Dawno nie pisałem o polityce. Aż do niej zatęskniłem. Pozwolę sobie na krótką rozprawkę. Krótką, ale za to o polityce nie byle jakiej, bo międzynarodowej.
Napięcie między NATO i Rosją nie wzięło się znikąd. Po rozpadzie Układu Warszawskiego, Rosja została osamotniona, „zdradzona” przez byłych partnerów, które przeszły na stronę dotychczasowego wroga – tak przynajmniej widzą to Rosjanie. Militarne znaczenie Rosji znacznie osłabło, podczas gdy Pakt Północnoatlantycki się rozrósł. Równowaga w Europie, z punktu widzenia Rosji, została zachwiana. Wprawdzie Rosja jest jak niedźwiedź – silna, żywotna, uzbrojona w pazury i kły, a państwa NATO można jedynie przyrównać do wilków: wprawdzie szybkie i zwinne, ale pazurami nie imponują, są słabsze, a ich kły nie zdołają zbyt łatwo przebić się przez gęste futro na niedźwiedzim karku. Jest ich jednak dużo i działają w porozumieniu – w tym ich siła. Jeden wilk nie osadzi niedźwiedzia, ale wataha wilków to siła, przed którą trudno się obronić nawet niedźwiedziowi.
Aby przywrócić równowagę militarną, Rosja ma tylko dwa wyjścia.
Jedno jest trudne – wyścig zbrojeń. Ale do tego potrzeba prężnej gospodarki. Przemysł zbrojeniowy nie wytwarza bowiem zysku w skali kraju, przeciwnie, to jest wielka studnia, w której topi się miliardy. Gospodarki państw NATO zwykle są bardziej wydajne, a ich połączony potencjał nie do przecenienia.
Drugie wyjście jest łatwiejsze, ale ryzykowne: trzeba rozbić NATO.
Wbrew pozorom, nie jest to trudne. Jeśli Rosja zaatakuje jedno z państw Paktu, wybierając starannie takie, w którym zachodnie mocarstwa mają najmniej interesów i najmniej chęci umierania za tamtejszą stolicę, to się może udać. Jeśli zwyciężą partykularne interesy poszczególnych państw NATO, pakt po prostu się rozpadnie. Nagłe przebudzenie nie będzie radosne. Wszyscy ze zdziwieniem stwierdzą, że nie ma co liczyć na bratnią pomoc, trzeba sobie radzić samemu. Obietnice ładnie brzmią, ale gdy przychodzi co do czego, każdy zostaje sam. Po cóż więc tkwić w sojuszu, który do niczego nie służy? NATO zwyczajnie straci sens istnienia.
Jeśli Pakt przetrwa to pierwsze uderzenie, poświęcając zaatakowany kraj „w imię pokoju”, do wojny zewnętrznej dołączy wewnętrzna wojna wywiadów. Państwa członkowskie, zamiast uwagę skierować na zewnątrz, lwią część swoich wysiłków poświęcą na szpiegowanie przyjaciół. Nagle wzajemna współpraca przestaje być ważna. Przede wszystkim trzeba się zabezpieczyć przed sąsiadami, którzy dotąd deklarowali pomoc, a mogą, jak widać, bardzo szybko zmienić zdanie. Pakt powoli, ale nieodwołalnie się rozpada.
A każdy z wilków, pozostawiony sam sobie, musi niedźwiedziowi ustąpić.
I cała nadzieja w tym, że skoro ja do tego doszedłem, decydenci w państwach NATO doskonale zdają sobie z tego sprawę. I być może do tego nie dopuszczą.
Być może…
Napięcie między NATO i Rosją nie wzięło się znikąd. Po rozpadzie Układu Warszawskiego, Rosja została osamotniona, „zdradzona” przez byłych partnerów, które przeszły na stronę dotychczasowego wroga – tak przynajmniej widzą to Rosjanie. Militarne znaczenie Rosji znacznie osłabło, podczas gdy Pakt Północnoatlantycki się rozrósł. Równowaga w Europie, z punktu widzenia Rosji, została zachwiana. Wprawdzie Rosja jest jak niedźwiedź – silna, żywotna, uzbrojona w pazury i kły, a państwa NATO można jedynie przyrównać do wilków: wprawdzie szybkie i zwinne, ale pazurami nie imponują, są słabsze, a ich kły nie zdołają zbyt łatwo przebić się przez gęste futro na niedźwiedzim karku. Jest ich jednak dużo i działają w porozumieniu – w tym ich siła. Jeden wilk nie osadzi niedźwiedzia, ale wataha wilków to siła, przed którą trudno się obronić nawet niedźwiedziowi.
