Opowiadanie jest fikcją literacką, jego bohaterowie zostali wymyśleni.
- Nie zastanawiaj się, kupuj! – głos Zdzisława w słuchawce brzmiał przekonująco, choć sama idea wydawała się idiotyczna. – To najlepsza inwestycja, zaufaj mi!
Wysoki, chudy biznesmen pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Ale przecież to są same bagna i nieuytki! Na co mi one? Zdzisiu, tam nic nie da się postawić!
- To nie rozmowa na telefon – odrzekł Zdzisław. – Spotkajmy się, powiedzmy jutro, o drugiej. Zjemy coś, a przy okazji ci wyjaśnię. Umówieni?
- OK. Do jutra – rzucił do słuchawki i odłożył ją na widełki.
Zamyślił się. Gdyby nie znał go tak dobrze, podejrzewałby kiepski żart, albo próbę wrobienia w podejrzany interes. Ale jeśli to on proponuje, to coś w tym musi być. Tylko na co komu tyle hektarów kompletnych nieużytków? W dodatku część położona na bagnach. Z dala od szlaków komunikacyjnych, w słabo zamieszkałym regionie… Nawet uzdrowiska tam nie postawi, bo żadnych przyrodniczych atrakcji tam nie ma.
Mimo to podniósł słuchawkę i zadzwonił do jednego z pracowników.
- Potrzebuję informacji o dostępności pewnych terenów. Jaki mają charakter, jakie są ceny, ile z nich można wykupić. Dasz radę zgromadzić te informacje do jutra rana?
- Oczywiście, panie prezesie – odezwał się głos w telefonie. – Najwyżej zostanę dłużej w pracy.
Prezes skrzywił się. Nie lubił, gdy pracownicy zwracali na to jego uwagę.
- Zatem jutro o dziewiątej chcę mieć to na biurku – odrzekł twardym głosem. – Mapkę z zaznaczonym terenem wyślę ci mailem. I nikomu pary z gęby! To ważne.
Odłożył słuchawkę i wyciągnął się w fotelu. O co w tym może chodzić?
- To proste – stwierdził Zdzisław między jednym kęsem, a drugim. – Prawdziwe pieniądze robi się na tym, czym inni pogardzili. Tobie te tereny nie przydadzą się na nic, ale państwo może ich potrzebować. I wtedy możesz negocjować cenę. Im bardziej ich potrzebują, tym ostrzej negocjujesz.
Chudzielec wzruszył ramionami.
- Nie słyszałem, żeby jakiekolwiek ministerstwo interesowało się tymi terenami. Ani to rolne, ani pod zabudowę się nie nadaje. Są do nabycia za bezcen. Zerknij na to.
Przy tych słowach rzucił na stół cienką, tekturową teczkę.
Jego rozmówca pokręcił głową.
- Andrzejku, liczby zostaw księgowym. Tu liczy się pomysł. Teraz państwo nie interesuje się terenami, ale nasza głowa w tym, żeby się zainteresowało. Co można tam postawić? Podpowiem ci. Drogę. Trasę szybkiego ruchu.
- Dokąd?
Jego rozmówca roześmiał się.
- Czyżbyś nie słyszał o potrzebie szybkiego budowania dróg w naszym pięknym kraju?
- Oczywiście, że słyszałem – odrzekł, popijając wina. – Ale widziałem też plany ich budowy. Tam niczego nie ma. Najbliższa trasa ma przebiegać przez Uroczysko. Mogę tam postawić jedynie stację benzynową, ale lokalizacja i tak nie powala na kolana. Mógłbym w pobliżu pokazać ci ze trzy znacznie lepsze.
- Plany mogą się zmienić – odrzekł tamten enigmatycznie. – Sęk w tym, żeby wykupić tereny, zanim się zmienią. Mam fundusze na zakup połowy. Stąd, dotąd – pokazał na mapce. – Reszta jest twoja. Jeśli, oczywiście, idziesz na to.
