Dziwnym trafem, najpoważniejszymi kandydatami do tytułu sportowca 25-lecia byli sami narciarze.
Sportem nie interesuję się prawie w ogóle, więc być może nie powinienem zabierać głosu w tej sprawie. Tyle, że tu chodzi o coś więcej, nie tylko o sport. Chodzi o sportowca, który jednoznacznie kojarzy się z 25-leciem III RP.
Biegi narciarskie jakoś mnie nie interesują, stąd być może moja opinia jest krzywdząca dla naszej gwiazdy tej dyscypliny, Justyny Kowalczyk. Pamiętam jednak, że za moich młodych lat, chłopcy brali byle jakie kijki w ręce i ślizgali się po śniegu, a jeszcze lepiej po lodzie i każdy z nich nazywał się Józef Łuszczek. Justyna nadludzką pracą osiągnęła znacznie więcej i byłoby czarną niesprawiedliwością niedostrzeganie tego faktu. Ale choć istnieje wyraźna różnica między sukcesami w czasach PRL, a czasami dzisiejszymi, to jednak możliwe były one i dawniej. Justyna Kowalczyk, to niewątpliwie wielka postać, ale czy na pewno jest to sportowiec Wolnej Polski?
Adam Małysz to postać równie wielkiego formatu, co jego poprzedniczka. Przez tak wiele lat skakał równo, daleko, w pięknym stylu. Stawał na podium tak wiele razy, że gdy mu się to nie udało, Polacy byli srodze zawiedzeni. Sprawił, że mogliśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami – bo oznaczało to jedno: jesteśmy tej samej narodowości, co Mistrz, płynie w nas ta sama krew, nasze plemię go zrodziło. Skala sukcesów jest bardzo wysoka, ale czy w przeszłości nie zdarzały się Polakom sukcesy na tym polu? Pamiętacie takie nazwiska, jak Wojciech Fortuna, Stanisław Bobak, czy Piotr Fijas? Daleki jestem od pomniejszania sukcesów Adama Małysza, dla którego odczuwam nie tylko podziw, ale i ogromna sympatię – za to że będąc tak wielkim, był tak skromnym jednocześnie – ale, jak już wspomniałem wcześniej, tu nie chodzi tylko o sport, Tu chodzi o coś więcej.
Kamil Stoch zapowiada się na równie wielkiego zawodnika, jak Adam Małysz. Już teraz sięga po najwyższe laury. Zawdzięczamy mu wiele szczęśliwych chwil. Nasz kraj reprezentuje godnie, bez kompleksów niższości, tak właściwych wielu ludziom z mojego pokolenia, ale i bez cienia buty. Jest z pewnością sportowcem Nowej Ery. Tylko… No właśnie… Uwagi mam tu takie same, jak w przypadku Adama Małysza.
O co mi chodzi? Czego się czepiam? Niczego specjalnego. Po prostu ja nie szukam tylko wielkich sportowców. Ja szukam kogoś, kto nierozerwalnie łączy się z Wolną Polską, czyje sukcesy, albo chociaż udział w zawodach, byłyby niemożliwe bez niej.
I znalazłem. Jest ktoś taki. Nazywa się Robert Kubica.
Dlaczego on?
To była mniej więcej połowa lat osiemdziesiątych, gdy w ogóle polska telewizja pokazała wyścig Formuły 1. Wcześniej zdarzały się jakieś reportaże, jakieś migawki, jakieś urywki. Formuła 1 była sportem zza Żelaznej Kurtyny. Nas w żaden sposób ta dyscyplina nie dotyczyła. A jednak przez tę kurtynę docierały do nas jakieś plotki, wzmianki, poważniejsze wydarzenia. Kim był Niki Lauda, wiedział przecież każdy chłopak.
