Dobrze jest mieć swój świat, do którego nie docierają sztormy z zewnątrz i który rządzi się własnymi prawami. W którym czas płynie inaczej, w którym nieistotne jest to, czym świat zewnętrzny się podnieca, a ważne jest to, czego on nawet nie zauważa.
Kilka lat temu zacząłem nawet inaczej liczyć czas. Bo niby dlaczego mam nazywać miesiące tak samo jak inni? To mój świat! Mam prawo do własnego kalendarza. Na razie zmieniłem tylko nazwy miesięcy, ale jestem już blisko ustanowienia zupełnie nowego, prywatnego kalendarza. Zapewne niedługo podział na miesiące i lata też będzie inny.
Na razie jeszcze rok zaczyna się pierwszego Ziębnika – tak sobie nazwałem ten miesiąc – Dniem Cichego Poranka i Bałaganu.
Ponieważ od lat nie uczestniczę w żadnych zabawach sylwestrowych, chodzę spać jak tylko minie północ. No, jeszcze tylko muszę spełnić nałożony przez Żandarmerię Rodzinną obowiązek składania życzeń. Dlatego budzę się w miarę wcześnie, jak jeszcze całe miasto śpi. Lubię wtedy wyjść na spacer. Takiego spokoju, jak pierwszego Ziębnika, już w tym roku nie zaznam. Wokół cisza, wręcz martwota. Gdzieniegdzie tylko pies zaszczeka. Minusem tego spaceru jest konieczność lawirowania pomiędzy zwłokami fajerwerków. Wszędzie walają się kolorowe, tekturowe przedmioty, w kształcie wyrzutni ogni sztucznych. Ludność nauczyła się już z nich korzystać, ale jeszcze nie umie po sobie sprzątać.
Ziębnik ciągnie się dość długo. Wlecze się w nieskończoność. Krótkie dni, długie noce, ziąb, krakanie gawronów i smog z kominów domków jednorodzinnych – to dość męcząca perspektywa. W dodatku, w najbliższym czasie nie czeka mnie żaden wolny dzień, żadna wesoła uroczystość, ani nic, co złamałoby tę przygnebiającą rutynę. Dlatego nie lubię tego miesiąca. Podobnie jak następnego – Zmarzlika. Zima zwykle osiąga wtedy apogeum, a ja jako istota wybitnie ciepłolubna, cierpię za grzechy całego społeczeństwa. Jedyną zaletą Zmarzlika jest fakt, że trwa on krótko. Fakt, że jest krótszy od swego poprzednika, ale dodatkowo zmienia mi się poczucie czasu i wydaje mi się, że Zmarzlik po prostu przelatuje między palcami. Był - nie ma! Abrakadabra, znikający króliczek. A po nim następuje Nadziejnik.
Zwykle ta nadzieja jest tylko nadzieją właśnie – i jakoś nie ma zamiaru się spełnić. Człowiek oczekuje wiosny – a tu najczęściej zima, zima i jeszcze do tego zima. Ale nadzieja, od której nazwę wziął ten miesiąc, wciąż się tli i pozwala przeżyć.
Kolejnym miesiącem jest Wkurzalnik. Kiedyś zwany bardziej dosadnie, ale na starość człowiek łagodnieje, więc i miesiąc ten został potraktowany ulgowo. Nazwa wzięła się stąd, że nie raz i nie dwa razy ewidentna wiosna i soczysta, choć nieśmiała jeszcze zieleń, zostanie przysypana świeżym śniegiem. Wtedy chce mi się wyć!
Ale następny miesiąc, Żywotnik, to już pełnia wiosny, a nierzadko nawet już lata. Na niebie już pojawiają się jego zwiastuny – szybkoskrzydłe jerzyki. Wtedy czuję że żyję. Wtedy krew zaczyna we mnie krążyć, a w serce wślizguje się jakaś nieznanego źródła radość. Mógłbym żyć dwa razy krócej, w zamian za to, żeby zawsze trwał Żywotnik.
Radość zostaje nieznacznie zakłócona, przez kolejny miesiąc – Smarkatnik. Trawy pylą wtedy na potęgę i bywa, że mam trudności z oddychaniem. Gdyby to się działo zimą, pewnie rzuciłbym się z czwartego piętra na beton, głową w dół. Ale wtedy właśnie dolegliwość ta jest łagodzona przez tę dziwną radość, która mnie rozpiera. Słoneczko świeci, dni są długie, nade mną śmigają jerzyki, a znajomy kos urządza co wieczór koncerty. Co tam katar – wydmucham nos, gdy mocno dokucza, zażyję jakieś kropelki – i mogę żyć dalej!
