Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 20 października 2017

O słoikach

     Słoiki bywają naprawdę kłopotliwe. Ze wszystkich stron słyszę narzekanie na słoiki.

     - Jest ich za dużo! – skarżą się mieszkańcy Warszawy. – Stołecznych zwyczajów nie nauczeni. Wiochę robią na każdym kroku i potem idzie opinia w świat, że Warszawiacy to chamy!

     Zupełnie, ale to zupełnie nie mogłem zgodzić się ze zdaniem Warszawiaków. Moim zdaniem, słoików było o wiele za mało.

     A wszystkiemu winna Koleżanka Małżonka i jej przecier jabłkowy. Zapełniła nim kilkanaście słoików. Wprawdzie nie o te litrowe zaledwie maleństwa mi chodziło, ale przy okazji ustawiania ich w piwnicy, jeden wypadł jej z ręki. Prosto na mój rytualny, dziewięciolitrowy Słój Specjalnego Przeznaczenia. I jak na złość, to słoik z przecierem był tym, który w tej katastrofie ocalał.

     - Na szczęście, nie stłukł się – stwierdziła z ulgą. – Ale by się narobiło, gdyby teraz trzeba było zbierać ten przecier po całej piwnicy. Co ci jest? – dodała, widząc moją długą, żałobną szatę, chusteczkę mokrą od łez i głowę obficie posypaną popiołem.

     - Przecier może i ocalał – załkałem rzewnie. – Ale Słój Specjalnego Przeznaczenia poległ w tym starciu.

     Moim ciałem wstrząsnął szloch. Przyłożyłem czoło do zimnej ściany. Z mych oczu popłynęły łzy tak obfite, że w sumie nie wiem, po co jeździmy nad morze. Wystarczyłoby zbić co roku jakiś słój i morze przyszło by do nas.

     - Przestań pajacować! – Koleżanka Małżonka pokazała po sobie typowy, bezduszny brak zrozumienia dla ludzkich cierpień. – Powinieneś się cieszyć, że się nie skaleczyłam, jak zbierałam to szkło.

     - Szkło! – prychnąłem. – Po prostu, szkło… dla ciebie, nieczuła niewiasto, to tylko szkło. A dla mnie – otarłem oczy – najdroższe szczątki ukochanego naczynia. Czegoś bardzo mi bliskiego. Od tylu lat wiernie poił nas wiśniówką. A teraz go zabrakło. Nie będzie więcej wiśniówki… Nie będzie więcej zastanawiania się, którym sposobem ją zrobić. Nie będzie rytualnego drylowania wiśni i spijania świeżego soczku spomiędzy pestek. Nie będzie więcej lodów z wiśniami ze spirytusu. Nie będzie więcej celebracji kupażowania i doprawiania wiśniówki. Już nigdy więcej nie przyniosę ci kieliszka pod nos,  żebyś oceniła, czy taka może być…

     Koleżanka Małżonka przewróciła oczami. Nosi okulary plusy, więc to przewrócenie wyglądało, jakby ktoś omiótł całą kuchnię dwiema niebieskimi szmatami.

     - To zrobisz w innym!

     - Nie ma innego – jęknąłem. – Tylko ten był wystarczająco duży. Teraz już takich słoi nie robią…

     Była to szczera prawda. Nigdzie indziej nie widziałem takiego naczynia. Nie wiem nawet, czy należy nazwać je słojem, czy butlą. Było idealnie pośrodku. Wyglądało jak skrzyżowanie obu tych naczyń. Niby to bardzo duży słój, ale z długą szyjką, rozszerzającą się ku górze, którą wygodnie było złapać, w przypadku przenoszenia ciężkiego, pełnego naczynia w inne miejsce. Przy czym szyjka była szeroka, nie taka jak u butelki. Do wiśniówki po prostu idealny. Nie było problemu, żeby wiśnie wrzucić – bez późniejszego zbierania ich po całej kuchni. I podobnie łatwo było je wysypać już po maceracji. No i był wystarczająco duży, żeby zmieściło się w nim kilka pojemników wiśni. Co roku przynosiłem go z piwnicy, myłem dokładnie i napełniałem nalewem na tradycyjną, staropolską nalewkę. Jednym słowem, to nie był tylko kawał szkła. To było coś więcej. Dużo więcej! Słój ten zawierał w sobie kwintesencję polskiej, narodowej tradycji. Kołysały się w nim wierzby, pochylające swe zapłakane korony ku starorzeczom Wisły i Warty, bociany rozkładały w nim skrzydła, niby narodowe flagi, tkwiły w nim kołyszące się na wietrze łany żyta, wywijał w nim szabelką dzielny husarz, a gdy przyłożyło się ucho do szyjki, słychać było dźwięki mazurka a-moll nr 2 op. 68. Fryderyka Chopina.

