Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 4 czerwca 2018

Dieta

     - Już nigdy nie będę nic jadł – jęknąłem. – Nigdy!

     - Taaaa… - Koleżanka Małżonka uniesieniem brwi wyraziła swoją ślepą wiarę w moje dramatyczne oświadczenie.
     
     Trzymając się za obolały żołądek, skuliłem się na łóżku i próbowałem oddychać, ale za bardzo rozrywało mnie od środka. Przepona nie miała się dokąd przemieścić.

     - Wypij gorącą herbatę – rzuciła Towarzyszka Życia. – A mnie możesz nalać jeszcze jeden kieliszek wina.

     Taka to sprawiedliwość: niewiasta żłopie wino, a mąż musi się zadowolić jakimiś ziołowymi wywarami. Ale rada wydała mi się częściowo dobra. Częściowo, bo nie miałem pojęcia, jak ja wleję w siebie tę herbatę. Przecież tam już nie ma miejsca!

     A wszystko zaczęło się od wizyty w zaprzyjaźnionej leśniczówce. Leśniczy powoli już szykuje się do odejścia z tego odpowiedzialnego stanowiska. Za rok rozpocznie spokojne życie emeryta. Pobuszowaliśmy więc w tak miłym naszemu sercu miejscu, zdając sobie sprawę, że i my niedługo nie będziemy mieli czego tu szukać. Nie wiadomo, kto obejmie po nim tę piękną placówkę.

     A na odjezdnym Leśniczy sprezentował nam kawał zamrożonej dziczyzny. Szynka z dzika – doskonały materiał na znakomitą pieczeń.

     Muszę tu nadmienić, że Koleżanka Małżonka jest znakomitą kucharką. Lepszą od mojej Matki! Rzadko która Małżonka usłyszy taki komplement, więc niech da Wam to do myślenia, jaki poziom mistrzostwa osiągnęła i osiąga na co dzień. Sprawia czasem wrażenie, że urodziła się w kuchni. Jest to zresztą zgodne z twierdzeniem Teściowej, o znalezieniu jej w kapuście.  Zgodnie z lokalnym podaniem, Teściowa jadła bigos, a jak zjadła, to na samym dnie, na talerzu, leżała Koleżanka Jeszcze-Nie-Małżonka, wesoło wymachując łapkami. Mimo wielokrotnych prób podważenia owej specyficznej „Księgi Genesis” Koleżanki Małżonki, Teściowa upiera się przy swoim i dotąd nie ustąpiła ani na milimetr.

     Oczywiście, błogosławię Latającego Potwora Spaghetti za taką żonę, zwłaszcza że nie umywa się on nawet do spaghetti autorstwa mojej towarzyszki. Dzieło przerosło własnego stwórcę. I tylko moich chłopaków mi żal. Gdzie oni, od małości przyzwyczajeni do królewskiej uczty, bez żadnej okazji,  w tym podłym świecie znajdą żony, które będą umiały choćby podjąć nieudaną próbę dogodzenia ich rozkapryszonym podniebieniom? Oj, schudną na żoninym wikcie, oj schudną! Czyli nie ma tego złego…

     W każdym razie, jak było do przewidzenia, Koleżanka Małżonka przyrządziła znakomitą pieczeń. Ja postarałem się o sporą ilość lubianego przez nas, południowoafrykańskiego wina. Szykowała się wspaniała uczta.

     Podano pieczeń. I pyszny sos. I pyzy!

     Muszę tu ostrzec wszystkich moich znajomych spoza Wielkopolski, którzy mają zamiar odwiedzić nadwarciańską Krainę Kwitnącej Bulwy. We wszystkich tutejszych restauracjach czyha na Was zdradliwa pułapka. Otóż, jeśli zamówicie pyzy, przygotujcie się na niespodziankę. Zamiast okrągłych, uśmiechniętych smakowicie klusek, podadzą Wam coś zupełnie, ale to zupełnie innego. Nie wiem nawet, jak to się nazywa po nie-wielkopolsku. Kluski parowane, czy jakoś tak. No, w każdym razie, nie okrągłe i zwarte, tylko pulchne, spłaszczone, o kształcie bułki, smakowicie parujące. To właśnie są tutejsze pyzy. Prawdziwe pyzy, a nie te oszukane, małe kulki z ciasta. Pamiętam, że jako dziecko oglądając w telewizji bajkę o wędrówkach pyzy, dziwiłem się, jak to możliwe, że pyza jest okrągła, a nie spłaszczona. Ot, to była jakaś mazowiecka pyza, czy coś takiego. Gdyby film nosił tytuł „Jak wielkopolska pyza wędrowała”, główna bohaterka wyglądałaby zupełnie inaczej. I na pewno nie zmieściłaby się w tamtym kadrze.

