Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


sobota, 22 grudnia 2018

O skręcaniu - część III - Mexicana

     To znana ponoć w Nowym Świecie anegdotka, opowiadająca o dwóch biednych meksykańskich ranczerach. Często powtarzana, gdy południowe słońce i upał wysysają z człowieka resztkę sił. Podobno każdy najchętniej wtedy padłby w tym miejscu, w którym stoi i nie podnosił się przynajmniej do wieczora, gdy upał trochę osłabnie. Przytoczył ją nawet kapitan Karol Borchardt w opowiadaniu „Czciciel słońca i Sanquilota”. Otóż, opowiada ona o Meksykaninie, który odwiedzając sąsiada, ze zdziwieniem stwierdził, że tamten leży na łóżku, jak nieżywy.
     
     - Co ci jest? – pyta zaniepokojony.
    
     - Umieram…
    
     - Ale dlaczego?
    
     - Z głodu…
    
     - Poczekaj, przyniosę ci fasoli!
    
     Dobry sąsiad podzielił swoje skromne zapasy na dwie części i czym prędzej zaniósł miskę strawy przyjacielowi, który z nadzieją w oczach podniósł głowę.
    
     - Tylko musisz ją sobie ugotować.
    
     - Co?... O, nie…
    
     Głowa sąsiada opadła na poduszkę. Wybrał śmierć.
    
     To samo spotkało mnie przy dalszym skręcaniu mebli.
    
     Siostra przyjechała jeszcze poprzedniego dnia, więc szykowało się sprawne skręcanie. Jej zdolności manualne i wiedza techniczna stoją o niebo wyżej od zdolności wujka, choć przyznać trzeba, że nie jest to jakieś wybitne osiągnięcie. Energicznie więc zabrała się za opróżnianie starych szafek, dodatkowo odkręcając te drzwiczki, które miały zostać oklejone. Okazało się przy okazji, że tylko dwa zawiasy wymagają wymiany. Dwa więc zostaną w zapasie, „na wszelki wypadek”. Po zdemontowaniu starych szafek, wraz z wujkiem wyniosła je na zewnątrz i zakrzątnęła się przy sprzątaniu i szorowaniu, co chwila przeganiając wuja z kuchni, bo kręcił jej się pod nogami i starannie przeszkadzał. Niestety, przegoniony z kuchni, przychodził do pokoju, by z kolei poprzeszkadzać mnie. Początkowo człowiek cierpliwie tłumaczył mu co i jak, ale pod koniec roboty sam przyznaję, że zacząłem się poważnie zastanawiać, czy podstępem nie wygnać go po jakieś zakupy i po cichutku wyciągnąć mu z kieszeni klucz, żeby za wcześnie nie wrócił. Albo dosypać mu czegoś do herbaty, żeby zamknął się w toalecie i przez dłuższy czas nie wychodził.
    
     Sama robota szła w miarę sprawnie. Siostra okleiła stare drzwiczki, że wyglądały jak nowe. Przy okazji okazało się, że z odcieniem folii, choć kupowana była „na czuja”, trafiłem w dziesiątkę. Nie do odróżnienia! Po przykręceniu uchwytów i zawiasów idealnie pasowały do kompletu. Byłem więc z efektu zadowolony.     
     Aż do chwili, kiedy zacząłem skręcać ostatnią szafkę i stwierdziłem, że brakuje jednego zawiasu.
    
     - Co u licha? – przetrząsnąłem całą zawartość kartonika. – Zawieruszył się gdzieś?
    
     Wychodzi na to, że producent dał o jeden za mało. Aż mi się wierzyć nie chciało, ale tak właśnie musiało być, bo nigdzie nie można było go znaleźć. Wujek szukał razem ze mną, ale choć przetrząsnęliśmy cały pokój, zawias musiał się rozgrzać, roztopić i wyparować.
    
     - A te, co kupiłeś, są niedobre? – spytał wujek.
    
     - Dobre – odparłem. – Ale nie są takie same. Nie zgadzają mi się otwory pod wkręty.
    