Miałem to szczęście, że w latach osiemdziesiątych udało mi się wyjechać na wakacje do NRD – do tych „dobrych Niemców”. Fale elektromagnetyczne maja tę właściwość, że docierają w wiele miejsc, zatem odbiór telewizji zachodnioniemieckiej nie stanowił problemu. I wtedy właśnie po raz pierwszy, przypadkiem obejrzałem wyścig Formuły 1. Nie powiem „na własne oczy”, bo to jednak była telewizja, ale widziałem prawdziwy wyścig, co do tej pory było dla mnie nieosiągalne.
Pamiętam dwa bolidy – biało-czerwonego McLarena i czerwone Ferrari, toczące walkę o pierwsze miejsce. Niki Lauda i Michele Alboreto. Walka prowadzona była do ostatnich metrów. Sam nie zdając sobie z tego sprawy, zacząłem kibicować. Komu? Laudzie, oczywiście - tego drugiego nazwiska wtedy nie znałem. Wygrał Alboreto.
Wtedy to Formuła 1 zainteresowała mnie naprawdę – niestety, w Polsce wciąż byłem skazany tylko na telewizyjne migawki. Więcej informacji można było znaleźć w „Motorze”, ale nie zastępowało to obserwowania zawodów na żywo.
A przyszedł ten czas. Komentował Włodzimierz Zientarski – wielki pasjonat i propagator sportów motorowych. Pierwsza relacja z wyścigu w Telewizji Polskiej. To było Grand Prix Monaco – widowisko raczej nudne, a jednak wciągnęło mnie całkowicie, bo było to coś innego, coś dotąd niedostępnego, coś z Kolorowego Zachodu. Pamiętam, wygrał Alain Prost. Wtedy też dostrzegłem czarny bolid z drużyny Lotusa, za kierownicą którego siedział Ayrton Senna.
Tak, tak właśnie było – Kolorowy Zachód, przeciwstawiony Szarej Polsce. Człowiek składa się nie tylko z rozsądku, ale i z emocji. To te kolory wywoływały emocje - tęsknotę za innym światem.
Tak, ulegał człowiek urokowi reklam, folderów, kolorowych pisemek. Ale przecież nie był wtedy jeszcze uodporniony na reklamę. Nie bombardowała go ona ze wszystkich stron. Czasem tylko ujrzał w TV krótką, siermiężną kreskówkę, jak UFO wylądowało na ziemi i zielone ludziki natychmiast skierowały się do budynku Totalizatora Sportowego – wszystko. Słynny prusakolep pojawił się dopiero później. Wyjrzał człowiek za okno – a tam szarość, szarość, szarość… Przygnębiająca, beznadziejna szarość…
Tenże Zientarski, już nieco później, w innym programie, pokazywał jakiś nowy model samochodu. Cała prezentacja jego możliwości. Gdy reportaż się skończył, prezenter wyraźnie posmutniał.
- Miało teraz być o częściach do „Malucha”, ale może darujmy sobie ten temat, to zbyt drastyczne przejście… - stwierdził.
To zdanie mówi wszystko. Przez chwilę czuliśmy się jak kierowcy świetnego, pięknego, nowego samochodu, a tu za chwilę brutalny powrót na ziemię, do szarej, peerelowskiej rzeczywistości. Nie, Polaku! Tak być nie będzie! Marzy ci się Ford, Renault, może nawet BMW? Nic z tego, wracaj na swoje podwórko. Tu masz „Malucha” na przedpłaty, na którego czekałeś trzy lata i ciesz się nim.
Później zaprzyjaźniłem się z kilkoma innymi pasjonatami samochodów. Wyścigi Formuły 1 były dla nas tym, czym dla innych rozgrywki ligowe. Śledziliśmy każdy. Pamiętam moment, w którym do naszego pokoju wpadł kolega z naprzeciwka.
- Oglądaliście wyścig? – spytał zadyszany. – Bo ja nie mogłem… Kto wygrał?
- Prost! – odpowiedzieliśmy chórem.
Koledze brwi uciekły aż na podwyższające się z każdym rokiem czoło.
- A kto to jest? – wyjąkał.
