Zadziwiłem dziś sam siebie.
Nieraz opowiadałem tutaj o swojej niechęci do gawronów. Tyle wyzwisk w ich kierunku wysłałem, że wydaje mi się, iż moja niechęć do gawronów jest już powszechnie znana. Lud okoliczny pieśni o tym układa, gospodynie plotkują o tym przy darciu pierza, a panowie na salonach, przy popołudniowym cygarze, dyskutują o tym między łykami koniaku.
Tylko głupie gawrony nic o tym nie wiedzą i niepotrzebnie narażają się na nieprzyjemności, przebywając zdecydowanie zbyt blisko mnie.
Obowiązki, pod postacią pewnego młodego, zdolnego konstruktora, wezwały mnie dziś do prototypowni, do której droga wypadła mi obok wewnątrzzakładowego skwerku. Jest to spory trawnik, obsadzony kilkoma rozłożystymi lipami. Otuliłem się kurtką, bo zaczęło mżyć, ochrzaniłem urojoną Anię, że wylazła w cienkiej bluzce i za dziesięć lat będzie narzekać na reumatyzm, po czym poszedłem dobrze znaną sobie drogą. Gdy tak kroczyłem, rozmyślając o różnych sprawach, na które można sobie w wolnej chwili ponarzekać, oczom moim ukazał się niezwykły widok.
No dobra, zwykły, ale głupio by to brzmiało...
Ujrzałem gawrona. Stał sobie na trawniku i pracowicie coś dłubał, swym długim, ostrym dziobem. Podszedłem bliżej i zacząłem mu się ciekawie przyglądać. Gawron obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale powrócił do swej czynności, od czasu do czasu tylko zerkając w moją stronę. Znów kilkakrotnie uderzył dziobem w jakiś przedmiot. Okazało się, że to połówka orzecha, z której próbował wydłubać pożywne jądro. Pracowicie i z dużym zaangażowaniem.
I wiecie co? Rozczulił mnie!
Gdyby pożerał jakies paskudztwo, gdyby polował, gdyby dziurawił trawniki, no nie wiem, co jeszcze, może nawet gdyby siedział na gałęzi i darł bez sensu mordę, może poczęstowałbym go jakimś soczystym epitetem. Może nawet głośno klasnąłbym w ręce, żeby go przestraszyć. Ale ten... Nic złego przecież nie robił! Ot, w spokoju i ciszy wcinał sobie orzecha. Przecież orzechy po to są, by je zjadać! W dodatku trochę mu nie wychodziło, ale się tym nie zrażał, czym bardzo mi zaimponował.
- Niedobrze z tobą! - powiedziałem sam do siebie. - Jeszcze jedna taka historia, a polubisz gawrony!
Pogapiłem się trochę na gawrona, posłałem mu nawet jedną, czy dwie życzliwe myśli i polazłem w swoją stronę, gdzie zdolny, młody konstruktor już szósty raz zdążył zerknąć na zegarek i zdziwić się, że mnie jeszcze nie ma. No cóż, to duży zakład...
Dotarłem do prototypowni, otrzymałem tam dużo nowych, ciekawych tematów do narzekania, popchnąłem dwie sprawy, które się jakby zacięły i do biura wróciłem inną drogą, przez halę, na której miałem do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Usiadłem przy biurku i... Pomyślałem CIEPŁO o pracowicie dłubiącym gawronie.
Gdyby wszystkie gawrony takie były!...
- To w mieście zabrakłoby orzechów! - podpowiedziała usłużnie urojona Ania.
Świat z trzaskiem wrócił do normy.
Nieraz opowiadałem tutaj o swojej niechęci do gawronów. Tyle wyzwisk w ich kierunku wysłałem, że wydaje mi się, iż moja niechęć do gawronów jest już powszechnie znana. Lud okoliczny pieśni o tym układa, gospodynie plotkują o tym przy darciu pierza, a panowie na salonach, przy popołudniowym cygarze, dyskutują o tym między łykami koniaku.
Tylko głupie gawrony nic o tym nie wiedzą i niepotrzebnie narażają się na nieprzyjemności, przebywając zdecydowanie zbyt blisko mnie.
Obowiązki, pod postacią pewnego młodego, zdolnego konstruktora, wezwały mnie dziś do prototypowni, do której droga wypadła mi obok wewnątrzzakładowego skwerku. Jest to spory trawnik, obsadzony kilkoma rozłożystymi lipami. Otuliłem się kurtką, bo zaczęło mżyć, ochrzaniłem urojoną Anię, że wylazła w cienkiej bluzce i za dziesięć lat będzie narzekać na reumatyzm, po czym poszedłem dobrze znaną sobie drogą. Gdy tak kroczyłem, rozmyślając o różnych sprawach, na które można sobie w wolnej chwili ponarzekać, oczom moim ukazał się niezwykły widok.
