Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


wtorek, 23 lipca 2024

O prześlicznej Japonce - między innymi

      Ostatnio skończyłem na laserach. Dziś kontynuuję temat rehabilitacji.

     Gdy już, z pąsem na twarzy i wielką ulgą w sercu podciągnąłem nieszczęsne portki, pani wskazała dłonią drzwi.

     - Proszę na pole!

     A co ona, Krakowianka jedna? Tu jest Wielkopolska, proszę pani, tu się mówi "na dwór"!

     Ale znając swoją zdolność do strzelania gaf, ugryzłem się w język. I słusznie, bowiem naprawdę chodziło o pole. Magnetyczne. Usiadłem na krześle przy stoliku, który pod blatem miał sporą, plastikową obręcz. Domyśliłem się, że to zaizolowana plastikiem magnetyczna cewka. Polecono mi wsunąć nogi do środka, tak żeby kolana znajdowały się w obrębie cewki.

     I chciałoby się powiedzieć: zabuczało, zadudniło, zakurzyło!... Ale znowu nic. Nie miałem pojęcia, czy to urządzenie działa, czy nie. W sumie, nie wiem dlaczego ubzdurałem sobie, że ono powinno buczeć - jak transformator. No cóż, nie buczało. A ja zacząłem zastanawiać się, co może mi dać takie pole.

     Koleżanka Małżonka ma gwoździe w dużych palcach od nóg - więc może na nią miałoby to jakiś wpływ, pozytywny bądź negatywny. Ale ja? Może miałem gdzieś tam jakąś prehistoryczną, metalową plombę w zębie, ale w nogach żadnego żelastwa nie nosiłem. Nawet jeśli coś mi się w przeszłości wbiło, natychmiast było usuwane. Tkwiły tam już zardzewiałe gwoździe, kawał drutu, czy ołowiana śrucina typu Diabolo - ale nic na stałe. Na co więc ma zadziałać to pole magnetyczne? Działa przecież tylko na metale. Po dłuższym zastanowieniu, doszedłem do odkrywczego wniosku, że chodzi o żelazo. Przecież mam w organizmie hemoglobinę, prawda? Więc może to pole działa na to żelazo we krwi i jakoś - nie wiem - przyspiesza krążenie? Do niczego innego nie udało mi się tego przypiąć.

     A propos przypinania - wkrótce przyrząd zapiszczał i pani skierowała mnie na ćwiczenia. Kazała mi wejść do klatki - no, tu już wróciły moje obawy. Dlaczego rehabilitacja odbywa się w klatce? To jasne - żeby pacjent nie uciekł! Zapewne zaraz przyjdzie ten główny terapeuta, ten stukilowy, łysy i wydziarany bysio i będzie dociskał mu kolano całym ciężarem swojego scwarzeneggerowskiego ciała, powodując nieopisany ból, cierpienie, tortury i jeszcze pewnie puści przy tym jakieś disco-polo, żeby robić to w takt... O mało nie powiedziałem "muzyki".

     Ale nie... Pani podpięła mi nogę go górnej części klatki, pasami unieruchomiła kolano i kazała mi po prostu kiwać nogą. Bez żadnego obciążenia, swobodnie. Co miałem robić? Kiwałem! A pani sobie poszła.

     Leżę więc sobie na boku, rozmyślam o filozofii, głównie tezach Kanta... No dobra, o samochodach - zadowoleni? W każdym razie, nic się nie dzieje, tylko hak na górze trochę skrzypi, gdy poruszam nogą. Mimo wszystko, to ćwiczenie najbardziej mi się z rehabilitacją kojarzyło - przynajmniej czymś poruszałem.

     Ale trwało to krótko, bo zaraz zostałem odpięty i skierowany "na prądy".

     Tym razem już się nie bałem. Już wiedziałem, że pani, chociaż wydziarana, nie jest taka zła i krzywdy mi nie zrobi. Więc choć zabrzmiało to groźnie, posłusznie zdjąłem, koszulkę i położyłem się na leżance. Pani położyła mi na plecach jakieś cztery rzeczy - nie wiedziałem, co to, bo nie mogłem się odwrócić. Potem na to jakąś folię, potem jakąś poduszkę i zapikała przyrządem, stojącym obok.