Aby przywrócić równowagę militarną, Rosja ma tylko dwa wyjścia.
Jedno jest trudne – wyścig zbrojeń. Ale do tego potrzeba prężnej gospodarki. Przemysł zbrojeniowy nie wytwarza bowiem zysku w skali kraju, przeciwnie, to jest wielka studnia, w której topi się miliardy. Gospodarki państw NATO zwykle są bardziej wydajne, a ich połączony potencjał nie do przecenienia.
Drugie wyjście jest łatwiejsze, ale ryzykowne: trzeba rozbić NATO.
Wbrew pozorom, nie jest to trudne. Jeśli Rosja zaatakuje jedno z państw Paktu, wybierając starannie takie, w którym zachodnie mocarstwa mają najmniej interesów i najmniej chęci umierania za tamtejszą stolicę, to się może udać. Jeśli zwyciężą partykularne interesy poszczególnych państw NATO, pakt po prostu się rozpadnie. Nagłe przebudzenie nie będzie radosne. Wszyscy ze zdziwieniem stwierdzą, że nie ma co liczyć na bratnią pomoc, trzeba sobie radzić samemu. Obietnice ładnie brzmią, ale gdy przychodzi co do czego, każdy zostaje sam. Po cóż więc tkwić w sojuszu, który do niczego nie służy? NATO zwyczajnie straci sens istnienia.
Jeśli Pakt przetrwa to pierwsze uderzenie, poświęcając zaatakowany kraj „w imię pokoju”, do wojny zewnętrznej dołączy wewnętrzna wojna wywiadów. Państwa członkowskie, zamiast uwagę skierować na zewnątrz, lwią część swoich wysiłków poświęcą na szpiegowanie przyjaciół. Nagle wzajemna współpraca przestaje być ważna. Przede wszystkim trzeba się zabezpieczyć przed sąsiadami, którzy dotąd deklarowali pomoc, a mogą, jak widać, bardzo szybko zmienić zdanie. Pakt powoli, ale nieodwołalnie się rozpada.
A każdy z wilków, pozostawiony sam sobie, musi niedźwiedziowi ustąpić.
I cała nadzieja w tym, że skoro ja do tego doszedłem, decydenci w państwach NATO doskonale zdają sobie z tego sprawę. I być może do tego nie dopuszczą.
Być może…
jako, że na polityce się nie znam, to się tylko przywitam i pożyczę Ci miłego dnia ... :)
OdpowiedzUsuńDobry zwyczaj: nie pożyczaj! ;)
Usuńha ha ha, nie musisz oddawać ... :)))))))
OdpowiedzUsuńMogłem pożyczyć stówę...
UsuńNauczona nas spać nerwowo nawet mając zawarte sojusze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie mam na to wpływu, a wątrobę mam tylko jedną...
UsuńTo takie niby proste i logiczne, a jakoś "na górze" mają problemy z dojściem do takich logiczności...
OdpowiedzUsuńNie wiemy tego. Oni też nam wszystkiego nie mówią.
Usuńanooo na razie wybrali Ukrainę... Wolę się nie zastanawiać, gdzie jeszcze zechcą "bronić swoich obywateli na terenie wrogiego kraju"...
OdpowiedzUsuńOstatnio jakiś ichniejszy oszołom zaczął domagać się części Kaliforni.
UsuńNapisałeś logicznie i prosto zrozumiale, patrząc z zewnątrz tak, ale siedząc w środku i mając mnóstwo do sprzedania i potrzebę dużej forsy nie da rady zauważyć czegoś tak oczywistego. Tak myślę. :)
OdpowiedzUsuńTylko na co komu pieniądze, jeśli nie będzie ich gdzie wydać? Przecież wojna zniszczy wszystko.