No dobra, zwykły, ale głupio by to brzmiało...
Ujrzałem gawrona. Stał sobie na trawniku i pracowicie coś dłubał, swym długim, ostrym dziobem. Podszedłem bliżej i zacząłem mu się ciekawie przyglądać. Gawron obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem, ale powrócił do swej czynności, od czasu do czasu tylko zerkając w moją stronę. Znów kilkakrotnie uderzył dziobem w jakiś przedmiot. Okazało się, że to połówka orzecha, z której próbował wydłubać pożywne jądro. Pracowicie i z dużym zaangażowaniem.
I wiecie co? Rozczulił mnie!
Gdyby pożerał jakies paskudztwo, gdyby polował, gdyby dziurawił trawniki, no nie wiem, co jeszcze, może nawet gdyby siedział na gałęzi i darł bez sensu mordę, może poczęstowałbym go jakimś soczystym epitetem. Może nawet głośno klasnąłbym w ręce, żeby go przestraszyć. Ale ten... Nic złego przecież nie robił! Ot, w spokoju i ciszy wcinał sobie orzecha. Przecież orzechy po to są, by je zjadać! W dodatku trochę mu nie wychodziło, ale się tym nie zrażał, czym bardzo mi zaimponował.
- Niedobrze z tobą! - powiedziałem sam do siebie. - Jeszcze jedna taka historia, a polubisz gawrony!
Pogapiłem się trochę na gawrona, posłałem mu nawet jedną, czy dwie życzliwe myśli i polazłem w swoją stronę, gdzie zdolny, młody konstruktor już szósty raz zdążył zerknąć na zegarek i zdziwić się, że mnie jeszcze nie ma. No cóż, to duży zakład...
Dotarłem do prototypowni, otrzymałem tam dużo nowych, ciekawych tematów do narzekania, popchnąłem dwie sprawy, które się jakby zacięły i do biura wróciłem inną drogą, przez halę, na której miałem do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Usiadłem przy biurku i... Pomyślałem CIEPŁO o pracowicie dłubiącym gawronie.
Gdyby wszystkie gawrony takie były!...
- To w mieście zabrakłoby orzechów! - podpowiedziała usłużnie urojona Ania.
Świat z trzaskiem wrócił do normy.
Innymi słowy, Ania wciąż na pozycji:)).
OdpowiedzUsuńTak łatwo się jej pewnie nie pozbędę. Z drugiej strony, gdyby nie była taka uparta, nic by nie osiągnęła ;)
UsuńCiemne toto i w ziemi się dłubie a ja je lubię ( Młynarski)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja nie lubię - tym bardziej zadziwiłem sam siebie.
UsuńCiepłych uczuć drogi niezbadane są...A jaki Twój stosunek do dzikich gołębi, ?
OdpowiedzUsuńMój zdecydowanie wrogi. Mogę mieć ciepłe myśli i uczucia do gawronów i dzikich gołębi pod warunkiem:
1. nie rozbijają łba o moje okno, potem muszę cucić i do życia przywracać...
2. nie zasrywają mi balkonu.
3. nie drą mordy bez potrzeby.
4. najlepiej ,żeby stacjonowały na innym drzewie
Jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby gołąb rozbił mi się o szybę, a już na pewno nie dziki, który dość rzadko odwiedza nasze balkony. No, może z wyjątkiem bardzo pospolitej synogarlicy - ale jakie to tam dzikie, co najwyżej pół dzikie... Gawrony natomiast nigdy tego nie robią - przynajmniej u nas. Są o wiele bardziej ostrożne i raczej pilnują pewnego niewielkiego wprawdzie, ale jednak bezpiecznego dystansu. Na darcie przez nie mordy nie ma żadnego sposobu.
UsuńO ile mi wiadomo, prawdziwy gawron urzęduje na otwartych przestrzeniach, polach łąkach, te co Cię tak wkurzają, to jakieś inne gawronowate są, nie można tak wszystkiego i wszystkich do jednego worka i tak nienawidzić do głębi, nawet jeśli drze ryja bez potrzeby i wsadza dziób , gdzie popadnie. Ha.