     I zaczęło się! Prąd. Prawdziwy prąd! Czułem na plecach silne mrowienie, które przesuwało mi się z lewa na prawo i z powrotem. Całkiem przyjemne. Zupełnie jakby mi taka niewysoka, filigranowa Japoneczka bosymi stópkami robiła masaż. Rozluźniłem się i zacząłem ją sobie wyobrażać. Nieduża, szczuplutka, o lśniących, czarnych, rozpuszczonych, długich włosach. I ta śliczna buzia, taka kobieca, ale mająca w sobie jakieś resztki dziecinności, wzbudzające w człowieku odruchy opiekuńcze. I taka naturalna, prawie bez makijażu, tylko leciutko podkreślone usta i oczy. I z tym cudownym, promiennym uśmiechem, od którego robiły jej się w policzkach takie rozkoszne dołeczki.

     Dałem jej na imię Noriko. Nie sprostowała, więc chyba rzeczywiście miała tak na imię. Masowała mnie przez dobrych pięć minut. Pięć minut błogości i rozkoszy.

     Niestety, ten niesforny przyrząd w końcu zapikał i Japoneczka, dygnąwszy wdzięcznie i skromnie opuściwszy oczy, włożyła swoje kimono i cichcem się oddaliła.

     - No, to koniec na dzisiaj! - pani terapeutka zdjęła ze mnie to coś, co miałem na plecach.

     - Dziękuję - skinąłem głową. - To kiedy następna sesja?

     Pani zrobiła wielkie oczy. A miała ciemne oczy, w kształcie migdałów...

     - No jak to, kiedy? Jutro!

     Ach, więc to się robi codziennie? Nie wiedziałem. Ale przyjąłem do wiadomości. Podziękowałem jeszcze raz, pożegnałem się, dosiadłem swojego osiołka i popedałowałem do domu.

     Jutro czeka mnie spotkanie z Noriko!

14 komentarzy:

  1. Pola magnetycznego mi nie wolno, podwieszki bardzo lubię, a prądy sa super. Ale prądów też sa rózne rodzaje, jest taki (zdaje się referencyjny sie nazywa jesli nic nie pokręciłam) który sie zmienia trzy razy w ciągu sesji. A na plecach połozyła Ci elektrody. Coś musi ten prąd do Ciebie dostarczać ;p Takie płytki zawiniete w mokrą gazę, żeby lepiej płyneło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyśliłem się, że to elektrody :) A dlaczegóż to nie wolno Ci pola magnetycznego? Na co ono może zaszkodzić? Mnie nie udało się nawet odgadnąć, na co ono może pomóc.

      Usuń
  2. moja Osobista Koleżanka Lady jest spod Krakowa, więc sam często zamiast "na dwór" mówię "na pole", udzieliło mi się od niej... ale czytając tekst domyśliłem się o co tutaj chodzi z tym polem, choć akurat w mojej pobliskiej placówce mówi się na to "kółko", kilka rodzajów jest tego zresztą... prądy też znam, tylko gazę trzeba przynosić własną, ale jak raz kiedyś zapomniałem, to pani była tak miła, że jakąś dyżurną, służbową znalazła...
    sesji przeważnie jest dziesięć, dwa tygodnie robocze, ale uwaga; w Wawie, gdy w ciągu tygodnia był jakiś dzień świąteczny, to ilość tych dni była mniejsza, za to w moim obecnym miejscu nie traci się nic i gdy np. był jakiś dzień wolny w tygodniu, to przychodzi się jeszcze w poniedziałek następnego tygodnia...
    ...
    mój dawny mistrz tatuażu zawsze się oburzał na słowo "dziara", ripostował wtedy, że "dziary to się robi zardzewiałym gwoździem w kryminale, u mnie studio wykonuje się tatuaże"...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też dziesięć sesji. Właśnie skończyłem ostatnią. Szkoda, będę tęsknił do Noriko.
      A dziara to dziara i szkoda mi w ogóle zapamiętywać jakikolwiek inny termin. Nie lubię tego, nie podoba mi się to i nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie tak bardzo lubią się oszpecać.

      Usuń
  3. Spotkanie z Japoneczką najpewniej najlepsze!
    Oby twoje zabiegi przyniosły zauważalny skutek!
    Gdy mówiłam koleżance, że nudne te zabiegi, ona mi na to, że modliła się w trakcie. Czyżby chciała wymodlić lepsze efekty?
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i nudne, ale przecież trwają bardzo krótko. Chociaż bywały przypadki, że ktoś na nich usnął. Gdy przyszedł gość zmęczony po pracy, a tu każą mu się położyć i rozluźnić, to niejeden tam podobno zachrapał.

