Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 23 grudnia 2020

Łuskowe zagłębie

     Zaczęło się od odwiecznego problemu Koleżanki Małżonki.

     Mimo ciągłego postępu technicznego, na całym świecie nie udało się wyprodukować lodówki na tyle dużej, aby starczyła ona na jej potrzeby. Pomijając już fakt, że większa chłodziarka po prostu nie zmieści się w naszym ciasnym mieszkanku. Swego czasu miałem nawet plany, aby najmniejszy pokój przerobić na chłodnię. Zaizolowałbym go od wewnątrz grubą warstwą styropianu, a w oknie, zamiast szyby, umieściłbym kondensor. To północna ściana, więc nadawałaby się idealnie. Potem okno bym zamurował pustakami, położył jeszcze jakąś izolację i w środku umieściłbym ewaporator i sprężarkę. Zamiast podłogi – kafelki, z rynienką na skropliny. Izolacja drzwi to już pikuś. W środku byłyby półki, haki, szuflady itd. Wszystko miałem już dopracowane do najmniejszych szczegółów, ale z żalem musiałem zarzucić ten projekt. Jestem bowiem w stu procentach pewien, że już na trzeci dzień nie byłoby tam gdzie wcisnąć nawet kabanoska i chłodnia musiałaby zostać przeniesiona do salonu. A salon od południa!

     Każda nasza lodówka jest większa od poprzedniej. I w każdej już na trzeci dzień nie ma ani odrobiny wolnego miejsca – wszystko zapchane na amen. Nie wiem, po co ona tak zawzięcie gromadzi tę żywność, ale na wypadek Wielkiego Głodu jestem znakomicie przygotowany.

     Był to jednak również powód, dla którego karpie na Wigilię postanowiliśmy kupić dopiero we wtorek.

     - Im później tym lepiej – skwitowała Towarzyszka Życia. – Nie ma mrozu, na balkonie mogłyby się popsuć.

     O tym, żeby je włożyć do lodówki, oczywiście nie było mowy. Po co strzępić język po próżnicy?

     Pierwszy rekonesans zrobiliśmy już w niedzielę. Pod marketem stał sprzedawca, a w metalowej kadzi chlupotały ryby.

     - Popatrz – zwróciłem uwagę na dobywające się z kadzi bombelki. – On natlenia tę wodę. Przynajmniej jego ryby są żywe, a nie na pół śnięte, jak te na targu.

     Zgodziliśmy się, że warto dokonać zakupu u niego.

     - Będzie pan jeszcze we wtorek? – spytała Koleżanka Małżonka.

     Sprzedawca skrzywił usta i nos.

     - Jak mi ryby starczy – odparł. – Do poniedziałku będę na pewno, a potem to już zależy.

     Zostałem zatem ożeniony z zadaniem zakupu ryb. W poniedziałek! I nie za wcześnie, bo się na balkonie popsują. Musiałem powtórzyć dwa razy, żeby zapewnić, że zrozumiałem. Wydało mi się, że w chmurach pojawił się Richard Bucket, szczerzący zęby.

     Zadanie wypełniłem połowicznie. Około południa udałem się w wiadome miejsce. I zastałem kolejkę. Stojącą kolejkę. Nie posuwającą się kolejkę. Ponieważ kadź była pusta, a wśród kolejkowiczów krążył duch niepewności, czy facet w ogóle przyjedzie z tymi rybami.

     - Mówił, że postara się jeszcze coś zdobyć, ale nie powiedział, kiedy – poinformowano mnie.

     Zupełnie jak za czasów słusznie minionych. Ech, łezka się w oku kręci!...

     No dobrze, ale ja tu tracę czas, być może zupełnie nieproduktywnie. Co zrobię, jeśli facet przyjedzie i bezradnie rozłoży ręce? Podjąłem decyzję – jadę na targ!

     Tam było trochę lepiej. Ryby wciąż w wanienkach, ale niezbyt ich dużo. Trochę amurów, dwa jesiotry, kilka mocno wyrośniętych karpi. Nie bardzo jest z czego wybierać.

     - Wobec tego, zapraszam jutro – powiedziała sprzedawczyni. – Będę od rana, ze świeżym towarem.

     I dlatego właśnie, pomimo dnia wolnego, wstałem jeszcze o zmroku. Ledwo się rozwidniło – ja już byłem na targu. Pierwsze burczenie w brzuchu – u mnie to najdokładniejszy pomiar czasu – a ja już wracam z torbą, wypełnioną tuszami sazanów.

