Czasami na tych łamach wspominam swoich blogowych przyjaciół, którzy już odeszli. Zwykle robię to w rocznicę ich śmierci.
Maria-Dora zmarła gdzieś na początku zeszłego roku. Nie wiem, kiedy. Chciałbym i jej napisać rocznicową notkę, ale nie wiem, kiedy ta rocznica przypada. Maria tak chroniła swoją prywatność, że nie mam nawet kogo spytać. Nie utrzymywała kontaktów pozablogowych. Nie mieszała świata wirtu i realnego.
Właśnie dziś wpadłem na pomysł, aby samemu sobie ustalić tę datę. Czy to ważne, kiedy? Ważne, by pamiętać i wspominać. Skoro nasze kontakty były czysto wirtualne, nie mające wiele ze światem realnym, być może nie miałaby nic przeciwko temu, aby tę bolesną datę wziąć sobie z Księżyca?
Tylko kiedy?
Przypomina mi pewien film, o niemieckim jeńcu, który uciekł z radzieckiego łagru, położonego daleko na Syberii. „Jeniec. Tak daleko jak nogi poniosą” – taki zdaje się był polski tytuł. Film obfituje w wiele wzruszających scen. Chwilami człowiek zapomina, że główny bohater to przecież niemiecki oficer, którego nikt na te ziemie nie zapraszał, a który przyjechał tu zabijać, palić i mordować… Wtedy, gdy ukazuje ludzką twarz, staje się po prostu nieszczęśliwym człowiekiem, budzącym współczucie. Doskonale rozumie to inny bohater – polski Żyd, zamieszkały na południu Związku Radzieckiego. Ten, który ma największe prawo, aby go nienawidzić.
Jedna ze scen szczególnie utknęła mi w pamięci. Obozowy lekarz, również jeniec, oddaje głównemu bohaterowi cały sprzęt, potrzebny do ucieczki. Sam rezygnuje z tych planów, gdy zdaje sobie sprawę, że jest chory na nowotwór i nie zostało mu dość czasu. Prosi jednak, by Klemens, jeśli mu się uda, odwiedził jego żonę i powiedział jej o jego śmierci. Prosił go przy tym, aby zmienił jego historię. Niech żona myśli, że umarł wiosną, kiedy cała przyroda budzi się do życia. Niech wtedy, w najpiękniejszej porze roku, pomyśli o nim. Może wtedy nie będzie to dla niej tak bolesne…
Postanowiłem zrobić tak samo. Niech tak będzie, że Maria zmarła wiosną. Nie wiem, kiedy odeszła prawdziwa osoba – moja blogowa przyjaciółka opuściła mnie pod koniec marca, kiedy słońce już zaczyna grzać, na gałęziach pojawiają się pąki, a śnieg znika i świat z białego staje się zielony.
Nie napisałem dla niej pierwszej notki. Napiszę więc drugą.
Maria-Dora zmarła gdzieś na początku zeszłego roku. Nie wiem, kiedy. Chciałbym i jej napisać rocznicową notkę, ale nie wiem, kiedy ta rocznica przypada. Maria tak chroniła swoją prywatność, że nie mam nawet kogo spytać. Nie utrzymywała kontaktów pozablogowych. Nie mieszała świata wirtu i realnego.
Właśnie dziś wpadłem na pomysł, aby samemu sobie ustalić tę datę. Czy to ważne, kiedy? Ważne, by pamiętać i wspominać. Skoro nasze kontakty były czysto wirtualne, nie mające wiele ze światem realnym, być może nie miałaby nic przeciwko temu, aby tę bolesną datę wziąć sobie z Księżyca?
Tylko kiedy?
