Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 14 września 2020

O wyprawie do Karpacza - część I

     Rodzina powoli zaczyna się rozpadać.

     Niby naturalny porządek rzeczy, a przecież żal. Chłopcy dorośli i mają już własne życie. Rzadko się zdarza, że spotykamy się całą czwórką przy jednym stole. Ale czasami trafiają się niesamowite okazje. I właśnie tak się złożyło, że wszyscy czworo mieliśmy nie tylko wolny weekend, ale jeszcze piątek. U chłopaków to rzadkość, więc okazja nieprędko się powtórzy. Koleżanka Małżonka rzuciła pomysł: jedziemy w góry?

     Pomysł przeszedł stosunkiem głosów 3:1. Ja wolałem klasyczne, domowe pidżama party, ale zostałem przegłosowany, a moje argumenty (bolące kolana, bóle w krzyżu, słaba kondycja po wielomiesięcznej pracy w domu, ogólna starość i zniedołężnienie) – całkowicie zlekceważono.

     W sumie to nawet cieszyłem się na ten wyjazd. Miło będzie usiąść wieczorkiem do kart i rozegrać kilka partii remika, jak za dawnych czasów. Poleje się naleweczki i czeka nas miły wieczór. Więc nie marudziłem jakoś przesadnie, tylko tak standardowo, żeby większość dostrzegła moje racje i w ogóle zauważyła, że ja istnieję. Nie wiem, czy mi się udało, ale wolę wierzyć że tak. Zatem, w środę pakowanie manatków, a w czwartek, zaraz po pracy – wyjazd.

     Pierworodny studiuje i pracuje w innym, nieco większym mieście, na szczęście leżącym po drodze. Plan przewidywał przejazd przez miasto i zabranie go na pokład, po czym wyjazd z danego miasta. W godzinach szczytu! Zamiast przejechać obwodnicą o statusie autostrady, ja pcham się przez samo centrum, lawirując między samochodami, autobusami, tramwajami, rowerzystami, skuterzystami, motocyklistami, hulajnogowcami, i całą masą pieszych, z dziećmi, psami i szczurami na smyczy (to zwierzę podobno nazywa się York). Moja propozycja, aby udać, że nie zauważyliśmy nieobecności  Pierworodnego między nami, spotkała się z brakiem zrozumienia i ogólnym, fanatycznym potępieniem. 

     Gdy wyjechałem w końcu na autostradę, byłem mokry, a słońce wisiał bardzo nisko i świeciło mi prosto w oczy. Ale czy kogoś to w ogóle obchodzi?

     W końcu dojechaliśmy. Widok z balkonu był naprawdę piękny – prosto na malowniczy łańcuch górski, z osławioną stacją meteorologiczną na jednym ze szczytów. I ktoś, nie wiem kto, chyba Drugorodny, rzucił idiotyczny pomysł: idziemy jutro na Śnieżkę!

     Muszę Wam tu nadmienić, że nasz hotel znajdował się na samym końcu Karpacza. Dalej już tylko las, wilki i niedźwiedzie. Trasa prowadziła tak, że trzeba było wrócić do miasta (z górki) i zacząć od samego dołu (tym razem pod górkę). Daleko. Do samego wyciągu było stąd niemało kilometrów (pod górkę), a przecież od wyciągu na szczyt jest jeszcze kawałek drogi. Ale przyznać się, że jestem już zaramolałym dziadkiem, którego najlepiej zamknąć w domu spokojnej starości i mieć z nim spokój? Stwierdziłem, że dam radę. A co, pokażę smarkaczom, że jeszcze we mnie krew nie zastygła! Jakoś się do tego wyciągu doczłapię. Sępy jedne, już by mnie najchętniej widziały jako podpis w testamencie – tak się łaszą na moją gitarę!

     - Jakiego wyciągu? – Drugorodny wzruszył ramionami. – To dla dziadków!

     Chyba się przesłyszałem. Musiałem upewnić się ze trzy razy. Nie, no pomysł niesamowity! Po prostu, niewiarygodny. Mamy tam wejść pieszo. Rozumiecie? PIESZO! Pieszo z miejsca, w którym stałem i zrobiłem to zdjęcie. I to jeszcze naokoło!

Cel podróży znajduje się w samym środku kadru - ledwo widoczny.

     - Jesteście nienormalni! – zdiagnozowałem. – Nie mamy żadnego sprzętu, nawet odpowiednich butów! A ja dodatkowo jestem o jakieś trzydzieści lat za stary.