Nasze brwi powędrowały niemal na potylice. Pyta o wyścig, znaczy interesuje się tym i nie wie, kto jest aktualnym pretendentem do tytułu mistrza świata?
- A o co ty pytasz? – rezolutnie zagaił jeden z nas.
- No, o Wyścig Pokoju!
Powietrze z nas uszło.
- A, to nie, nie wiemy!...
Tak było… Tak czy inaczej, Formuła 1, to był sport nie dla nas, nie z naszego świata, równie odległy i nieosiągalny jak Księżyc. Nie marzyłem o tym, że ujrzę w takim wyścigu Polaka. Nie marzyłem, bo zwyczajnie nie mieściło mi się to w głowie.
Was może to śmieszyć, ale pamiętnego, letniego dnia, w 2008 roku, miałem w oczach łzy wzruszenia. Na wyścigach Formuły 1, podczas dekoracji zwycięzców Grand Prix Kanady, zagrano Mazurka Dąbrowskiego! Dla mnie to była historyczna chwila.
I właśnie dlatego dla mnie to Robert Kubica jest najważniejszym sportowcem Wolnej Polski – za to , że zburzył Żelazną Kurtynę, którą dawno temu ktoś wybudował w mojej głowie.
Aż tak nigdy nie interesowałam się sportem (poza własnym), ale po prześledzeniu Twojego wywodu zgodzę się z nim.
OdpowiedzUsuńMyślę jednak, że każdy mimo wszystko będzie widział w roli sportowca Wolnej Polski swojego ulubionego sportowca, bo to jest sprawa serca i emocji po prostu! :)
pozdrowienia!
p.s. może kiedyś wybierzemy się rodzinnie postrzelać? :) Na Legię mam zawsze wstęp!
No, chyba nie do końca ulubionego.Kubica nie jest moim ulubionym. Nie znaczy to, że jest przeze mnie nielubiany - o nie! Po prostu - są lepsi od niego. Zresztą, lubi się kogoś nie tylko za sukcesy, ale też za to, jakim jest człowiekiem. Pierwszeństwo przyznałbym wtedy jego koledze z branży - Krzysztofowi Hołowczycowi, bo lubię skurczybyka za ten łobuzerski ognik w oczach.
UsuńDzięki za propozycję, Na Legię mam trochę daleko, ale nie nalezy mówić "nigdy" ;)
moi ulubieńcy to Agnieszka Rylik i Dariusz Michalczewski /już zawodniczo nieaktywni/, więc to nie jest tak do końca z tym wyborem... moim głównym kryterium jest jednak czas kariery, podczas której dany sportowiec jest wciąż na światowym topie, niepokonany, bez chwili porażki... stąd też mój wybór, jak napisałem poniżej...
Usuńinna sprawa, że boks ma swoją specyfikę, więc w sumie nie jestem pewien, czy taka kariera bez chwili słabości jest w tym sporcie możliwa...
Tylko Małysz... za skromność, sukcesy mimo rozpadających się skoczni, anarchicznego systemu szkolenia, początkowych porażek i za to, że "wychował" Stocha, Żyłę i innych.
OdpowiedzUsuńKubica? Kubica też... ale mniej.
Pozdrawiam gorąco
To jeszcze jeden powód, aby mu tego tytułu nie przyznawać. Skoro potrafił na rozpadających się skoczniach, to tym bardziej umiałby w czasach PRL.
UsuńGdyby chodziło tylko o wybór największego sportowca tego okresu, nie byłoby innego kandydata. Ale tu nie o to chodzi, a przynajmniej do końca o to.
A Kubica gdzie jeździł? Kubica jeździł na torze w Wyrazowie koło Częstochowy na kilku wyasfaltowanych zakręcikach. Byłem tam nie raz i mimo upływu lat naprawdę się nic tam nie zmieniło.
UsuńPorównać je można z tymi skoczniami w Malince (przed remontem - teraz tam są Puchary Świata), Szczyrku (igielit), Zakopane (fajnie wygląda).