     Ale co było robić? Miał czas żałoby i człowiek musiał nauczyć się żyć bez bohaterskiego i nieodżałowanego Słoja Specjalnego Przeznaczenia. Wiśniówkę zrobiłem w dwóch, czterolitrowych słojach do kiszenia ogórków. Oczywiście, żaden z nich nigdy przedtem nie stał nawet obok ogórka, bo inaczej nalewka przeszłaby ich zapachem.

     Kilka dni temu obrałem starannie kłącze imbiru i pociąłem na małe kawałki. Wsypałem to, razem z pokrojoną na kawałki cytryną i miodem do ostatniego pustego słoja, jaki mi został. Westchnąłem przeciągle. Potem westchnąłem trochę głośniej, żeby wywołać jakąkolwiek reakcję. A gdy to nie pomogło, jęknąłem tak, że z dachu sąsiedniego bloku poderwały się gołębie. Koleżanka Małżonka raczyła wreszcie zainteresować się, co takiego się stało.

     - Nie mam w czym zrobić krupniku – poskarżyłem się żałosnym tonem. – A chciałem jeszcze zrobić koniaczek.

     W myślach pogratulowałem sobie znakomitego pomysłu. To są dwa ulubione likwory Koleżanki Małżonki.

     - Pigwówki też w tym roku nie będzie – w czas przypomniałem sobie o trzecim. 

     - No i dobrze – skwitowała. – Za dużo tego wszystkiego. Cała kuchnia zastawiona twoimi słoikami, ruszyć się w niej nie można, żeby czegoś nie potrącić.

     Niestety, była to dokładnie taka reakcja, jakiej się spodziewałem. Koleżanka Małżonka bardzo niechętnym okiem patrzy, gdy przychodzę z piwnicy ze słoikami. Kuchnia rzeczywiście trochę mikroskopijna, a zastawiona słojami – jeszcze mniejsza. Trochę to kłopotliwe.

     - Trochę? – parsknęła. – Zacznij robić obiady, to się przekonasz, jakie „trochę”! Bez przerwy łażę po słoikach. Tych słoików jest za dużo.

     Warszawianka, psiakrew…

     - I zawsze cala kuchnia się klei po tych twoich eksperymentach.

     Nieprawda, niektóre nalewki są wytrawne! Ale uznałem, że ten argument nie przeważy wyniku dyskusji na moją korzyść. Postanowiłem wziąć ja na litość. 

     - Ale wyobrażasz sobie, że nie będzie krupniczku? – jęknąłem. –  Co to za zima bez krupniczku? Przecież umrę ci tu z tęsknoty za wiosennym słońcem, pieniem ptaszków i przyrodą budzącą się do życia.

     - Dasz radę – skwitowała.

     - To może zrezygnujmy jeszcze z karpia na Święta! – zaperzyłem się. – Po co nam to? Kuchnia ubabrana od łusek, ja od krwi, wszyscy niezadowoleni, a najbardziej karp.

     Opuściła głowę, pokręciła nią bezsilnie, a potem westchnęła.

     - To jedź sobie do marketu, kup sobie słoiki i nie zawracaj mi głowy…

     Nareszcie! Ile to się człowiek namęczy, zanim pchnie myśli kobiety na właściwe tory! A podobno to facet jest niedomyślny…


     Pani w markecie: Spóźnił się pan. Trzeba było przyjechać w sezonie ogórkowym. Teraz oferujemy znicze i bombki!

     Krupniczku nie będzie...



31 komentarzy:

  1. A nie mogłeś po prostu powiedzieć "pojadę po słoiki na krupniki"? Koleżanka Małżonka ma Ci w myślach czytać?
    A poza tym to kup największy możliwy znicz i w nim zrób nalewkę. Będziesz miał oryginalne naczynie do oryginalnego napoju. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno będzie miał ( onże znicz ) więcej niż 9 litrów pojemności. Widziałam w sklepie ogrodniczym. A te ozdoby, gustowne, a bogate... Szyjka szeroka. Każdy likier poczuje się w zniczu jak w niebie. Nie pamiętam, czy już tu kiedyś zostawiałam jakieś ślady pisane...Czytam od dawna i z przyjemnością. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Nie mogłem. Od razu zaczęłyby się protesty, że cała kuchnia zastawiona słoikami. To musiało wyjść od niej.
      A znicze nie mają szczelnych nakrętek.

