Że tak pojadę Tolkienem: Ano, wróciłem!
W dodatku cały i zdrowy, przynajmniej na ciele. Nie zawsze się tak udawało.
Byłem, jak co roku, na Wielkim Spotkaniu, z przyjaciółmi ze studiów, a właściwie z akademika. Zawiązała się między nami taka dziwna paczka. Dziwna, bo z różnych kierunków i roczników. Niemniej, zawsze będę powtarzał, i nawet na torturach zdania nie zmienię, że tych kilka lat, w tym towarzystwie, to były najszczęśliwsze chwile w moim życiu. Mój Raj Utracony, który za sprawą magii, raz do roku wolno mi odwiedzić.
Spotykamy się co roku. Regularnie - zawsze wczesną jesienią. I co roku czas łaskawie cofa się do tych szczęśliwych lat. Znowu poważni panowie zmieniają się w zgraję niesfornych studenciaków, znowu puszczają te same żarty, których nikt, poza nami, nie zrozumie, znowu rozbrzmiewają stare ksywki, a po polaniu pewnego specyfiku, zawierającego polihumorek etylowy, od rana do nocy słychać serdeczny, niewymuszony śmiech. Stało się to dla mnie jednym z najważniejszych świąt w roku. I komuś na górze ten zwyczaj bardzo się podoba. Nie może być inaczej, skoro co roku, bez wyjątku, nieodmiennie funduje nam w tych dniach słoneczną i ciepłą pogodę, jak marzenie.
Jak wspomniałem, wróciłem zdów na ciele. Na umyśle - trochę gorzej. A to za sprawą czegoś, co nazywam jesienną deprechą (nie depresją - depresja to bez porównania poważniejsza sprawa). Ma ona kilka przyczyn.
Przede wszystkim, świadomość, że lato bezpowrotnie się kończy. To zawsze mnie boli. Nie lubię zimy. Nie lubię spać przy zamkniętym oknie, nie lubię gacić się w te grube ubrania, nie lubię gołych drzew, krakania gawronów, zachmurzonego nieba, nóg, rozjeżdżających się na śliskich chodnikach i przede wszystkim bolesnego faktu, że przez cały ten czas nie widzę słońca. Idę do roboty - ciemno; wracam z roboty - ciemno. Czuję się jak wampir...
Po drugie - komu może sprawić radość opuszczenie raju? A ja właśnie opuściłem go na cały rok i przez ten rok będę żył tylko wspomnieniami.
W tym roku doszedł dodatkowy czynnik. Otóż, przez jeden wieczór towarzyszyła nam pewna sympatyczna osoba, której przedtem nie znaliśmy. Osoba w niektórych kręgach dość znana - z racji nietypowej profesji było o niej kilka reportaży w TV. I ta właśnie osoba, nieświadomie, poprzez samą swoją obecność, uświadomiła mi bezsens mojego życia. Metodą kontrastu. Ona, tryskająca energią, robiąca to, o czym ja marzyłem przez całe życie, kochająca to, co robi - a przy niej, przy ognisku siedzę ja, przedwcześnie podstarzały nudziarz, chwilami wręcz serdecznie nienawidzący swojej roboty, bez żadnych perspektyw, bez szans na jakąkolwiek odmianę w swoim życiu, chyba jedynie na gorsze. A mogłem być taki jak ona. Mogłem! I z powodzeniem próbowałem! Tylko raz w życiu podjąłem złą decyzję - i będę tej decyzji żałował do końca swoich dni.
Rozumiecie więc, że nie mam radosnego nastroju. "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal", mówi stare przysłowie. Moje oczy zobaczyły, co straciłem - i do tej chwili coś mnie w klatce piersiowej gniecie. Co chwila w myślach widzę tamtą roześmianą twarz. Spoglądam w lustro i widzę swoją - zgaszone oczy, człowieka, który za życia sam zamknął się w grobie.
Chyba dopadł mnie mocno spóźniony kryzys wieku średniego...
Znacie jakieś skuteczne sposoby na chandrę? Podzielcie się, proszę...