     Ale co było robić? Skoro jednego brakuje? Szafka miała poziome drzwiczki, unoszone do góry, na sprężynie gazowej. Musiałem więc dać tam oba zakupione zawiasy, żeby przynajmniej oba były takie same. Inaczej mogło nie dać się ustawić ich właściwie.
    
     Namęczyłem się z nimi, nie ma co. Problem nie polegał na tym, że otwory pod wkręty trzeba było wykonać w innych miejscach, tylko że były one bardzo blisko starych. Kto robił takie rzeczy, wie o czym mówię. Trzeba było też uważać, żeby nie przewiercić się na wylot. Zwykle w takich wypadkach wykorzystuję uchwyt wiertarski, no ale skąd go tu wziąć? Do domu lecieć mi się nie chciało. Dobrym sposobem jest też nawinięcie na wiertło taśmy klejącej, by wystawała z niego tylko końcówka – na taką długość, jak głębokość otworu. Ale w tym domu nie było nawet taśmy! Otwór nie może być za płytki, bo nie zmieści mi się gruby jak kołek, specjalny, tępo zakończony wkręt. Za głęboki też nie, bo przewiercę się na wylot i na zewnątrz będzie dziura. Margines błędu wynosił około półtora milimetra. Przy precyzyjnych obrabiarkach, na których je wykonano, to kupa miejsca. Przy ręcznej wiertarce i pracy „na oko” – tyle co nic.
    
     Raz mi się nie udało. I to akurat w drzwiczkach! Jeden z otworów przeleciał mi na wylot. Byłem tak wściekły na siebie, że zacząłem rzucać mięsem. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że był już wieczór, a ja miałem za sobą dziewięć godzin skręcania, dłubania, wiercenia, klejenia, a to wszystko na podłodze, na kolanach, które bolały mnie już jak wszyscy diabli i jeszcze to wszystko przy asyście wuja, który nieustannie mi przeszkadzał. 
    
     - Nie przejmuj się – uspokoiła mnie siostra. – Został mi kawałek folii, to zakleję tę dziurę. Nie będzie widać.
    
     Przykręciłem te drzwiczki i razem zawiesiliśmy ostatnią szafkę w kuchni.
    
     - Ładnie – stwierdziła siostra, ściskając mnie serdecznie. – Dziękuję ci.
    
     Nie miałem sił, żeby podziwiać własne dzieło. Zacząłem powoli zbierać swoje narzędzia.
    
     - A ten zawias potrzebujesz? – spytał nagle wujek. – Bo mnie on się nie przyda.
    
     Zerknąłem na jedyny, oryginalny zawias, jaki został w kartoniku.
    
     - Niech zostanie – stwierdziłem. – Jakby się tu któryś oberwał…
    
     - Ale ja mówię o tym, co go mam w szufladzie…
    
     Zamarłem w bezruchu.
    
     - Słucham?
    
     - No ten, co mówiłeś, żeby takie kupić. To ja wziąłem jeden na wzór i mam go tutaj.
    
     I zaczął grzebać w szufladzie.
    
     Myślałem że wyjdę z siebie i stanę obok! To ten zawias nie zginął, tylko wujek go zwyczajnie schował! I nic nie powiedział, chociaż obaj go szukaliśmy! Czy on żyje na innej planecie? Niepotrzebnie zniszczyłem te drzwiczki, niepotrzebnie męczyłem się, wiercąc tak precyzyjnie jak się dało nowe otwory i drżąc, czy czasem nie przekręci mi się gwint. Niepotrzebnie na kolanach mierzyłem, punktowałem, mierzyłem znów, wierciłem, przykręcałem, odkręcałem, pogłębiałem otwór i przykręcałem każdą śrubkę na nowo!
    
     Byłem potwornie zmęczony. Ledwo stałem na obolałych nogach. Nie czułem rąk.
    
     Domyślacie się już, co to miało wspólnego z Meksykanami?
    
     Tamten umarł, bo nie miał siły ugotować sobie fasoli. Wujek żyje, bo ja nie miałem siły go zabić.