      Usuń
    3. W zniczu to można się poczuć jak w grobie. Nie zrobię tego swoim ukochanym nalewkom.

      Usuń
  2. No, ale się narobiło... Ale ja powtórzę za Koleżanką Małżonką: dasz radę! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiscie dewastujaca wiadomosc - zima bez krupniczku! Bardzo wspolczuje.
    Nitager - spenetruj Internet - moze znajdziesz podobny sloj?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie kupowałem niczego przez internet i strasznie się tego boję. Na zdjęciu wszystko wygląda na świetne i 2 razy większe niż w rzeczywistości.

      Usuń
  4. Nit!
    Takiego dużego, jak nieodżałowany Twój słój nie znalazłam. Ale taki oto:
    https://www.garneczki.pl/produkt/sloik-na-nalewki-szklany-z-kranikiem-kilner-5-l,44547
    Miłej, ciepłej, kolorowej jesieni życzę:) bo u mnie taka właśnie jest, zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łojzicku! 153 złocisze za słoik! I jeszcze za przesyłkę. Toż to są dwa litry spirytusu! A od ślepego Wietnamczyka nawet osiem!

      Ale dziękuję. Raczej go nie kupię, ale dzięki za informację. Może kiedyś, jak znajdę już tę walizkę z pieniędzmi ;)

      Usuń
  5. Duży znicz może by się i nadał, tylko z dobrą nakrętką. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I o tę nakrętkę wszystko się rozbija. Ale też zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że któryś z domowników się pomyli i moją pyszną nalewkę zaniesie na cmentarz.

      Usuń
  6. Jakże Cię, Nitagerze, rozumiem! Elegia Twa
    poświęcona niemieckiemu kirschowi, przez lata całe przez Ciebie polonizownemu, musi budzić wzruszenie. Przecie Zaden, balon, baniak czy dymion nie umywa się do Twego nadsłoika...
    Może znajdziesz podobny, ale taki jak ten?! Bez szans!
    towarzyszę Ci w bółu Twem i zapraszam na mój post rocznicowy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż ktoś rozumie, że można zakochać się w słoiku. I nie jest Warszawianką! :)

      Usuń
  7. Polecam jakis zwykly rynek, targowicho czy cos w tym rodzaju, warszawskich nie znam, ale we wschodniej Polsce odbywaja sie co tydzien. Sloiki maja tam urocze, piekne , wielkie , pekate z szerokimi szyjkami - na ogorasy i na nalewki. Kupuje namietnie co roku i wywoze (na emigracje), bo rowniez co roku produkuje wisniowke. Jakos pozniej niby wisniowke sie wypija, ale sloikow ciagle malo i malo.
    Bol mnie przeszyl na opisana tragedie, ktora cie spotkala...rozumiem twoja milosc do szkla, mam to samo.
    A do rozlewania nalewki cudownie nadaja sie piekne 5-litrowe gasiorki, wystarczy isc do Biedrony i kupic wino Rosso:) Pyszne, lagodne czerwone, i niedrogie - a szklany gasior absolutnie niezastapiony.
    Trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gąsiorki odpadają. Wprawdzie wiśnie da się w nie wsypać, aczkolwiek około 1/3 trzeba potem zbierać z podłogi, ale w żaden sposób nie da się ich wysypać. Gdy zamienią się w miękką paćkę, zablokują całą szyjkę. Dlatego używam wyłącznie słoików i nadsłoików.

      Usuń
  8. jakie masz podejście do plastiku?...
    bo jeśli tradycyjne, konserwatywne, to dalej nie czytaj i nie było tematu...
    a jeśli otwarte, to znakomite słoje, o takich parametrach, gabarytach, jak potrzebujesz, są używane do sprzedaży półhurtowej /chyba 25 l/ niektórych trunków /cydr, piwo/... tylko pytanie jeszcze, jak to działa z wyższym procentem mocy, bo do nastawienia wina sprawdzają się znakomicie...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W plastikach czasem trzymam mniej udane wina. Mocnych trunków wolę w nich nie przechowywać. Od czasu, gdy mi grappa przeszła plastikiem, trzymam się od tego z daleka.

