Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 5 listopada 2018

Pamięć zewnętrzna

     Stało się, że Koleżankę Małżonkę dopadła podstępna choroba. Zamiast mówić, zaczęła rzęzić i wydawało się, że zupełnie straci głos. I straciła, ale tylko na dwa dni. Dobre i to…

     W każdym razie, na mnie spadł obowiązek  dokonania zakupów w pobliskim markecie. Miałem kupić wodę do picia, mleczko do szorowania, sok marchwiowy i dalej już nie pamiętałem. Wyliczanka była znacznie dłuższa, ale moja pamięć ma swoje ograniczenia. Dlatego konieczne okazało się skorzystanie z pamięci zewnętrznej.

     - Napisz mi to na kartce – oświadczyłem.

     - Tych paru rzeczy nie zapamiętasz? – jęknęła jak pęknięta szlifierka do ostrzenia noży. - Ja muszę wszystko pamiętać, a zakupy robię o wiele większe.

     - Zapamiętałem wszystko, aż do soku marchwiowego – oświadczyłem. – Więcej mi się w mózgu nie zmieści. Gdyby to były śrubki, gwoździe, raszple, laubzegi i majselki, to bym zapamiętał. A tak - rozłożyłem ręce w geście pełnym bezradności.

     - To powtarzaj za mną.

     - Nic to nie da – pokręciłem głową. – Chyba, że każesz mi kupić piwo. Tego na pewno nie zapomnę. Wszystko inne przeleci przeze mnie jak woda przez kibel.

     Chyba nie spodobało jej się takie porównanie. W każdym razie, chcąc nie chcąc, zabrała się za pisanie. Lista była dość długa.

     - No i widzisz, jak ładnie – zerknąłem na listę, sporządzonym równym i starannym, aczkolwiek zupełnie nieczytelnym pismem. Kłopoty zaczęły się już przy pierwszej pozycji.

     - Bonciuki – przeczytałem i podrapałem się w głowę. – Jakby to powiedzieć… Nie wiem, co to jest, ani gdzie tego szukać.

     - Berlinki! – poprawiła mnie Koleżanka Małżonka.

     Dalej nie wiedziałem, gdzie szukać.

     - A, ten tego, co to są berlinki?

     Koleżanka Małżonka przewróciła oczami.

     - Cienkie parówki.

     - No, to nie można było tak od razu napisać? – żachnąłem się. -  Czego to szyfrujesz, przecież nikt inny tego nie przeczyta. A nawet jeśli, to co wielkiego się stanie?

     - Idź już i mi gitary nie zawracaj.

     Ale nie dało się tak szybko, bowiem do odcyfrowania pozostało jeszcze kilka pozycji.

     - Poaguski…

     - Podpaski!

     Westchnąłem cicho. Nie chodziło o rzekomą niezręczność sytuacji, tylko o moje znikome, bardzo znikome, powiedziałbym nawet żadne doświadczenie z tego rodzaju produktami.

     - Jakie?

     - Najlepiej w takim zielonym, albo fioletowym opakowaniu…

     - Jakiej firmy – jęknąłem. – Które to mają być? Jak się nazywają?

     - Nie pamiętam nazwy. No, ja po prostu wchodzę i kupuję. I wiem, że to te.

     Zaperzyłem się nie na żarty.

     - Wyobraź sobie, że ja NIE kupuję i NIE wiem!

     - Małe opakowanie, nie to wielkie, tylko małe. Patrz na zielone opakowanie. Albo fioletowe.

     Dosyć, że nie kazała mi kupić żakardowych, albo łososiowych.

     - Włoszczyzna w paski… Co?

     - Na mrożonkach znajdziesz.

     - Tak to się nazywa? Włoszczyzna w paski?

     - Jakoś tak…

     - Sok marchwiowy to wiem… Woda dla Młodego OK… Dilua?

     - Delma! Albo Rama.

     - Dopisać – podałem jej listę.

     - Co dopisać?

     - „Albo Rama”, oczywiście.

     Musiałem zrobić to sam, bowiem Koleżanka Małżonka zaczęła zdradzać oznaki zniecierpliwienia.

     - Mleczko do salonowauia… a, wiem, do szorowania! Jasna sprawa… Coś słodkiego… Co?

     - Nie wiem, kup tam coś.

     - Ale na co masz ochotę? – nie dawałem za wygraną. – Ciastka, cukierki, czekoladę, cukier puder?

     - Zobacz, co jest i kup.

     Czyli jak zwykle: domyśl się!

     Do sklepu wlokłem się noga za nogą, chcąc odwlec swoją klęskę, na ile się dało. Mleczko do szorowania znalazłem łatwo, sok marchwiowy też. Ale już przy podpaskach musiałem ryzykować. Trafię, czy nie?

