Sorry, taki dzień…
Najpierw operacja matki. Siedzę jak na szpilkach. Telefon – mama. Zaraz ją biorą na salę. Kilka słów pocieszenia, dodania otuchy… Nie wiem, czy przekonująco to zabrzmiało, bowiem jeśli chodzi o zabiegi medyczne, wykraczające poza przyklejenie plastra, trudno w rodzinie o większego panikarza ode mnie.
Po południu czekała mnie wizyta u gastrologa. Nawet załatwiłem sobie z kierownictwem, że urwę się z pracy pół godziny wcześniej, żeby zdążyć. Niby nic takiego, ale wszelkie kontakty ze służbą zdrowia skutkują u mnie atakiem paniki. Nie dlatego, żebym jej nie ufał, ale dlatego, że zawsze boję się, ze coś mi wynajdą.
A potem telefon. Numer nieznany. „Dzień dobry, dzwonię z banku XXX. Mamy dla pana specjalną ofertę…”. Poczekałem aż słowotok minie i da się wtrącić słówko. Jestem w pracy i nie mam czasu na pogaduszki. Kiedy będę miał? Pod wieczór. No, około siedemnastej. Dobra, wyrok odwleczono.
Zacząłem pracować. Naprawdę pracować! Zdążyłem nawet zrozumieć, co robię – tak mnie wzięło! A tu znowu Slash się odzywa* i kieszeń w spodniach chce urwać. Następny telefon.
Numer nieznany. Pani przedstawia się jako pielęgniarka…
Pierwsza myśl – z matką coś nie tak!
Ale nie, chodzi o syna. Wstrzymałem oddech. Młodszy przewrócił się na lekcji wf i upadł nieszczęśliwie na rękę. Bardzo go boli. Czy mogę przyjechać? Czy mogę? Atak tornada by mnie nie zatrzymał! Kierownictwu wyjaśniłem w kilku oględnych słowach, gdzie w takiej sytuacji mam analizę wymiarową modułu – o dziwo, odniosło się do tego ze zrozumieniem. Dwie minuty później pędziłem już jak, wspomniany przeze mnie poprzednio Robert Kubica, po ulicach miasta, zazdroszcząc temu ostatniemu, że on nie musi stać na światłach, ani wlec się za ciężarówką, której nie da się wyprzedzić.
Dotarłem do szkoły. Kolega syna z klasy czekał na mnie przed wejściem i natychmiast zaprowadził mnie do gabinetu. A tam… Synek z ręką, obandażowaną na szynie, blada twarzą i smutkiem w oczach. Przecież za trzy tygodnie wakacje i wyjazd na obóz karate! A tu taka przygoda…
Najpierw do domu. Niejasno zdawałem sobie sprawę, że trzeba zabrać książeczkę zdrowia, choć nie byłem pewien. Potem, już na miejscu, skontaktowałem się z Koleżanką Małżonką, która w procedurach służby zdrowia jest w miarę biegła – w każdym razie, bardziej niż ja, choć nie jest to wielka sztuka.
Najpierw operacja matki. Siedzę jak na szpilkach. Telefon – mama. Zaraz ją biorą na salę. Kilka słów pocieszenia, dodania otuchy… Nie wiem, czy przekonująco to zabrzmiało, bowiem jeśli chodzi o zabiegi medyczne, wykraczające poza przyklejenie plastra, trudno w rodzinie o większego panikarza ode mnie.
Po południu czekała mnie wizyta u gastrologa. Nawet załatwiłem sobie z kierownictwem, że urwę się z pracy pół godziny wcześniej, żeby zdążyć. Niby nic takiego, ale wszelkie kontakty ze służbą zdrowia skutkują u mnie atakiem paniki. Nie dlatego, żebym jej nie ufał, ale dlatego, że zawsze boję się, ze coś mi wynajdą.
A potem telefon. Numer nieznany. „Dzień dobry, dzwonię z banku XXX. Mamy dla pana specjalną ofertę…”. Poczekałem aż słowotok minie i da się wtrącić słówko. Jestem w pracy i nie mam czasu na pogaduszki. Kiedy będę miał? Pod wieczór. No, około siedemnastej. Dobra, wyrok odwleczono.
Zacząłem pracować. Naprawdę pracować! Zdążyłem nawet zrozumieć, co robię – tak mnie wzięło! A tu znowu Slash się odzywa* i kieszeń w spodniach chce urwać. Następny telefon.