Ja, jak obiecałem, podam teraz przepis na nalewkę dla niecierpliwych. Tę, po której kociokwik rano nie męczy. Ale nie traktujcie tego, proszę, jak lekarstwa na deprechę. Poprawia humor, ale tylko w odpowiednim towarzystwie i tylko na chwilę.
Składniki:
- szklanka miodu pszczelego
- szklanka przegotowanej wody
- szklanka świeżo wyciśniętego soku cytrynowego
- dwie szklanki polihumorku etylowego 95%
Łączymy ze sobą trzy pierwsze składniki - po prostu je mieszamy, bez żadnego podgrzewania, tak długo, aż nam się miód rozpuści. Następnie dodajemy polihumorku etylowego i znów mieszamy. Całość można od razu rozlać do butelek. Czekamy 2-3 dni, aż troche się przegryzie i... Wypijamy wszystko w ciągu 2 tygodni, nie dłużej. Ta nalewka nie może stać, bowiem zachodzą w niej nie do końca zrozumiałe dla mnie procesy chemiczne, związane z estryfikacją i po dłuższym czasie mogą się tam pojawić szkodliwe substancje.
Zwracam tu uwagę na fakt, że miód użyty do tej nalewki, to musi być prawdziwy, pełnowartościowy miód - nie ten, który stoi na półce w hipermarkecie: płynny, chociaż już kilka miesięcy po zbiorach! Inaczej nie obronimy się przed syndromem dnia następnego. Syndrom ten wywoływany jest przez pewien produkt trawienia polihumorku - aldehyd octowy. W miodzie - ale tylko tym prawdziwym, prosto z pasieki - znajdują się pewne enzymy, które go wiążą i neutralizują. Miód jednak ma tę właściwość, że z czasem krystalizuje, co znacznie utrudnia jego przepakowywanie, transport i inne liogistyczne czynności. Dlatego miód, sprzedawany hurtowo, podgrzewa się, aby uzyskać płynną konsystencję. Podgrzanie niszczy wszelkie enzymy. Taki miód jest już pozbawiony wszelkich leczniczych właściwości - pozostaje jedynie smak. Dlatego też tak ważne jest, aby wszystkie składniki łączyć ze sobą na zimno.
Nalewka ma ostry, miodowo-cytrynowy smak. Wchodzi idealnie, bez żadnej popitki, można ją polecić każdemu, kto ma ochotę pobalować. Smacznego! Ja sam nie skorzystam. Bez tego towarzystwa z Raju Utraconego mnie ona dołuje jeszcze bardziej.
W dodatku cały i zdrowy, przynajmniej na ciele. Nie zawsze się tak udawało.
Byłem, jak co roku, na Wielkim Spotkaniu, z przyjaciółmi ze studiów, a właściwie z akademika. Zawiązała się między nami taka dziwna paczka. Dziwna, bo z różnych kierunków i roczników. Niemniej, zawsze będę powtarzał, i nawet na torturach zdania nie zmienię, że tych kilka lat, w tym towarzystwie, to były najszczęśliwsze chwile w moim życiu. Mój Raj Utracony, który za sprawą magii, raz do roku wolno mi odwiedzić.
Spotykamy się co roku. Regularnie - zawsze wczesną jesienią. I co roku czas łaskawie cofa się do tych szczęśliwych lat. Znowu poważni panowie zmieniają się w zgraję niesfornych studenciaków, znowu puszczają te same żarty, których nikt, poza nami, nie zrozumie, znowu rozbrzmiewają stare ksywki, a po polaniu pewnego specyfiku, zawierającego polihumorek etylowy, od rana do nocy słychać serdeczny, niewymuszony śmiech. Stało się to dla mnie jednym z najważniejszych świąt w roku. I komuś na górze ten zwyczaj bardzo się podoba. Nie może być inaczej, skoro co roku, bez wyjątku, nieodmiennie funduje nam w tych dniach słoneczną i ciepłą pogodę, jak marzenie.
Jak wspomniałem, wróciłem zdów na ciele. Na umyśle - trochę gorzej. A to za sprawą czegoś, co nazywam jesienną deprechą (nie depresją - depresja to bez porównania poważniejsza sprawa). Ma ona kilka przyczyn.
