Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


czwartek, 12 marca 2015

Hydrozagadka - cz.II: Gorączka sobotniej nocy

     To była bardzo pracowita sobota.


     Najpierw chwila skupienia. Poleciłem się każdemu bóstwu po kolei* i poprosiłem o pomoc w tej niewdzięcznej robocie. Potem wymierzyłem kuchenną baterię i zacząłem psuć zlew, wiercąc w nich odpowiednie otwory. Już na wstępie pojawił się kłopot.
    
     Aby przeciągnąć wężyk, razem z końcówką, potrzebowałem otworu o średnicy minimum 13 milimetrów. Największe wiertło, jakie wchodzi w moją wiertarkę ma zaledwie 10. Chwyciłem więc okrągły pilnik i zacząłem rozpiłowywać otwór. W blasze. W sporej blasze. Rezonującej zgodnie z prawami fizyki, stosownie do rozmiaru dwóch pudeł rezonansowych, w jakie zamieniły się obie muszle zlewozmywaka. Wszelkie ptactwo zerwało się z okolicznych drzew i balkonów, ludzie na ulicy popodnosili głowy, przerażeni myślą, że nadlatują bombowce. Przelatujący nad miastem rejsowy Airbus zarejestrował w swych czarnych skrzynkach dziwne wibracje, o czym na pewno wspomniał jakiś dziennik, a posel Macierewicz dołączył ten fakt do swojej dokumentacji.
    
     Polazłem po zatyczki do uszu. To było dobre rozwiązanie, bo nie słyszałem żadnego słowa, skierowanego w moją stronę, a sądząc po spojrzeniach domowników, raczej nie były to wyrazy miłości.
    
     W końcu wężyki przeszły….
    
     Przykręciłem je do baterii, dodałem szpilki mocujące i zanurkowałem pod blat, do szafki, aby przykręcić baterię od spodu. Czułem się jakbym naprawiał silnik w czołgu. Ciasno, nie ma gdzie przełożyć ręki, dostęp do nakrętek poważnie utrudniony przez kształt zlewozmywaka, w dodatku nie miałem tak małego klucza, żeby złapać te malutkie nakrętki i musiałem męczyć się sporych rozmiarów kluczem nastawnym. Grigorij, jak ty dawałeś sobie radę? Ruch palca, rozszerzający szczęki, manipulowanie kluczem, żeby złapać nakrętkę, zaciśnięcie szczęk, przekręcenie o 60 stopni i cała historia od nowa. I to wszystko na leżąco, z krawędzią szafki, wbijającą się pomiędzy kręgi, z uniesionymi, mdlejącymi rękami i latarką święcącą po oczach, bo inaczej nie udało się jej ustawić. To była mordercza robota. Zajęła mi chyba z pół godziny. W końcu wyczołgałem się z kuchennej szafki i spróbowałem się wyprostować. Za trzecim razem się udało, jakkolwiek strzał w lędźwiach spłoszył z parapetu parkę gołębi.
    
     Najłatwiejsza część roboty za mną. A ja czułem się już, jakbym zaorał ze dwa hektary. Pełniąc rolę konia…
    
     - Wodę zakręcaaaaaać!
    
     Oczywiście, nie miałem komu wydać tej komendy, ale i tak ją wydałem, żeby dodać sobie otuchy. Kluczyk posłusznie przekręcił zawór (bez rączki, która odpadła już dawno temu). Odkręciłem wszystkie kurki, żeby woda z rur ściekła. Niestety, zawór trochę przepuszcza, a aby go wymienić, musiałbym rozkuć pół łazienki, bo poprzedni właściciel tak sprytnie go zabudował.
    
     Przy okazji okazało się, że rura w kuchni biegnie najniżej! I dlatego to wszystko, co zaworek przepuszczał, sączyło się do rur w kuchni, zamiast uczciwie wykapać w łazience lub pod prysznicem. To spowodowało, że moja praca nabrała niesamowitego tempa. Zdążyć przed zakapaniem całej kuchni – to był mój nowy cel.
    
     Odkręcenie baterii w kuchni przyszło łatwo. Woda z rur wylała mi się na blat i pociekła po ścianie, ale spodziewałem się tego. Gorzej, że sączyła się cały czas. Na razie pod wyloty rur ze ściany podstawiłem korytko.
    
     Potem wiercenie otworów w blacie. Nie można było zrobić tego przy założonej baterii, bo nie było gdzie wsadzić wiertarki. Poszło szybko, zwłaszcza, że chłodzenie narzędzi było bardzo intensywne – wodą, sączącą się z rur.
    