      Usuń
    2. czyli właśnie problem stężenia... im wyższe, tym większe wymagania w stosunku do tego plastiku...
      bo winko zdarzyło mi się kiedyś pić nader zacne... upichcone było w takim kuble podobnym do tych, w których sprzedają farbę... ale kubeł pochodził ze sklepu winiarskiego, przeznaczony był właśnie do nastawiania winka, więc materiał musiał być akuratny... nie miałem jednak okazji czytać ulotki, instrukcji do tego kubła, bo jakaś chyba powinna być, przynajmniej teoretycznie, w takiej ulotce oczekiwałbym podania limitu procentu, który tego plastiku jeszcze nie trawi...
      bo brak w sklepach mocnych trunków w plastiku jeszcze niczego nie wyjaśnia, bo tu mogą też grać rolę kwestie marketingowe...

      Usuń
    3. Spirytus 95% przechowuje się w plastikach, więc może coś być na rzeczy.

      Usuń
  9. Napisalam do "rozlewania" nalewki, nie do chomikowania:) Nalewke wisniowa tez robie w slojach z wielkimi otworami, coby wszystkie wisnie dokladnie potem wydlubac i zjesc, ale wygodniej sie nalewa do kieliszeczkow z gasiora czy karafki...( sam plyn drogocenny ). No ja nie daje rade podnosic wielkiego sloja i trafic z niego w maly kieliszeczek...:) ale moze ty masz jeszcze inny patent?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie! Kurde, nie wyczymie!
      Polewać nalewkę ze słoja!
      Toż w najgorszych koszmarach takiej wizji nie miałem !!!

      Nalewka w słoju dopóki nie dojrzeje i sklaruje. Potem do flaszy, albo karafki.
      A gąsiory dobre do wina i miodów, ale nalewek nie pije się w takich ilościach, żeby trzeba je było przechowywać w gąsiorach.

      No, mój kolega ma wprawdzie 3-litrową flachę na kiwaku (znaczy, takim czymś, że ona tylko się przechyla), ale używana ona jest wyłącznie na Dorocznym Zjeździe Dawno Nie Widzianych Przyjaciół.

      Usuń
  10. Gasiar do rozlewania, nie do chomikowania nalewki !
    Z wielkiego sloja nie daje rady trafic w maly kieliszeczek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym dał radę, ale po co? Słoja na swój nowy regał nie wsadzę, bo półki za ciasne. Łatwiej w butelkach.

      Usuń
    2. z tym rozlewaniem z gąsiora lub słoja kojarzy się taki kawał, nieco "na odwrót":
      pewien pan miał oddać próbkę moczu do analizy... pielęgniarka pokazała mu różne naczynia stojące na półce i zostawiła go samego... gdy wróciła, zastała kałużę pod obsikaną półką, zaś pan zaczął skwapliwie jej wyjaśniać, jak trudno było mu wcelować...

      Usuń
    3. Mnie to przypomina niedawną sytuację ze Zjazdu Dawno Nie Widzianych Przyjaciół. Wziąłem ze sobą butelkę własnoręcznie zrobionego "Goldwassera" (pisałem o nim w notce p.t. "Panoramix").
      Sęk w tym, że ten "Goldwasser" własnej roboty, naprawdę jest "gold", choć nie zawiera płatków złota. Wyglądało to jak mocz. Z pewnością, gdyby to była pierwsza flaszka tego dnia, nikt by nawet tego nie spróbował. Na szczęście, nie była - i kolegom niespecjalnie ten kolor przeszkadzał. Skończyło się na kilku żartach. W dodatku, uznali, że to zacny napitek.