A po Smarkatniku nadchodzi Tęsknik. Długie dni, ciepło, lato w pełni – a tu człowiek traci życie w bezsensownej robocie. I tęskni do urlopu, kiedy to będzie mógł wreszcie wypiąć się na tę firmę i wyruszyć przed siebie – w dal, w pogoni za horyzontem. To moja druga ulubiona chwila w roku – gdy rankiem wyruszam na wakacje.
A ta przychodzi w następnym miesiącu, czyli Wakacniku. Wakacnik to może nie ulubiony – bo tym jest Żywotnik – ale w każdym razie drugi ulubiony miesiąc w roku. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego?
Kiedyś, dawno temu, nie lubiłem następnego miesiąca, Zjazdownika. Bo zaczyna się jesień, bo kończą się wakacje… Ale teraz mam świadomość, że wtedy właśnie nadchodzi moja ulubiona chwila w całym roku – wyjazd na Zjazd Dawno Nie Widzianych Przyjaciół. Doroczne święto głupoty i śmiechu z niczego. I tak polubiłem ten miesiąc.
W przeciwieństwie do następnego – Melancholika. No niestety, jesienią zawsze mnie atakuje i zatapia swoje kły w jakiejś tam części mojego ciała. Cała energia życiowa wypływa ze mnie – zapewne właśnie przez te wygryzione otwory. Robię się osowiały i coraz smutniejszy. Ja chyba jestem gadem, a nie ssakiem, bo jesienią popadam w odrętwienie.
A najgorsze, że po Melancholiku nadchodzi jego jeszcze gorszy następca – Depreśnik. To Melancholik do kwadratu. Nic, tylko zapaść w sen i przeczekać. Mam wtedy nieodparta ochotę, żeby zagrzebać się w jakimś ciepłym miejscu, wygasić funkcje życiowe i popaść w letarg na jakieś sto, do stu dwudziestu dni. Nie byłoby mi żal straconego czasu – i tak jest stracony, bo wtedy nie żyję, tylko wegetuję.
Przedświąteczna gorączka trochę osładza ostatni miesiąc w roku – Świątecznik. Wiem, że czeka mnie w końcu przerwa w pracy i moje ulubione święto – Wigilia. Wtedy ta zupka smakuje jakoś inaczej, smażonego karpia, przyrządzonego przez Koleżankę Małżonkę po prostu uwielbiam, a niektóre kolędy są naprawdę melodyjne. W tym dniu udziela mi się specyficzny nastrój. I byłoby pięknie, gdyby Świątecznik kończył się w tym momencie.
Ale nie, jest jeszcze ten znienawidzony przeze mnie Sylwester. I nie wolno mi się położyć spać o dziesiątej wieczór, bo Koleżanka Małżonka bardzo chce spędzić ten wieczór ze mną. I znowu trzeba będzie gapić się w telewizor, w którym bez przerwy od lat leci dokładnie to samo – stare piosenki, Rodowicz, Kozidrak i inne Big Cyce. Dlaczego nie sięgną wtedy do archiwum i nie puszczą koncertu na przykład B.B.Kinga, skoro koniecznie chcą emitować coś z estrady? Albo, żeby nie robić im bałaganu, mogliby choć na jednym kanale powtórzyć ostatni koncert noworoczny z Filharmonii Wiedeńskiej – co im szkodzi? Dwieście kanałów i nic do oglądania. Najgorsze, że nie mam jak się wykręcić. Książki nie wezmę w rękę – bo mam spędzić ten wieczór z żoną, a nie z książką, czy innym komputerem. A chciałoby się wtedy wyruszyć na Karaiby, albo do Cyrodiil – gdzieś, gdzie zawsze jest ciepło. I co z tego że tylko wirtualnie?
Na szczęście, nic nie trwa wiecznie. W końcu kładę się spać. I cały cykl zaczyna się od nowa. I będzie trwał tak długo, dopóki to koło nie pęknie.
Bardzo fajnie przemianowałeś te wszystkie miesiące. Jakie adekwatne nazwy. :)))
OdpowiedzUsuńTo są tzw. "nazwy zwyczajowe".
UsuńNazwy pomysłowe, ale że Ci się chce słuchać koncertu z Filharmonii zamiast wesołych sylwestrowych piosenek to ni jak nie rozumiem:))
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę klasykę, niż bez przerwy te same piosenki. I to wkurzające: "Warszawa, jak się bawicie ?!!!". I pisk z tysiąca gardeł, jak na amerykańskim show kategorii B. Komercha, beznadzieja i dmuchane balony, puste w srodku.