Andrzej podrapał się po nosie, chwycił kieliszek i wolno upił łyk wina.
- Rozumiem, oczywiście, tylko nie wiem, skąd pewność, że plany się zmienią – odparł z namysłem. - To przecież nie ma sensu. Plan jest przejrzysty, przewiduje prostą drogę. W dodatku prace są dość zaawansowane. Doszli już prawie do Uroczyska. Dlaczego rząd miałby nagle zmieniać plany i budować szosę naokoło, w dodatku częściowo przez bagna. Przecież to wyjdzie z pięć razy drożej! Opozycja nie pozostawi na nim suchej nitki, a niedługo wybory. Nie pójdą na to. Zresztą, jak ich przekonać? Czasy wielkich łapówek już się skończyły, teraz trzeba być ostrożnym.
Zdzisław z tajemniczym uśmieszkiem pochylił się ku niemu i zniżył głos.
- Rząd sam cię o to poprosi – rzekł półgłosem. – Nic nie musisz robić. Zostaw to mnie. Masz na to moje słowo.
Andrzej przypatrywał mu się przez chwilę, po czym uśmiechnął się tajemniczo.
- Wierzę ci, stary diable.
Tryknęli się kieliszkami.
Zdzisław podniósł słuchawkę i wystukał numer. Oczekując na połączenie, przeciągnął się leniwie.
- Witaj, stary hochsztaplerze! – odezwał się z uśmiechem, po zgłoszeniu drugiej strony. – Robota jest. Jesteś zainteresowany?
- Grosz się przyda – odezwał się tajemniczy głos w słuchawce. – Co jest?
- Ilu znasz ekologów? Mam na myśli tych wpływowych, którzy potrafią pociągnąć za sobą innych.
- No, paru by się znalazło – odparł głos z wahaniem. – A o co chodzi?
- Rząd chce zbudować trasę szybkiego ruchu w pewnym na pół dzikim miejscu. Trzeba sprawdzić, jakie organizmy tam występują. Jeśli rzadkie to bardzo dobrze, jeśli pospolite, to nic nie szkodzi, na pewno coś się tam znajdzie, w ostateczności jakieś stare drzewa, czy choćby ładny krajobraz.
- I co?
- Jak to co? Trzeba rozpocząć protesty! Przecież nie możemy niszczyć środowiska, prawda? Nie kochasz przyrody? Wstyd mi za ciebie, barbarzyńco. Wszystko zalałbyś betonem. No jak żyć w takim kraju? - zaśmiał się cicho, natychmiast jednak spoważniał. - No, to ilu zdołasz namówić? Mapkę wyślę ci mailem.
Po drugiej stronie chwila milczenia.
- Zależy, co tam występuje. Daj mi kilka dni, zorientuję się i będę wiedział, do kogo uderzyć. Potem to już pójdzie lawinowo. Masz na myśli usługi płatne?
Zdzisław wzruszył ramionami.
- Jeśli któryś będzie potrzebował takiego argumentu, to mam tu trochę drobniaków, ale lepiej, żeby robili to spontanicznie. Będzie bardziej przekonująco i dla nas bezpieczniej, gdy nie będą wiedzieć za dużo. I pamiętaj, ani piędzi ziemi! Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
- Spokojnie – roześmiał się tamten. – Gdy już ich przekonam, to się przykują do drzew, a nie pozwolą. Tylko muszę mieć jakieś argumenty. Znam jednego entomologa, zaraz do niego zadzwonię. Jak mówiłem, daj mi kilka dni. Wysmaży się też kilka artykułów, powinno być dużo hałasu.
- Wierzę w ciebie – uśmiechnął się Zdzisław. – Spraw się ładnie, a nie będziesz musiał kisić się w tym ciasnym, pięciopokojowym domu. Akurat mam na sprzedaż jeden bardzo ładny domek…
- Mówisz o Hacjendzie?