     Potem kolanka. Posmarowałem gwinty wylotów pastą. Lekko, nie za dużo, ot, tyle by zostało trochę w najgłębszych bruzdach. Okręciłem gwint pakułami, posmarowałem z wierzchu pastą i zacząłem przykręcać kolanka. Nastąpiło ciekawe zjawisko: gdy wylot kolanka znajdował się w górze, woda nie ciekła, ale gdy tylko znalazł się na dole, następował dość intensywny chlust, zgromadzonej w kolanku wody, połączony z rozbryzgiem na blacie, prosto w moje oczy. Byłem już cały mokry i czułem, że podłoga też już się nieco zwilżyła.
    
     Po chwili woda sączyła się już z nie ze ściany, ale z prawidłowo skierowanych w dół kolanek. Przełożyłem rurki przez otwory w blacie i zacząłem je wkręcać. Tu pakuły nałożyłem sobie już przedtem, więc nie musiałem tracić na to czasu. W dodatku podobnie postąpiłem z dolnymi kolankami – przykręciłem je do rurek już poprzedniego dnia. Jednak, co geniusz to geniusz! Przy okazji wyeliminowałem pewien kłopot, polegający na tym, że gwint na śrubunkach wężyków był inny niż na kolankach. Wkręciłem na kolanka gwintowane adaptery**. Na uszczelkę, bo adaptery były na tyle krótkie, że na to pozwalały.
    
     Chwyciłem klucze i zanurkowałem pod szafkę. Woda sączyła mi się z obu rur prosto na oczy. Leżąc na mokrym spodzie szafki, próbowałem kluczem dostać się do miejsca, w którym trzeba było przykręcić wężyki. Czołg zamienił się w łódź podwodną. Nawet rury z kolankami zaczęły przypominać peryskopy.
    
     Udało się za którymś tam razem. Ledwo żywy wyczołgałem się spod szafki. Irytujące kapanie wreszcie ustało.
    
     Z lękiem polazłem do łazienki, odkręcić zawór.
    
     Najpierw zostałem oblany przez prysznic, który zapomniałem zakręcić. Pozakręcałem wszystko w łazience i pobiegłem do kuchni.
    
     Moja klęska przybrała rozmiary Waterloo. Ciekło aż w trzech miejscach: pod kolankiem przy ścianie, między adapterem i wężykiem i, co najdziwniejsze, między wężykiem a baterią. Musiał się poluzować, gdy mocowałem się z nim na drugim końcu.
    
     Zrozpaczony zakręciłem główny zawór.
    
     Naprawę zacząłem od dokręcenia wężyka. Niestety, aby dokręcić go do baterii, trzeba było ją najpierw odkręcić. No i nurkuj człowieku w szafce i mocuj się z nią! Gdy wreszcie uniosłem ją na tyle, by kluczykiem sięgnąć do końcówki wężyka, zdziwiłem się, jak luźno był wkręcony. A przecież na pewno dokręciłem go do końca! Łaps za kluczyk i kręcę. Musiałem wykonać kilka obrotów, zanim się uszczelnił. Czyżby sabotaż? To samo z drugim wężykiem. A potem znów nurkowanie pod szafą i…
    
     Rzut oka na wężyki upewnił mnie, że moja robota na dziś już się skończyła – przynajmniej ta twórcza. Niestety, przykręcanie wężyków na obu końcach odbywa się w przeciwnych kierunkach. Wskutek konieczności ich dokręcenia, skręciły się tak, że mowy nie było, aby wyszły z tej operacji nieuszkodzone.
    
     Chciało mi się płakać.
    
     Nic więcej nie mogłem zrobić. Rozkręciłem wszystko i na powrót przykręciłem starą baterię, po czym odkręciłem ją, wymieniłem uszczelkę, która ciekła i zakręciłem znów. Po całej sobocie harówy miałem w domu porozrzucane po całym domu narzędzia, mokrą kuchnię, zniszczone wężyki, wszystko zapaćkane błotem, jakie utworzyło się na mokrej posadzce i wciąż tę samą, nieszczęsną, znienawidzoną baterię nad zlewem.
    
     Do późnego wieczora sprzątałem mieszkanie. Nawet na drinka nie miałem ochoty. Byłem tak zmęczony, że gdy reszta domowników zaczynała oglądać jakiś program w TV, ja chrapałem już w najlepsze, przeżywając boleśnie swoją klęskę we śnie. Śniły mi się rury ¾ cala, zionące ogniem, dymem i brennekami*** – oczywiście, prosto we mnie. A każda z nich miała na końcu nacięty gwint, owinięty pakułami…
    
    
    
    
     Czy Nitager się poddał? Czy załamał ręce i zapił robaka, po czym popadł w depresję? Czy może nie złożył broni, tylko wycofał się na z góry upatrzone pozycje?
    
