Idzie jesień, a za nią kroczy zima. Przygotowania do pory chłodu, to nie tylko zakupienie kurtki, butów, czy kalesonów - to również przygotowanie się od strony nastrojowo-kulinarnej.
W zimowe wieczory, kiedy za oknem zawieja, wiatr gwiżdże, śnieg pada, a gawrony przymarzają do gałęzi*, nie ma jak przytulić do siebie ukochaną Towarzyszkę Życia i tryknąć się z nią kieliszkiem, napełnionym smakowitym likworem. W moim życiu, już mniej więcej pod koniec września, zanika piwo, szklanice i kufelki idą na dolne półki, a na wyższe wędrują kieliszki do nalewek i miodów.
Jest jeden szczególny napitek, bez którego przetrzymanie zimy jest absolutnie niemożliwe, a nawet jeśli się uda, organizm wychodzi z niej tak osłabiony i podatny na wszelkie choroby, ideologie i sekciarstwo, że lepiej wtedy wiosną z domu nie wychodzić, bo można już do niego nie wrócić. A napitek ów to słynny w niektórych kręgach KRUPNIK STAROPOLSKI.
Słowo "krupnik" bywa mylące, bowiem ma ono kilka znaczeń. Wszyscy chyba znamy zupę z kaszą. Nie przepadam, ale gdy głodny przyjdę z pracy, nie przesmradzam, tylko zamiatam łyżką, aż ta się wygina. Ewentualnie później sobie coś przegryzę... Ale spotkałem się już z nazwą podobną, znaczącą jednak coś zupełnie innego.
Dawno temu, gdy chłopcy byli jeszcze mali, w rodzinnej miejscowości Adama Małysza, odbywał się jakiś festyn. Dzieci, jak to dzieci, bardzo chciały spróbować lodów, ciastek na gorąco, "tego białego"**, czy kolorowych żelków, ale nie można żyć samymi słodyczami. Postanowiliśmy im kupić coś konkretnego, koniecznie na ciepło. Najlepiej jakąś zupkę. No i znaleźliśmy punkt, w którym zachwalano pyszny krupniok. Niewielka różnica w nazwie nas nie zastanowiła, bo to jednak już nie Pyrlandia, tylko Beskid Śląski. Jakież było nasze zdziwienie, gdy miła pani wręczyła nam dwie porcje... kaszanki! Na szczęście chłopcy ją uwielbiają od najmłodszych lat, wiec kłopotu nam to nie sprawiło. Oczywiście, dopiero, gdy TV znów zaczęła emitować "Czterech Pancernych..."***, przypomnieliśmy sobie, jak Gustlik wyraźnie Jankowi tłumaczył, co to krupniok. "Nie, synku, to jest taki wurszt - tako kiełbasa, czarną kaszą napchana!".
Ale ani zupy, ani kaszanki robić nie zamierzam. Bowiem dla mnie jedynym prawdziwym i jedynie słusznym znaczeniem słowa "krupnik" (i nawet na torturach zdania nie zmienię) jest staropolska, miodowa wódka.
Już widzę tych, którzy wzdrygnęli się na widok słowa "wódka"! Niepotrzebnie, bo tego trunku nie wali się w gardło i otrząsa z obrzydzeniem, chwytając za szklankę z popitką, tylko smakuje się z rozkoszą, wymalowaną na twarzy, mlaskając dyskretnie i żałując, że język do dna kieliszka nie sięga i wylizać się tego nie da.
Jak przyrządzić znakomity krupnik?
Ile w Rzeczypospolitej było domów, tyle receptur. W sieci tez ich pełno, ale ja przytoczę tu tę jedną, którą stosuję od lat, a wynik nieodmiennie zachwyca mnie każdego roku.
Potrzebne nam będą następujące składniki:
- 1 pomarańcza
- łyżeczka cynamonu (można mniej)
- 5 goździków
- 1/2 laski wanilii
- łyżka suszonego kwiatu lipy
- łyżka suszonego kwiatu czarnego bzu
- 60 ml świeżo wyciśniętego soku z cytryny
- 1 litr 95% polihumorku etylowego****
- 0,6 litra przegotowanej wody
- 0,85 kg miodu pszczelego
Miód może być jakikolwiek, byle naturalny. Ja zawsze robię to na miodzie lipowym, bo uwielbiam jego aromat, ale jeśli macie inny, też się nada. Obowiązuje tu zasada: im lepszy miód, tym lepszy krupnik. Im bardziej ulubiony gatunek miodu, tym bardziej smakować Wam będzie gotowy likwor.