Przede wszystkim, świadomość, że lato bezpowrotnie się kończy. To zawsze mnie boli. Nie lubię zimy. Nie lubię spać przy zamkniętym oknie, nie lubię gacić się w te grube ubrania, nie lubię gołych drzew, krakania gawronów, zachmurzonego nieba, nóg, rozjeżdżających się na śliskich chodnikach i przede wszystkim bolesnego faktu, że przez cały ten czas nie widzę słońca. Idę do roboty - ciemno; wracam z roboty - ciemno. Czuję się jak wampir...
Po drugie - komu może sprawić radość opuszczenie raju? A ja właśnie opuściłem go na cały rok i przez ten rok będę żył tylko wspomnieniami.
W tym roku doszedł dodatkowy czynnik. Otóż, przez jeden wieczór towarzyszyła nam pewna sympatyczna osoba, której przedtem nie znaliśmy. Osoba w niektórych kręgach dość znana - z racji nietypowej profesji było o niej kilka reportaży w TV. I ta właśnie osoba, nieświadomie, poprzez samą swoją obecność, uświadomiła mi bezsens mojego życia. Metodą kontrastu. Ona, tryskająca energią, robiąca to, o czym ja marzyłem przez całe życie, kochająca to, co robi - a przy niej, przy ognisku siedzę ja, przedwcześnie podstarzały nudziarz, chwilami wręcz serdecznie nienawidzący swojej roboty, bez żadnych perspektyw, bez szans na jakąkolwiek odmianę w swoim życiu, chyba jedynie na gorsze. A mogłem być taki jak ona. Mogłem! I z powodzeniem próbowałem! Tylko raz w życiu podjąłem złą decyzję - i będę tej decyzji żałował do końca swoich dni.
Rozumiecie więc, że nie mam radosnego nastroju. "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal", mówi stare przysłowie. Moje oczy zobaczyły, co straciłem - i do tej chwili coś mnie w klatce piersiowej gniecie. Co chwila w myślach widzę tamtą roześmianą twarz. Spoglądam w lustro i widzę swoją - zgaszone oczy, człowieka, który za życia sam zamknął się w grobie.
Chyba dopadł mnie mocno spóźniony kryzys wieku średniego...
Znacie jakieś skuteczne sposoby na chandrę? Podzielcie się, proszę...
Ja, jak obiecałem, podam teraz przepis na nalewkę dla niecierpliwych. Tę, po której kociokwik rano nie męczy. Ale nie traktujcie tego, proszę, jak lekarstwa na deprechę. Poprawia humor, ale tylko w odpowiednim towarzystwie i tylko na chwilę.
Składniki:
- szklanka miodu pszczelego
- szklanka przegotowanej wody
- szklanka świeżo wyciśniętego soku cytrynowego
- dwie szklanki polihumorku etylowego 95%
Łączymy ze sobą trzy pierwsze składniki - po prostu je mieszamy, bez żadnego podgrzewania, tak długo, aż nam się miód rozpuści. Następnie dodajemy polihumorku etylowego i znów mieszamy. Całość można od razu rozlać do butelek. Czekamy 2-3 dni, aż troche się przegryzie i... Wypijamy wszystko w ciągu 2 tygodni, nie dłużej. Ta nalewka nie może stać, bowiem zachodzą w niej nie do końca zrozumiałe dla mnie procesy chemiczne, związane z estryfikacją i po dłuższym czasie mogą się tam pojawić szkodliwe substancje.
Zwracam tu uwagę na fakt, że miód użyty do tej nalewki, to musi być prawdziwy, pełnowartościowy miód - nie ten, który stoi na półce w hipermarkecie: płynny, chociaż już kilka miesięcy po zbiorach! Inaczej nie obronimy się przed syndromem dnia następnego. Syndrom ten wywoływany jest przez pewien produkt trawienia polihumorku - aldehyd octowy. W miodzie - ale tylko tym prawdziwym, prosto z pasieki - znajdują się pewne enzymy, które go wiążą i neutralizują. Miód jednak ma tę właściwość, że z czasem krystalizuje, co znacznie utrudnia jego przepakowywanie, transport i inne liogistyczne czynności. Dlatego miód, sprzedawany hurtowo, podgrzewa się, aby uzyskać płynną konsystencję. Podgrzanie niszczy wszelkie enzymy. Taki miód jest już pozbawiony wszelkich leczniczych właściwości - pozostaje jedynie smak. Dlatego też tak ważne jest, aby wszystkie składniki łączyć ze sobą na zimno.