     Wcale nie chciałem kupować sazanów – chciałem karpia bezłuskiego. Ale golce były takie wielkie, że zmieniłem zdanie i kupiłem trzy sazany,

     Niezorientowanym tłumaczę: sazan, to dziki karp, dziecko natury. Ma inną, nieco wydłużoną sylwetkę, bez owego charakterystycznego dla karpia hodowlanego wysoko wysklepionego grzbietu. No i całe ciało ma pokryte łuskami, podczas gdy golec, czyli hodowlany karp bezłuski, ma ich tylko trochę na grzbiecie i przy ogonie.

     Za oprawianie ryb wziąłem się zaraz po śniadaniu. Przeszkodził mi telefon od Koleżanki Małżonki.

     - Zostaw mi kilka łusek!

     Koleżanka Małżonka uważa bowiem, że łuski włożone do portfela, zapewniają dostatek przez najbliższy rok. Chciałem burknąć w odpowiedzi coś o gusłach i dwudziestym pierwszym wieku, ale zerknąwszy na kuchnię, zmieniłem zdanie.

     - Kochanie, to są sazany – jęknąłem. – Nie wyobrażasz sobie, jak te łuski pryskają podczas skrobania. Kuchnia jest już cała w łuskach, a za chwilę łuski będą dosłownie wszędzie. Sama sobie wybierzesz, które ci się spodobają. Na pewno jakieś znajdziesz. Na dywanie, w kawie, na ubraniach, na ścianach, na suficie, w twoich butach. Nie zabraknie ci ich, obiecuję!

     Odpowiedział mi odgłos dezaprobaty. A ja, choć po owej brudnej robocie wyszorowałem co się dało, nie zdołałem całkowicie zlikwidować zagłębia łuskowego. Do wieczora Koleżanka Małżonka krążyła po mieszkaniu i prychając co chwila, zbierała łuski, które umknęły memu bystremu oku. Zebrała ich sporą garść. Tak więc, przyszły rok zapowiada mi się dostatni, ale nie mam pojęcia, jak to się objawi. W lodówce i tak więcej się nie zmieści.

     A Wam wszystkich życzę Wesołych Świąt i coby-Wam-się!


19 komentarzy:

  1. I Tobie drogi Nitagerze i Twojej Rodzince życzę spokojnych, miłych, szczęśliwych świątecznych dni💖🎄😀
    Odpoczywaj, spożywaj, wesel się🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpoczynku nigdy za wiele, ale spożywanie zdecydowanie na zdrowie mi nie wyszło. Co udało mi się zrzucić, z nawiązką odzyskałem.

      Usuń
  2. Nawet nie wiesz jak mi dobrze- żadnych karpi (nie lubię), zabroniłam by mi ktoś choinkę w dom przyniósł, wigilię mam nie postną (wg przepisów krk to nie jest wymóg) z przepysznym własnej roboty pasztetem i nie postnym bigosem, panforte(czyli chlebek daktylowy z wkładką likieru kawowego) do czekolady na gorąco a oprócz tego różnego rodzaju drobne ciasteczka -orzechowe i kokosowe. W mojej lodówce mam przynajmniej jedną półkę zawsze pustą a wszystko tak porozstawiane , by robiło wrażenie obfitości. Za to zamrażarkę zdecydowanie mam zawsze pełną A jak mi się zamarzy ryba to sobie zrobię dorsza atlantyckiego na porach w śmietanie, ale to pewnie już po świętach, może w Nowy Rok.
    Wspaniałych Świąt Ci życzę, a będzie wspaniale bo przyjadą Twoi synowie. I tak zupełnie nie złośliwie -im pełniejsza lodówka tym okrąglejszy pan domu.
    Pozostańcie w zdrowiu;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak już pan domu nie ma ruchu, bo wciąż na zdalnym, to jest okrąglejszy do kwadratu! Jakkolwiek głupio by to zabrzmiało...