Zaczynamy od starcia skórki pomarańczowej na drobne wiórki. We wszystkich przepisach mówi się, żeby skórkę najpierw sparzyć, albo pomarańczę dokładnie umyć, ale ja nigdy tego nie robię, bo mi się wydaje, że wtedy skórka straci większość olejków eterycznych. Róbta jak chceta. Jeśli chodzi Wam o higienę, to zapewniam, że po tym, co ta skórka później musi przejść, ani jedna bakteria na niej nie zostanie. W całym domu rozchodzi się wspaniały, świeży zapach. Już on sam sugeruje, że właśnie nastało wielkie święto. Zapach informuje o tym całe otoczenie, wyłażąc na klatkę schodową, odwiedzając kilku sąsiadów i doporowadzając ich pieski do kichania.
Pomarańczę zjadamy. Przecież nie wyrzucimy! I to w miarę szybko zjadamy, bo bez skórki obeschnie i nie da się obrać z jej resztek, których z kolei nie da się przeżuć, bo stwardnieją jak podeszwy w gumofilcach.
Miód umieszczamy w garnku, dodajemy sok z cytryny i podgrzewamy, aż nam się lekko zrumieni. Jednocześnie w innym garnuszku zagotujemy pod przykryciem wodę, wraz z pozostałymi przyprawami (ale bez skórki pomarańczowej!). Gorący wywar odcedzamy i dodajemy do miodu, razem z pomarańczową skórką.***** Teraz musimy zagotować całość.
Gdy już nam to wszystko zacznie bulgotać, zestawiamy garnek z palnika. Teraz czeka nas największe wyzwanie. Do gorącego płynu powoli dodajemy polihumorek etylowy, wciąż mieszając. Należy przy tym bardzo uważać, bowiem nasz płyn ma temperaturę przekraczającą temperaturę wrzenia alkoholu, który przy zetknięciu z nim dostaje fioła. Dolewany spirytus bardzo intensywnie syczy, paruje i bąbli, więc mieszać trzeba bardzo intensywnie. W żadnym razie nie robimy tego w pobliżu otwartego ognia, bo może nas ten napitek mocno rozgrzać, zanim go jeszcze spróbujemy. Wolno za to zachwycać się aromatycznymi oparami i wciągać je pełną piersią, aczkolwiek za kierownicę nie radzę potem siadać.
Gotową mieszaninę trzeba uzupełnić wrzątkiem - mniej więcej tyle, aby w całości stanowił on 2,25 litra płynu. I natychmiast przecedzamy ten gorący płyn przez gazę. Jeśli pozwolimy mu ostygnąć, nie przesączy się!
Całość przelewamy do dużego słoja, zakręcamy szczelnie i odstawiamy na kilka tygodni w chłodne miejsce, aby dojrzał i sklarował. Trwa to jakieś 3 tygodnie. Gdy płyn sklaruje, zlewamy go do butelek, te szczelnie zakręcamy lub korkujemy, etykietujemy i czym prędzej wynosimy do piwnicy, żeby nie kusiły. Pozostały nam resztki mętnego płynu na dnie słoja. Ten rozlewamy w kielichy i zwyczajnie wypijamy, zachwycając się jego smakiem i radując się, że ten właściwy krupnik, zamieszkujący już naszą piwnicę, jest jeszcze jakieś dwadzieścia trzy, do trzydziestu ośmu razy lepszy od tych całkiem przecież niezłych fafluńtów, które właśnie pijemy.
Krupnik nadaje się do spożycia w zasadzie zaraz po butelkowaniu, ale znacznie lepszy jest, jesli poleżakuje jeszcze co najmniej pół roku. Tak, wiem, zima w międzyczasie może pokazać nam język i pójść sobie na wagary, ale za to na następną zimę będzie jak znalazł! A co pić w tę zimę? Głupie pytanie! Oczywiście krupnik z zeszłego roku! Nie macie?... Oups... Proszę przyjąć serdeczne wyrazy współczucia (w tle coraz głośniej rozbrzmiewa szyderczy, diabelski śmiech).
_____________________
*I dobrze im tak!
**Spokojnie, chodzi o watę cukrową! Nie wiedzieli, jak to się nazywa...
***I to w niezdrowym nadmiarze. Człowiek bał się z łóżka wstać, żeby go jakiś czołg nie przejechał.
****Oczywiście, WYŁĄCZNIE z legalnego źródła, ten niesamowicie drogi, obłożony grzesznie wysoką akcyzą - z czegoś przecież parlamentarzyści muszą płacić rachunki u Sowy!
