Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 27 stycznia 2021

O straszliwym pawlaczu - część IV: O niepotrzebności niektórych rzeczy, np. pawlacza

     Następnego dnia wróciłem z marketu z nieprzytomnym błyskiem w oczach, woreczkiem gipsu budowlanego i nowym kontaktem. Za robotę zabrałem się od razu. Nie dlatego, że jestem taki pracowity, ale bałem się, że prędzej czy później ktoś wsadzi rękę w odsłonięty przewód. Najbardziej, że to będę ja…

     Gipsowanie przewodu w ścianie poszło szybko. Wprawdzie trochę nierówno, ale miałem zamiar położyć na to jeszcze warstwę gładzi szpachlowej, przyniesionej z piwnicy wraz z koniaczkiem. Wiadomo, skoro już stałem się budowlańcem, to muszę się zachowywać jak budowlaniec. Szklaneczka przed robotą to mus… Tymczasem zająłem się płytą drzwiową i zamontowałem niby-zawiasy mojego wynalazku. Panewki zrobiłem z metalowych tulejek. Czas wieszać drzwi.

     Wiecie, to nie taka prosta sprawa. Śruby są wkręcone w drzwi na stałe. Po wciśnięciu ich w panewki, stworzył się układ zamknięty. O ile ktoś nie zna sposobu na chwilowe odsunięcie ściany, chociaż o dwa centymetry, to można to zamocować tylko w jeden sposób – jednocześnie, drzwi razem z listwami. Ściany nie udało mi się odsunąć. Pokombinowałem, pokląłem ponabijałem sobie kilka sińców – drzwi zamontowane. Na pozór. Wisiały i działały, tylko… No właśnie, kłaniają się (dosłownie) krzywe ściany. U dołu drzwi wchodzą między listwy na wcisk, a u góry centymetrowa szpara. I to wszystko na odcinku czterdziestu paru centymetrów! Taka zbieżność ścian. W zasadzie rozbieżność – im wyżej tym szerzej.

     Nie było rady, trzeba przyciąć drzwiczki w trapez. Już po chwili leżały zdemontowane, jedna ze śrub wykręcona (kombinerkami, bo przecież nie miała łebka) i dawaj ją na stół. Błysnęły zęby pilarki. Sypnęły się trociny. Pokulały się łzy rzęsiste z oczu Koleżanki Małżonki. No, jednym słowem, działań wojennych ciąg dalszy. A potem jeszcze trzeba było brzeg płyty oszlifować – kolejna porcja trocin, w dodatku bardzo drobnych i lotnych.

     - Uwielbiam zapach trocin o zmierzchu! – oznajmiłem, chcąc nieco pocieszyć Koleżankę Małżonkę.

     Chyba mi się nie udało…

     Płyta była ciemnoszara, prawie czarna. Wystrój kuchni mamy nieco inny. Meble są w kolorze przydymionej miedzi, a kilka szafek w barwie przydymionego srebra. Zaraz widać, że nie ja projektowałem – u mnie wszystkie miałyby naturalny kolor drewna. W każdym razie, drzwi należało okleić folią. Srebrnej nie udało nam się kupić, miedzianej tym bardziej. Kupiliśmy popielatą – nawet nie widać wielkiej różnicy. Oklejanie to bardzo precyzyjna robota, zwłaszcza jeśli okleina za wąska na raz i musi wystąpić łączenie. Na gładkiej folii bardzo trudno je ukryć. Potem tylko przykręcenie od środka uchwytów do sprężyn gazowych i z drugiej strony uchwytu do ręki. Następuje proces zawieszania.

     Nie powiem, że było mi wygodnie, gdy stałem na drabinie, głową przytrzymując drzwi i operując wkrętarką – ale się udało. Paradoksalnie, głównie dzięki krzywości ścian, co zapobiegało osuwaniu się listew. Drzwi wiszą i to równo – bo w międzyczasie wpadłem na pomysł, żeby z pleksi wyciąć podkładki dystansowe i podłożyć je między drzwi i tulejki. Dzięki temu szpara po obu bokach była taka sama.