To na tych skoczniach ćwiczą następcy. Za czasów Bobaka czy Fijasa nie myślałem nigdy, że do tego dojdzie.
Uwielbiam Kubicę za charakter, wolę walki, ale czy powstał chociaż jeden tor samochodowy w Polsce poprzez boom na F1? I nie powstanie.
W ogóle to kryteria tej zabawy są dosyć niejasne.
Bo sportowcem, który wybił się ponad PRL był Robert Korzeniowski. Była nim Otylia Jędrzejczak. Ja nie wiem czy za kryterium przyjąć profesjonalizm, medale olimpijskie, umiejętność poruszania emocjami ludzi.
Potraktujmy to jako zabawę i liczmy na to, że Stochów, Kowalczyków, Jędrzejczaków Kubic i Małyszów będzie tak dużo, że kłócić się będziemy komu przyznać palmę pierwszeństwa długimi godzinami.
Pozdrawiam
Jeden z moich przyjaciół też jeździł kiedyś na takich zapyziałych torach. Miał nawet osiągnięcia - w jednym sezonie zdobył wicemistrzostwo Polski. Tyle tylko, że na więcej liczyć nie mógł, bo to był PRL. W najlepszym razie mógł liczyć na występy w formule Easter. Dla przypomnienia - ścigały się tam bolidy, zmontowane wyłącznie z częsci, produkowanych seryjnie w państwach socjalistycznych. I nawet, gdyby wygrywał, nie mógłby liczyć na nic więcej - droga do F1 była zamknięta.
UsuńPewnie, że to tylko zabawa, a kryteria są tak subiektywne, że każda odpowiedź byłaby dobra. No, prawie każda - Szewińskiej bym raczej nie liczył... Dla mnie to ktoś nie tylko wielki, ale też ktoś, kto nigdy nie zostałby wielkim, gdyby PRL wciąż trwała.
Kurcze Nit, masz rację. Facet rozjechał tę brame, która oddzielała nas od 'innego świata'. I jeszcze jedno... nie tylko chłopcy znali nazwiska Laudy czy Senny.
OdpowiedzUsuńNo tak, ale nazwisko Senny pojawiło się troche później. Ja nie słyszałem o nim przed ową pamiętną relacją, którą i tak obejrzałem jedynie dlatego, że byłem chory i z nudów oglądałem telewizję. Potem tak, potem to nazwisko stało się legendarne, ale wtedy już mieliśmy dostęp do informacji. Potem już relacje z wyścigów odbywały się regularnie.
UsuńCo ciekawe, kiedyś oglądałem przedpotowy reportaż z Kroniki Filmowej. Oj, jak tam pomstowano na tę "pseudosportową, burżuazyjną imprezę"! A choćby o to, że gdy jeden z bolidów uderzył w bandę, żaden z zawodników sie nie zatrzymał, by mu pomóc. "Wyścig ważniejszy!" - grzmiał lektor. Tego, że zaraz podbiegły do niego odpowiednie służby, juz nie pokazano.
Wyścigami F1 interesuję się od kilkudziesięciu lat.
UsuńProst, Senna, Mansell i ich rywalizację śledziłem w sportowych gazetach. Wynikało to z tego, że NIE BYŁO TELEWIZJI, która by F1 pokazywała (to droga impreza).
Dopiero "po Kubicy" zdecydował się Polsat, ale miało to tylko i wyłącznie charakter komercyjny. Kiedy Kubica uległ wypadkowi przez kolejne dwa lata Polsat ciągnął F1 na Polsacie ogólnodostępnym, a teraz przeniósł to na Polsat Sport.
Ja teraz oglądam F1 na RTL.
Innymi słowy to względy komercyjne spowodowały to, że ludzie w Polsce zaczęli kojarzyć co to jest DRS lub Safety Car. Za kilka lat skazani na krótkie relacje w Wiadomościach znowu zapomną. Reguły komercji.