*****Wiem, co to jest cellulitis! Zaskoczone? Ale muszę moje Czytelniczki zmartwić - w ten sposób pozbyć się go nie da.
W zimowe wieczory, kiedy za oknem zawieja, wiatr gwiżdże, śnieg pada, a gawrony przymarzają do gałęzi*, nie ma jak przytulić do siebie ukochaną Towarzyszkę Życia i tryknąć się z nią kieliszkiem, napełnionym smakowitym likworem. W moim życiu, już mniej więcej pod koniec września, zanika piwo, szklanice i kufelki idą na dolne półki, a na wyższe wędrują kieliszki do nalewek i miodów.
Jest jeden szczególny napitek, bez którego przetrzymanie zimy jest absolutnie niemożliwe, a nawet jeśli się uda, organizm wychodzi z niej tak osłabiony i podatny na wszelkie choroby, ideologie i sekciarstwo, że lepiej wtedy wiosną z domu nie wychodzić, bo można już do niego nie wrócić. A napitek ów to słynny w niektórych kręgach KRUPNIK STAROPOLSKI.
Słowo "krupnik" bywa mylące, bowiem ma ono kilka znaczeń. Wszyscy chyba znamy zupę z kaszą. Nie przepadam, ale gdy głodny przyjdę z pracy, nie przesmradzam, tylko zamiatam łyżką, aż ta się wygina. Ewentualnie później sobie coś przegryzę... Ale spotkałem się już z nazwą podobną, znaczącą jednak coś zupełnie innego.
Dawno temu, gdy chłopcy byli jeszcze mali, w rodzinnej miejscowości Adama Małysza, odbywał się jakiś festyn. Dzieci, jak to dzieci, bardzo chciały spróbować lodów, ciastek na gorąco, "tego białego"**, czy kolorowych żelków, ale nie można żyć samymi słodyczami. Postanowiliśmy im kupić coś konkretnego, koniecznie na ciepło. Najlepiej jakąś zupkę. No i znaleźliśmy punkt, w którym zachwalano pyszny krupniok. Niewielka różnica w nazwie nas nie zastanowiła, bo to jednak już nie Pyrlandia, tylko Beskid Śląski. Jakież było nasze zdziwienie, gdy miła pani wręczyła nam dwie porcje... kaszanki! Na szczęście chłopcy ją uwielbiają od najmłodszych lat, wiec kłopotu nam to nie sprawiło. Oczywiście, dopiero, gdy TV znów zaczęła emitować "Czterech Pancernych..."***, przypomnieliśmy sobie, jak Gustlik wyraźnie Jankowi tłumaczył, co to krupniok. "Nie, synku, to jest taki wurszt - tako kiełbasa, czarną kaszą napchana!".
Ale ani zupy, ani kaszanki robić nie zamierzam. Bowiem dla mnie jedynym prawdziwym i jedynie słusznym znaczeniem słowa "krupnik" (i nawet na torturach zdania nie zmienię) jest staropolska, miodowa wódka.
Już widzę tych, którzy wzdrygnęli się na widok słowa "wódka"! Niepotrzebnie, bo tego trunku nie wali się w gardło i otrząsa z obrzydzeniem, chwytając za szklankę z popitką, tylko smakuje się z rozkoszą, wymalowaną na twarzy, mlaskając dyskretnie i żałując, że język do dna kieliszka nie sięga i wylizać się tego nie da.
Jak przyrządzić znakomity krupnik?
Ile w Rzeczypospolitej było domów, tyle receptur. W sieci tez ich pełno, ale ja przytoczę tu tę jedną, którą stosuję od lat, a wynik nieodmiennie zachwyca mnie każdego roku.
Potrzebne nam będą następujące składniki:
- 1 pomarańcza
- łyżeczka cynamonu (można mniej)
- 5 goździków
- 1/2 laski wanilii
- łyżka suszonego kwiatu lipy
- łyżka suszonego kwiatu czarnego bzu
- 60 ml świeżo wyciśniętego soku z cytryny
- 1 litr 95% polihumorku etylowego****
- 0,6 litra przegotowanej wody
- 0,85 kg miodu pszczelego
Miód może być jakikolwiek, byle naturalny. Ja zawsze robię to na miodzie lipowym, bo uwielbiam jego aromat, ale jeśli macie inny, też się nada. Obowiązuje tu zasada: im lepszy miód, tym lepszy krupnik. Im bardziej ulubiony gatunek miodu, tym bardziej smakować Wam będzie gotowy likwor.