     - Czy ja ją po śrubki wysyłam? – mruczałem pod nosem. – A jak kupię nie takie?

     Zaryzykowałem fioletowe. Zielonych było za dużo odcieni.

     Potem zacząłem się zastanawiać, które parówki to berlinki. Ale po przestudiowaniu etykiet udało mi się znaleźć właściwe.  Dalej na kartce widniało „coś słodkiego”. Ze zmarszczonym czołem omiotłem długą półkę z bardzo niezdrowymi produktami. Co tu wybrać? Na co ona ma ochotę? Szanse jak w Lotto. 

     Wziąłem paczkę herbatników.

     - Niech się cieszy, że przywlokłem syropu malinowego – mruknąłem pod nosem.

     Półka z margaryną była zastawiona przez rodzinkę, która nie mogła się zdecydować, ile potrzebuje kostek.

     - To cztery, czy pięć? – zastanawiał się każdy z nich po kolei.

     - Pięć! – podpowiedziałem, gdy za którymś tam razem pytanie pozostało bez odpowiedzi. – Bo co jak zabraknie? Ciasto siądzie i zakalec!

     Wzięli cztery… Chyba nie mam daru przekonywania. Ich kłopot, nie mój. Powlokłem się na mrożonki.

     Najpierw objechałem wszystkie zamrażarki dookoła. Jest, to tutaj są warzywa! W tej, w tej i w tej. Frytki to nie warzywa, nie liczą się. Zacząłem uważnie lustrować ich zawartość. Raz, drugi, trzeci… Pracownice marketu zaczęły mi się dziwnie przyglądać. A nuż to jakiś inspektor? Oni się tak kamuflują – wielu tak wygląda, jak skończona ofiara. A ja zlustrowałem lodówki po raz czwarty i piąty.

     Czego tam nie było! Co tylko człowiek chciał! Niektórych warzyw nawet nie znalem. A raczej wydawało mi się, że nie znam, dopóki nie skumałem, że to nie jedno, a dwa opakowania obok siebie i lekko skleiły się napisami. A już miałem poszukać na Wikipedii, co to są kalafiżony.

     Ale czegoś takiego jak „włoszczyzna w paski” nie było. 

     Już miałem polec na polu chwały, gdy wreszcie znalazłem kolorowy woreczek, z napisem „Włoszczyzna słupki”.  To chyba będzie to? Co za durna nazwa! Paski, słupki – co za debil tak to nazwał?

     Okazało się, że zakupy zrobiłem prawie dobrze. Tylko sos kupiłem nie ten. No i z niewiadomych przyczyn, paczka herbatników przyprawiła ją o atak śmiechu.

     - Większej nie było?

     - Nie było – burknąłem. – Dwa kilo ci nie wystarczy?

     Fakt, była to naprawdę duża paczka. Ale lepiej tak, niż gdyby miało zabraknąć.




31 komentarzy:

  1. Jak ja rozumiem.... Twoją Małożonkę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisałeś przerażające doświadczenie życiowe...
    Ja w marketach ograniczam się do roli wózkowego. Niestety w pewnym momencie nudzi mi się jazda wśród nieskończonych regałów i odjeżdżam na dział alkoholowy. Spotyka się to następnie z nieuchronną dezaprobatą.
    Nie wiem jak poradziłbym sobie, gdybym sam miał robić zakupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, czasami trzeba, gdy jest się jedynym członkiem rodziny na chodzie.
      Dział alkoholowy zostawiam sobie na deser.

      Usuń
  3. Drogi Nitagerze!
    Dziękuję za dużą dawkę wesołości:) przy mojej ogromnej, ale bólu, to balsam dla ciała.
    Pamiętasz, jak się poznaliśmy poprzez blogi? od Twojego równie śmiesznego wpisu o "szczybułkach":)
    Wiesz, ja nie wysyłam moich Panów po podpaski, nie chcę ich narażać na śmiesznostki:)
    Widzę niejeden raz kłopot w oczach facetów z kartką na zakupach. Zawsze pomagam w zakłopotaniu, choć nie jestem sprzedawczynią:) jest mi po prostu żal. Tak zwyczajnie.
    Pozdrawiam serdecznie z uśmiechem, pomimo bólu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a co jest śmiesznego w tym, że facet kupuje podpaski?... może tylko to, że gdy się mu nie doprecyzuje jakie i się zakręci bezradnie przy półce... i kto ma się śmiać?... dla profesjonalnego personelu towar jest towar, klient jest klient, a pieniądz jest pieniądz i na tym koniec... co najwyżej kasjerka uśmiechnie się życzliwie, być może z nutą zazdrości, że sama nie ma takiego chłopa, który nie robi problemu z podpasek...
      p.jzns :)...