     Pieczeń była wspaniała. Pyzy znakomite. Sos po prostu wyśmienity. Wino może nie idealnie dobrane, ale na pewno pasowało. No i jak tu uchronić się od grzechu? Jeszcze trochę. Jeszcze kawałeczek. Ale naprawdę już ostatni! Albo jeszcze dwa…

     Skutek był taki, że dopadły mnie dawno już zapomniane skutki zwykłego, pospolitego obżarstwa. Obżarstwa w najgorszym gatunku. Skóra na brzuchu o mało mi nie pękła, a i żołądek chyba uznał, że ktoś tam na górze pomylił się w obliczeniach, bo nie taki był plan na dziś. Uznał, że na pewno przyślę mu jakiegoś pomocnika, bo sam nie jest w stanie tego przerobić. Więc, zamiast pracować, usiadł i czekał, aż przyjdzie drugi i trzeci żołądek i wtedy, prawda, razem, kolektywnie, wicie, rozumicie, wspólnym wysiłkiem…

     No i czekał tak długo, że z nudów wziął się w końcu za robotę, kilka godzin po czasie. Pracował całą noc. Ciężko pracował. Udało mi się na chwilę zdrzemnąć, to przyśniły mi się takie koszmary, że czym prędzej otworzyłem oczy. Być jednym z załogi „Nostromo” to średnia przyjemność. Nawet jeśli było się pilotem.

     A dziś mam powieki plastrem przyklejone do czoła – bo inaczej nie dałby rady ich utrzymać w górze – i ścisłą, ale to najściślejszą dietę.

     I wiecie co? Było warto!

     Wracam do swojego jogurcika. Nawet to muszę dziś jeść na raty.

30 komentarzy:

  1. Nie ma wyjścia. Trzeba wymyślić szczepionkę na obżarstwo :-)

    Pozdrawiam,
    Brunetka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JA zastosowałem tutaj lek homeopatyczny - leczę się tym, co szkodzi. Obżarłem się do granic możliwości - i pomogło! Nie jem. W dużych ilościach...

      Usuń
  2. Poznańskie pyzy to na Śląsku buchty, zdrowia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, już czuję się lepiej i nawet dałem radę zapiąć bluzę (rano bywa chłodno, a na rowerze wieje). O buchtach nie słyszałem dotąd, ale miło było mi się tego dowiedzieć.

      Usuń
  3. Mazowszańskie pyzy to kluski z surowych i gotowanych kartofli w proporcji 1:1 wagowo.A jak powstają owe wielkopolskie pyzy?
    Bardzo Ci współczuję tych dolegliwości trawiennych, one mogą każdego wykończyć.
    Następnym razem podzielisz przezornie porcję na dwa dni;))))
    Miłego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Wielkopolsce "pyzy" to kluski parowane, drożdżowe. Te Wasze, to u nas różnie nazywają, zwykle "knedle" (wiem, nieprawidłowo), albo po prostu "kluski". Zresztą, niewiele się ich u nas je. U nas królują pyzy, szagówki, albo żelazne.

      Usuń
    2. No to wszystko jasne- gorące, drożdżowe ciasto musi zaszkodzić, zwłaszcza w nadmiarze.
      A u nas knedle to okrągłe kluski nadziewane śliwkami lub truskawkami.
      No patrz, kraj nieduży a tyle rozmaitości.;)))

      Usuń
  4. Tak że tego... Hm. Co do pyz(ów?), kiedyś jadłam i mi nie posmakowały, od tamtej pory wiem tylko tyle, że istnieją. A może niesłusznie je tak ignoruję?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A które pyzy jadłaś? Te wielkopolskie, jedynie słuszne, czy te tam ichniejsze, samozwańcze?

      Usuń
    2. Samozwańcze. Ładniutkie, okrąglutkie i praktycznie bez smaku. Dlatego w ogóle za nimi nie tęsknię.

      Usuń
    3. I tu należałoby powiedzieć: "spróbuj tych właściwych, jedynie słusznych, parowanych", ale to nie byłaby prawda. I jedne i drugie są doskonałym dodatkiem do mięsa - a jak ktoś mięsa nie je, nie poczuje tego smaku.

      Usuń
    4. No to cóż, pozostaje mi nie tęsknić do nich dalej ;)

      Usuń
  5. Wcale sie nie dziwie ze zignorowales zasade "niejedno mozna ale z umiarem" - wiem ze majac na talerzu pyzy i smaczny sos tez bym sie dala poniesc koniom a pozniej odcierpiala. I jak Ty uwazalabym ze bylo warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że raz nie zawsze. Rzadko mi się zdarza obżerać, ale tym razem, to po prostu było tak pyszne...

      Usuń
  6. Jak zwykle u Ciebie opowieść o pieczeni, a emocje, jak u Hitchcocka 😊 Zamiast jogurtu proponuję rumianek 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rumianku i tak bym wtedy nie zmieścił. A jogurcik był na drugi dzień. Wolałem delikatny rozruch.