UsuńŻycie nauczyło mnie nie wykluczać żadnej możliwości rozwoju wydarzeń, ale rozpad NATO, zwłaszcza w obecnej sytuacji, uważam za mało prawdopodobny, podobnie jak pozostawienie któregoś z państw członkowskich na pastwę Rosji. Właśnie ze względu na to, że siła sojuszu tkwi w ilości. Właściwie moje największe obawy budzi to, że Putin przybliża Rosję do katastrofy ekonomicznej i w pewnym momencie może uznać wojnę za jedyny ratunek.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że politycy podzielają nasz punkt widzenia.
UsuńNa Europę Zachodnią nie liczyłbym. Głupi są w tym względzie i od czasów Iwana Kality i Iwana Groźnego niczego nie zrozumieli i nie nauczyli się. Wierzą w europeizację Rosji w duchu helleńsko-romańskim...Nie tylko za nas, nawet za siebie nie będą umierać - poprawność polityczna im nie pozwoli... Ale jednak jestem z 3 powodów optymistą .. 1. Nie dożyję zapewne katastrofy; 2. Chiny wbiją im wcześniej czy później nóż w plecy; 3.Poślizną się w końcu na własnym gów... . pardon - na skórce od własnego niewyhodowanego u siebie jabłka lub wyhodowanego na Syberii banana. Rozwali ich to, co rozwaliło III Rzeszę - gospodarka... Tamta była przecież przynajmniej sprawna i wydajna, ich --- "koń co jest, każdy wie"...
OdpowiedzUsuńNa razie dmą się - Mają Fuehrera Rass-Putina, mają Ribbentropa - Ławrowa, mają Goebbelsa - Żyrynowskiego, sądzę, że jakiś Himmler i Goering też się znajdzie... Ale więzienie w Monachium, gdzie wieszano "nadludzi" z Tysiącletniego III Reichu jeszcze stoi...
Zawsze uważałem, że gdyby Rosja zaatakowała, Przeszłaby przez całą Unię jak czołg. Żołnierze Unii odmówiliby walki "w takich warunkach", bo w bitwie nie ma przerw na kawę i lunch - a to jest niezgodne z prawami człowieka.
Usuń@Nitager...
Usuńcelna uwaga, pamiętam lotników niemieckich w Afganistanie, którzy swojego czasu odlecieli sobie na obiad w samym środku akcji...
https://www.youtube.com/watch?v=qiTtBXW9kDw
OdpowiedzUsuńWidziałem to już wcześniej. Ktoś już to reklamował.
UsuńCała nadzieja w tym,że być może się mylisz...Życie nauczyło mnie, nie odrzucać żadnych scenariuszy, nawet najbardziej absurdalnych. Z historycznego punktu widzenia, nie ma w Polsce pokolenia nieuwikłanego w wojnę, zatem nie dziwią rozważania o ewentualnej . My i sojusznicy? (Już raz nas wystawili, ale może o tym nie myślmy) politycznie jesteśmy zabezpieczeni, militarnie- w zasadzie także. Ale czy czuję się bezpiecznie?Nie bardzo, przerażają mnie prywatne interesy zrzeszonych ,zgromadzonych w związkach, uniach i paktach. Tak naprawdę do końca nie wiemy, jak może być. Wystarczy jeden nieodpowiedzialny, przyparty do muru, obojętnie czy kierowany względami ekonomicznymi, religijnymi czy tym,że się starzeje. To mnie przeraża...Ha.
OdpowiedzUsuńTyle tylko, że w 1939 roku Anglia podpisała z nami pakt właśnie po to, by wojna wybuchła. Chcieli w ten sposób skierować niemieckie uderzenie na wschód - ale to bardziej skomplikowane, raczej na dłuższy wywód.
UsuńOprócz potencjalnego ataku na słaby punkt NATO, aby rozbić solidarność, Rosjanie już obecnie techniką "kija i marchewki" pozyskują sobie nieoficjalnych sprzymierzeńców wewnątrz NATO - np. Węgry, Słowacja, Czechy.
OdpowiedzUsuńPolska powinna angażować się w umacnianie NATO i militarnej współpracy UE, ale nie możemy tym organizacjom całkowicie ufać. Niezbędna jest budowa własnej silnej armii i pozyskanie bilateralnych, realnych sojuszników.
W poprzedniej dyskusji zasugerowałeś, że może uważam Cię za lewaka. Lewacy w najmniejszym stopniu nie są zainteresowani obroną własnego państwa, a raczej spowodowaniem jego rozkładu...