     Tymczasem gips stwardniał, można było położyć gładź.

     - Już sprzątasz? – spytałem, widząc że Koleżanka Małżonka wyciąga odkurzacz.

     - A co, jeszcze będziesz śmiecił?

     - Muszę wyszlifować tę gładź – oznajmiłem. – Ale dopiero jak wyschnie. To dopiero będzie kurz!

     - Zachciało mi się pawlacza – mruknęła, wracając do pokoju.

     Nie wiem, czego ona się spodziewała. Że wytnę go z papieru i przykleję klejem biurowym do ściany?

     Zaszpachlowałem, wyszlifowałem, pomalowałem. Następny etap jutro, po pracy.

     Nazajutrz bezczelnie wykręciłem się od spotkania online, które potrafi trwać do wieczora i niczego konkretnego nie wnieść do rzeczy. Wykorzystałem idealną, wymarzoną wprost sytuację, że chwilowo mam dwóch szefów i nie wie prawica, co robi lewica. Nikt mi nie płaci za pracę po godzinach. Za to przykręciłem obie listwy poziome i zabrałem się za przedostatni, niezwykle ważny etap – mocowania sprężyn gazowych.

     To wbrew pozorom dość trudne. Efekt zależy od pozycji przykręconych uchwytów. A że sprężyna ogranicza ruch drzwiczek, przykręcając je „na czuja”, można je zamocować źle. Można tak, że drzwiczki będą się jedynie uchylać, a nie otwierać. Można tak, że w ogóle nie dadzą się zamknąć. Albo tak, że będą się same otwierać z hukiem, gdy tylko pod oknem przejedzie ciężarówka. Można i tak, że prędzej człowiek urwie uchwyt, zanim je otworzy. Albo tak,  że jedynym sposobem otwarcia drzwi będzie ich demontaż przy pomocy młota. Po raz kolejny przydała mi się geometria wykreślna, którą dawno, dawno temu miałem na polibudzie, a którą teraz wykorzystałem do określenia pozycji uchwytu.

     Dobra, drzwiczki chodzą idealnie. Jeszcze tylko podłoga. Ta daje się zamocować bez demontowania czegokolwiek. Jeszcze ostatnie westchnienie, ostatnia klątwa, ostatni ruch…

     Dopełniło się… Pawlacz gotowy!



      Ujdzie, prawda? Największe wyzwanie czyli zakamuflowanie niezwykle krzywych ścian, chyba mi się udało. Trochę tam od góry nierówną szparę widać, ale na to już nic nie poradzę. Kolor ściany może dziwić. Miał być jasnopopielaty, ale farbę kupowała Koleżanka Małżonka, wieczorem, przy sztucznym świetle. Rano okazało się, że jest niebieska. Gdyby pomalować te ściany na czarno, pewnie wyglądałoby weselej, ale nie chciało nam się już jechać po inną. Dość, że kolorystycznie i stylistycznie pasuje.

     - To teraz trzeba jeszcze tam pochować niektóre rzeczy.

     - To pochowaj – wzruszyłem ramionami. – Kuchnia to twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki. Ja się na tym nie znam.

     Skutek – pawlacz gotowy od kilku dni, a do dziś stoi pusty.

     I po co ja się męczyłem?


17 komentarzy:

  1. Bardzo ładnie wyszło.
    A małżonka na pewno mysli jak najbardziej efektywnie wypełnic to cudo, żeby mu dyshonoru nie uczynić, bądź więc cierpliwy. Chyba byc nie chciał, żeby Twoje dzieło zostało wypełnione metodą "co popadnie i byle jak". ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o tym myśli, to nie pokazuje tego. Zachowuje się tak samo jak przedtem.