     Wszystkiego dowiesz się w następnym odcinku, pod tytułem:
    
     „Czas pogardy”****
    
     To be continued…
    
    
         
____________________
* Nawet Quetzalcoatl i Bep-Cororoti byli po mojej stronie
    
**Takie coś, w kształcie tulejki, co z jednej strony ma gwint ¾ cala, a z drugiej – ½ cala.
    
***Pocisk myśliwski – rodzaj kuli, używanej do broni gładkolufowej


****Pan się nie gniewa, panie Andrzeju, że pożyczyłem sobie tytuł z sagi o wiedźminie, prawda?


13 komentarzy:

  1. jestem zafascynowana, gdyż i ponieważ, dzięki swojej ogromnej wyobraźni, oraz faktowi, ze brałam kiedyś czynny udział w wymianie starej baterii (plus tego wszystkiego, co się znajduje pod zlewem...), dokładnie wiem o czym piszesz... oraz jestem ROZCZAROWANA Twoimi brakami w narzędziach, szczególnie kluczami... żeby malutkie śrubki kluczem nastawnym, współczuję choć jednocześnie, podziwiam wytrwałość i zdesperowanie .. i oczywiście, niecierpliwie, czekam na ciąg dalszy... oraz wiesz co Nitager?... wierzę w Ciebie, więc mnie nie zawiedź... :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są wysokie nakrętki, o znacznie mniejszym wymiarze pod klucz, niż standardowe. Sprawdziłem śrubę - M6 - klucz nr 10 posiadam, więc nie przewidziałem problemu. Zaskoczyli mnie tymi małymi nakrętkami.
      Klucze nastawne bywają różnej wielkości. Posiadam jeden niewielki, ale i tak za duży na tę ciasną przestrzeń, w jakiej przyszło mi nim maniupulować.

      Usuń
  2. No, to powiało grozą. Aby do brzegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, no aż tyle wody to tam nie było. Utonięcie mi nie groziło ani przez chwilę. Zresztą, nie chwaląc się, pływam doskonale.

      Usuń
  3. Zdarza się, że się nie uda. Ale potrafiłeś z klasą wycofać się na pozycje wyjściowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli łzy w oczach i czarna rozpacz to klasa, to rzeczywiście ją pokazałem. Sa klasy i klasy. Moja była jakaś taka gimnazjalna...

      Usuń
  4. Przepraszam, ale się nieco pośmiałam- bo bardzo mi to przypomniało sytuację, gdy ze 20 lat temu wezwałam hydraulika z ADM by mi baterię umywalkową wymienił, bo mi furt z kranu ciekło (ślubny oczywiście był w delegacji). Przylazło dwóch, stary i młody, stary mocniej zagazowany, młody mniej. Zalali mi całą łazienkę bo wymieniając baterię zniszczyli jedną giętką rurkę- oczywiście nowej nie mieli, a to było piątkowe popołudnie, więc zostałam na weekend
    z zakręconą wodą. Dobrze, że miałam się dokąd ewakuować. Ja też zauważyłam, że robienie czegokolwiek w szafce zlewozmywakowej jest wielce niewygodne, strasznie tam ciasno i....duszno.
    No i co było dalej????
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie byli fachowcy. Fachowiec nie zostawiłby Cię w takiej sytuacji. Ryłby do późnej nocy, ale by zrobił, albo przynajmniej odwiedziłby Cię w sobotę rano.

      Usuń
    2. No jasne, że nie fachowcy a zwyczajni, z lekka pijani hydraulicy. Od samych ich oddechów można było się upić.
      No i dobrze, że się wynieśli, bo mogli przecież jeszcze więcej popsuć niż naprawić.

      Usuń
  5. Chyba każdy ma swym życiorysie przygodę z naprawą kranu... ;-). Ja też, choć to nie ja, a mój małżonek naprawiał, a ja asystowałam.

    No dobra, to pora na Czas pogardy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krany to rzecz zupełnie nieudana. Żurawie nigdy nie ciekły.

      Usuń
  6. Wspominam długą listę swoich potknięć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej dla kogoś jestem zwierciadłem. Zawsze chciałem być lustrem. To musi być fajne, tak sobie wisieć i błyszczeć...

      Usuń