- Wysoko mierzysz… Co ja z tobą mam? No, dobrze, niech będzie Hacjenda. Tanio. Za bezcen. Wiesz, przestała mi się podobać. To jezioro takie brzydkie, ten las tak szumi i nie daje zasnąć…
W słuchawce rozbrzmiał śmiech.
- Uważaj sprawę za załatwioną. W telewizji od rana do nocy nie obejrzysz niczego innego! Pożytecznych idiotów nie brak.
- Nie brak - zgodził się Zdzisław. - A gdy już zrobią swoje, trzeba zaproponowac inny przebieg trasy. Ta czerwona linia na mapce. Koniecznie tamtędy!
- A tam nie ma jakiegoś rzadkiego okazu? Jakiejś żabki, chrząszcza, czy robala?
- A kogo to obchodzi? - roześmiał się Zdzisław. - Twoja głowa w tym, żeby o to nikt nie spytał.
- Powinno się udać. Odezwę się za kilka dni. Szykuj klucze do Hacjendy!
Trzask odkładanej słuchawki.
Zdzisław pogładził się po brodzie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
- Nie zastanawiaj się, kupuj! – głos Zdzisława w słuchawce brzmiał przekonująco, choć sama idea wydawała się idiotyczna. – To najlepsza inwestycja, zaufaj mi!
Wysoki, chudy biznesmen pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Ale przecież to są same bagna i nieuytki! Na co mi one? Zdzisiu, tam nic nie da się postawić!
- To nie rozmowa na telefon – odrzekł Zdzisław. – Spotkajmy się, powiedzmy jutro, o drugiej. Zjemy coś, a przy okazji ci wyjaśnię. Umówieni?
- OK. Do jutra – rzucił do słuchawki i odłożył ją na widełki.
Zamyślił się. Gdyby nie znał go tak dobrze, podejrzewałby kiepski żart, albo próbę wrobienia w podejrzany interes. Ale jeśli to on proponuje, to coś w tym musi być. Tylko na co komu tyle hektarów kompletnych nieużytków? W dodatku część położona na bagnach. Z dala od szlaków komunikacyjnych, w słabo zamieszkałym regionie… Nawet uzdrowiska tam nie postawi, bo żadnych przyrodniczych atrakcji tam nie ma.
Mimo to podniósł słuchawkę i zadzwonił do jednego z pracowników.
- Potrzebuję informacji o dostępności pewnych terenów. Jaki mają charakter, jakie są ceny, ile z nich można wykupić. Dasz radę zgromadzić te informacje do jutra rana?
- Oczywiście, panie prezesie – odezwał się głos w telefonie. – Najwyżej zostanę dłużej w pracy.
Prezes skrzywił się. Nie lubił, gdy pracownicy zwracali na to jego uwagę.
- Zatem jutro o dziewiątej chcę mieć to na biurku – odrzekł twardym głosem. – Mapkę z zaznaczonym terenem wyślę ci mailem. I nikomu pary z gęby! To ważne.
Odłożył słuchawkę i wyciągnął się w fotelu. O co w tym może chodzić?
* * *
- To proste – stwierdził Zdzisław między jednym kęsem, a drugim. – Prawdziwe pieniądze robi się na tym, czym inni pogardzili. Tobie te tereny nie przydadzą się na nic, ale państwo może ich potrzebować. I wtedy możesz negocjować cenę. Im bardziej ich potrzebują, tym ostrzej negocjujesz.
Chudzielec wzruszył ramionami.
- Nie słyszałem, żeby jakiekolwiek ministerstwo interesowało się tymi terenami. Ani to rolne, ani pod zabudowę się nie nadaje. Są do nabycia za bezcen. Zerknij na to.
Przy tych słowach rzucił na stół cienką, tekturową teczkę.
Jego rozmówca pokręcił głową.
- Andrzejku, liczby zostaw księgowym. Tu liczy się pomysł. Teraz państwo nie interesuje się terenami, ale nasza głowa w tym, żeby się zainteresowało. Co można tam postawić? Podpowiem ci. Drogę. Trasę szybkiego ruchu.
- Dokąd?