     Zapewnienie, że czekany, raki i liny z karabińczykami nie będą potrzebne, jakoś nie trafiło mi do przekonania. Szczyt wydał mi się czymś tak odległym i tak niedostępnym, że sam pomysł uznałem za zbyt fantastyczny, aby był prawdziwy. Wzruszyłem ramionami, będąc pewnym, że to się nie dzieje naprawdę, a plan wejścia na Śnieżkę zostanie zarzucony po przebyciu jednej dwudziestej drogi i skończy się w jakiejś knajpce, przy kuflu czeskiego piwa. Zwłaszcza, że to pomysł Drugorodnego, który nawet do pracy (ma mniej niż kilometr) jeździ samochodem.

     Zrobiłem jednak dobrą minę do złej gry i zacząłem się przygotowywać tak, jakbym rzeczywiście miał zamiar wdrapać się na samą górę. Rankiem wciągnąłem obfite śniadanie, zawierające sporo węglowodanów, spakowałem w plecak sztormiaki, zapas wody, kilka czekoladowych batoników jako zapas energii chemicznej, okulary przeciwsłoneczne i parę innych drobiazgów. Właśnie kombinowałem, skąd zdobyć broń, na wypadek, gdyby trzeba było ofiarnie zasłonić rodzinę przez rozjuszonym niedźwiedziem, gdy Koleżanka Małżonka dała sygnał do rozpoczęcia wyprawy.

     - To długo jeszcze będziesz się guzdrał, czy możemy wyjść już dzisiaj?

     Następna, której wydaje się, że ma dwadzieścia lat i kondycję jak po dwóch lekcjach wuefu na tydzień. Jeśli czyta to jakiś młody człowiek wolnego stanu, niech zapamięta – żona powinna być co najmniej Waszą rówieśniczką. Nigdy nie bierzcie sobie młodszej! Ja wiem, że to kusi, ale pamiętajcie, że statystycznie małżeństwo trwa dłużej niż rok i za całą słodycz tego pierwszego roku trzeba będzie potem zapłacić z bandyckim procentem.

     - Ale między wami nie ma nawet pięciu lat różnicy!

     Bezczelny Drugorodny!

     No i co z tego!? Pięć lat temu to ja byłem, że jeszcze że hohoho! Taki byłem! Mógłbym wejść nie tylko na głupią Śnieżkę. Korona Świata drżała przede mną! Czy rżała ze mnie – już nie pamiętam…

     - Wspiął się kiedyś na wał przeciwpowodziowy nad Wartą! – poinformował Drugorodny.

     Zero szacunku dla starszych! Ta dzisiejsza młodzież!

     - Taaa… Kiedyś to było!

     Z godnością odwróciłem się tyłem od bezczelnego smarkacza i odważnie ruszyłem przed siebie.


C.D.N.


24 komentarze:

  1. Super, że wypoczywacie rodzinnie🧡😀
    U nas wyjazdy z Dziećmi już dawno osobne, chyba, że na jeden dzień, to czasem wspólnie🤗
    Z niecierpliwością czekam na cd. opowieści z górskich szlaków⛰a pewnie będzie się działo😉
    Serdeczności zostawiam dla Was😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypoczywamy raczej osobno. Taka okazja wspólnego wyjazdu pojawiła się po raz pierwszy od baaardzo długiego czasu.
      Serdeczności odwzajemniam :)

      Usuń
  2. No no, już czekam na opis tego wejścia. Przeczuwam, że będzie ostro. ;p;p;p
    Karpacz dla mnie trochę za bardzo kurortem smakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karpacz to jest kurort, nie da się ukryć. Deptak, knajpki, kawiarenki i pełno sklepów z pamiątkami (jak na przykład samurajska katana z napisem „Karpacz”). Aczkolwiek na dalekich peryferiach można znaleźć odrobinę dzikości. Czasem tylko przerwaną dalekim, ale bardzo głośnym koncertem Eneja – jak to nam się przytrafiło.

      Usuń
  3. Przez lata jeździłam do Szklarskiej Poręby, miewałam tam pracę. Łaziłam też po tych górkach z Karpacza, ale też miałam o wiele, wiele lat mniej, dziś bez solidnego przygotowania bym się chyba nie odważyła wyruszyć!
    Trzymam kciuki za Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. A może czas zamienić na liście blogów ten stary link do bloga na mój obecny :)
      http://iwnowa.com/

      Usuń
    2. I stąd właśnie, że moje przygotowanie kondycyjne w ostatnich miesiącach ograniczało się do picia piwa i podróży po mapach Google, wziął się mój niepokój.
      Co do linku – próbowałem wielokrotnie, ale wciąż uparcie pojawia mi się ten stary. To chyba jakiś błąd w Bloggerze. Z Maradag mam podobnie.