Przypomina mi pewien film, o niemieckim jeńcu, który uciekł z radzieckiego łagru, położonego daleko na Syberii. „Jeniec. Tak daleko jak nogi poniosą” – taki zdaje się był polski tytuł. Film obfituje w wiele wzruszających scen. Chwilami człowiek zapomina, że główny bohater to przecież niemiecki oficer, którego nikt na te ziemie nie zapraszał, a który przyjechał tu zabijać, palić i mordować… Wtedy, gdy ukazuje ludzką twarz, staje się po prostu nieszczęśliwym człowiekiem, budzącym współczucie. Doskonale rozumie to inny bohater – polski Żyd, zamieszkały na południu Związku Radzieckiego. Ten, który ma największe prawo, aby go nienawidzić.
Jedna ze scen szczególnie utknęła mi w pamięci. Obozowy lekarz, również jeniec, oddaje głównemu bohaterowi cały sprzęt, potrzebny do ucieczki. Sam rezygnuje z tych planów, gdy zdaje sobie sprawę, że jest chory na nowotwór i nie zostało mu dość czasu. Prosi jednak, by Klemens, jeśli mu się uda, odwiedził jego żonę i powiedział jej o jego śmierci. Prosił go przy tym, aby zmienił jego historię. Niech żona myśli, że umarł wiosną, kiedy cała przyroda budzi się do życia. Niech wtedy, w najpiękniejszej porze roku, pomyśli o nim. Może wtedy nie będzie to dla niej tak bolesne…
Postanowiłem zrobić tak samo. Niech tak będzie, że Maria zmarła wiosną. Nie wiem, kiedy odeszła prawdziwa osoba – moja blogowa przyjaciółka opuściła mnie pod koniec marca, kiedy słońce już zaczyna grzać, na gałęziach pojawiają się pąki, a śnieg znika i świat z białego staje się zielony.
Nie napisałem dla niej pierwszej notki. Napiszę więc drugą.
To od Marii - Dory zaczęła się moja przygoda z blogami. To u niej znalazłam Ciebie i wielu innych ., których czytam,r,czasem komentuje,niektórzy komentują mnie. Gdy Maria żyła , przegląd blogów zaczynałam od Niej. Dziwiłam się, że tak jakoś bez echa przeszła wiadomość o jej śmierci..Czasem mam wrażenie,że nikt z tych którzy ja czytali jakoś o niej nie pamiętają...Oprócz Ciebie oczywiście
OdpowiedzUsuńBo nikt z nas nie wiedział, że zmarła. Maria nie informowała nikogo z rodziny, że pisze blog i nikogo nie upowazniła do ujawnienia informacji o swojej śmierci. Odeszła, a my wciąż czekaliśmy na jej powrót. Ja sam dowiedziałem się o tym dopiero w maju. A podobno zmarła na początku roku. Podobno - bo pewności nie mam.
UsuńTwoja notka sprawia, że żałuję, iż nie poznałam Marii-Dory. Wiosna to piękna pora roku - niosąca nadzieję.
OdpowiedzUsuńTo była specyficzna postać. Trzeba było ja naprawdę dobrze poznać, aby ją polubić. Na tyle dobrze, na ile ona sama pozwoliła. To była osobowość nietuzinkowa. Brakuje mi jej.
UsuńBlog Marii-Dory był jedynym blogiem poruszającym tematykę polityki, jaki czytałam. Potrafiła mnie tym zainteresować. Oczywiście, pisała nie tylko o tym. Dziś mogę jedynie żałować, że nie poznałam jej lepiej...
OdpowiedzUsuńPotrafiła zainteresować, prawda? Nic dziwnego, że teraz polityka nie interesuje mnie już ani trochę.
Usuńto nie tylko data, to odejście konkretnej osoby, którą ja osobiście lubiłam. odwiedzałam ja często, pod innym nickiem komentpwałam. a gwoli ścisłości. maria dora odeszła w maju....wiosną....2013 roku.
OdpowiedzUsuńMówiąc o dacie, miałem na myśli, że wspominac można zawsze, nie tylko w rocznicę. Rocznica to tylko data.