Jego rozmówca roześmiał się.
- Czyżbyś nie słyszał o potrzebie szybkiego budowania dróg w naszym pięknym kraju?
- Oczywiście, że słyszałem – odrzekł, popijając wina. – Ale widziałem też plany ich budowy. Tam niczego nie ma. Najbliższa trasa ma przebiegać przez Uroczysko. Mogę tam postawić jedynie stację benzynową, ale lokalizacja i tak nie powala na kolana. Mógłbym w pobliżu pokazać ci ze trzy znacznie lepsze.
- Plany mogą się zmienić – odrzekł tamten enigmatycznie. – Sęk w tym, żeby wykupić tereny, zanim się zmienią. Mam fundusze na zakup połowy. Stąd, dotąd – pokazał na mapce. – Reszta jest twoja. Jeśli, oczywiście, idziesz na to.
Andrzej podrapał się po nosie, chwycił kieliszek i wolno upił łyk wina.
- Rozumiem, oczywiście, tylko nie wiem, skąd pewność, że plany się zmienią – odparł z namysłem. - To przecież nie ma sensu. Plan jest przejrzysty, przewiduje prostą drogę. W dodatku prace są dość zaawansowane. Doszli już prawie do Uroczyska. Dlaczego rząd miałby nagle zmieniać plany i budować szosę naokoło, w dodatku częściowo przez bagna. Przecież to wyjdzie z pięć razy drożej! Opozycja nie pozostawi na nim suchej nitki, a niedługo wybory. Nie pójdą na to. Zresztą, jak ich przekonać? Czasy wielkich łapówek już się skończyły, teraz trzeba być ostrożnym.
Zdzisław z tajemniczym uśmieszkiem pochylił się ku niemu i zniżył głos.
- Rząd sam cię o to poprosi – rzekł półgłosem. – Nic nie musisz robić. Zostaw to mnie. Masz na to moje słowo.
Andrzej przypatrywał mu się przez chwilę, po czym uśmiechnął się tajemniczo.
- Wierzę ci, stary diable.
Tryknęli się kieliszkami.
* * *
Zdzisław podniósł słuchawkę i wystukał numer. Oczekując na połączenie, przeciągnął się leniwie.
- Witaj, stary hochsztaplerze! – odezwał się z uśmiechem, po zgłoszeniu drugiej strony. – Robota jest. Jesteś zainteresowany?
- Grosz się przyda – odezwał się tajemniczy głos w słuchawce. – Co jest?
- Ilu znasz ekologów? Mam na myśli tych wpływowych, którzy potrafią pociągnąć za sobą innych.
- No, paru by się znalazło – odparł głos z wahaniem. – A o co chodzi?
- Rząd chce zbudować trasę szybkiego ruchu w pewnym na pół dzikim miejscu. Trzeba sprawdzić, jakie organizmy tam występują. Jeśli rzadkie to bardzo dobrze, jeśli pospolite, to nic nie szkodzi, na pewno coś się tam znajdzie, w ostateczności jakieś stare drzewa, czy choćby ładny krajobraz.
- I co?
- Jak to co? Trzeba rozpocząć protesty! Przecież nie możemy niszczyć środowiska, prawda? Nie kochasz przyrody? Wstyd mi za ciebie, barbarzyńco. Wszystko zalałbyś betonem. No jak żyć w takim kraju? - zaśmiał się cicho, natychmiast jednak spoważniał. - No, to ilu zdołasz namówić? Mapkę wyślę ci mailem.
Po drugiej stronie chwila milczenia.
- Zależy, co tam występuje. Daj mi kilka dni, zorientuję się i będę wiedział, do kogo uderzyć. Potem to już pójdzie lawinowo. Masz na myśli usługi płatne?
Zdzisław wzruszył ramionami.