Numer nieznany. Pani przedstawia się jako pielęgniarka…
Pierwsza myśl – z matką coś nie tak!
Ale nie, chodzi o syna. Wstrzymałem oddech. Młodszy przewrócił się na lekcji wf i upadł nieszczęśliwie na rękę. Bardzo go boli. Czy mogę przyjechać? Czy mogę? Atak tornada by mnie nie zatrzymał! Kierownictwu wyjaśniłem w kilku oględnych słowach, gdzie w takiej sytuacji mam analizę wymiarową modułu – o dziwo, odniosło się do tego ze zrozumieniem. Dwie minuty później pędziłem już jak, wspomniany przeze mnie poprzednio Robert Kubica, po ulicach miasta, zazdroszcząc temu ostatniemu, że on nie musi stać na światłach, ani wlec się za ciężarówką, której nie da się wyprzedzić.
Dotarłem do szkoły. Kolega syna z klasy czekał na mnie przed wejściem i natychmiast zaprowadził mnie do gabinetu. A tam… Synek z ręką, obandażowaną na szynie, blada twarzą i smutkiem w oczach. Przecież za trzy tygodnie wakacje i wyjazd na obóz karate! A tu taka przygoda…
Najpierw do domu. Niejasno zdawałem sobie sprawę, że trzeba zabrać książeczkę zdrowia, choć nie byłem pewien. Potem, już na miejscu, skontaktowałem się z Koleżanką Małżonką, która w procedurach służby zdrowia jest w miarę biegła – w każdym razie, bardziej niż ja, choć nie jest to wielka sztuka.
Jazda pod urząd, gdzie Towarzyszka Życia, zwana dalej Mamą**, wpakowała się do samochodu i hajda na szpital. A potem to już normalnie – od okienka do okienka… W końcu trafiliśmy do chirurga, który wysłał nas na rentgen. No, ładnie! Teraz trzeba będzie czekać, aż zrobią zdjęcie i nie wiadomo jak długo to potrwa! Jeszcze kilka lat temu trwało to cały dzień. Ale nie doceniłem postępów w służbie zdrowia. Na rentgenie krótka rejestracja, po chwili synek wchodzi do gabinetu, a po trzech minutach z niego wychodzi i mówi, że już po. My po sobie i czym przędzej popędziliśmy z powrotem do chirurga…
A tam smutna prawda. Niestety, złamanie!
Gips, temblak i o pomarańczowym pasie na razie sobie może synek tylko pomarzyć…
Przyznam Wam się, że gdzieś mam ten pas, obóz i inne tego typu rzeczy. Ręka złamana jest w łokciu – oby nic złego z tego nie wynikło!
Wieczorem, gdy już dotarliśmy do domu, przypomniało mi się o gastrologu… Cóż, pewnie bardzo za mną tęsknił.
Telefonu z banku na szczęście nie słyszałem. W szpitalu zawsze wyciszam telefon.
A tam smutna prawda. Niestety, złamanie!
Gips, temblak i o pomarańczowym pasie na razie sobie może synek tylko pomarzyć…
Przyznam Wam się, że gdzieś mam ten pas, obóz i inne tego typu rzeczy. Ręka złamana jest w łokciu – oby nic złego z tego nie wynikło!
Wieczorem, gdy już dotarliśmy do domu, przypomniało mi się o gastrologu… Cóż, pewnie bardzo za mną tęsknił.
Telefonu z banku na szczęście nie słyszałem. W szpitalu zawsze wyciszam telefon.
To była środa. Co to będzie w piątek trzynastego?
* Wspominałem, że mam go ustawionego jako dzwonek domyślny? Niestety, to jedyny dźwięk, jaki jestem w stanie usłyszeć w tym hałasie.
** Uznałem, że ta funkcja jest w tej chwili ważniejsza
łomatkojedyna, niezłą miałeś kumulację... Młodemu współczuję, ale musisz być dobrej myśli, że łokieć będzie ok ... :)
OdpowiedzUsuńi wiesz co?... ja myślę, że zły los miał, po prostu, falstart i w związku z tym, już się wyprztykał i w piątek nic ani Tobie, ani nikomu z Twoich bliskich już nie grozi ...
trzymaj się dzielnie Nit ...
Nie potrafię myśleć o tym spokojnie. To jest łokieć - tu się wszystko może zdarzyć. A jeśli nie będzie mógł zginać ręki normalnie? To już nie tylko good-bye karate, ale też good-bye gitaro, good-bye fortepianie, ale i może nawet good-bye, rowerze.