Na marginesie. Był jeden wypadek w F1 (bodaj w Belgii), gdzie kierowcy naprawdę się nie zatrzymywali, kiedy ich kolega płonął w samochodzie. Co gorsza, nie było również obsługi, by tego kierowcę uratować.
To nie było przyjemne.
Pozdrawiam
Przesadzasz - Dwójka pokazywała kiedyś wyścigi regularnie. Może nie każdy, ale jednak bardzo często. A potem to już był dostępny Eurosport i RTL, można było sobie wybierać. To jest widowisko na tyle medialne, że trzeba byc naprawdę zapalonym fanem, aby śledzić to w gazetach. Nawet jesli - to przedtem trzeba było sie tym zarazić - a nie sądzę, by wielu ludzi zaraziło się przez artykuł a gazecie. Ten sport był dla nas tak odległy, tak dalece egzotyczny, że mało kto się tym interesował.
UsuńTo zupełnie tak jak teraz.
UsuńI to pomimo internetu.
Pozdrrr
@Nitager,
OdpowiedzUsuńani nic na to nie mogę poradzić, ani nie chcę (bo dobrze mi z tym), że gdy pada zwrot "sportowiec wolnej Polski" to myślę "Adam Małysz". Bez żadnego uzasadniania, zastanawiania się "dlaczego", po prostu mam w głowie emocje, jakich mi dostarczał przez dekadę dominacji na skoczniach Świata.
Ważne: Nie brałem udziału w głosowaniu na "sportowca wolności", jak nie biorę udziału w innych tego typu zabawach. Nie potrafię powiedzieć "Iksiński" jest lepszy od "Igrekowskiego". Sam trenowałem pływanie, wiem jak ciężko jest w treningu każdemu, nie potrafię wybrać lepszego. Potrafię powiedzieć: "Jeden się przykłada do treningu, a drugi ma wszystko w dupie", jeśli widzę jak porównywane postaci trenują. Potrafię powiedzieć, że jeden walczy ambitnie, inny się poddaje. Jednak wybrać spośród tych, którym się chce, którzy dają z siebie wszystko? Nie, to nie moja bajka!
No, ktoś kto ma to wszystko w pompie, to raczej nie może liczyć na zwycięstwo w żadnym plebiscycie. Chyba, że potrafi kikka sezonów ciągnąc wyłącznie na reklamie, bez żadnych osiągnięć, ale nie znam takiego.
UsuńA mnie tez nie chodziło o wielkiego sportowca. Znaczy, nie tylko o wielkiego sportowca, ale tez o coś więcej. Zresztą, jak zapewne zauważyłeś, nie ogłaszałem tu konkursu - po prostu napisałem o sportowcu, który mnie kojarzy się z wolnością. I chyba w miarę jasno to uzasadniłem. Kazdy może przecież myśleć o czymś innym, każdemu może się to kojarzyć inaczej.
A że w plebiscycie nie brałeś udziału - ja też nie! ;)
Sportowiec, który najpełniej by się w polską wpisywał tradycję powinien fechtować jak co najmniej jak Pawłowski, a na koniu jeździć nie gorzej od Kowalczyka... Ale takiego nie ma i to jest najlepszy sportu upadku dowód...:((
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Mości Wachmistrzu, toż byli i tacy, jak Skrzypaszek, Peciak, czy Bajan, którzy w pięcioboju nowoczesnym w szranki stawali. A dyscyplina ta była odzwierciedleniem żołnierskiego znoju, wzorowana na zadaniach poslańca, meldunek niosącego. Musiał on konno, nieraz przez przeszkody wszelakie się przedzierać, walczyć nieraz mu przyszło - czy to szablą robić, czy do olstrów sięgać - a gdy konia pod nim ubito, pieszo biec musiał, nieraz i rzeki wpław przepływając. Widzisz tedy Wasze, że nie do końca duch w narodzie sam siebie wyzionął. :) Zdrowie przepijam!