- Jeśli któryś będzie potrzebował takiego argumentu, to mam tu trochę drobniaków, ale lepiej, żeby robili to spontanicznie. Będzie bardziej przekonująco i dla nas bezpieczniej, gdy nie będą wiedzieć za dużo. I pamiętaj, ani piędzi ziemi! Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
- Spokojnie – roześmiał się tamten. – Gdy już ich przekonam, to się przykują do drzew, a nie pozwolą. Tylko muszę mieć jakieś argumenty. Znam jednego entomologa, zaraz do niego zadzwonię. Jak mówiłem, daj mi kilka dni. Wysmaży się też kilka artykułów, powinno być dużo hałasu.
- Wierzę w ciebie – uśmiechnął się Zdzisław. – Spraw się ładnie, a nie będziesz musiał kisić się w tym ciasnym, pięciopokojowym domu. Akurat mam na sprzedaż jeden bardzo ładny domek…
- Mówisz o Hacjendzie?
- Wysoko mierzysz… Co ja z tobą mam? No, dobrze, niech będzie Hacjenda. Tanio. Za bezcen. Wiesz, przestała mi się podobać. To jezioro takie brzydkie, ten las tak szumi i nie daje zasnąć…
W słuchawce rozbrzmiał śmiech.
- Uważaj sprawę za załatwioną. W telewizji od rana do nocy nie obejrzysz niczego innego! Pożytecznych idiotów nie brak.
- Nie brak - zgodził się Zdzisław. - A gdy już zrobią swoje, trzeba zaproponowac inny przebieg trasy. Ta czerwona linia na mapce. Koniecznie tamtędy!
- A tam nie ma jakiegoś rzadkiego okazu? Jakiejś żabki, chrząszcza, czy robala?
- A kogo to obchodzi? - roześmiał się Zdzisław. - Twoja głowa w tym, żeby o to nikt nie spytał.
- Powinno się udać. Odezwę się za kilka dni. Szykuj klucze do Hacjendy!
Trzask odkładanej słuchawki.
Zdzisław pogładził się po brodzie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
może ona i zmyślona, ta historyjka, ale bardzo prawdziwa niestety...
OdpowiedzUsuńEkologia stała się namiastką religii i tak samo jest wykorzystywana. "Dla królów jest po prostu użyteczna".
UsuńNormalka, niestety. Każdy ekolog ma swą cenę. Na pocieszenie- nie jesteśmy w tym względzie jakimś wyjątkiem - na całym świecie są przekręty- tyle tylko, że na dużo większą skalę i często z poważnymi
OdpowiedzUsuńkonsekwencjami dla ludzi. Wiele organizacji i instytucji siedzi w kieszeni bogatych elit.
Miłego, ;)
Z tym ie do końca się zgadzam. Wielu ekologów robi to co robi z całkowitego przekonania. To idealiści. Ich błąd polega na tym, że mają klapki na oczach i nie widzą prostego faktu, że rozwiązując siłą jeden problem stwarzają trzy następne.
UsuńA ja myślę, że raczej są mocno niedouczeni, stąd też ten idealizm. Od dawna wiadomo, że wtrącanie się człowieka w liczebność jakiegoś gatunku, różne formy przesiedlania zwierząt, chronienie jakiegoś jednego gatunku- odbijają się w przyrodzie czkawką. Ci młodzi, świeżo upieczeni ekolodzy to są z pewnością entuzjastami, ale są też "stare wygi", które wiedzą jak wyciągnąć pieniądze od władz.
UsuńOczywiście, brak wiedzy to ich podstawowy mankament. A zwłaszcza przekonanie, graniczące z religią, że przyroda da sobie radę sama. Pewnie, że da, ale czy wtedy będzie tam miejsce dla nas?
UsuńJestem w stanie uwierzyć, że właśnie tak się to odbywa! Niestety.
OdpowiedzUsuńZ pewnością dość często odbywa się właśnie tak, jednak nie ośmieliłbym się generalizować.
Usuńciekawie zmontowana kombinacja...