Nalewka ma ostry, miodowo-cytrynowy smak. Wchodzi idealnie, bez żadnej popitki, można ją polecić każdemu, kto ma ochotę pobalować. Smacznego! Ja sam nie skorzystam. Bez tego towarzystwa z Raju Utraconego mnie ona dołuje jeszcze bardziej.
Myślę, że na deprechę nie ma idealnego lekarstwa. Każdy, kto jej doświadcza musi znależć swój indywidualny sposób na jej zabicie, (nie mylić z zapiciem :)), najlepiej w zarodku. Ja mam moje obrazki. Przelewam na płótno moje emocje. Z pod pędzla lub szpachelki wybiega "orgia" kolorów - zawsze. Choćby nie wiem jak czarne chmury nademną wisiały. Patrzę póżniej na moją pracę i chumor mi się poprawia. Ale każdy ma inaczej. Tęsknota czy zaglądanie wstecz do Raju Utraconego - napewno nie pomaga. A może właśnie praca? Nie robota, a praca. Zrobić coś intensywnie. Choć by to miało cały wekend trwać. Zbudować nowy "dom" dla królików albo kurnik. Odnowić starą komodę czy kredens, postawić w widocznym miejscu i podziwiać. Nie wiem. Coś kreatywnego w połączeniu z fizyczną, intensywną pracą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdenie i życzę powrotu do Szczęśliwości Tu i Teraz.
Oj, żeby to taqkie proste było, to sam bym sobie z tym problemem poradził.
UsuńMalowanie jest świetne, ale malować można tylko przy świetle dziennym. Gdy mam wolną chwilę, zimą jest już ciemno.
Ale coś w tym jest - praca fizyczna na pewno ma działanie terapeutyczne. Tylko nie mam żadnego pomysłu, co tu robić? Meble z płyty - do renowacji się nie nadają. Mieszkam w bloku, więc kurnik i królikarnia odpadają. Nawet głupiego karmnika nie mogę zrobić, bo Koleżanka Małżonka panicznie boi się ptaków!
Ale dziękuję z amiłe słowa. Zawsze po nich robi się lżej.
Przepraszam za "chumor". On mi się zbiegł z chmurami (: miał byc oczywiście humor. :)
OdpowiedzUsuńNit, przecież nie masz żadnej gwarancji, że gdybyś wybrał tę samą ścieżkę co ta osoba, też byłbyś szczęśliwy i spełniony.. Zawsze to co za miedzą jest lepsze, zieleńsze, ciekawsze a to za horyzontem- bardziej porywające i słońce lepiej grzeje a nie parzy. Niestety rzeczywistośc tego nie potwierdza. Przekonałam się poza tym, że osoby, które robią na nas wrażenie szczęśliwych, spełnionych, zadowolonych z życia i wręcz zazdrościmy im ich "ścieżki życiowej", tak głęboko, w środku wcale takie szczęśliwe nie są- bo każdy ma swego mola, który go gryzie. Miej to na uwadze , to deprecha Cię zacznie omijac- nawet w zimowe dni.
OdpowiedzUsuńWg prognoz amerykańskich, pod względem pogody ta zima ma byc całkiem łagodna.
Miłego, ;)
Widzisz, ta osoba zrealizowała MOJE marzenie. Nie wiem, czy byłbym szczęśliwy, gdybym też je zrealizował, ale na pewno nie ogarnęłoby mnie to cholerne uczucie żałości, że zamiast uparcie dążyć do wymarzonego celu, przehandlowałem zwoje zycie za ułudę bezpieczeństwa.
UsuńKażdy ma jakiegoś insekta. Ale nie każdy ma świadomość, że insekt złapał go w swoje żuwaczki i nie da się nich uwolnić.