      Usuń
    2. Problem z zakupami "damskimi" i "męskimi" jest taki, że te pierwsze trzeba zrobić niezależnie od tego, czy pani domu jest na chodzie, czy nie. "Męskie", typu śrubki, majsle, czy młotki można sobie odpuścić, bo chłop, gdy chory, to i tak się za naprawę szafki nie weźmie.
      Zakup podpasek nie jest dla mnie problemem samym w sobie, tylko fakt, że ja się na nich zupełnie nie znam. Gdyby było jak za komuny - jeden rodzaj i koniec - nie miałbym już zupełnie żadnego kłopotu.
      Co innego prezent dla żony - oj, tu to już nie przelewki! Przekonanie jej, że ona naprawdę marzy o wzmacniaczu do gitary, tylko jeszcze o tym nie wie, wydaje mi się niezwykle trudnym zadaniem.

      Usuń
    3. Ależ komentarz!
      Podpaski kupuję sobie zawsze sama, bo lubię mieć wszystko, co mi potrzebne w danym momencie.
      A my kobiety to wiemy!

      Usuń
    4. To komentarz- odpowiedż do PKanalii!

      Usuń
    5. @Morgana...
      okay, sam uważam, że lepiej, aby kobieta sama sobie poszła po podpaski, bo na pewno lepiej wie, czego chce... ale bynajmniej nie czuję się skrępowany, gdy zostanę poproszony, bym przy okazji je kupił, skoro i tak idę do sklepu, i tak... tylko jest jeden warunek: dokładna instrukcja, nie biorę odpowiedzialności za to, że ew. zdarzy mi się kupić inne, niż miały być...

      Usuń
  4. Ano niestety tak to jest, jak jedno chore, to drugie ma problem z zakupami. Jakbyś Ty był chory, to Małżonka też by miała problem ze śrubkami. Z tym, że śrubki nie są niezbędne do przeżycia... ;p
    Jakbyście nie mieli już pomysłu co zrobić z tymi herbatnikami, to ja chętnie zjem tak ze trzy. ;p;p;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największy problem z zakupami jest wtedy, gdy jest się chorym, a nie ma się tego drugiego... Żadna, najbardziej precyzyjna lista wtedy nie pomoże. "Ząbki w ścianę"i przetrwać.
      A na herbatniki tez sie chętnie załapię ;-)

      Usuń
    2. Tylko po co kupować śrubki, skoro facet chory i za naprawę i tak się nie weźmie? Wyzdrowieje - sam sobie kupi ;)

      A po herbatnikach ani śladu - mamy jeszcze w domu Młodego.

      Usuń
    3. Sugerujesz, że baba nie naprawi? Zdziwiłbyś się. :D Wprawdzie do sklepu idąc zabieram ze sobą to popsute "cuś" i pokazuję panu za ladą - "takiego cusia poproszę" - ale potem już obcęgi, młotek, śrubokręt, WD40, taśma klejąca i wszystko się naprawi. :)

      Usuń
    4. Taaaa... Taśma klejąca. Jakbym Koleżankę Małżonkę słyszał! Ona wszystko kleiłaby taśmą. Dobrze, że nie jest kardiochirurgiem, bo człowiek z zastawką przyklejoną srebrną taśmą ma powody do niepokoju.

      Usuń
  5. Mam awersję do zapisywania zakupów- ilekroć zrobiłam spis tego co mam kupić to kartkę zostawiałam w domu.
    Po przeprowadzce mój mąż uwielbia robienie zakupów- obco brzmiące nazwy chyba wywołują jego zaciekawienie, chęć spróbowania "nowego" smaku. Gdybym nie pilnowała to zapewne zrobiłby zakupy żywnościowe od razu dla pułku wojska a nie dla dwóch osób. A ja najchętniej kupowałabym wszystko na internecie.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie robiłem zakupów w internecie. Dla mnie to magia. A jak czegoś nie rozumiem, to się za to nie biorę. I to jest powód siedzenia na kanapie, a nie lenistwo!

      Usuń
  6. ciągle z tymi zakupami jest jakiś kwas,
    to pewnie wina tych list, bo trenujemy je codziennością online:) i nie możemy narzekać, że jest nudne:P

    "coś słodkiego" dla Małżonki, to ja bym wybrała grzane piwo z miodem albo z mlekiem jeżeli taką wersję woli, do tego ciasteczko imbirowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy piwo i leki to dobre połączenie. Wolałbym nie ryzykować.

