w produkcji wielkoseryjnej trwa cały czas i nie ma kiedy dać wytchnienia bolącym kościom i dawno nie używanym mięśniom. Czas cyklu jest wykalkulowany co do sekundy i rozpisany na poszczególne ruchy. Już po drugiej godzinie bolało mnie wszystko, włącznie z włosami. Nawet w takich miejscach, o których nie wiedziałem, że w ogóle są tam jakieś narządy. A do wyczekiwanej krótkiej przerwy jeszcze tyle czasu!
Po jednym dniu takiej pracy definitywnie zrozumiałem, że niestety, młodość, nawet ta druga, ponoć lepsza, już dawno opuściła moje biedne ciało. Poczułem się stary, schorowany, zdegenerowany przez siedzący tryb życia i obolały w każdym możliwym skrawku swojej objętości. Dobrze, że wtedy padał deszcz, co rankiem zmusiło mnie do przyjechania samochodem. Gdybym przyjechał rowerem, jak to mam w zwyczaju, zostałbym w pracy na noc – bo nie byłem w stanie pedałować do domu. Na parking szedłem chyba z kwadrans, ostrożnie stawiając obolałe stopy.
Do tego całkowita zmiana trybu życia, co rozregulowało mnie zupełnie. Wstać trzeba było wcześniej, aby zdążyć przebrać się w robocze ciuchy i na czas stanąć przy taśmie. Moja dieta, rozpisana na pięć skromnych posiłków w ciągu dnia, popełniła samobójstwo. Rano, przed wyjściem, szybka owsianka – wmuszona w siebie, bo rano jeść mi się nie chce. A dopiero po powrocie do domu obiad. O tym, by zjeść coś w czasie przerwy, nie było mowy. Pierwsza przerwa za wcześnie, kiedy owsianka w żołądku wciąż jeszcze pęcznieje i ma się całkiem dobrze, a druga za krótka, żeby chociaż herbata zdążyła się zaparzyć. Zatem mój układ pokarmowy zaczął protestować już drugiego dnia. Ale co robić? Zacisnąłem zęby i postanowiłem wytrzymać.
Tak przeżyłem tydzień. Ostatniego dnia bolało już trochę mniej i poczułem, że mi się nawet ta praca podoba. Żadnego użerania się ze skomplikowanymi systemami, żadnej odpowiedzialności, żadnych terminów, żadnego przestrzegania nieżyciowych, z pomiędzy pośladów wyciągniętych norm… Przyznam, że psychicznie odpocząłem, jedynie fizycznie zajechałem sam siebie na tyle, że po południu nie byłem w stanie usiąść do komputera, bo za bardzo bolał mnie kręgosłup. Stąd moje milczenie.
No, ale skończył się ów okres mojej nieplanowanej aktywności fizycznej – i wróciłem do biura, degenerować się dalej, przez nieruchome siedzenie przed ekranem. No, może tylko trochę gorzej mi się siedzi.
W baaaaardzo zamierzchłej przeszłości pracowałam prze 6 miesięcy na montażu podzespołów radiowych- montowałam potencjometry do malutkiego aparatu radiowego i przeżywałam stres za stresem- bo na tym stanowisku "normalny" pracownik robił dzienną normę 120 potencjometrów na 8 godzin, a ja z trudem zmontowałam aż 3 sztuki. Ale praca była w pozycji siedzącej i nie była to taśma, tylko składanie "do kupy" części owego potencjometru.Po pierwszym dniu niemal płakałam, żem taka niezdara. A jak już się "wyrobiłam" to mnie przenieśli do biura rozwojowego owego zakładu. Ale w pełni rozumiem co przeszedłeś- praca w pozycji stojącej przez tyle godzin to MASAKRA!
OdpowiedzUsuńI ciągłe przenoszenie kilkukilogramowych elementów z miejsca na miejsce. Tak, to była masakra! Stworzyli namiastkę obozu pracy, a potem dziwią się, że rąk do pracy nie ma.
UsuńKlik dobry:) Przy najbliższym spotkaniu z ciotkami będziesz mógł wyciągnąć nie jednego asa w postaci obolałych miejsc, o których ciotki nawet nie słyszały. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Ha! Żadna ciotka mi już nie straszna!
UsuńOj lubimy się chwalić swoimi dolegliwościami. Kiedyś siedziałam w poczekalni obok pana, który z lubością opowiadał o wszystkich swoich operacjach, tylko medalu za wytrwałość brakowało.
OdpowiedzUsuńMój mąż teraz tylko lekkie prace w domu, do remontu zawołamy ekipę, taki czas, niestety.
jotka
A ja w strachu - bo Koleżanka Małżonka stwierdziła chyba, że za długo był spokój i planuje właśnie kolejny remont. Jak ja to przeżyję?