Zaczynamy od starcia skórki pomarańczowej na drobne wiórki. We wszystkich przepisach mówi się, żeby skórkę najpierw sparzyć, albo pomarańczę dokładnie umyć, ale ja nigdy tego nie robię, bo mi się wydaje, że wtedy skórka straci większość olejków eterycznych. Róbta jak chceta. Jeśli chodzi Wam o higienę, to zapewniam, że po tym, co ta skórka później musi przejść, ani jedna bakteria na niej nie zostanie. W całym domu rozchodzi się wspaniały, świeży zapach. Już on sam sugeruje, że właśnie nastało wielkie święto. Zapach informuje o tym całe otoczenie, wyłażąc na klatkę schodową, odwiedzając kilku sąsiadów i doporowadzając ich pieski do kichania.
Pomarańczę zjadamy. Przecież nie wyrzucimy! I to w miarę szybko zjadamy, bo bez skórki obeschnie i nie da się obrać z jej resztek, których z kolei nie da się przeżuć, bo stwardnieją jak podeszwy w gumofilcach.
Miód umieszczamy w garnku, dodajemy sok z cytryny i podgrzewamy, aż nam się lekko zrumieni. Jednocześnie w innym garnuszku zagotujemy pod przykryciem wodę, wraz z pozostałymi przyprawami (ale bez skórki pomarańczowej!). Gorący wywar odcedzamy i dodajemy do miodu, razem z pomarańczową skórką.***** Teraz musimy zagotować całość.
Gdy już nam to wszystko zacznie bulgotać, zestawiamy garnek z palnika. Teraz czeka nas największe wyzwanie. Do gorącego płynu powoli dodajemy polihumorek etylowy, wciąż mieszając. Należy przy tym bardzo uważać, bowiem nasz płyn ma temperaturę przekraczającą temperaturę wrzenia alkoholu, który przy zetknięciu z nim dostaje fioła. Dolewany spirytus bardzo intensywnie syczy, paruje i bąbli, więc mieszać trzeba bardzo intensywnie. W żadnym razie nie robimy tego w pobliżu otwartego ognia, bo może nas ten napitek mocno rozgrzać, zanim go jeszcze spróbujemy. Wolno za to zachwycać się aromatycznymi oparami i wciągać je pełną piersią, aczkolwiek za kierownicę nie radzę potem siadać.
Gotową mieszaninę trzeba uzupełnić wrzątkiem - mniej więcej tyle, aby w całości stanowił on 2,25 litra płynu. I natychmiast przecedzamy ten gorący płyn przez gazę. Jeśli pozwolimy mu ostygnąć, nie przesączy się!
Całość przelewamy do dużego słoja, zakręcamy szczelnie i odstawiamy na kilka tygodni w chłodne miejsce, aby dojrzał i sklarował. Trwa to jakieś 3 tygodnie. Gdy płyn sklaruje, zlewamy go do butelek, te szczelnie zakręcamy lub korkujemy, etykietujemy i czym prędzej wynosimy do piwnicy, żeby nie kusiły. Pozostały nam resztki mętnego płynu na dnie słoja. Ten rozlewamy w kielichy i zwyczajnie wypijamy, zachwycając się jego smakiem i radując się, że ten właściwy krupnik, zamieszkujący już naszą piwnicę, jest jeszcze jakieś dwadzieścia trzy, do trzydziestu ośmu razy lepszy od tych całkiem przecież niezłych fafluńtów, które właśnie pijemy.
Krupnik nadaje się do spożycia w zasadzie zaraz po butelkowaniu, ale znacznie lepszy jest, jesli poleżakuje jeszcze co najmniej pół roku. Tak, wiem, zima w międzyczasie może pokazać nam język i pójść sobie na wagary, ale za to na następną zimę będzie jak znalazł! A co pić w tę zimę? Głupie pytanie! Oczywiście krupnik z zeszłego roku! Nie macie?... Oups... Proszę przyjąć serdeczne wyrazy współczucia (w tle coraz głośniej rozbrzmiewa szyderczy, diabelski śmiech).
_____________________
*I dobrze im tak!