      Usuń
  4. Noriko brzmi uroczo i bardzo japońsko - a taka seria zabiegów faktycznie może poprawić stan kolan.
    Czekam na opis kolejnych spotkań z Noriko i laserem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, niestety, pisałem z pewnym poślizgiem - terapia już się skończyła, więc dalszych odcinków nie będzie. Przynajmniej z tej serii.

      Usuń
    2. Ale muszę Ci przyznać, że skojarzenia romantyczne z zabiegami fizjo to już wyższa szkoła jazdy :)

      Usuń
    3. Przyjemne było, to i przyjemnie się kojarzy :)

      Usuń
  5. A wiesz chociaż co jest z Twoim kolanem i dlaczego Cię boli? Przydałoby się żebyś o tym wiedział, wtedy łatwiej unikniesz "powtórki z wątpliwej rozrywki", która jest przyczyną tej kontuzji. Prądy referencyjne to są całkiem fajne, wolałam je od diadynamiku. A "klatka" czyli w żargonie "ugoł" to wielka pomoc dla rehabilitantów, bo nie muszą cały czas sterczeć przy pacjencie a poza tym można w niej ćwiczyć wiele "kawałków" pacjenta nawet równocześnie. "Pola" mi nie serwowali bo mam nadciśnienie tętnicze. Przez trzy lata z rzędu co pół roku miałam takie zabiegi.Z tym, że ja to wszystko miałam na kręgosłup (po złamaniu kości krzyżowej w ramach nauki jazdy na nartach). A kolano to mi po prostu zoperowali i nigdy więcej nie miałam z nim problemu. I wiesz - wolałam te prądy referencyjne niż masaż wykonywany przez nawet naprawdę bardzo przystojnego rehabilitanta- po prostu było to bezbolesne, w przeciwieństwie do masażu ręcznego. "Tańce" na plecach pacjenta to specjalność rehabilitantów azjatyckich, tyle tylko, że nie zawsze trafia się naprawdę śliczniutka Noriko. No ale pomarzyć możesz ( w tajemnicy przed Koleżanką Małżonką)- serdeczności ślę;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego w tajemnicy? Ona doskonale wie, że podobają mi się Japonki. Żartujemy z tego od dawna, bo kiedy jeszcze nie byliśmy parą (oboje musieliśmy najpierw do tego dorosnąć), to nieraz o tym rozmawialiśmy. Zawsze jej powtarzałem, że jeśli się kiedyś ożenię, to z taką małą, czarną, cichą, najlepiej Japonką. No i trafiła mi się - duża, żółta i głośna!

      Usuń
  6. Tak opisales swoje zabiegi ze zachecaja zamiast odstraszac. Oczywiscie nie taka ich rola ale tak je widzimy.
    Bardzo mi sie podoba ze prady polubiles a nawet dales im piekne, egzotyczne imie, co je zrobilo osobistymi i ludzkimi zamiast technicznymi.
    Dobre podejscie do sprawy - bedzie Ci latwiej i chetniej chodzic na zabiegi.
    Ogolny wniosek - nie taki diabel straszny.....
    Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, nawet przyjemne to wszystko. Choć trochę komplikuje harmonogram dnia. No i akurat wtedy były straszne upały - a ja bardzo się wtedy pocę. I potem muszą mnie rehabilitować takiego mokrego - żadna przyjemność dla pracownic. Samochodem jeździć nie chciałem, bo po pierwsze, straciłbym sporo porcji zdrowego ruchu (normalnie jeżdżę rowerem), no i nie ma tam za bardzo gdzie zaparkować. Parking jest - ale zwykle mocno zatłoczony. W dodatku, nie wolno mi przyjść do biura w nieodpowiednim (czytaj: wygodnym) stroju. Latem bardzo zazdroszczę kobietom, że mogą przyjść do biura w sandałkach i krótkiej, lekkiej sukience. A ty człowieku męcz się w tych długich porach i pełnych butach.
      Starałem się więc jechać wolno, aby się spocić jak najmniej - ale w upale to i tak nie na wiele się zdało.

      Usuń