Pisałem kiedyś o pewnym Dziadziusiu, może pamiętacie. O jego dziwacznej obsesji na punkcie miejsca parkingowego. No cóż, zmarło się Dziadziusiowi, a dziadziochód zniknął z parkingu na dobre, zapewne sprzedany. To stało się już jakiś czas temu, na wiosnę, ale nie wspominałem o tym, bo po co?
Dziś wspominam o tym tyko dlatego, że odnalazłem dowód na to, że natura nie znosi próżni. Przynajmniej ta tutejsza, ziemska. Bowiem pojawił się na osiedlu nowy, równie, a nawet bardziej irytujący osobnik. I mieszka w tej samej klatce, co Dziadziuś – kto wie, może właśnie dostał mieszkanie właśnie po nim, bo przedtem go nie zauważyłem.
Nazwałem go roboczo Śmierdzielem, co i tak jest łagodnym określeniem. Zwykle najpierw wyczuwam go nosem, potem dopiero dostrzegam. Cóż, śmierdzi papierosami na odległość – a ja jestem na ten zapach bardzo wyczulony. A że chudzina z niego, szary, nie rzucający się w oczy, to i wzrokiem dostrzec go trudno, bo idealnie zlewa się z otoczeniem.
Poza tym, jego widok nie jest zachęcający do tego, aby mu się przyglądać. Nie wiem, ile ma lat, bo trudno to określić. Może mieć 50, może i 70, a zapewne nawet nie trafiłem w odpowiedni zakres. Wygląda jak wyżęta szmata, zawsze niechlujny i zawsze grubo ubrany. Gdy ze mnie, latem ubranego w cienką koszulkę, sandały i krótkie, cienkie spodnie leje się pot, on siedzi na ławce w dżinsach, flanelowej koszuli i swetrze. I sprawia wrażenie, jakby było mu zimno.
Cóż takiego irytującego można w nim dostrzec? W sumie niewiele i sam nie wiem, dlaczego jego obecność mnie drażni. Bo facet w sumie nic nie robi. Dosłownie! Cały dzień siedzi na ławce przed blokiem i kopci papierosy. O którejkolwiek porze chciałby człowiek wyjść z domu – zawsze na niego trafi. To on żegna mnie smrodem petów, gdy wcześnie rano dosiadam roweru, by pojechać do pracy. Gdy wracam, to on jest pierwszym widokiem, jaki napotykam przy drzwiach. Gdziekolwiek wyjdę – czy to wynieść śmieci, czy pobiegać, czy zrobić jakieś zakupy – zawsze napotykam jego wzrok, wbity we mnie z postawionej pod klatka ławki. Nie da się wyjść z domu, nie napotykając na jego badawcze spojrzenie. Nawet, kiedy kilka razy wydawało mi się, że go nie ma, po chwili wyłaniał się zza ściany, jak smród z kalesonów.
Okazuje się, że nie tylko mnie on drażni. Drugorodny kiedyś wrócił z pracy i stwierdził.
- Ten Śmierdziel kiedyś od kogoś w ryj dostanie.
Podniosłem na niego pytający wzrok.
- A, bo gapi się na każdego takim wzrokiem, jakby na pojedynek chciał wyzwać! Ktoś kiedyś nie wytrzyma i mu przyłoży w zęby.
Na początku sądziłem, że drażni mnie smrodem papierosów. Ale nie, program SYMULACJA w mojej głowie twierdzi, że to nie to. I to pomimo, że gość zasmradza całą okolicę, bo nawet ta ławka cuchnie już petami. Nie wiem, ile on pali, ale na pewno sporo. Siedzi tam w zasadzie cały dzień – latem siedział od świtu, mniej więcej do dwudziestej drugiej-trzeciej. Liczmy, że jakieś szesnaście - siedemnaście godzin. Pali non stop. Ile może trwać wypalenie papierosa? Pięć minut? Dziesięć? Jeśli przyjmiemy dziesięć, wychodzi mi, że pali około 100 sztuk dziennie. Każdego dnia! I coś mi mówi, że nie doszacowałem.
Nie wiem sam. Sam już nie wiem, co mnie drażni bardziej: jego obecność, czy fakt, że nie potrafię określić, co mnie tak wkurza w tym jegomościu. Drażni mnie i już. Samą swoją obecnością. Albo ja wyczuwam podświadomie jakieś kłopoty, albo facet jest kimś w rodzaju wampira energetycznego. Da się to jakoś wytłumaczyć?
Oczywiście, jeśli nie brać pod uwagę, że jestem starym, zramolałym zgredem, któremu wszystko już przeszkadza!
Bo to chyba tak jest, że niektórzy działają na nas jak płachta na byka i nie wiemy dlaczego.
OdpowiedzUsuńU mnie na osiedlu więcej takich ławkowych, że też im nie nudno...
jotka
palących masz chyba więcej w okolicy i jakoś Cię chyba tak nie drażnią, gdy ich mijasz?... czyli sprawa jest grubsza, niż sam cuch post-nikotynowy... podejrzewam, że to jest mix okoliczności: oprócz palenia gościo się nie myje i nie dba o czystość ciuchów, do tego jeszcze same jego feromony (kwestia przemiany materii?), jego osobista woń (pot, inne wyziewy) może współtworzyć taką swoistą mieszankę... a że jeszcze ma zwyczaj się gapić w specyficzny sposóbe, to już dodatkowo potęguje jego wkurzającość...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Ja wiem co Ci przeszkadza w tym osobniku. On.
OdpowiedzUsuń;)
Radiomuzykant-ka
Może to po prostu intuicja. Zazwyczaj, gdy intuicja podpowiada mi, że coś z jakąś osobą jest nie tak, mogę jej zaufać i z czasem potrafię to wyjaśnić. Wydaje mi się (choć są to tylko przypuszczenia nie podparte żadnym badaniem), że jeśli przeczuwamy, że coś jest nie halo, to jest aż tak bardzo nie halo, że ciężko to ukryć. Jeżeli uważamy, że ktoś jest w normie, to możemy się nadziać, bo człowiek ma zdolność autoprezentacji, natomiast jeśli nawet ona zawodzi, to coś jest na rzeczy. Chociaż wcale nie musi to oznaczać, że to coś jest groźne dla otoczenia. Mam koleżankę, która zachowuje się odstraszająco, choć jest bardzo w porządku. To "coś" w jej przypadku, to utrudnienie dla niej samej, bo naprawdę odstrasza ludzi sposobem mówienia, gestami, barwą głosu, mimo że nie jest to obciążone jej intencjami, jest nieświadome.
OdpowiedzUsuńOdstaw po prostu tę ławkę nieco dalej. W Warszawie, na "moim" osiedlu jakiś dureń zainstalował ławki tuż pod oknami bloku i wieczorami zbierało się tam nieciekawe towarzycho - palili, pili, wydzierali gardła. Mieszkańcy pisali pokornie podania o likwidacje owych ławek, a gdy się bardziej wnerwili to wpierw je elegancko pomalowali farbą, która chyba nigdy nie wysychała a w końcu po prostu je rozebrali. Masz dwa wyjścia , wredna farba albo przeniesienie ławki w inne miejsce.
OdpowiedzUsuń