Usuńjedyny raz na takiej klasycznej taśmie produkcyjnej robiłem po zdaniu na studia w ramach tzw. praktyk robotniczych... oczywiście nie cały czas, bo generalnie to całą ekipą co cwańszych kumpli migaliśmy się tam od roboty niczym zacny Stasiek Grzesiuk w Gusen... ale chyba na dwa dni taki nasz szefuńcio za nas odpowiedzialny chapnął mnie na jakieś dwa dni na tą taśmę... byłem na samym początku, miałem obklejać plastrem wyzłocone już obudowy do magnetofonów... a dalej na taśmie już coś tam wmontowywano... to ja robiłem swoje w trymiga, aż zapełniłem całą taką wielką szafkę tymi obudowami, a potem szedłem na zakład sobie pozwiedzać, pogadać z kimś tam, głównie z dupeczkami, ale nie tylko... zajmowało mi to nieco czasu, więc zapas w szafce się kończył i robota na taśmie stawała... po jakimś czasie ten nasz szefuńcio się kompletnie załamał i już kompletnie nie zwracał uwagi na to, że jedyne, tą ekipę, co nas w tej robocie interesuje, to granie w karty w łaźni... kto był frajer, to robił, kto nie był, to się migał, a i tak na wypłatę wszyscy dostali po tyle samo...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Miło, że wspomniałeś Stasia Grzesiuka. Jego wspomnienia z Gusen to naprawdę fascynująca i wstrząsająca lektura. A ja do dziś usiłuję sobie przypomnieć, jak nazywał się ten SS-man, szef kamieniarzy, o którym mówił "złoty chłop", który tylu ludzi uratował.
UsuńTwoja sytuacja była o tyle szczęśliwa, że miałeś na kogo zwalić swoją robotę. Ja nie miałem, bo było nas tylko dwóch i każdy miał swoją stronę do obrobienia (przy czym obie strony miały zupełnie inne obowiązki i łączyć się ich nie dało). No i jeszcze jedno - jakoś nie umiem oszukiwać, gdy w grę wchodzi pomoc. Co innego, gdyby to miały być moje podstawowe obowiązki - wtedy aureolka mi znika. Ale kiedy pomagam - to zawsze na 100%. Przynajmniej, dopóki mam siły.
Ach - i pozwoliłem sobie usunąć powtórzenie Twojego komentarza. Ot tak, dla porządku. Jeśli mimo wszystko czymś się różniły, a ja tego nie zauważyłem, to mam nadzieję, że wybaczysz mi tę gafę.
UsuńTak, to prawda, przy takiej pracy odpoczywa się psychicznie, za to cierpi cialo, jak sam zauważyłeś - nie robimy się coraz młodsi...
OdpowiedzUsuńZauważyłem, że ostatnio panuje epidemia peselozy ;)
UsuńTo z pewnością ta grupa zawodowa nuciła w czasach PRL - za pięć trzecia bierz kapotę, pierdziel szefa i robotę.
OdpowiedzUsuń( wtedy pracowało się do 15.00) Jak to mówią coś za coś. A która grupa zawodowa wymyśliła powiedzenie - Myślenie nie boli ?
Moja nie! Ja wiem, jak myślenie potrafi boleć. Nieraz człowiek gorączki dostawał, gdy nie potrafił wymyślić nic, co rozwiązałoby nagły problem.
UsuńZaraz tam starość. Wyobraź sobie, że jakieś 20 lat temu zaprosiłem młodszego brata do firmy ociepleniowej, w której byłem foremanem. Brat duży, silny, wysportowany (wyczynowe pływanie), więc mówię mu, że właściwie w całym życiu tak lekko nie pracowałem jak tu, więc żeby się za bardzo nie przejmował, tylko przylatywał, to dorobi na studia, a jeszcze w weekendy Irlandię mu pokażę. Przyleciał, pracował, zarobił.
OdpowiedzUsuńMinęło kilka lat. Podczas spotkania rodzinnego brat powiedział, że w ogólniaku nie chciało mu się uczyć, ale jak popracował fizycznie u mnie, to stwierdził, że koniecznie musi skończyć studia, żeby już nigdy nie musiał być fizolem. No i ciągnął dalej opowieść, jak to mu powiedziałem, że w życiu nie miałem lżejszej pracy, a on po tygodniu ledwo oddychał, a tu jeszcze go na weekendowe wycieczki wyciągałem.
Zatem nic się nie martw. To młodych i wysportowanych praca fizyczna męczy!
Ja też zauważyłem, że najprędzej odpadali ci, co od rana do nocy chwalą się, ile to na "siłce" biorą na klatę. Coś w tym musi być...
UsuńOj znam to licytowanie przy stole ;p. No ale co poradzić człowiek robotem nie jest i prędzej czy później wszystko wysiada, zwłaszcza przy pracy fizycznej. Też mi się zdarzało narzekać, zwykle na kręgosłup, z drugiej zaś strony stres w pracach niefizycznych jeszcze bardziej utrudnia mi funkcjonowanie :/
OdpowiedzUsuń