UsuńOby to się okazało zwykłym czarnowidztwem. Niestety, jest to nabyta cecha mojego charakteru - tak mi wpojono, że na wszystko mam patrzeć krytycznie i zawsze przewidywać najgorsze.
Nit, często mam tak samo, wymyślam czarne scenariusze z potem się (przeważnie..) pozytywnie rozczarowuję ... jeśli pozytywne rozczarowanie jest możliwe.... :)
UsuńŻycie...
OdpowiedzUsuńTakich telefonów i dni miałem mnóstwo.
Pielęgniarki ze szkoły dzwoniły w różnych sprawach. Zasłabnięcia, katary, bóle wszelkiego typu, ale na prześwietlaniu syna byłem raz. Naruszone wiązadła, nie odpuścił piłki i zblokowało.
Nie znoszę szpitali. Nie znoszę czekać na informacje. Nie lubię gadki telemarketerów, chociaż oni tylko wykonują swoją pracę.
A jaki będzie piątek trzynastego? zapewne spokojny i bez zdarzeń. Mnie, na przykład ilekroć jest ta data to mnie nic nie spotyka. Czternastego - tak! Dwunastego - tak! A w ten ponoć tak pechowy dzień - nic.
Życzę synowi powrotu do zdrowia - obóz trzeba odłożyć, ale będą kolejne. Mamie Twojej życzę zdrowia, a Tobie, żeby ten gastrolog niczego nie znalazł.
Swoją drogą - nie strasz - jesteśmy w podobnym wieku, a na chodzenie po szpitalach i specjalistach przechodzą ciarki po plecach...
Pozdrawiam gorąco
Na obóz pojedzie. Rozmawiałem z trenerem, zgadza się. Razem ustaliliśmy, że wprawdzie z ćwiczeń i innych sportów nici, ale niech przynajmniej z kolegami sobie pobędzie i klimat zmieni. Tak cieszył się na ten obóz, że żaden z nas nie miał sumienia mu tego zabraniać.
UsuńNo, chyba że jakieś komplikacje się w międzyczasie pojawią. Oby nie.
I dzięki za życzenia - mam nadzieję, że się spełnią wszystkie, co do joty.
Nienawidze takie dni - katastrofalne I przykre.
OdpowiedzUsuńMoze wyczerpala sie zla passa I nic zlego sie nie zdarzy ani 13tego ani pozniej?
Tego zycze - zdrowia dla Mamy, syna a dla Ciebie pogodnych dni.
Buddyjscy lamowie uczą, że wszelkie takie prztyczki w nos od losu należy przyjmować z pokorą i zrozumieniem, że w ten sposób wypala się człowiekowi zła karma. Mawiają, że lepiej w taki sposób, niż poprzez prawdziwe nieszczęście. Ponoć złej karmy ma człowiek tyle ile ma i może ona dojrzeć nagle - i wtedy spada na człowieka nieszczęście - albo stopniowo - i wtedy właśnie jest taki pechowy dzień, gdy nieprzyjemne wypadki zdarzają się kilka razy z rzędu, ale za to są do przeżycia. Czasem zastanawiam się, czy oni czasem nie mają racji.
UsuńDziękuję w imieniu syna i matki. Po mamę jadę do szpitala w sobotę, więc chyba wszystko dobrze.
Najstraszniejszy telefon w moim życiu? Starsza córka poszła na basen, a my z żoną siedzieliśmy w domu. Nagle ktoś zadzwonił i w słuchawce usłyszałem damski głos: "Ja z basenu. Proszę natychmiast przyjechać, bo stało się straszne nieszczęście". I ta nienormalna idiotka w tym momencie zwyczajnie się rozłączyła!
OdpowiedzUsuńZanim dojechaliśmy to były szczególnie przykre chwile w naszym życiu.
Córka żyje, tyle że tamtego dnia trafiła z basenu do szpitala.
Pozdrawiam
Narzekasz na idiotkę i słusznie. Ale przyznaj, że w emocjach człowiek tak się czasem zachowuje. Przecież sam teraz zrobiłeś coś podobnego. "Córka żyje" - ale też mnie uspokoiłeś, nie ma co! I teraz wyobrażam ją sobie na wózku, jako roślinkę. Napisz chociaż, jak się teraz czuje.