OdpowiedzUsuńKrukowatych jest w Polsce kilka gatunków - zdaje się dziecięć, czy jedenaście - ale zapewniam Cię, że to był pełnowartościowy gawron. Można wprawdzie od biedy pomylić go z kawką, krukiem, czy wroną czarną, ale ja z racji zainteresowań trochę się na tym znam i ten gatunek potrafię odróżnić. Gawrony niespecjalnie stronią od ludzkich osiedli, a zimą wręcz się do nich garną. I dziwić się trudno - w mieście cieplej i zawsze coś na "ząb" się znajdzie.
UsuńA nie lubie ich, bo zawsze mnie wpędzają w grobowy nastrój.
Zatem mamy nową jakość, do tej pory funkcjonowało powiedzenie:"chłop żywemu nie przepuści', a teraz trzeba przyjąć,że gawronu także, ale co się dziwić , gawron żywy także , a i ożywiony często bywa. Ha.
UsuńPS Rozumiem Twoją niechęć do tego co się drze , a i chlapnąć gdzie bądź potrafi nieopatrznie. Przez lata mieszkałam w bloku sąsiadującym z drzewami pełnymi gniazd wszelkich, koszmar to był, teraz nawet bliskie sąsiedztwo lasu mi nie przeszkadza, obecnie docierają do mnie ptasie trele ,pitpitanie czy kwilenie. Pozdrawiam
Co za dużo, to niezdrowo. Ja latem potrafiłem wkurzać się nawet na wróble, które całym stadem upodobały sobie drzewo pod blokiem i skoro świt zaczynały się kłócić. Nnie dało się spać. I niech nikt mi nie mówi, że kochany wróbelek ładnie śpiewa. Nie śpiewa! Tylko hałasuje jak nerwowa przekupka. A stado wróbli - zgroza!
UsuńAle wróbelka ćwirka i jego przygód kilka pamiętasz, w narracji Jana Kobuszewskiego. To był jedyny, godny uwagi wróbel, a na dodatek wcale nie męczący. Przyznaję Ci rację, wróble nie śpiewają. Ha.
UsuńPamiętam, oczywiście, choć kiedy pojawiła się ta bajka, mnie już bardziej interesowały inne "bajki" ;)
UsuńNo przecież ich nie nienawidzę. Tylko czasem dyskutuję i troszkę popyskuje,w końcu ratuję je nawet czasem..Ponarzekać nie można cyco
OdpowiedzUsuńPonarzekać jak najbradziej! Dobrze robi na wątrobę. A poza tym, uważam, że powinniśmy robić to, w czym jesteśmy najlepsi - a Polaków w narzekaniu trudno pokonać.
UsuńHmmm... nie chcę Cię martwić, Nitagerku, ale się chyba starzejesz...:))
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
No patrz! A ja myślałem, że zegar mi w drugą stronę zaczął chodzić! ;)
UsuńTo aż tak sentymentalny człowiek robi się na starość?
Skrót myślowy: starzejesz się w sposób już ewidentnie zauważalny...:) Czym bym się niespecjalnie przejmował, bo w końcu było to do przewidzenia i wkalkulowane od samego początku, nieprawdaż?:) Co do stawania się sentymentalnym, to nie wiem jak się to przelicza na jednostki czasu, bo ja to przeliczam na jednostki pojemności:) Zwykle staję się sentymentalny gdzieś tak przy drugim litrze...:)
UsuńKłaniam nisko:)
No cóż, jak postanowiłem trochę przystopować z sentymentalizmem i butelka czerwonego wina co sobotni wieczór musi na nas dwoje wystarczyć. Chyba rzeczywiście się starzeję, skoro już nawet kielich nie kusi :)
UsuńPozdrawiam
Ja takie widoki mam codziennie :) Plus jeszcze mogę Ci opowiedzieć skąd biorą połówki orzechów. Zrzucają na asfalt z dużej wysokości, żeby się rozbiły. :) A parę dni temu widziałam spryciarza, który widocznie już był najedzony, bo sobie orzecha chował na później: zakopywał pod drzewkiem. Najpierw ładnie wydłubał dziurę, włozył orzecha, przyklepał dziobem, żeby się mocniej wpasował i przykrył z powrotem ziemią. Mądrala. :)
OdpowiedzUsuńU nas gawrony umiłowały sobie ścieżkę wewnątrzzakładową. Siadają na latarni i spuszczają stamtąd orzechy - więc trzeba uważać, by nie zarobić w czajnik. W sumie, ma to sens - samochody tam nie jeżdżą, więc jest bezpiecznie.
Usuń