OdpowiedzUsuńale ja chciałbym wrócić do tego neologizmu "ekoterroryści", który przewijał się na forum pod poprzednim postem... nie przepadam za nim, bo nieraz tak nazywają każdego, kto choć piśnie coś przeciwko robieniu gnoju i syfu na Ziemi... problem z "ekologami" polega na tym, że niewielu tak naprawdę rozumie, o co w ekosystemie chodzi... większość patrzy na sprawę wycinkowo /czyli "nieekologicznie"/, działają akcyjnie jedynie, a co poniektórzy kombinują, jak na tym wszystkim zarobić parę groszy, przy okazji robiąc też w wała tą większość...
inna sprawa, że wiedza naukowa wciąż jest naskórkowa, nie mają jej za wiele nawet ekolodzy tacy "z prawdziwego zdarzenia", ale to już temat na inną, czysto filozoficzną dysputę...
Przyroda jest tworem niezwykle skomplikowanym. Powiązania między organizmami są tak złożone, że bardzo łatwo jest, dokonując niewielkiej zmiany, naruszyć równowagę w całym ekosystemie, powodując katastrofę. Ekoterrorystami nazywam tych, którzy koniecznie chcą przepchnąć "coś" - cokolwiek - nie oglądając się na to, jakie to przyniesie skutki, albo wręcz negując je, z uporem wskazując na inną przyczynę. Na przykład, za brak zajęcy oskarżają myśliwych - "bo wszystkie wymordowali". Tymczasem, gdy pogłowie jakiegoś gatunku maleje, odstrzały są wstrzymywane niejako z automatu, zatem nie zrobili tego myusliwi. A kto? No właśnie, ci ekoterroryści, którzy domagali się kolejno:
Usuń- zakazu strzelania do wałęsających się psów
- nakazu BEZWZGLĘDNEJ ochrony gatunkowej wilka
- nakazu BEZWZGLĘDNEJ ochrony gatunkowej kruka
- zakazu polowań na zwierzęta futerkowe (w tym lisa)
Zauważ, że chronione są głównie drapieżniki - i to jest podstawowy błąd. Ochrony gatunkowej nigdy nie należy zaczynać od drapieżników, chyba, że istnieje duża dysproporcja pomiędzy pogłowiem drapieżników i zwierzyną drobną. Ta jednakże po pewnym czasie ochrony zanika - i wtedy nalezy powrócić do odstrzału. Tymczasem ekolodzy mówią NIE! W przypadku wilka ma to uzasadnienie - wciąż jest ich mało. Ale kruk? Rozmnożył się tak, że mówienie o nim "gatunek zagrożony" brzmi jak szyderstwo.
Klapki na oczach, dużo dobrych chęci, ale bardzo mizerna wiedza - tak wygląda przeciętny "ekolog".
Dodam jeszcze, tytułem wyjaśnienia, żeby nie być niesprawiedliwym - niskie pogłowie zajęcy jest spowodowane oczywiście nie tylko działaniem ekologów. To byłoby wulgarne uproszczenie. To tylko jeden z czynników. Tenm gatunek miał solidnego pecha, bo wszystkie niekorzystne dla niego warunki zebrały się w jednym czasie. Chemizacja jest dla zajęcy zabójstwem. Gdy najedzą się ziół, opryskanych jakimś świństwem, trudno żeby były zdrowe. Pogłowie lisa zwiększyło się nie tylko za sprawą spadku popytu na futra, ale i zwycięskiej walki z wścieklizną, polegającą na wykładaniu szczepionek.
UsuńIstnieją hodowle zajęcy, pod patronatem PZŁ, skąd wypuszcza się je potem na pola. Ale co je tam czeka? Opryskany szczaw, lisy, kruki i na pół zdziczałe psy. Najpierw trzeba zmniejszyć pogłowie lisów i kruków, a właścicieli psów zmusić do tego, żeby trzymali je w obejściu. Najlepiej właśnie przez odstrzał - właściciel, świadomy, że jego pupilek może zginąć od kuli, będzie pilnował, żeby jego pies nie ganiał po lesie.