UsuńEch, nie chciałem nudzić innych szczegółami. W dodatku sądziłem, że doskonale hamuję emocje. To było prawie piętnaście lat temu. Córka zachłysnęła się wodą i lekko podtopiła. Wezwano karetkę pogotowia, która zabrała ją do szpitala. Wyszła następnego dnia bez żadnych podejrzeń medycznych. Jest zdrową młodą kobietą, a o tamtym zdarzeniu zapewne rzadko sobie przypomina. To tylko my mało w aucie zawału nie dostaliśmy, bo przecież nie wiedzieliśmy, co na nas czeka na tym basenie, a mogliśmy podejrzewać wszystko.
UsuńPozdrawiam
Nie wiem, jak długo jechałeś na ten basen, ale to było z pewnością najdłuższe 10/20/30/40 (niepotrzebne skreślić) minut w Twoim zyciu.
UsuńNitagerze - tylko spokój Cię uratuje. Dla mamy - zdrowia. Dla syna - cierpliwości. Na pocieszenie - też miałam złamaną rękę w łokciu, też mi przeszedł wymarzony obóz koło nosa (może tak miało być), ale ręka w pełni sprawna. Polecam druty do drapania pod gipsem ;)
OdpowiedzUsuńOraz nie martw się, będzie dobrze!
A w ogóle i szczególe, to ten tydzień był (i jeszcze jest) mocno pokopany. Na szczęście się kończy. Alleluja ;)
OdpowiedzUsuńFakt. Nie napisałem jeszcze o tym, co się w tym tygodniu działo w pracy, ale tez nie mam ochoty wracać do tamtych chwil. Dobrze, że już się skończył. Dzięki za miłe słowa.
UsuńGrzebiąc w czeluściach mocy stwierdzam, że limit stresu wyczerpałeś i jeżeli sam nie nakręcisz tego, który już masz, to żaden piątek trzynastego krzywdy Ci nie uczyni! Wiem, co mówię- nick zobowiązuje!
OdpowiedzUsuńDobry wybór z tym posłaniem syna na obóz- jeżeli mu zależy, to zwłaszcza w takich chwilach potrzebne mu wsparcie. Pamiętajmy, że w dzisiejszych czasach nie każdemu dziecku zależy (nieszczęsne pokolenie DD- Daj Darmo).
Masz samochód, to wiesz, że jeśli mu coś nie domaga, to kluczem jest znalezienie przyczyny. Jeżeli gdzieś niedomagasz, to na Twoim miejscu bym właśnie wolał, by mi to znaleźli. A wiem to jeszcze bardziej, niż to, co napisałem w pierwszym akapicie- mam taką wyczesaną kartę szpitalną, że książka telefoniczna Nowego Jorku jest przy niej ledwie podręczną książeczką do nabożeństwa.
Głowa do góry, powodzenia!
Bardzo mu zależy. To nie pierwszy tego typu obóz. Zresztą, zawsze ma to szczęście, że jedzie z bratem, więc nigdy nie jest sam. Bo nie pamiętam, czy o tym pisałem, ale obaj chłopcy uprawiają ten sport i obaj bardzo to lubią, w czym niemała zasługa przesympatycznego trenera.
UsuńA badań nie unikam - ale się boję. Mogę się bać, prawda? Taki ze mnie bohater - boję się, a pójdę!
I dzięki za słowa wsparcia - to dla mnie ważne.
O rany, to Synek się namęczył, a Wy nadenerwowaliście. Mam nadzieję, że wszystko wygoi się znakomicie, a na obóz będzie czas za rok, bo wcześniej to ryzyko.
OdpowiedzUsuńZdrowia dla Mamy!
O ile nic gorszego nie wyniknie, to syn na obóz pojedzie - tylko nie będzie brał udziału w zajęciach. Ale przynajmniej klimat zmieni, z kolegami pobędzie, na jakiś czas o sprżątaniu biurka zapomni itd.
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńOby, to był koniec przykrości dla Ciebie. Mam nadzieję, że w piątek 13- tego wszystko było dobrze?
Pozdrawiam serdecznie :)
No, nie do końca było dobrze, choć to tylko kłopoty zawodowe. Szykował się roboczy weekend, co było mi wybitnie nie na rękę, bo przeciez miałem mamę przywieźć ze szpitala. To dość daleko, około dwu godzin jazdy samochodem w jedną stronę. Na szczęście jakoś mi się udało, w ostatniej chwili, ale co się nerwów najadłem, to moje.