Usuńcały ten plebiscyt był dla mnie pewnym zgrzytem w temacie nazwy, gdyż sama nazwa "Wolna Polska" jest dla mnie dyskusyjna... natomiast rzeczywiście można pospekulować na temat tego, czy sukcesy niektórych polskich sportowców byłyby możliwe w warunkach peerelu, czyli np. ograniczenia w wyjazdach lub monopol państwa jeśli chodzi o patronat nad sportem...
OdpowiedzUsuńzaś sam zrobiłem sobie taki prywatny plebiscyt opatrzony skromną, pozbawioną politycznych podtekstów nazwą "sportowiec ostatniego 25 lecia" i wyszedł mi Mariusz Pudzianowski... co prawda strongmański wielobój to dyscyplina nieolimpijska, ale wszechstronna i widowiskowa, zaś ilość sukcesów, które "Pudzian" osiągnął na najwyższym światowym szczeblu pozostając w szczycie formy przez wiele lat stawia go w tym moim "plebiscycie" najwyżej...
Też dobra kandydatura. W PRL nigdy nie słyszałem nawet o takiej dyscyplinie. Zresztą, chyba słusznie byłobby wyjśc poza dyscypliny olimpijskie. Tylko czy nie dojdziemy ta drogą do mistrzostw świata w pluciu na odległość?
Usuńniewykluczone z tym pluciem, skoro status sportu olimpijskiego ma kulanie kamiennego czajnika po lodzie /czyli inna wersja peerelowskiej gry "w gazdę", w którą jak pamiętam meneliki starszego pokolenia grywały monetami/... z drugiej strony, jakiś czas temu ów status próbowano odebrać zapasom... czyli wszystko już jest możliwe, nawet cymbergaj :)...
UsuńPrawdę mówiąc nie wiem dokładnie jakie były kryteria doboru kandydatów- na zdrowy rozum powinni to być ci, którzy albo urodzili się w owym 25 -leciu, albo byli jeszcze małymi dziećmi i dopiero zaczynali uprawiać sport. Dla mnie wszyscy sportowcy są godni podziwu, bo większość z nich musi poświęcić sportowi całe swe życie i to niezależnie od uprawianej dyscypliny.Nie da się "bawić w sport" - jeżeli chce się odnieść sukces to każda niemal godzina życia musi być mu podporządkowana. Większość dyscyplin zaczyna się trenować w wieku kilku lat.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Nie wiem, jakie były w oficjalnym plebiscycie, bo się tym nie interesowałem. Ale zorganizowałem sobie swój własny, prywatny, odbywający się pod kopułą indywidualnej czaszki - i taki wynik mi wyszedł, jaki wyszedł ;)
UsuńW czasach studenckich mieszkałem w pokoju ze sportowcem z kadry narodowej. Chłopak chwili wolnej nie miał. Wciąż treningi i treningi. Ani nie usiadł i piwa się z nami nie napił, ani na miasto nie miał czasu wyskoczyć. I mimo tych wyrzeczeń, wielkiej kariery nie zrobił.
Bo wyniki są wtedy gdy wielką pracę połączy sie z talentem w danej dziedzinie i do tego z odpowiednim charakterem i.....odrobiną szczęścia.
UsuńMiałabym ogromny problem ze wskazaniem takiej postaci...
OdpowiedzUsuńJa jakoś nie miałem - ale też nie znam przeciez wszystkich sportowców i nawet wszystkich dyscyplin...
UsuńNa sporcie się nie znam, nie interesuje mnie ani trochę, ale przyznam, że przeczytałam cały post z dużym zaciekawieniem. Mądrego to i przyjemnie poczytać. Kilka nazwisk tylko kojarzę, małyszomania zawsze będzie mi się łączyć ze zwolnieniami z lekcji w liceum - wszyscy biegli oglądać skoki. Kubica też wielkie nazwisko - nawet dla takiego sportowego laika jak ja. Pamiętam też szał na Pudzianowskiego, który zdobywał tytuł za tytułem, aż nudne się to robiło :)))
OdpowiedzUsuń