Nitager - bardzo często mam tak jak widzę ,ze ktoś realizuje się w swoim jakimś wybranym kierunku i robi to z pasją a ja stoję z boku i serce mnie boli bo chciałabym a jakoś nie wychodzi..Złe decyzje ,lenistwo i takie tam różne. Nie potrafię szans wyłapać,które mi życie daje i nie potrafię realizować swoich marzeń i pragnień. I niejednokrotnie mam chandrę. Zrobiłam sobie lufcik - nie zazdroszczę tym innym ,którzy z powodzeniem realizują się w dziedzinie ,która i być może mnie by też pasowała..Ja wymyślam sobie nowe swoje pasje i mam nowe marzenia.I gdzieś tam swoje frustracje wypiszę ...Tym bardziej ,że ja akurat to już naprawdę nie mam żadnych perspektyw realnych no to chociaż pomarzę a być może niektóre marzenia zrealizuje...Być może :))
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tylko tym, którzy realizują MOJE marzenia - nie swoje. A to jest taka dziedzina zycia, której nie można nie kochać. I jeśli ona kocha to co robi, a ja wiem, że też bym to kochał, a potem wracam w sidła, których nienawidzę, to trudno mnie pocieszyć.
UsuńJeszcze kilka dni temu wydawało mi się, że wystarczy mi uwolnić się z tych sideł i będę szczęsliwy. Teraz wiem, że to nie wystarczy.
Po pierwsze- skoro utracony, to nawet jeśli to był raj, nic Ci po tym jak będziesz się zadręczał. Co było , a nie jest...itp.
OdpowiedzUsuńPo drugie- uśmiechnięta twarz wcale nie znaczy wiecznego zadowolenia, ale skoro wiecznie uśmiechnięta, to staje się podejrzana.
Po trzecie, po piąte i po dziesiąte - inni mają po prostu inaczej, jedni gorzej, inni lepiej , co dla nich dobre, wcale nie musi być dobre dla Ciebie.
Chandra- nie ma lekarstwa na nią, trzeba przejść, przeleżeć podobnie jak grypę. Nic nie uodparnia.
Co ty tak narzekasz? Masz przecież pasje. Nieźle mieszasz i pewnie nieźle smakuje.:)
Przepis na polepszacz nastroju znam i nawet próbowałam zażyć. Z łatwością wszedł/nawet bez popitki,ale jeszcze szybciej wyszedł...i długo żadna popitka nie była mi potrzebna. Chyba jestem uczulona na miód :)Ha.
To się widzi i czuje. Człowiek szczęśliwy może mieć minę poważną, a nawet zadumaną - ale czuje się, że JEST szczęśliwy, A czy to byłoby dobre dla mnie? Kiedyś, dawno temu, nie wyobrażałem sobie życia innego, niż właśnie takie, którym żyła ta osoba. Los chciał inaczej. Pogodziłem się z tym, choć nie bez walki i łatwo mi to nie przyszło. A teraz zobaczyłem na własne oczy kogoś, kto wygrał, wyrósł i jest tym, kim ja zawsze chciałem być. No, prawie zawsze - bo dopiero od piątego roku życia.
UsuńAle ktoś, kto nie czuje się szczęśliwym, wcale nie musi być nieszczęśliwy. Sądzę,że dołowanie potrzebne jest nam w życiu, żeby mieć punkt odniesienia, kiedy już się wygrzebiesz z tego dołka, bo się wygrzebiesz, prawda?, docenisz,że to co masz wcale nie jest takie złe, jest po prostu Twoje. A ja lubię jesienne klimaty, człowiek wtedy może się poużalać, do woli i nikogo to nie dziwi, sorry, taki mamy klimat. Ha.
UsuńA i jeszcze jedno. Jednym deprecha mija po pięćdziesiątce, innym potrzebna jest setka.
UsuńPrzecież wiem, że kiedyś z tego wyjdę. To tylko chwilami jest trudne do zniesienia. Człowiek czuje taką przytlaczającą siłę, następującą mu na klatkę piersiową... Ale trwa to krótko. Ot, częściej jest człowiek zamyślony, trudniej mu się skupić nad książką, czy nad ty, co w danej chwili robi...