Myśliwi funkcjonują od tysięcy lat i stanowią de facto część istniejącego ekosystemu. Na przykład Indianie - przecież myśliwi - są najlepszymi strażnikami lasów tropikalnych.
UsuńNatomiast nawiedzeni ekologowie pojawili się ze zwoimi wydumanymi teoriami i chcą przeprowadzać rewolucję. Rewolucja przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Ale w praktyce jest jak opisałeś w opowiadaniu - ekologia zmieniła się w brudny biznes. Albo świadomy, albo z wykorzystaniem jako pożytecznych idiotów.
Słuszna uwaga. Zwłaszcza, że od zamierzchłych czasów wcale ich nie przybyło. Niewielu ludzi się tym para. Trzeba tu jednak podkreślić, że mówimy o myśliwych. Wielu "ekologów" wrzuca ich do jednego wora ze zwykłymi kłusownikami, któremu wszystko jedno, do czego strzela, byle mięso było.
UsuńDoszły mnie kiedyś słuchy, że "kompromisy" zawierane z ekologami, dotyczą często dotacji na wskazaną organizację ekologiczną. Wtedy to nagle się okazuje, że wobec arogancji władz, należy odstąpić od protestu, bo władza jest głucha i przerzucić się na inny protest w innym miejscu, po inną dotację. Oczywiście dotarcie do takich informacji (nie tylko informacji o dotacji, ale i z jakiego powodu i w jakich warunkach ta dotacja nastąpiła) jest dla zwykłego człowieka niemożliwe- trzeba się zbadaniu takiej sprawy poświęcić, a nie każdy ma tyle czasu.
OdpowiedzUsuńOpisana przez Ciebie sytuacja rzeczywiście może wystąpić, choć należy pamiętać, że sporadycznie. Ekolodzy, zwłaszcza szarzy, pożyteczni idioci nie znający się kompletnie ani na ochronie środowiska, ani na energetyce, czy budownictwie, czy gospodarce wodnej lub odpadowej, też są ludźmi, też mają określoną ilość czasu wolnego i chcą go wykorzystać w sposób przyjemny. Zmęczą się zbyt długim trudem, więc w tym upatruję szansy, że jednak na co dzień nie grozi nam taka sytuacja- jest to rzecz wyjątkowa. Owszem, organizacje mogą grozić protestem, ale od groźby do organizacji jest dość długa i kosztowna droga.
Dla chcącego i dysponującego środkami chyba nie jest to trudne.
UsuńOpisujesz ekologów, jako grupę dość skorumpowaną. Nie wydaje mi się, aby tak było. Sądzę, że 90% z nich to po prostu ludzie, pełni dobrych chęci, tylko z mizerną wiedzą. Ja nie neguję ich szlachetnych pobudek. Natomiast z wiedzą i , co gorsza, z logiką u nich krucho.
Przerażająco prawdopodobny scenariusz, w dodatku oparty na autentycznych emocjach ludzi, którzy chcą zrobić coś dobrego dla ekosystemu, planety, uratować jakieś rzadkie gatunki czy rodzaje botaniczne.
OdpowiedzUsuńJak zwykle duży pieniądz zwycięża.
Dobrze, że nie wszystko da się kupić za pieniądze!
Ostatnie zdanie jest ryzykowne. Pewna pani też tak powiedziała i zaczęły się kłopoty - vide: "Niemoralna propozycja".
UsuńA receptę mam na to tylko jedną: uświadamiać, uświadamiać, uświadamiać. Mamy TV, internet, radio - a tam od rana do nocy tylko o tym, której celebrytce majtki spadły, albo który polityk znów się wydurnił.
Dzięki, że zwróciłeś na to moją uwagę. Trzeba podpowiedzieć mieszkańcom, żeby poznosili i porozrzucali po okolicy jakiś rzadki gatunek ślimaka, czy coś w tym rodzaju.
OdpowiedzUsuńMocne...
OdpowiedzUsuńNie chciałabym, żeby kiedyś się okazało, że prawdziwe...