12 komentarzy:

  1. Wujek zdecydowanie jest z innej planety i to nawet nie jest Mars. ;)
    Dobrze, że teraz święta, odpoczniesz. Przynajmniej od skręcania mebli. ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, ale omal się nie popłakałam ze śmiechu!
    Mnie się zdarzyło kupić dwa komplety uchwytów do drzwiczek, bo ....zapomniałam gdzie te wcześniej kupione schowałam.Znalazłam pół roku później,w dość zaskakującym miejscu, czyli w moich narzędziach do biżuterii.
    Miłych Świąt, tylko pamiętaj, że masz dbać o linię;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżbyś chciał rzucić Wujka na pastwę hejterów? Idą święta, odpuść Mu :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. wróćmy do tego momentu:

    "Żeby wujek wiedział, o czym mówię, wyciągnąłem jeden zawias i pokazałem mu.
    - Wujek, takie zawiasy trzeba będzie dokupić – pokazałem mu. – Cztery sztuki.
    Oczywiście mówiłem to wyłącznie w celach informacyjnych, aby wujek nie był zaskoczony dodatkowym wydatkiem. Broń bogowie, żebym wysłał go do sklepu"

    no właśnie... to był błąd... skoro i tak nie miałeś zamiaru wysyłać Wujka do sklepu, to po kiego pokazałeś mu ten zawias?...
    okay, "w celach informacyjnych", ale jak się okazało, informacje trzeba ostrożnie dawkować... to tak czasem jest, że powie się o jedno słowo za dużo, pokaże coś za dużo, taki np. Wujek skupi się na tym nadmiarze informacji i wychodzi jakaś ryfa...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
  5. W mojej zabytkowej wiertarce mam z boku pręt dystansowy, ale działa to dość topornie i zmieszczenie się w 1,5 mm byłoby fartem.

    Twój wujek nie na darmo jest muzykiem. Sytuacja, którą wyreżyserował, byłaby znakomitym librettem do opery z dramatycznym finałem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wujek jest geniuszem - moment pokazania ci zawiasa wybral tak precyzyjnie jak Meksykanin, albo i lepiej!:) Zlamal cie na pol :))) Nitager, chyle czola , Twoje wysilki nie pojda jednak na marne - chyba wlasnie przeszedles do historii - jako Niespotykanie Spokojny Czlowiek :)) "Szapoba" :) Kitty

    OdpowiedzUsuń
  7. Wujek to egzemplarz czlowieka ktory musi byc (i jest) pod ochrona gdyz inaczej nie przezylby obecnego swiata.
    A jak sobie radzi z elektronika? Jest kierowca?

    OdpowiedzUsuń
  8. Na czas świętowania Narodzin Chrystusa
    radości wśród najbliższych
    i spotkań w drodze do Niego ...

    Hania

    OdpowiedzUsuń
  9. życzę wielu cudownych fantazji w życiu rodzinnym!

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha! Ujmę to inaczej - dopadła cię zemsta tych wszystkich biednych, sponiewieranych męskimi docinkami kobiet, które od pokoleń wysłuchują, jak to "baba nie wie czego chce / przeszkadza / nie zna się an kwestiach technicznych, remontach / i w ogóle tylko przeszkadza..." - choc nie wiem, czy akurat Ty sobie na to najbardziej zasłużyłeś :-) :-):-)
    Chwała Ci za cierpliwość!
    Miłego spędzenia tych świątecznych dni!
    Pozdrawiam, Brunetka

    OdpowiedzUsuń
  11. Nitagerze
    Koniec roboty, skręcania, nerwówki.
    Grunt, że wujek zadowolony i o to chodziło!
    Pozdrawiam miło:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tjaaaaa, Wujek ma szczęście, że nie miałeś siły :))))
    Ale współczuję tej świetnej, ale nikomu niepotrzebnej roboty! Mimo wszystko świetnie się spisałeś, szczególnie w wyjątkowo trudnych warunkach!
    Mój podziw!

    OdpowiedzUsuń