      Usuń
  2. Swietna robota👏👏👏a jej opis po prostu trzymal w suspensie jak nie przymierzajac Hitchcock - zaczelo sie z hukiem, a potem naoiecie roslo...zachodze jednak w glowe, jak ci sie udalo zawiesic te drzwiczki z wystajacymi poziomo srubami bez odsuwania scian ..Na wcisk i wycisk? Absolutnie , malzonka robi liste rzeczy, ktorych przez nastepny rok nie bedzie potrzebowac i ktorych braku w ogole nie 👍😬Od tego sa wlasnie pawlacze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sposobem to zrobiłem! Jedną z listew przykręciłem tylko na dole i niezbyt mocno. Potem czop w jedną panewkę, druga listwa pochylona do przodu, drugi czop lekko ze skosu w drugą panewkę i następuje naprostowanie listwy, a następnie jej przykręcenie ostateczne i zablokowanie śrubą ustalającą górną.

      Usuń
  3. Ktorych braku w ogole nie odczuje - mialo byc

    OdpowiedzUsuń
  4. No fajnie wyszedł, choć tyle było zamieszania.Teraz stań na drabinie, a Koleżanka Małżonka będzie Ci podawało to co ma tam być. I przepatrz w chacie gdzie można kolejny zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby to powiedzieć - czekam na jej inicjatywę!

      Usuń
  5. Pawlacz na 6-brawo!😄
    Oby nie zagracać go niepotrzebnymi bibelotami😉

    OdpowiedzUsuń
  6. Klik dobry:)
    U mnie też pawlacze puste, bo nie chce mi się do nich wspinać. :)))
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... To może Koleżanka Małżonka ma tak samo? O tym nie pomyślałem!

      Usuń
  7. Męczyłeś się po to, żeby Ci Koleżanka Małżonka nie truła, że nie zrobiłeś (piękny btw), a teraz Ty możesz Jej truć, że nie używa 😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, bo mi się chce truć? Co to ja, ksiądz po kolędzie? Albo jakiś rozpylacz środków ochrony roślin?
      Wolę poczytać - nawet o truciu.

      Usuń
  8. to musi dojrzeć, na ten pawlacz trafi zaprawdę - naprawdę całe mnóstwo gratów, sam je będziesz tam wkładał, z inspiracji Twej Koleżanki Małżonki zresztą, jeszcze zacznie pękać w szwach /pawlacz, nie Koleżanka Małżonka/...
    ale sama robota, nie powiem, jej wynik robi wrażenie...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i masz rację. Myśl o jego zbudowaniu dojrzewała pół roku, to może myśl o jego zapełnieniu też musi dojrzeć?

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nitager, chyba niewystarczająco uważałeś na praktykach z kierowniczej roli Koleżanki Małżonki, która przecież polega na udzielaniu światłych wskazówek. Wcielanie w życie, to rola dla wdzięcznego ludu. Mam jednak pomysł na twórcze zapełnienie pawlacza: Wrzuć tam wszystkie urządzenia i przybory, których użyłeś do jego budowy, staniesz się jedynym na świecie posiadaczem MUZEUM BUDOWY PAWLACZA, umieszczonego w TYM WŁAŚNIE pawlaczu. Spójrz jakiego to wyrazu artystycznego nabierze z chwilą uniemożliwienia jakiegokolwiek praktycznego wykorzystania dzieła, co z miejsca ustawi go w pierwszym szeregu dzieł sztuki użytkowej. Podczas happeningów (n.p. na huczne imieniny Koleżanki Małżonki, bądź na rocznice ślubu) będziesz mógł publicznie zademonstrować otwieranie drzwi, a dla chętnych zaglądanie do środka za pomocą (do wyboru) ręcznie zrobionego peryskopu, bądź drabinki dwustopniowej, podobnej nieco do stołeczka do przemowy dla wicepremiera d.s. bezpieczeństwa.
    Kawał dobrej roboty, w dodatku takiej, w której siebie nie widzę, więc jeżeli kiedykolwiek będę budować pawlacz, to rękami kogoś, kto to potrafi tak, jak Ty, a dzięki serii notek o strasznym pawlaczu, ja nie będę musiał nawet wymyślać światłych wskazówek, mam je już gotowe, ba, zaakceptowałem je całym swym jestestwem!

    OdpowiedzUsuń