UsuńW maju ukazała się wiadomość o jej śmierci - sam ją napisałem - bo dopiero w maju się o tym dowiedziałem.
Podobno zmarła na początku roku.
Nigdy nie zapomnę oburzenia Marii, gdy pochwaliłem inicjatywę harcerzy pakujących przy kasach zakupy w marketach, aby zarobić na wakacje. Moim zadaniem uczyli się pracy, zaradności, odpowiedzialności. Dla niej był to oburzający przykład neoliberalnej i kapitalistycznej degeneracji - powinniśmy płacić wysokie podatki, aby młodzież mogła mieć wszystko bez pracy i za darmo.
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie byliśmy politycznymi przeciwnikami, ale brakuje mi atmosfery tych dyskusji.
Chwilami odnosiłem wrażenie, że Maria-Dora i jej sztywne, lewicowe zasady, to postać sztucznie stworzona na potrzeby bloga. Wydawało mi się niemożliwe, że lewicowe ideały są dla niej ważniejsze od zdrowego rozsądku. Tobie sam mogę się wydawać lewakiem, ale dla niej byłem zgniłym liberałem. A jednak dialog między nami był możliwy, pomimo diametralnie różnych poglądów.
UsuńKilku blogerów zerwało ze mną kontakty, ponieważ moje poglady im nie nie odpowiadały. W przypadku Marii było inaczej - można było się z nią różnić we wszystkim, ale zawsze dąło sie z niią dyskutować.
Pamiętam ten wzruszający film.
OdpowiedzUsuńNiechaj więc będzie wiosna
Pozdrawiam
Oglądałem go wiele razy. I wiesz, co było dla mnie najbardziej budującą sceną? Kiedy na moście granicznym dopada go Kamieniew, a następnie, po chwili tryumfu, której nie umiał sobie odmówić, puszcza go wolno.
Usuńdokładnie tak... scena na moście... obaj ofiary swoich systemów, ale nadal jeszcze ludzcy...
UsuńDokładnie tak - data nie jest potrzebna, trzeba tylko pamiętać.
OdpowiedzUsuńTak właśnie pomyślałem - mam nie pisać notki tylko dlatego, że nie pamiętam daty? To przecież głupie!
UsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńFilm- oglądałam, wzruszający.
Twoje posty o osobach z bloga- także wzruszają. Znałam Marię Dorę tylko z innych blogów. Była lubiana.
Ciekawe, czy o mnie też tak ładnie kiedyś napiszesz? za jakieś 100 lat !
Pozdrawiam mile na udany tydzień :)
Za sto lat nie pozostanie ze mnie nawet pył. Myślę, że zrobi to ktoś inny. Ale na pewno ktoś to napisze. Wiem to.
UsuńDawno jej nie było, ale nawet nie zdawałam sobie sprawy, że odeszła na zawsze...
OdpowiedzUsuńFilm pamiętam, wyjątkowo wzruszający i te sceny ludzkie bardzo piękne.
Obejdę tę rocznicę razem z Tobą - wiosną.
Pozostaje ustalić datę Chciałbym, żeby to był 21. marca - początek wiosny.
Usuńniewiele mogę powiedzieć o Marii - Dorze, tylko się wirtualnie ocierałem o Nią... wspomnę tylko pewną anegdotę... otóż ktoś kiedyś napisał o Niej "czerwona Maria Dora"... jako, że nie trawię politpoprawnej nowomowy koserwatystów /każdej innej zresztą też/, pozwoliłem sobie na żart, zapytując /cytuję z pamięci/: "czy to znaczy, że Maria - Dora była Indianką?"... odpowiedzi nie otrzymałem, poczułem jedynie sporego focha z drugiej strony ekranu...
OdpowiedzUsuńpozdrawiać :)...
"Czerwona Maria-Dora" - no cóż, bardzo łagodne okreslenie, gdy porównamy je z innymi. Na co dzień musiała zbierać znacznie gorsze cięgi.
UsuńPozdrawiam