Pamiętacie Kolumbusa? To ten mój prywatny, urojony gladiator, który zamieszkał z nami w czasach pandemii i którego do dziś nie mogę się pozbyć. Jak to mawiają młodzi - ciąży mi na kwadracie. Ale już się do niego przyzwyczaiłem - przynajmniej jest do kogo gębę otworzyć. W sumie, nie jest uciążliwy. Nie hałasuje, nie chrapie w nocy, nie zajmuje łazienki akurat wtedy, gdy chwyci mnie nagła potrzeba, nie domaga się pilota od telewizora, nie je za wiele... Właściwie, wcale nie je! To jest, owszem, je, nawet sporo, ale zawsze jest to żywność urojona. Wprawdzie wyciąga ją z naszej lodówki, ale nigdy nie zauważyłem, aby po jego obfitej kolacji cokolwiek nam ubyło.
No a potem zwykle wyleguje się w fotelu, albo drzemie na kanapie. Na moje pytanie, czy nie boi się, że za bardzo obrośnie w tłuszcz, odpowiedział, że właśnie tego chce. Podobno tkanka tłuszczowa chroni w jakimś stopniu narządy wewnętrzne w czasie walki na arenie. Następne moje pytanie, o najbliższą planowaną walkę na arenie, bezczelnie zignorował.
Tak więc, jak już rzekłem, niespecjalnie mi on przeszkadza. Problem w tym, że pomagać też nie chce.
Może inaczej. Chce! Czasami... Ale mu to nie wychodzi.
Nie dalej jak wczoraj, poprosiłem go, żeby pomógł mi wynieść śmieci. Trochę się tego nazbierało. Wielka torba z plastikami, druga z papierami, ciężki worek ze zmieszanymi, a do tego jeszcze kilka słoików i butelek. Rąk brakuje. Zgodził się chętnie, twierdząc, że przy okazji rozprostuje trochę kości. Z ochotą udał się do kuchni, aby chwycić w swe mocarne dłonie worek ze śmieciami.
- Może zostawiłbyś tę tarczę? - spytałem. - Miałbyś obie ręce wolne.
Spojrzał na mnie z wyższością.
- Murmillo bez tarczy, to pół murmillona! - oznajmił.
Machnąłem ręką. Jest silny, da sobie radę. Schylił się po worek i podniósł go w dwóch palcach, po czym dumnym krokiem skierował się do drzwi.
Zerknąłem do kuchni. Worek ze śmieciami jak stał, tak stoi.
- Kolo! - zawołałem. - Nie zabrałeś worka!
Nazywam go Kolo, bo Kolumbus to trochę za długie. Już przywykł.
Chwyciłem worek ze śmieciami i zademonstrowałem mu. Ale on zrobił dokładnie to samo - pokazał mi worek ze śmieciami, trzymany w dłoni.
- Zabrałem - zapewnił. - A ty się trochę pospiesz, bo to strasznie cuchnie...
Bezradnie spojrzałem, na leżący u moich stóp bezkształtny, czarny i cuchnący twór. No tak, podniósł ten worek, ale tak naprawdę wcale nie ten, tylko jego część urojoną. Niestety, część rzeczywista nadal leżała na posadzce i czekała na wyniesienie. Głębokie westchnienie wyrwało mi się z ust.
- Dobra, poradzę sobie sam - mruknąłem, schylając się po worek.
- Spoko - odezwał się łaskawym tonem. - Jak mogę pomóc, chętnie pomogę!
- W dupę sobie wsadź taką pomoc - pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno.
Ledwo się zabrałem ze wszystkim i stanąłem przed drzwiami. Otworzył je i uczynił zachęcający gest ręką, a ja myślałem, że się rozpłaczę. Znowu otworzył tylko urojoną część drzwi! Nie było rady, musiałem połowę worków odstawić, otworzyć drzwi, po czym kolejno, schylić się po śmieci, podnieść, przenieść przez próg, postawić na schodach i zamknąć drzwi. po czym znowu się po nie schylić. Ech, mój biedny, zmęczony po szychcie kręgosłup!
To samo powtórzyło się przy drzwiach wejściowych na klatkę schodową i przy wejściu do wiaty, zawierającej śmietniki. I tam jeszcze musiałem to zrobić dwukrotnie, bo okazało się, że klucz do wiaty mam w drugiej kieszeni. A ten stoi sobie z głupią miną i gapi się na mnie!
Gdy wróciliśmy wreszcie na górę, pierwszy pochwalił się Koleżance Małżonce.
- Wynieśliśmy śmieci!
Taaa... Wynieśliśmy! Zwłaszcza on!
Koleżanka Małżonka spojrzał na mnie zdziwiona.
- Nie mogłeś powiedzieć? Bym ci pomogła!
Człowiek to jednak głupi jest.
Wynoszenie śmieci to mnie jakoś dobija- najgorzej to jest ze szkłem, ale jutro muszę to zrobić, bo już nie mam gdzie odkładać szkła. A w ogóle to segregowanie śmieci to mnie dobija .Rodzina mi zakupiła w prezencie specjalną szafkę na 4 różne rodzaje śmieci, ale jakoś marnie mi to wynoszenie śmieci idzie. Daleko nie mam do pomieszczenia gdzie są zbiorcze pojemniki na śmieci , ale to segregowanie mnie denerwuje.
OdpowiedzUsuńu nas na wsi jakoś nie ma powodów do narzekania jeśli chodzi o wywózkę śmieci... jest jasny grafik, co, kiedy zabierają, w tym roku nawet "elektro" włączyli do systemu, biorą je razem z "gabarytami"... zaś samo wynoszenie z domu do pojemnika przy bramie też nie sprawia kłopotu, mając ten grafik nie trzeba specjalnie chodzić, tylko zgrać z innymi wyjściami... no, chyba że "się nie chce/się zapomni", ale to już raczej nie od śmieciarzy zależy... chociaż... to można częściowo ogarnąć, mogą przyjeżdżać przy akompaniamencie irytującej muzyczki, niczym objazdowa sprzedaż lodów... pamiętam jeszcze z miasta, że było coś takiego... lody, jak lody, ale mrożone ryby sprzedawali świetne...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Mam podobne wiejskie doświadczenie, przy czym moi śmieciarze podjeżdżają cicho, bez muzyczki.
UsuńJakoś się do tego wystawiania worów w różnych kolorach w określonych terminach przyzwyczaiłem
Spora ilość śmieci podobno świadczy o życiu w dobrobycie, więc jest radość! U nas codziennie jakieś do wyrzucenia, bo segregacja, a miejsca w kuchni brak na te wszystkie pojemniki!
OdpowiedzUsuńjotka
Ja zabieram śmieci po drodze, jak wychodzę, tylko z bio schodzę oddzielnie i specjalnie bo z kubełkiem.
OdpowiedzUsuńProponuję, żebyś jednak pozwolił Kolo leżeć i obrastać w tłuszcz i wynosił śmieci częsciej, mniejszymi porcjami. ;)