UsuńA alkohol w takiej sytuacji to najgorsze możliwe wyjście. Pomaga na chwilę, ale potem potęguje to uczucie. To kolejna pułapka. Pić moga ludzie zdrowi - chorzy niech się tego wystrzegają.
Tylko usiąść i zapłakać.
OdpowiedzUsuńCholera, a ja już siedzę
Pozdrawiam
Nie, tak nie można, bo już na pewno się z tego nie wyjdzie. To jest jak owadożerny kwiat - dopóki owad łazi po obrzeżach, ma szansę. Gdy da się wciągnąć - przepadł.
UsuńJa (jak wiele bab) mogłabym się dołować tym, że zawsze jakaś będzie ode mnie zgrabniejsza, piękniejsza, z większym cycem czy dłuższymi nogami. No ale po co? Nic na to nie poradzę. Ktoś spróbował, zawalczył i wygrał bądź boleśnie się sparzył. Ktoś inny nie spróbował i nie zyskał ani nie stracił. Życie. Trzeba deprechę przeczekać albo utopić ją w suchych liściach. Też nie lubię jesieni, bo wiem, że za nią nadciąga zimno, ciemno i paskudnie. Ale po co dołować się rzeczami, na które nie mamy kompletnie żadnego wpływu?
OdpowiedzUsuńWiem, banalne.
Po co? A po co wieje wiatr? Po co są trzęsienia ziemi? Po co powstają nowotwory?
UsuńPo prostu, to się dzieje. I NA TO nie mamy wpływu. Myślisz, że dołuję się, bo to lubię? To się dzieje bez mojego udziału. Po prostu dopada i jakkolwiek człowiek próbuje się od tego opędzić, nic mu nie pomaga.
Rozumiem. Ja swojego marzenia już nie zrealizuję, próbowałam namówić całe życie nie wyszło a teraz już za późno nie te lata. Tak się ułożyło tak ma być, rezygnacja i cieszę się tym co mam, co osiągnęłam, swoja pracą i wielkim wysiłkiem. dziś nawet zima mnie cieszy a marzenie odpłynęło do innych, inni potrafią je zrealizować i będą szczęśliwi ja może w tym zrealizowanym marzeniu, tylko sobie wyobrażam że byłabym szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńWiesz co sięgnęłam po naleweczkę na zdrowie. :))
A tym młody jeszcze jesteś nie rezygnuj, jeśli masz wsparcie choćby malutkie ze strony piękniejszej swej połówki, nie rezygnuj może a nuż będzie tak że marzenie się spełni niespodziewanie.
Nie spełni się. W moim przypadku też już o wiele za późno. Nie jestem już taki młody - a to marzenie trzeba zacząć realizować, kiedy jest się bardzo młodym - innej drogi nie ma. Chyba, że jest się bardzo, ale to bardzo bogatym, co mi nie grozi.
UsuńJa już raz pogodziłem się z porażką i żyłem wiele lat, będąc szczęśliwy. Po prostu, jak zobaczyłem swoje marzenie, stojące obok mnie, na wyciągnięcie ręki, a jednak zupełnie niedostępne, to pogrzebane już, zdawało się, uczucie straty nagle odżyło.
wiem, że taki nastrój nie przychodzi, bo się chce, dopada człowieka bez ostrzeżenia ...
OdpowiedzUsuńchodź, przytul się, wyżal, może choć troszkę lepiej Ci będzie ... :)
Ile można się wyżalać? Przecież takie użalanie się nad sobą to gorsze niż krakanie gawronów!
UsuńOwiń się kocykiem, popijaj swoje naleweczki, planuj nastepny urlop albo spotkanie, idź do solarium, w weekend wystawiaj sie do słonca, łykaj witaminy, nie myśl o tej decyzji, której żałujesz, tylko o tych, które były słuszne i coś Ci dobrego przyniosły, a przede wszystkim nie myśl o tej pani, która Cię tak "w oczy kole"!!!! Uszy do góry!!!
OdpowiedzUsuń