      Usuń
  3. Zaciekawiłeś mnie tymi łuskami. Znaczy, że im więcej w portfelu, tym lepiej? Wyobrażam sobie, jaki kłopot z płaceniem musi mieć Jeff Bezos albo Elon Musk. Nie zazdroszczę prób płacenia kartą, gdy łuski zapychają każdy terminal. Wyjaśniła się również przyczyna mojego stanu majątkowego - nigdy świadomie nie włożyłem łuski do portfela.
    Co do pierwszej części postu: To co opisujesz, to odkomunistyczna choroba lodówkowa (OCL), miała ją moja matka. W domu obowiązkowa lodówka, najwyższa z dostępnych na rynku, za to wąska (mieszkania w blokach ze schyłkowego Gomułki nie były z gumy). Do tego na balkonie stara lodówka i stara zamrażarka. Przed świętami wszystko było pełne, ale gdy mówię pełne, mam na myśli, że załadowane jak kontenerowiec, na każdej półce po kilka pięter produktów ułożonych w specjalnych pudełkach plus półka wysoka z przeznaczeniem na pełne gary. Leczenie jest dość skomplikowane: Trzeba zamknąć lodówki na klucz i żywić chorą osobę na mieście aż do momentu, gdy się przekona, że żywność w dzisiejszych czasach jest dostępna za odpowiednią opłatą wszędzie. Niestety, nie znam żadnego chorego, który poddałby się tej kuracji. To i tak stosunkowo łagodna choroba, bo miałem znajomego (niestety, dziś już nie żyje), który chorował na zmutowaną wersję OCL, mianowicie OCLiM (odkomunistyczna choroba lodówkowa i magazynowa). Oprócz zawsze pełnej lodówki i zamrażarki, posiadał w różnych skrytkach zapasy konserw, przetworów, a także tytoniu papierosowego i alkoholu etylowego 40% (na ogół był to gin, ale rum, czy cytrynówka zdarzały się również). Myślę, że gdyby wybuchła wojna, przeżyłby mnie dziesięć razy, ale nie wybuchła, okazało się że jestem lepiej dostosowany na czas pokoju.
    Wszystkiego dobrego, wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet argument, że to się wszystko zdąży zepsuć, został mi wytrącony z ręki. Koleżanka Małżonka wszelkie produkty drugiej świeżości (Każdy Woland wie, co to takiego :))) po prostu obgotowuje i robi z nich farsz do pierogów. Nie mam jak jej przekonać.

      Usuń
  4. Od razu po tytule się domysliłam o co poszło. ;)
    No to będziesz bogaty, i to na dodatek zapewne będzie zaskoczenie, tak jak nagle objawiające się łuski w różnych miejscach mieszkania.
    Wszystkiego dobrego. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróżba mówi, że bogactwo będzie mnie wręcz prześladowało na każdym kroku. I że mi zbrzydnie bardzo szybko ;)

      Usuń
  5. Masz rację z tą "ostatnią chwilą zakupu", wanien coraz mniej, a pod prysznicem karp, nawet sazan, długo nie pożyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałbym z tym kłopot - nie mam wanny. No i jak tu brać prysznic, z czymś śliski, ocierającym się o kostki? Czułbym się jak wiedźmin, walczący z zeuglem.

      Usuń
  6. a gdzie baranek z masła?...
    ups...
    coś pomyliłem?...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nitager, wspanialych rodzinnych Swiat wam zycze - z kolezanka malzonka jak zwykle sie zgadzam :) U mnie luski z wigilijnego karpia juz sie plucza, coby je potem powtykac we wszystkie portfele:) W zeszlym roku dopilnowalam rytualu i jakby pomoglo, nie powiem, ze kokosy z nieba lecialy, ale przesliznelismy sie przez rozmaite zawirowania w tym roku obronna reka i to nie raz! 👍A lodowa peka w szwach , razem z szafkami, komorka i garazem, cwiczymy sie w odcieciach, lockdownach i Brexitach juz tak od marca ... Tak wiec pakuj te luski gdzie sie da, moze sie z nich posypie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tak po prawdzie, to co dają te łuski? Poza nieciekawym zapachem z portfela, oczywiście?

      Usuń
  8. No i dzięki Tobie znowu się czegoś nauczyłam, bo nie miałam pojęcia, że karpie dzikie nazywają się sazany.
    Co do chłodni - moi sąsiedzi mają drugą dużą lodówkę w piwnicy :)))).
    Świąteczne życzenia powodzenia (choć przy tylu łuskach to już nie będą potrzebne) i pozdrowienia ode mnie, tym razem z Warszawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ich znacznie więcej: karp królewski, golec, lustrzeń... Ale to są odmiany hodowlane.

      Usuń
  9. Przydałaby mi się jedna, taka gotowa bez skrobania ryby��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można kupić filety. Miałem dziś na obiad - ale ości się trafiają i tak. Karpia trudno wyfiletować.

      Usuń
  10. Dzień dobry bardzo w Nowym 2021 Roku!
    Oby nam się darzyło i żyło w zdrowiu, radości i beztrosce😃💖
    Tobie i Bliskich z serca ode mnie💝🌼

    OdpowiedzUsuń