UsuńNazwy dobrałeś wspaniale.Już dawno zauważyłam, że mam jednak nieco łatwiej od Ciebie w kwestii rodziny- po prostu te drobne ponad 5o lat temu, jeszcze przed ślubem, powiedziałam memu osobistemu mężowi,że nie jestem odpowiednim materiałem na żonę bo albo wielu rzeczy nie potrafię robić i wątpię bym się nauczyła jak również dołączyłam dość długą listę tego wszystkiego, w czym nie lubię brać udziału. Mój osobisty również wręczył mi listę tego wszystkiego czego nie lubi (znacznie krótszą od mojej), przeanalizowaliśmy wszystko razem, przejrzeliśmy w czym się zgadzamy a w czym nie i pomimo znacznych różnic wzięliśmy ten ślub.W ramach porozumienia ja nie ciągam męża tam, gdzie on nie lubi bywać, oraz nie chodzę tam, dokąd nie mam ochoty. I zapewne dlatego jeszcze nie pozabijaliśmy się i w tym roku mieliśmy 54 rocznicę ślubu. Sylwester - byłby całkiem niezły gdyby nie to zamiłowanie narodu do tego hałasu petard.
OdpowiedzUsuńA zamiast przechodzonych piosenkarzy można przecież włączyć jakiś dobry film, tzw. "do śmiechu i do łez". A Filharmoników Wiedeńskich słucham zawsze
w Dzień Cichego Poranku i Bałaganu. Taka jakaś tradycja u nas.
Miłego;)
Żeby włączyć, coś fajnego, to jeszcze TV musi to coś wyemitować. A tu na wszystkich programach ta sama estrada, albo przeciwnie - cykliczne programy, nie różniące się niczym jeden od drugiego.
UsuńZdolny, jak zwykle nasz Nitager drogi:)
OdpowiedzUsuńW marudzeniu niepokonany.
UsuńNie jesteś marudny!
UsuńBardzo mi sie podoba nowy kalendarz! :)) Musze przeanalizowac, czy nazwy oddaja dokladnie moje odczucia...
OdpowiedzUsuńA po co się ograniczać? Stwórz sobie własny. Kto Ci zabroni? Niech wszyscy widzą, że Cię stać na własny kalendarz! ;)
UsuńPoczątkowo byłem przekonany, że "ziębnik" wziął nazwę od popularnego, małego, skrzydlatego śpiewaka, tylko zachodziłem w głowę, dlaczego dedykowałeś mu akurat styczeń. Jednego jestem pewien: mój rok powinien nazywać się "POMYKACZ", żeby nie nazwać go zapierdalaczem.
OdpowiedzUsuńP.S.
Kiedyś czytałem, że podobnie, jak kobiety mają swój cykl zmian nastroju, związany z cyklem miesięcznym, tak mężczyźni mają swój cykl i jest on związany z cyklem rocznym, czego zdajesz się być dowodem. Być może hipoteza ta została postawiona na podstawie obserwacji Twojej osoby, może przyczyniłeś się do odkrycia..., kto wie...???
idąc po linii ptasich skojarzeń, to Smarkatnik = Gilnik :)... no, może jeszcze ten Wkurzalnik /bo się wyciera kurze/...
Usuńp.jzns :)...
Słowo "pomykacz" nie oddaje istoty sprawy - bo jest za długie. Rok to tak akurat - krótko, jak uderzenie siekierą. Był - i nie ma!
Usuńciekawa koncepcja, tylko dlaczego te nazwy są tak mało pozytywne wibracyjnie?... no, może nie wszystkie, ale przeważająca większość /ta prawdziwa, a nie pisowskie 12,8%/...
OdpowiedzUsuń...
kiedyś czytałem o takim pomyśle reformy kalendarza:
13 miesięcy x 4 tygodnie = 364 dni... zostaje 1 dzień wolny /w latach przestępnych 2/ bez przydziału, takie Totalne Święto nad Świętami... ale nie przyjęło się, chociaż mocno by to uprościło wiele spraw...
p.jzns :)...
Ciekawa propozycja - ale rozumiem, że ten 365. dzień jest wolny od pracy?