      Usuń
  4. Niemal Cię rozumiem. Z tymi niedźwiedziami to wcale nie jest wykluczona historia-- turystów teraz było mało, więc się nieco ponoć rozpanoszyły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Ty mówisz? Żebym ja przedtem wiedział, wołami by mnie z ośrodka nie wyciągnęli!

      Usuń
  5. Oj! ja też bym jęczała patrząc na odległość celu, który widać w linii prostej.
    I też bym szukała broni na niedźwiedzie ale po zapakowaniu plecaka na plecy nadchodzi etap odrzucania zbędnych kilogramów- pierwsza odpada broń a najbardziej przydatne są klepki na oczy :)
    Pogodę mieliście piękną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda dopisała jak nigdy. Nie to, co wiosną, kiedy lało ZAWSZE wtedy, gdy miałem postój i świeciło słońce ZAWSZE, gdy pracowałem.

      Usuń
  6. Śnieżka to luz, Nit. Nie dałeś się chyba 1602 metrom pokonać? Wyciąg jest dla lenuchów i emerytów😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy waży 50 kilo! A z opisów wynika, że wyciąg jest właśnie dla mnie.
      To ma ponad 1600 metrów? Rany, mnie chyba pogięło, że się zgodziłem!

      Usuń
  7. to są jeszcze jakieś lasy, wilki i niedźwiedzie w tym kraju?... według jedynej słusznej linii naszej partii to lewactwo powinno już być dawno wytępione...
    a yorki są fajne... małolitrażowe w temacie spyży i mądre, bo się słuchają, jak powiesz "chodź tu albo nie", to york przychodzi albo nie... nasz kocica bardzo lubi yorki... nie jada ich, bo sama jest nieduża, podobna kategoria wagowa, ale bardzo lubi się (z) nimi bawić...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yorki fajne? Chyba jako pokarm dla jastrzębi! Szczerze i serdecznie nie znoszę tych stworzeń. York składa się w 3% z futra, w 2% ze skóry, w 5% z uwiązanej na czubku głowy kokardy i w 90% z nienawiści do wszystkiego, co go otacza. Dostaje irytującej czkawki (ponoć to się nazywa szczekanie – ale nie ze mną te numery, ja szczekanie słyszałem nieraz i nie dam się nabrać) na widok czegokolwiek – od starego kapcia do autobusu z turystami. A już przeżyć nie może, że jakieś kółka się kręcą! Nigdzie więcej nie widziałem takiej ilości nienawiści, zgromadzonej na tak małym obszarze.

      Usuń
  8. ja nie wykazałabym się taką brawurą jak Ty, po prostu, kazałabym im iść, a sama zaległabym na jakimś leżaczku, w promieniach słoneczka, i czekałabym na ich powrót... :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki miałem plan, ale po ich powrocie trudno byłoby się z nimi skomunikować. Bo to samemu nudno i jakaś szklaneczka do towarzystwa by się przydała.

      Usuń
  9. Ciekawa, czym to się skończy? Ale przeżyłeś, jak sądzę, po zapowiedzianym cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się szczerze, że nie jestem pewien, czy można to nazwać przeżyciem – bo czułem się jakbym umierał. Ale nie uprzedzajmy faktów.

      Usuń
  10. Pragnę zauważyć, że z okolic miejsca, z ktorego zostało wykonane zdjęcie, dużo ciekawszą propozycją jest czarny szlak prowadzący przez Sowią Dolinę na Sowią Przełęcz. Stamtąd obok czeskiego schroniska Jelenka (przystanek dla miłośników czeskiego piwa), Czarnym Grzbietem na Czarną Kopę i już prosto na Śnieżkę. Tym manewrem oskrzydlamy tłumy festyniarzy i parawaniarzy walących tłumnie obok świątyni Wang na Samotnię i Strzechę Akademicką, na Śnieżkę wchodzimy od niezatłoczonej strony, za to zejść można niebieskim szlakiem właśnie przez te dwa zapchane schroniska, choć i tak ciekawszą opcją wydaje mi się wejście w Kocioł Łomniczki szlakiem czerwonym i zejście tą drogą do centrum Karpacza przez Orlinek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeee... No, tak właśnie myślałem... Chyba...

      Usuń
    2. To wyżej to mój mąż napisał. Kocham go. Złapał mnie na te szlaki, wyciorał, zbałamucił, i potem trzeba się było hajtnąć :]

      Usuń
    3. Jam Ci to, nie chwaląc się, uczynił :-)

      Usuń
  11. Serdeczne pozdrowienia dla pierworodnego! Dzielny z niego chłopak, trzymam za niego kciuki.
    Przy okazji, super historia. W napięciu czekam na kolejną część!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń