Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


czwartek, 18 maja 2023

Szklana pułapka

     Przepalona żarówka to nic nadzwyczajnego. Przepalona żarówka w samochodzie zwykle wzbudza w użytkowniku minimalnie większą panikę niż w przypadku żyrandola – ale to wciąż zwyczajna rzecz. Niezwyczajna zaczyna się dopiero wtedy, gdy jest to żarówka w MOIM samochodzie, w dodatku żarówka obowiązującego oświetlenia – innymi słowy, żarówka do świateł dziennych. Bo aby w moim samochodzie wymienić tę żarówkę, należałoby wjechać na kanał i rozkręcić pół samochodu. Innymi słowy – bez wykwalifikowanego i wyspecjalizowanego w marce mojego wozu warsztatu, żarówki wymienić się nie da.

     Tu kilka słów o współczesnych automobilach.

     Jak wiemy, samochody stają się one coraz bardziej skomplikowane, coraz lepiej wyposażone i niestety, coraz bardziej nienaprawialne. Pracuję w tym przemyśle od wielu lat i mogę Was zapewnić, że jest on bardzo specyficzny. Samochód jest bowiem jedyną na świecie tak skomplikowaną maszyną, produkowaną masowo. A to wymusza określone warunki produkcji. Słowo „masowo” oznacza że proces dla każdej części jest w wysokim stopniu zautomatyzowany i powtarzalny, aby zminimalizować koszty i zwiększyć niezawodność. I bardzo często, zamiast podzespołu skręcanego pracowicie  z kilku części przez Jasia, Czesia i Stasia, stosuje się nierozbieralny moduł, przez bezimienny automat po prostu zalany plastikiem. Produkcja samej części, ale i montaż jej w samochodzie, wychodzą wtedy znacznie taniej i szybciej. Ciemną stroną tego procesu jest fakt, że gdy w tym zintegrowanym module padnie nam jedna, drobna, nawet najtańsza część, nie da się jej wymienić i z płaczem trzeba wymienić cały moduł. To trochę tak, jakby kupować nowe mieszkanie, bo zamek w drzwiach się popsuł – ale takie są dzisiejsze realia. Gdyby stosowano stary sposób produkcji, używając części naprawialnych, skręcanych z poszczególnych elementów, najtańszy samochód kosztowałby dziś kilka milionów, albo niewiele mniej.

     Ale to jest tylko jeden problem. Drugi polega na upychaniu części pod maską w taki sposób, że aby uzyskać dostęp do czegokolwiek, trzeba rozmontować połowę pojazdu. Trochę dlatego, że części do upchania jest coraz więcej. Ale też celowo, aby uniemożliwić samodzielną naprawę i przy każdej, najmniejszej nawet usterce wymusić konieczność oddania samochodu do autoryzowanego warsztatu danej marki. Tam producent zedrze z nas niemiłosiernie, jako że firma dawno już przestała zarabiać na pojazdach, a zarabia jedynie na częściach zamiennych. Dla porównania – do niedawna produkowaliśmy pewną część do samochodów mojej marki. Koszt wyprodukowania tej części nie przekraczał siedemdziesięciu złotych. W serwisie jej cena sięgała tysiąca.

     Wracając do rzeczy: czasami – ale przyznaję, bardzo rzadko – błogosławię fakt, że jestem raczej niewielkich rozmiarów. Właśnie w takich przypadkach. Bo dzięki temu mam drobne ręce i mogę wsunąć je tam, gdzie Pawełek* nie da rady wcisnąć nawet palca. Z trudem, zaciskając zęby i kalecząc dłoń, ale jestem w stanie po kilku próbach sam wymienić tę cholerną żarówkę.

     Wczoraj Koleżanka Małżonka chciała, abym zawiózł ją wczoraj w pewne miejsce, czynne do godziny osiemnastej, gdzie miała złożyć zamówienie. Było wpół do piątej, więc sporo czasu. Dlatego, gdy okazało się, że pechowa żarówka znów się przepaliła, postanowiłem „szybciutko ją wymienić”. Z niejakim trudem zdjąłem wewnętrzną osłonę instalacji i z jeszcze większym trudem wyjąłem oprawkę z gniazdka. Nawet sama wymiana żarówki przebiegła z trudnościami, bo producent poskąpił z długością kabelków od oprawki i wszystkiego trzeba było dokonać w środku, gdzie jedną rękę trudno wcisnąć, a co dopiero dwie. Trzeba było operować samymi palcami.

     W końcu udało się i rozpoczął się najtrudniejszy etap: bolesne montowanie oprawki, przy pomocy samych końcówek palców. Skutek był taki, że żarówka, pewnie na skutek niekontrolowanego naciśnięcia na jej bańkę, wysunęła się  z oprawki i wskoczyła do środka reflektora. Głęboko. Reflektor spory, a jedyny otwór (na oprawkę) mikroskopijny. W dodatku z naprawdę paskudnym dostępem. Mowy nie ma, aby ją stamtąd wydłubać! Musiałbym mieć palce o długości trzydziestu pięciu centymetrów każdy i średnicy najwyżej dwóch milimetrów, zginające się co najmniej w dziesięciu miejscach i to w obie strony! W dodatku silne.

     Z wściekłością wysyczałem kilka słów, powszechnie uważanych za wulgarne. Wbrew temu, co napisał niedawno Antoni, nic nie pomogło. Żarówka nie wyskoczyła, nawet się nie poruszyła, tylko bezczelnie uśmiechała się zza szybki reflektora, naigrywając się ze mnie i mojej bezradności. Na moje pełne wyrzutów słowa, zrobiła niewinną minkę i zaczęła się żalić, że nie z własnej woli utknęła w tej szklanej pułapce i sama chciałaby wyjść, ale nie wie jak. Oczywiście, łgała jak minister.

     - Nie pojedziemy – oświadczyłem, zamykając maskę. – Przynajmniej, dopóki jej stamtąd nie wyciągnę.

     Popsuty humor Koleżanki Małżonki to gorsza kara, niż Wam się wydaje!

     A najgorsze, że nie miałem żadnego pomysłu, jak tę żarówę wyciągnąć.



     Koniecznie przeczytajcie następny odcinek, pod tytułem „Szybcy i wściekli”.

________________

     *Mój kolega z pracy – dla mnie wzorzec tzw. „Wielkiego Człowieka”. Ma ponad dwa metry wzrostu, wagę dochodzącą do stu dwudziestu kilogramów i łapska wielkości bochenka wiejskiego, okrągłego chleba.


22 komentarze:

  1. Jak.dobrze, że nie mam samochodu...
    Małe rączki przydają się też dentystom. Raz trafiłam do takiego (w zastępstwie), który całą wizytę marudził, że za słabo otwieram usta. Jakoś moja stała dentystka dawała radę, czasem mówiła "troszkę szerzej", jak zaczynałam zasypiać i przymykał mi się otwór gębowy. ;)
    Jak to mówią, jak ktoś pływać nie umie, to mówi, że woda za rzadka. ;)
    Radiomuzykant-ka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "dzisiejszych czasach" lepiej przy obcych nie otwierać ust.

      Usuń
    2. Czasami też chciałbym go nie potrzebować. Ale tylko czasami, bo po pierwsze, to przydatne narzędzie, a po drugie - ja po prostu lubię jeździć. Nawet donikąd.

      Usuń
  2. Jakoś mi Cię ni żal... Jeśli współtworzysz te paskudztwa - masz za swoje. Ja nawet rower mam najprostszy, bez 24 biegów dostosowanych do warunków Antarktyki, Sahary, Nowej Gwinei i Mount Everestu. A najczęściej psują mi się podczas jazdy ...osiemdziesięcioparoletnie nogi.. Ale i tych nie wymieniam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Phi, ja znam kogoś, kto nawet roweru nie ma. A nawet kogoś, kto nie ma nóg!

      Usuń
    2. Też mi coś! Znam w Rządzie takich, co nie mają głów! I także się ich nie wymienia! Podobno są łebscy i najlepsi.

      Usuń
    3. A ja znam kogoś, kto zna kogoś, kogo w ogóle nie ma! Mało tego, on mówi do niego codziennie, a co niedziela nawet go odwiedza.

      Usuń
  3. Już nie mam samochodu - przepisałam tu na córkę.Więcej czasu traciłam na znalezienie miejsce do zaparkowania niż nim jeździłam. Co do sprzętu - podobno można wyprodukować sprzęt niezniszczalny, ale wtedy po jakimś czasie wszystkie firmy można by spokojnie zamknąć.No a ludzie gdzieś wszak muszą pracować by mieć pieniądze. Więc się produkuje różne podzespoły o skróconej mocno wytrzymałości i to, co kiedyś funkcjonowało np.10 lat teraz przy wyjątkowym szczęściu wytrzyma lat 5 a czasem tylko 2 lata. To są te złe strony postępu technicznego.
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest też coś takiego, co nazywa się zabawnie "moralnym starzeniem się urządzeń". Innymi słowy, dany przedmiot wcale nie jest popsuty - wciąż jest sprawny i wciąż działa - ale nikt już go nie chce użytkować, bo w międzyczasie pojawiły się inne, lepsze. Dlatego podczas projektowania, czas użytkowania samochodu przewiduje się na 15 lat max.

      Usuń
  4. W takiej sytuacji po trzykroć wypowiadam to samo słowo powszechnie uznane za obraźliwe, za każdym razem jednak inaczej akcentując. Żarówka nie wyskoczy, ale mantra zadziała jak zawór bezpieczeństwa w szybkowarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to nie, u mnie by nie zadziałało. Jak już coś zostaje ubrane w procedurę, traci u mnie całą ekspresyjność i po prostu nie działa.

      Usuń
  5. Małe, czy duże rączki, grunt, żeby były zdrowe !
    Wiem coś o tym, gdy niesprawne:(
    Czekam na cd, tymczasem pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też przeszedłem przez artretyzm. Właśnie bóle stawów zmusiły mnie kiedyś do radykalnej zmiany diety. Dziś po artretyzmie nie ma śladu, ale wiem, że wróci, gdy tylko przestanę się kontrolować.

      Usuń
    2. Moje zmiany zwyrodnieniowe stawów są nieodwracalne, niestety. Tylko się nasilają, nie ma na nie rady:(
      Zmiany kostne są szpetne, ale najgorszy jest ból, z którym sobie nie radzę, ani ja, ani lekarze!
      O diecie napisz mi w e-maili proszę🤗

      Usuń
    3. Żadna tajemnica: ograniczenie czerwonego mięsa, alkoholu (przede wszystkim piwa), słodyczy i pieczywa, zwłaszcza białego i w ogóle żywności wysoko przetworzonej. Ale u mnie to była początkowa faza, więc pomogło.