Budowa własnej, silnej armii jest niezbędnym czynnikiem, ale nie dlatego, żeby miała nas bronić. Przed Rosją nas nie obroni. Ale silna armia jest argumentem dla naszych ewentualnych sojuszników - warto z nami trzymać, bo stanowimy liczącą się siłę.
UsuńCo do lewactwa - no cóż, ja mógłbym powiedzieć podobnie o prawej stronie. Też nie jest zainteresowana obroną państwa, bo najchętniej owinęłaby je w kolorowy papier ze wstążeczką i bez żadnej walki dała w prezencie Watykanowi w wieczne władanie. A w obu tych twierdzeniach jest tyle samo prawdy.
Muszę przyznać, że jest to niezwykle sensowna konstrukcja myślowa.
OdpowiedzUsuńOpowiadam się za jej słusznością. Nie trzeba wskazywać palcem, które z państw NATO jest najsłabszym ogniwem. Ach, to nasze niefortunne położenie geopolityczne...
Oj, moglibyśmy się zdziwić! Gdybyśmy nie byli po drodze - jak zawsze - to może wcale nie o nasze państwo by chodziło.
Usuńna wstępie zaznaczam, że słaby ze mnie politolog, więc nie pogniewam się, gdy ktoś mi wytknie, że piszę bzdury...
OdpowiedzUsuńdla mnie NATO to w 90% procentach US Army... armie innych krajów to takie tam agendy, mini filie, pozwalające zachować pozory niezależności, iluzję że państwa Europy mają coś do powiedzenia...
/tak było z dawnym Układem Warszawskim, w którym pomimo istnienia armii państw satelickich CCCP utrzymywało swoje garnizony... co prawda spełniały one także rolę niejako policyjną, ale analogia wydaje mi się co najmniej częściowo trafiona/...
czyli pytanie o przyszłość NATO sprowadza się do pytania o dalszą politykę USA... na ile Europa jest dla nich ważna, co w tej Europie jest dla nich blotką, którą można oddać na pożarcie, co atutem...
a czy polskie wojsko jest dla USA ważne?... być może są ważne jednostki specjalne /mające ponoć znakomitą opinię/, które są używane narzędziowo tu i tam, by oszczędzić życie żołnierzy amerykańskich /jakby nie było, obywateli USA/... reszta polskiej armii de facto nie istnieje... tak więc w przypadku hipotetycznej agresji Rosji /czy krypto agresji, jak na Ukrainę - sposoby prowadzenia wojny ewoluują/ na Polskę, nikt specjalnie nie będzie się kwapił, by za przysłowiowy "Gdańsk" umierać... jak zwykle zresztą...
pozdrawiać...
Już w 1945 roku Roosevelt pokazał, gdzie ma Europę i układ sił na starym kontynencie, więc to całkiem logiczna koncepcja.
UsuńZa Gdańsk nikt na Zachodzie nie ma ochoty umierać. Tylko że po Gdańsku może przyjść pora na Drezno, Berlin, Frankfurt, Luxembourg, Brukselę, a Paryża zdaje się nigdy w historii nie broniono.
Widzę jeszcze trzeci możliwy scenariusz... Oto w jakimś kolejnym "wielkim" kryzysie amerykańskim prezydentem zostaje ktoś, kto wraca do cyklicznie odradzających się tradycji ichniego izolacjonizmu (nota bene to Harding objął rządy jakieś 100 lat po Monroe'em, a stulecie objęcia rządów przez Hardinga mamy za parę lat) i na fali takich nastrojów obcina wydatki na zbrojenia, składki do ONZ i innych organizacji i wycofuje się z NATO...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Byłby to cios dla NATO, ale polityka izolacjonizmu w XXI wieku nie ma wielkiej racji bytu. Odległość w dzisiejszym świecie praktycznie nie istnieje, a przypadek WTC jasno pokazał, że można Ameryce zagrozić nawet bez broni. Izolacjonizm ciągnie za sobą całkowitą zmianę w gospodarce. Może i Amerykanie nie chcą umierać za Europę - ale liczyć potrafią.
UsuńTeż mam nadzieję, że tam u nich ktoś mysli i potrafi takie zagranie przewidzieć. wolałabym się pewnego dnia nie obudzic w kolejnej radzieckiej "republice".....
OdpowiedzUsuń