      Usuń
  7. pierwsza moja zasada, to nigdy do sklepu we dwoje, zwłaszcza po "większe" zakupy...
    okay, ale to był wstęp nie na temat... w sytuacji, jak opisałeś, gdy pełnię rolę wysłanego po zakupy, mój matematyczny umysł zaczyna operować na uproszczonym zbiorze liczb {1,2,dużo} i gdy ilość rzeczy do kupienia jest większa lub równa 2 roszczę nośnika pamięci zewnętrznej z zapisaną listą, gdyż nie chcę sobie paprać mojego bio-HD danymi relatywnie mało istotnymi, plikami tymczasowymi, które po wyjściu ze sklepu mają rangę informacyjnych śmieci... roszczę dokładnego doprecyzowania punktów na liście, bo czasem jest tak, że czegoś nie ma, a de facto jest, tylko pod inną nazwą, ale mentalnie podchodzę do tego tak, że nie jest to mój problem...
    zupełnie inna sytuacja jest, gdy wchodzę do sklepu sam z własnej inicjatywy... wtedy improwizuję na miejscu, spontanicznie... no, ale to też jest dopisek nie na temat...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy we dwoje? No, nie, do spożywczego mogę iść. Do marketu też. Tylko od galerii trzymam się z dala, bo jak kobieta pójdzie w ciuchy, albo buty, to dzień stracony. I forsa na nowy wzmacniacz też.

      Usuń
    2. no nie, wpaść po drodze razem do np. Żaby po jakiś jeden konkret, to jeszcze przechodzi... ale nic więcej... ogólnie rzecz ujmując, to zbyt duża jest różnica indywidualnych stylów robienia tych zakupów, żeby to działało...

      Usuń
  8. Wciaz widze w sklepie spozywczym facetow robiacych zakupy z telefonem przy uchu, ustawicznie konsultujacych sie z zona "a gdzie lezy?" i jak wyglada? Niektorzy szukaja majac na telefonie zdjecie produktu co ulatwia.
    U mnie w domu podobnie: gdy on robi zakupy to daje mu zdjecie tego czegos niecodziennego co nie znalazlby a takze czesto dzwoni co najmniej raz by sie upewnic ze znalazl wlasciwe.
    Ja wogole sie temu zjawisku nie dziwie - Riadiomuzykant wyjasnil dokladnie jak byloby gdyby kobiety mialy kupowac srubki i inne materialy do majsterkowania.
    Lubie herbatniki - czasem maczam w kawie i jem takie rozmoczone a moi patrza na to z odraza.
    Pozdrawiam i gratuluje sukcesu w tym trudnym zadaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Telefonu używam tylko, gdy dzwoni. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby robić zdjęcie kiełbasy. Przecież one wszystkie wyglądają tak samo!

      Usuń
    2. Produkty podobne zawsze sie czyms roznia a najlepiej ta roznice przeczytac na nalepce.
      Takie pojscie na zakupy ze zdjeciem nie jest wcale glupie - wyprobowalam. Pozwala kupic artykul dokladnie taki jaki sobie druga strona zyczy.Gdy pierwszy raz wyslalam swojego na zakup czegos ze zdjeciem to krecil nosem choc widuje innych facetow to robiacych, ale mu ulatwilo i teraz sam tak robi. Np idzie po jakas czesc potrzebna do naprawy/wymiany to z fotografia tej zepsutej.
      Wiesz co Nitager? Gdy iles tam lat temu pokazaly sie pierwsze , prymitywne telefony komorkowe to przysiagalam ze nie kupie bo po co? a teraz ilez spraw zalatwiam na nim, oprocz rozmawiania.

      Usuń
    3. Ale ja nie lubię telefonów i już. (foch).

      Usuń
  9. Mam pomysł!
    Postaraj się zrobić jak najwięcej rzeczy, które do tej pory wykonywała tylko Koleżanka Małżonka, prosząc ją uprzednio o wskazówki. Następnie poświęć trochę wolnego czasu na spisanie tych przygód, znajdź wydawcę i bestseller murowany!!! Osobiście najbardziej czekam na próbę szydełkowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona nie umie szydełkować. Nawet z przyszyciem guzika ma problemy. Jej atutem jest kuchnia. A ja potem muszę walczyć z nadwagą i wysokim poziomem cholesterolu!

      Usuń
  10. zdecydowanie - za dużo kolorów, zbyt wielka rozmaitość i te nazwy, które potrafią oszołomić, a nic nie wyjaśnić. po powrocie z marketu trzeba zregenerować organizm i zapewnić mu chłodzenie. jedno piwo nie wystarcza zazwyczaj.

    OdpowiedzUsuń