**Spokojnie, chodzi o watę cukrową! Nie wiedzieli, jak to się nazywa...
***I to w niezdrowym nadmiarze. Człowiek bał się z łóżka wstać, żeby go jakiś czołg nie przejechał.
****Oczywiście, WYŁĄCZNIE z legalnego źródła, ten niesamowicie drogi, obłożony grzesznie wysoką akcyzą - z czegoś przecież parlamentarzyści muszą płacić rachunki u Sowy!
*****Wiem, co to jest cellulitis! Zaskoczone? Ale muszę moje Czytelniczki zmartwić - w ten sposób pozbyć się go nie da.
Zakładając, że ktoś miałby cierpliwość pół roku( !!!) czekać:))).
OdpowiedzUsuńTo normalna cierpliwość nalewkowa
UsuńCoś tam znajdę u siebie na tę zimę. Na przyszłą krupnik
UsuńTak, jak Antoni stwierdził, w przypadku nalewek to norma. No, chyba że ktoś robi nalewkę na żelkach - bo i o takiej słyszałem.
UsuńKiedyś Imć Wachmistrz cytował pewnego wielkiego aktora (aczkolwiek jako przykład, jak nie należy postępować). Każda nalewka, według niego, musi się macerować dwa-trzy miesiące najmniej. No, chyba, że nagła potrzeba, ale wtedy też dwa-trzy dni minimum. No, chyba że nóż na gardle - ale to wtedy też dwie-trzy godziny musi stać!
Z tą skórka to nie o bakterie idzie ale o konserwanty, w których są one "tytłane", żeby spokojnie zniosły dojrzewalnię i transport.Pomarańcze wędrujące do nas z dalszych stron mogą byc
OdpowiedzUsuńdodatkowe pokrywane woskiem, tak jak jabłka (te importowane z USA)
No nie wiem- mnie wystarcza w zimę gorąca herbata z cynamonem i imbirem (bo poza okresem zimowym piję herbatę zimną, zieloną, z opuncją figową).
Miłego, ;)
Nie wydaje mi się, żeby umycie, albo sparzenie pomogło przeciw konserwantom. A jeśli przy tym utracimy olejki eteryczne, to wylejemy dziecko z kąpielą. Lepiej już robić to po mojemu - zawsze tak robię i żyję, więc to chyba przesada o szkodliwości tych konserwantów.
UsuńNie będę tu porównywał krupniku i herbaty, bo to tak, jakby porównywać garnitur do nieboszczyka - oba dobrze leżą, ale nic więcej ich nie łączy.
nawet jeśli mnie teraz z zazdrości zassało i ślinka mi pociekła, to i tak się nie przyznam... bo tak naprawdę, to nie przepadam za miodem... :)
OdpowiedzUsuńw zimowy samotny wieczór, ja sobie, po prostu, kupię piwo i zrobię na gorąco, z cukrem...
miłego wieczoru ...
Z cukrem! Okropność! Może chociaż używasz cukru trzcinowego, brązowego?
UsuńNa moim starym blogu miałem przepis na dobry poncz na piwie. Czasem go sobie robię, tylko do tego potrzebna jest też odrobina rumu. W marketach można kupić gotowe dodatki do grzańca - tez da się to wypić, aczkoolwiek gotowiec to gotowiec - do prawdziwego ani się nie umywa.
boszszsz, Nit., cokolwiek nie napiszę o moich smakach, zawsze wzbudzam w Tobie jakiś protest ... :)
UsuńA, bo ja tu robię za znawcę tematu - takiego, co to wszystko już w zyciu widział, wszystko słyszał i wszystko wie. Przecież muszę pokazać jakoś, że jestem lepszy! ;)
UsuńStrasznie wymagający ten napój, sporo zachodu i pieniędzy, ale rozumiem,że watro. W końcu jakość musi kosztować. Trochę męcząca ta zasada: zrób dziś,żeby cieszyć się z tego za rok. A masz coś dla niecierpliwych? Ha.
OdpowiedzUsuńBa, a co ma powiedzieć leśnik, sadzący nowy las? Nigdy nie zobaczy efektów swojej pracy!
UsuńW nalewkach najdroższy jest, oczywiście, polihumorek etylowy - i tu uważam, że Państwo przesadza z tą akcyzą. Gdyby ją obniżyło, nie byłoby może "drugiego obiegu", jakieś 4x tańszego spirytusu z nielegalnych, pokątnych źródeł. Państwo traci na tak wysokiej akcyzie. Swego czasu premier Leszek Miller to zrozumiał i ją obniżył. Efekt: przemyt z Czech znacznie się zmniejszył, a do kasy Państwa wpłynęło WIĘCEJ pieniędzy z akcyzy.