      Usuń
  11. Omijając przezornie Warszawę szerokim łukiem nie wiem kim są "słoiki", wątpię atoli, by tak nazywani ludzie "robili wiochę" z owej miejscowości, a to z tego powodu, że [sądząc po osobistej styczności z typowymi "Warszawianami"; "Warszawiacy" bowiem wymarli już to śmiercią naturalną, już to z powodów ogólnie znanych, zwanych zaszłościami historycznymi] wiochą owa miejscowość jest, gdyż takową tworzą przemieszkujący tam tubylcy nawiązujący do kultur swych przodków i ich niegdysiejszych siedzib. Nic w tym dziwnego, wręcz przeciwnie... Z gburowatości znani są Berlińczycy, z lekkomyślności Paryżanie, z głupoty Londyńczycy, ze złodziejstwa Rzymianie... Warszawianie - jako wg nich krew z krwi najzacniejsza - połączyli w sobie geny mieszkańców Berlina, Londynu, Paryża, Rzymu, Moskwy i paru podobnych...
    Co tyczy butelek... Przestaw się , Nitagerze, na opakowania winylowe lub poliuretanowe. Najwyższa pora nawiązać do tego co naturalne, uciekać od tego co jako wsteczne podlega masowemu trzebieniu, wyrębowi, truciu, likwidacji - słowem "szyszkizacji".
    Kłaniam uprzejmie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne... Po prostu, straszne...
      Ja wiem, człowiek niejedno świństwo pił, zanim się ustatkował, byle kopało. Ale się dorosło i nastąpił prymat smaku nad zdolnością obalającą. Słoje rządzą!

      Gdy Słoik da nam rozkaz,
      Stanie cały naród nasz,
      Jak zielony, młody las.

      Zgłosimy się do wojska,
      Aby swych nalewek bronić wraz!

      Usuń
    2. Ależ Wodzu! Po co te hebrajskie jeremiady? Jako Hellen pijałeś zapewne wino z wodą [kryniczną rzecz jasna] pomieszane z glinianego kraterosa zapewne a nie z krowiej lub baraniej mechery? W czym więc rzecz? Skoro dziś mleko "produkuje" zakład mleczarski z pominięciem krowy, gdy mięso "produkuje" zakład masarski z pominięciem ubijanego zwierzęcia, gdy dzieci "produkuje" oddział położniczy z pominięciem... sam wiesz kogo..., gdy nasze statystyki gospodarcze produkuje barbaros o trudnym do wymówienia nazwisku "Mora..., z pominięciem rzeczywistości, Ty - Wodzu, wzdragasz się przed postępową normalnością??? A przecież jutro na groby najbliższych zaniesiemy naturalne kwiaty z plastyku, drutu, winylu i parafiny, zapalimy im znicze chińskie z naturalnego {cholera wie czego], a za niespełna dwa miesiące usiądziemy niezależnie od światopoglądu do świętej Wigilii, fgdsy na niebie pojawi się pierwszy sputnik [czy inny explorer]pod naturalną choinką z winylu, a winylowa lub analogowa płyta odśpiewa nam tradycyjną starą kolędę napisaną w ubiegłym roku i łykniemy skromnie trunku zawierającego w sobie niemal wszystkie pierwiastki z Układu Mendelejewa... Trzeba z żywymi naprzód iść... Nie się słoika brakiem gryźć.
      Zapraszam...
      Kłaniam...

      Usuń
  12. Mam pewien pomysł, ale jego realizacja zależy od tego, jak bardzo kochasz krupniczki, koniaczek i takie tam. Pomysł nasunąłeś mi Ty sam, przypominając słowa ekspedientki, że teraz są znicze i bombki. Znicz jak znicz, może być nieszczelnie zamykany, ale jestem przekonany, że możesz nabyć piękne urny na prochy- w dowolnej ilości. Te powinny być szczelne. No i oczywiście zadbaj, by nie stały obok nieboszczyka, żeby trunek nim nie przeszedł. Przy okazji możesz zostać gotem, jeździć na festiwal gotycki "Castel Party" na zamek w Bolkowie, będziesz miał idealną okazję na degustację, od razu zdobędziesz wiernych fanów swego kunsztu i gotyckiej ortodoksyjności. Pomyśl: Niby King Diamond sypiał w trumnie, ale czy pił koniaczek z urny? Nie mówiąc o krupniczku i pigwówce! Gdzie mu do Ciebie. Będziesz dla gotów tym, kim Malcolm McLaren był dla punków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że to Haloween podsunął Ci takie mhroczne rozwiązanie problemu. No cóż, ponoć twardziele niegdyś pili z czaszek swych wrogów, ale przyznam Ci się, że nigdy mi się ten zwyczaj za bardzo nie podobał. Podobnie jak picie krwi i jedzenie ciała, choćby i symbolicznego. Jest w tym coś okrutnego, a okrucieństwa nie da się w żaden sposób usprawiedliwić.

      Usuń