      Usuń
  6. Rzeczywiście jest to sprawa znana i irytująca tym bardziej, że koncerny nawet nie próbują jej zaprzeczać, podobnie jak nie przeczą celowemu skracaniu żywotności elementów eksploatacyjnych.
    Gdybym był miliarderem, który pragnie zapisać się w historii motoryzacji, wykupiłbym prawa do użycia jakiejś legendarnej nazwy samochodu (warunek - dziś firma nie może działać, musi być martwą legendą czekającą na wskrzeszenie), np. NSU lub Saab i postawił na jakość, trwałość, wygodę eksploatacji, a kampanię reklamową bym oparł o wytykanie sztuczek producentów mających na celu zgłaszanie się z naprawami do autoryzowanego serwisu. Liczyłbym na trafienie do klientów poprzez odwołanie się do ich próżności: "sam sobie z tym poradzisz", "potrafisz", "jesteś wystarczająco bystry", "my po prostu nie utrudniamy ci tego, co potrafisz zrobić bez niczyjej łaski".
    Ty piszesz o wymianie żarówki, a ja zwrócę Twoją uwagę na diagnostykę. Dziś każdy samochód ma w sobie komputer. Problem w tym, że gdy coś się psuje, musimy go podpiąć pod specjalny komputer mechanika z odpowiednim oprogramowaniem. Wtedy wyskakuje na tym komputerze lista błędów z naszego samochodu. Czy ktoś może mi wskazać inny od wyłudzenia płatnej usługi powód, dla którego numer błędu nie wyświetla się po prostu kierowcy na pulpicie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałbyś jeszcze tylko załatwić jedną rzecz: sprawić, aby ludzie zaczęli kupować właśnie Twoje samochody. Innymi słowy, musiały być od konkurencyjnych:
      - tańsze - co przy Twoich założeniach jest nie do zrealizowania;
      - lub: bardziej funkcjonalne - co również jest trudne, ponieważ akurat te wymagania zmieniają się bardzo szybko;
      - lub: bardziej prestiżowe - co jest najtrudniejszym ze wszystkich warunków.

      Poza tym, gdy Twoja firma odrzuci 80% reklamacji z powodu popsucia samochodu przez jakiegoś grzebka-majsterklepkę, nie zachęcisz ludzi do dalszego kupowania. A uwzględnianie każdej, nawet niezawinionej reklamacji to najlepsza droga do samozaorania firmy. Bo kto mi zabroni kupić samochód, popsuć go, a potem zażądać zwrotu pieniędzy?

      Jest jeszcze jedno wyjście - produkować samochody na tyle niezaawansowane technicznie, że potrafi je naprawić nawet kowal. Ale taka firma już istnieje i nazywa się Łada - więc masz sporą konkurencję.

      Ale próbuj, próbuj, Ja Ci kibicuję.

      Usuń
    2. Właśnie w celach uzyskania prestiżu, wykupiłbym prawa do legendarnej nazwy, ale masz rację, zagrożenia które wymieniłeś są jak najbardziej realne. Dlatego, by jeszcze bardziej zwiększyć prestiż, postawiłbym na małą produkcję dla snobów - miłośników marki. I oczywiście wiem, że i tak firma miałaby wielkie szanse zbankrutować, bo klient masowy już tak ma, że chce wiele za niewiele i zupełnie nie zastanawia się nad brakiem logiki tkwiącym w tej mrzonce.

      Usuń
    3. Najdziwniejszy jest kierunek, w którym to wszystko zmierza. Zauważ, że nawet drobna naprawa samochodu elektrycznego czyni ją całkowicie nieopłacalną. Innymi słowy: miałeś lekką stłuczkę - wymieniasz samochód na nowy, bo co nie daj bogowie, przy stłuczce powstał wyciek elektrolitu i cała bateria akumulatorów jest do wymiany. A wymiana ta jest tak absurdalnie droga, że czasami przewyższa cenę samochodu - i tak niemałą, w porównaniu do podobnego modelu z silnikiem spalinowym.

      Usuń
  7. Jeszcze nie wiesz ze rzeczy sie psuja wtedy gdy najbardziej potrzebne?

    OdpowiedzUsuń
  8. W całości muszę Ci przyznać rację Nitagerze. Miałam ten sam problem z moim poprzednim Fordem. Kiedyś uprzejmy sprzedawca na stacji benzynowej wymienił mi żarówkę w przednim reflektorze... W efekcie i tak musiałam potem w warsztacie wymienić cały moduł z tym reflektorem, bo podczas tej wymiany zwyczajnie popękały jakieś plastukowe zaczepy.
    Idę czytać drugą część tych zmagań, choć bez większej nadziei na samodzielną naprawę ...

    OdpowiedzUsuń