A dla niecierpliwych mam inny, boski napitek. Robi się go w 3-4 dni, góra tydzień i stać może 2-3 tygodnie góra - potem albo wylać, albo wypić. I ma on tę zaletę, że jest nie tylko smaczny, ale i dobry na tzw. "ostre picie" - można się sponiewierać, a następnego dnia czuć się zdrowo.
Właśnie wybieram się na dwudniowe Spotkanie, na którym będzie to danie główne. Jeśli znajdą się chętni, podzielę się tą recepturą.
Przy okazji, nie wiem, jak się do Ciebie zwracać. Masz jakąś ksywkę?
No jak to, jak się zwracać? Pani Ha., a właściwie może być samo Ha. :))) Także uważam ,że Państwo przesadza, zresztą nie tylko z akcyzą niestety. Miłego sponiewierania/ to tak jakby oksymoron jakiś, udziwniony nieco/ ale co tam- miłego:)
UsuńWybacz. Myślałem, że to "Ha" na końcu należy do tekstu, tylko zapomniałas przy nim wykrzyknika. Że to taki odpowiednik indiańskiego Howgh, czy coś w tym rodzaju. Nie wiedziałem, że to podpis.
UsuńKrupnik staropolski... dzięki Twojemu opisowi pojąłem, że to, co staropolskie wymaga wiele pracy. A młodzież naogląda się seriali w luksusowej scenerii i chce mieć wszystko najlepsze, gotowe, od razu. Ćwiczmy więc cnoty staropolskie. Na zdrowie!
OdpowiedzUsuńŻe też nie nazwałem go "krupnikiem gender"!...
UsuńA mówiąc poważnie, wartościowe cechy zawsze warto promować, nieważne, czy przychodzą do nas z zewnątrz, czy też wyhodowano je u nas.
Krupnik niekoniecznie, ale i pigwówka dobrze robi w zimowe wieczory... Właśnie maceruje się w słoju!
OdpowiedzUsuńPigwówkę nastawiłem wczoraj. Teraz się "przegryza". Chcę wypróbować nowy przepis, jaki wynorałem w pewnej ciekawej książce. Ale część zrobię też po staremu.
UsuńRobię żurawinówkę i malinówkę, zapisuję przepis na krupnik. Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńMalinówkę też zrobiłem. Właśnie się "przegryza". Trzeba będzie poczekać jakieś pół roku na efekty.
UsuńSuper przepis, dużo roboty ale na pewno bardzo dobry a ja kupuję krupnik ten droższe zagramaniczny :) nie tak dobry jak Twój niestety. Ten Twój trza zrobić koniecznie. A krupnik co go kupuję dolewam do ziołowych nalewek, mam kilka takich, od kilku miesięcy stoją. Jedna to nalewka z mlecza pospolitego naukowo zwanego mniszkiem lekarskim. Bardzo dobre z krupnikiem na miodzie. Druga to arcydzięgiel litwor i bergamotka. Arcydzięgiel daje słodycz nutę lekkiej goryczy daje bergamotka no i krupnik rzecz jasna. Właśnie spróbowałam czy już dobre, :) no rozgrzewa jak trzeba. Dzięgielówkę polecam można ją w dobrych sklepach z alkoholem kupić. Albo samemu zrobić kupując w Darach Natury korzeń arcydzięgla. U mnie rośnie na działce, dwa krzaki tylko, dlatego dałam liście nie korzeń. Dodając liście arcydzięgla do potraw zyskuje się lekko słodki smak i przepiękny zapach. Polecam i o tym ziółku poczytać w necie. :)
OdpowiedzUsuńNo i okłamałam z arcydzięglem mam bergenię, bergamotki czyli pysznogłówki, jeszcze nie jadłam a mam na działce, robi się z liści herbatkę, podobno bardzo smakowita jest, tak piszą w Wikipedii. :)
UsuńPrzyznam Ci się, że jeszcze w żadnym sklepie nie spotkałem zagranicznego krupnika. To typowo polski napitek, spijany jeszcze na Litwie. Nie wiedziałem nawet, że produkuje się go gdzieś indziej.
UsuńArcydzięgla sam w tym roku użyłem - do pigwówki. Tylko mi się galaretka z tego zrobiła i nie wiem co z tego będzie.
Ocho, kolejny przepis na cos do picia :) musisz ksiązke kucharska wydać w koncu. A ile kasy zarobisz!!! :D
OdpowiedzUsuń