UsuńDobre :-), podoba mi się. I nawet identyfikuję się generalnie. Tyle, że w tym mijającym roku, tak się wszystko porobiło, że Depreśnik u mnie trwa od Twojego Żywotnika do teraz. Tak więc bite 7 miesięcy żyję z Depreśnikiem na karku, przegryzanym Melancholikiem. Jedynie druga połowa Świątnika przebudza się z uśmiechem i nadzieją, że ten paskudny dla naszych resztek rodzinnych rok nareszcie się kończy.
OdpowiedzUsuńIdę przepakować walizkę :-) po raz kolejny...
Szczęśliwie jeszcze nie dosięgły mnie tak dramatyczne wydarzenia, jak to stało się w Twoim przypadku. Ja wpadam w depresję z dużo błahszych powodów.
UsuńCiekawe, Nitager - ale rowniez troche dolujace bo kazda nazwa to jakas odmiana smutku, przygnebienia, szarosci, dolka wlasnie.
OdpowiedzUsuńMieszkalam w Polsce 36 lat czyli spora czesc zycia ale nie tak odczuwalam sezony kazdy przezywajac bez problemow.
Dopiero pozniej, odwiedzajac ja, uderzylo mnie to wszystko o czym piszesz i dokucza Ci. Dla mnie najgorszym jest uczucie ze w Polsce wszystko mam nisko nad glowa a tyczy to i wnetrz i zabudowan, nieba, brak otwartych przestrzeni, czuje sie w niej przytloczona jak nie scianami to budynkami i niskim niebem tez.
Mam w Polsce kolezanke z podobnym problemem jak Twoj - kazda jesien i zima to dla niej okres depresji. I na to trudno znalesc rade.
Ale to inne o czym piszesz - wczesniej o rodzinnym zjezdzie, teraz przymusowym uczestnictwie w domowym Sylwestrze - mysle ze to jest cos do uzgodnienia pomiedzy malzonkami tak by obie strony byly zadowolone. Nie wiem jak to zrobic dyplomatycznie oprocz rozmowy bo moj sposob byl prosty i drastyczny i pewnie nie nadajacy sie do skopiowania - jednego roku oznajmilam ze mam w nosie, ide spac, prosze mnie nie budzic na zadne zyczenia i tak zostalo. Druga polowa siedzi za kazdym razem przy tv niemal do bialego rana po to by sie zalic jaki to coraz gorszy szajs z tej okazji pokazuja.
Ja tez bym wolala sluchac i ogladac koncertu z Wiednia niz innego rodzaju muzyki, no moze oprocz G&R.
Prosze zrob tabele ze starymi nazwami i ich nowymi odpowiednikami bysmy zapamietali nowe nazewnictwo.
Milych i wesolych swiat, Nitager a takze wspanialego Nowego Roku zycze - i nadal trzymaj palce bym wygrala ta duza loterie :)
Serpentyno, no popatrz, a ja mam dokladnie takie wrazenia z zycia w Anglii!
UsuńWszystko mnie tu przytlacza, ciasne , waskie ciemne ulice i uliczki,
caly rok tu jest ciemno, wszedzie malo latarni, malo swiatel i ciemna cegla naokolo, a jesienia i zima to mozna juz calkowicie popasc w
chorobe. Czarna dziura! Sufity na glowie , ciasne zabudowania , ciasnota wszechogarniajaca , nieba nie widac, perspektywy zadnej , wszedzie tunele z
zywoplotow i czarno, czarno, czarno. Czelusc.
Polska w porownaniu , to jedna wielka swiecaca gwiazda na firmamencie !
Szerokie jasne ulice, wysokie budynki, setki swiatelek , wysokie sufity w mieszkaniach, domy i osiedla jasno oswietlone i w jasnych barwach pomalowane, a jak jeszcze spadnie snieg, to po prostu srebrzaca sie bajka. No i slonce – slonce swieci zima bardzo czesto -
tu tylko wiecznie pada , pada , i pada …( i wieje )
Jak to punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia , ha ha.
Widzisz, Serpentyno, żeby nie gniotła człowieka deprecha, potrzeba mu światła i ciepła - jak na Florydzie.
UsuńFajny:D
OdpowiedzUsuńKto?
UsuńHm... mój Depreśnik... W sumie to by się zgadzało - kiedy już minie nasza Złota Polska i zaczną się deszcze, to już mi się nic nie chce aż do wiosny.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę niedźwiedziom - jak się w październiku uwalą do snu, to do marca mają spokój. Też bym tak chciał.