      Usuń
  7. I cóż ja mam Ci powiedzieć, ja, stary obżartuch i pochłaniacz wszystkiego, co kiedyś biegało, pływało, bądź fruwało.... Ja zostałem wyposażony w zawór bezpieczeństwa: Jak się czuję pełny, to nie zjem ani kęsa więcej i już, choćby mi sto ciotek nad głową marudziło, że się narobiły i się zmarnuje. Mój umysł anarchisty nie dopuszcza myśli, by ktoś mnie zmusił do zjedzenia, gdy już się najadłem. A ponieważ życie, to sztuka wyboru, nauczyłem się wybierać, co chcę mieć na talerzu.
    Uważam, że jako konstruktor, powinieneś popracować nad takim bezpiecznikiem.
    Pieczeń..., pyzy..., gratuluje Małżonce talentu i umiejętności. Ja ze swoją Kobitką przyrzekamy solennie podążać w kierunku opisanego wzorca doskonałości kulinarnej, a ewentualne niepowodzenia będziemy osładzać w sobie znany sposób, niekoniecznie nadający się do publikacji, jeszcze jakiś Pięta by się zainteresował....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym właśnie sęk, że nikt mnie nie zmuszał, nie nakłaniał, ani nie szantażował. To po prostu było tak pyszne, że straciłem nad sobą panowanie. No było tego dużo - dzik to nie kurczak, trochę mięsa na tym udźcu ma.

      Usuń
  8. Myślę, że już Ci przeszło więc skupie się na pyzach. A może byś tak następnym razem wrzucił zdjęcie? Bo mnie zaciekawiłeś. Dla mnie pyzy to te z ziemniaków a te parowane moja babcia nazywała "pampuchami", bo rosły. Nic dziwnego, bo te drugie są na drożdżach. Pyzy z mąki i kartofli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o te pampuchy na parze mi chodzi, choć u nas one zawsze nazywały się "pyzy".

      Usuń
  9. Drogi Nitagerze!
    Co do kulinarnych zdolności- witam Koleżankę Małżonkę w klubie:)
    O chłopaków swoich się nie martw, trafią na dobrą teściową, gdzie chętnie będą chodzili na obiadki:) tak jest u mnie od niedawna:)
    Co do "obżarstwa", masz nauczkę, a pomogą w razie czego Zioła Bittnera.
    Pozdrowionka przesyłam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę wygoooglować, bo nie wiem co to, choć chyba już tę nazwę słyszałem. Wtedy udało mi się zmieścić jeszcze tylko rapacholin, no ale toto szans nie miało, żeby się przedostać przez tę barierę z dziczyzny. Pewnie zaczęło działać dopiero, gdy wszystko przesunęło się nieco niżej.

      Usuń
  10. Mniam mniam, gratuluje wspaniale utalentowanej Malzonki, dla takiej uczty bylo warto. Odgrzewana pieczen i odgrzewane pyzy to juz zupelnie nie to:)
    A jakas Twoja slynna naleweczka by nie pomogla? Najlepsza orzechowka, ale czarna porzeczka i wisnia tez swietna na zoladek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrz, psiakrew, nie pomyślałem o tym! Faktycznie, starzeję się.

      Usuń
  11. Czasem trzeba sobie pozwolić na obżarstwo. Ja kiedyś tak przesadziłam z indyjskim jedzeniem. ;) Ale potem zawsze jakos człowiek dochodzi do siebie i za jakis czas znów ma ochotę na "konia z kopytami'. ;) Na drugi raz zastosuj radę mojej Babci: najpierw rapacholin, potem bigosik. ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mądra rada. Ale dotyczyć może jedynie tego, kto ZAMIERZA się obżerać. Ja nie zamierzałem. Samo tak wyszło. Żywioł porwał i nie puścił.

      Usuń
  12. Czasem warto się objeść, szczególnie kiedy uczta będzie pamiętna baaardzo długo!!! Pięknie, że tak chwalisz Koleżankę Małżonkę. Pocieszę Cię, współczesne kobiety też często świetnie gotują, na przykład moja córka. Przerosła mnie wielokrotnie i ma dziewczyna taletn! Więc pewnie i Twoi chłopcy trafią na takie dziewczyny, a jeśli nawet nie, to albo schudną, albo sami nauczą się gotować, a to jest obecnie bardzo pożądane! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli się nauczą, nigdy się do tego nie przyznają. Oni już potrafią myśleć strategicznie.

      Usuń
  13. A byłeś kiedyś przez rurkę w nosie karmiony....?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Ale gdyby w tej rurce była pieczeń z dzika, to do drugiej rurki chciałbym merlota.

      Ech, nieszczerze dziś brzmi ten żart...

      Usuń