UsuńGips bym tylko wzmocnił jakimś gruntem szybkowiązącym i niech sobie chłopak ćwiczy...:) Ręczę, że wrychle nie będzie przeciw niemu odważnego w szranki stanąć:) Rzeknij no jednak, Nitagerku Miły, co z Panią Matką, bom się tak zmartwił, że mi się porterówka zaraz skończy...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
No, niestety, każdy wstrząs go boli, więc raczej nic z tego nie będzie. Ale przecież, skoro jest taka możliwość, żeby pojechał i w ćwiczeniach nie brął udziału, to niech jedzie.
UsuńPanią Matkę przywiozłem do domu w sobotę. Trochę obolała, jak to po operacji, ale poza tym wszystko dobrze. A Wasze przynajmniej porterówki użyłeś sobie jak się patrzy ;)
Dlaczego piatek 13 to pechowe polaczenie? Oto fragment mojego wpisu z listopada 2009.
OdpowiedzUsuń"Jest rok 1307. W piątek, 13 października, królewscy żołnierze wkraczają o jednej porze do siedzib zakonników-rycerzy i aresztują zdecydowaną ich większość, łącznie z najwyższymi dostojnikami Zakonu. Są oni oskarżeni o herezję, sodomię, czary i spiskowanie z Saracenenami. Kilkuletni proces przeplatany torturami kończy się wyrokami skazującymi. 54 najwyżej stojących w chierachii Zakonu dostojników z Wielkim Mistrzem, Jakubem de Molay na czele kończy życie na stosie, a setki giną w innych okolicznościach w całej Europie. Zakon nie podniósł się więcej od tych zmasowanych, paneuropejskich działań i praktycznie przestał istnieć, tym bardziej, że większość z 1000 Braci Zakonnych straciła życie, a ci, którzy przeżyli, byli rozproszeni po całym kontynencie. Trudno znaleźć lepsze wytłumaczenie dla złej sławy spotkania piątku z trzynastym dniem miesiąca. Dla tej organizacji na pewno piątek 13 października 1307 roku był najbardziej pechowym dniem w dziejach jej istnienia."
Link do tamtego wpisu
http://jalothian.bloog.pl/id,5149372,title,Piatek-13,index.html
Pozdrawiam
Lothian
Chodzi rzecz jasna o Zakon Templariuszy i krola Francji Filipa IV Pieknego,ktory wspoldzialal reka w reke z papiezem.
UsuńLothian
Nie wiedziałem, że stąd się to wzięło, ale tę historię przeżywałem juz jako nastolatek. Cóż, wtedy komputerów nie było, a w TV dwa programy, niespecjalnie ciekawe. Toteż czytało się sporo powieści. A że Druona zacząłem czytywać bardzo wcześnie, to i te imiona, jak Jakub de Molay, Filip Piękny, Ludwik de Valois, czy Wilhelm de Nogaret nie sa mi obce - raczej jakbym spotkał starych znajomych. Pisałem kiedyś na starym blogu o zamku Gaillard - też powiew wspomnień z wczesnej młodości.
UsuńPozdrawiam
Do takiego dnia nawet i trzynastki pechowej nie trzeba, żeby nastresował i napsuł nerwów. Trzymam mocno kciuki, żeby wszystko dobrze się zakończyło.
OdpowiedzUsuńTendencja wzrostowa, więc chyba będzie dobrze. Jak zauważyłaś, nie użyłem i nie użyję w tym przypadku wyrażenia "krzywa rośnie"!
UsuńNie mam nic do trzynastego, bo urodziłam się właśnie 13 (to był wtorek) i co zabawniejsze znam kilka osób też urodzonych tego dnia.Tu raczej zadziałało prawo serii, bo zmartwienia zawsze chodzą stadami.Młody ma niestety przechlapany ten obóz, no ale chyba będzie mógł pojechać, bo przecież od świtu do nocy nie będą tylko i wyłącznie uprawiać karate. Trzeba tylko dopilnować by przestrzegał wszelkich zaleceń w trakcie i po zdjęciu gipsu. A Twej Mamie życzę zdrowia i tego, by Jej syn przestał panikować na dzwięk słów: lekarz, szpital,zabieg, operacja, krwotok itp. To część naszej egzystencji i czas się trochę oswoić z tymi rzeczami, zwłaszcza gdy w domu masie dwóch chłopaków.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Najczęściej tak jest, że jak coś jest nie tak, to nie jest to tylko jedna rzecz....
OdpowiedzUsuńSyn jest młody, wszystko mu sie dobrze zrośnie, nie martw się z góry, bo to niezdrowo.
Trzymaj się, posyłam ciepłe mysli :)