UsuńNo pięknie sobie ponazywałeś te miesiące, bardzo pomysłowo. U mnie czasem przydarza się jeszcze Pierdolnik - to nazwany roboczo okres, w którym wszystko mi się pie.... no wiadomo. I który przydarza mi się od kilku lat regularnie co jakiś czas, z tym że sam występuje nieregularnie. I wtedy to nawet nie wiem, jak się nazywają te inne mijające miesiące.
OdpowiedzUsuńNo, niestety, Pierdolnik nie jest miesiącem. Miesiące są jak planety - regularnie okrążają naszą rodzimą gwiazdę. Pierdolnik jest jak kometa - raz na jakiś czas jak nie przypier-papier!
UsuńWiele totalitarnych reżimów rozpoczynało rządy od wprowadzenia nowego kalendarza.
OdpowiedzUsuńMnie wystarczy ten, który jest, chociaż i tak został zmanipulowany. Oryginalnie pierwszy miesiąc to marzec. Zachowała się dawna numeracja w języku angielskim: september - miesiąc siódmy, october - miesiąc ósmy.
O ile się nie mylę, ostatnia reforma kalendarza została przeprowadzona przez papieża Grzegorza XIII - i oto masz winnego manipulacji. Ja natomiast stworzyłem własny właśnie dlatego, że mi wolno.
UsuńNigdy nie moglam zrozumiec moich rodzicow , w wieku jak juz sie troszke zestarzeli, czemu do kazdego nowego Sylwestra podchodza tak obojetnie?
OdpowiedzUsuńTak jakos w domu? Bez emocji?
Przeciez to taka wyjatkowa noc w roku, ekscytujaca , elektryzujaca , podniecajaca – ktora trzeba uczcic w jakis szczegolny sposob.
Noc zabawy, romansu, nowych poczatkow , nowych perspektyw, nowych porywow, nowej seksownej sukienki !
Siedzenie w domu w kapciach przed telewizorem nie wchodzilo w rachube.
Szalalam.
A teraz … jakie poczatki, jakie perspektywy, jakie porywy - gdzie moje kapcie i pilot do telewizora ???
I tak jesteś w lepszej kondycji ode mnie. Mnie się nie chce nawet oglądać tej cholernej telewizji.
UsuńNawet troche podkolorowalam :) wystarcza fajerwerki , siusiu i spac:)) Kitty
UsuńNazwy miesiecy na Twoje potrzeby sa trafione w dziesiatke - ale od razu ustawiaja Twoj rok na straconej pozycji.
OdpowiedzUsuńZ wyjatkiem Zywotnika i Wakacnika ( ktory kojarzy mi sie z nocnikiem) , to raczej ciezka orka przez caly rok.
Chyba jednak wole nazwy ogolnie przyjete – zostawiam im pelna swobode wykonania. Jak mnie kwiecien zaskoczy wiosna,
a wrzesien latem, to tylko sie cieszyc. Po listopadzie nie spodziewam sie nigdy za wiele, wiec nie ma rozczarowan – pelna kicha
jak zwykle.
A swoja droga kiedys temat nazw miesiecy wyplynal na innym blogu , piekne jest wyjasnienie skad pochodza nasze polskie nazwy miesiecy i
sa one faktycznie trafione w dziesiatke : pokrywaja sie z cyklami przyrody i zyciem ludzi.
Styczen, bo na styku starego i nowego roku, luty - dawniej oznaczal zimny i nieprzyjemny, marzec od Marsa, wtedy jest najlepiej widoczny, kwiecien – od kwiat, zwodzil kwiatami, ale wiadomo kwiecien plecien, bo przeplata troche zimy, troche lata, maj – lacinski majus oznacza mily , radosny; czerwiec – od owada czerwca polskiego , kiedys zbieranego w tym czasie, lipiec – od kwitnacych lip, sierpien – od sierpa ( zniwa byly no nie ?) ; wrzesien od kwitnacych wrzosow, pazdziernik od pazdzierzy ( len obrabiano), listopad od opadajacych lisci, no i grudzien, od grud, zmarzliny po ktorej ludzie chodzili, jezdzili …
Moze ci przypasuje, a jak ci styknie, to znaczy, ze tego Sylwestra nie przespales!
Człowiek już dawno przestał żyć zgodnie z cyklem przyrody - to i kalendarz się zdezaktualizował. Jest potrzeba stworzenia nowego - więc po prostu wychodzę potrzebom naprzeciw.
UsuńA nie zgodze sie, no moze ten czerwiec i pazdziernik mozna by przemianowac, ale pozostala dziesiatka nadal pasuje! Kitty
Usuń