Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 22 marca 2013

O zakupach

     Jak twierdzą amerykańscy naukowcy, którzy mniej więcej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zeszłego wieku zajęli miejsce radzieckich uczonych, osobnik rodzaju męskiego jak ognia boi się wszelkich zakupów. No, chyba, że odbywają się w salonie samochodowym. Szczególną panikę wzbudzają w nim zakupy, w których przewidziana jest procedura przymierzania. Przy czym, trzęsie się jak galareta zarówno wtedy, gdy sam ma wziąć udział w tej procedurze, jak i wtedy, gdy oddaje się jej wyłącznie osoba mu towarzysząca – na przykład, Koleżanka Małżonka. W pierwszym przypadku wyjaśnienia są zbędne - facet wie, kobieta i tak nigdy nie pojmie. W drugim chodzi o stratę czasu, który można było spędzić bardziej produktywnie, na przykład na obejrzeniu meczu, poczytaniu książki, pograniu w jakąś strzelankę, czy  pogrzebaniu w samochodzie. Tymczasem, trzeba stać w miejscu jak uschnięte drzewo, licząc upływające godziny, w dodatku w miejscu bardzo mało interesującym, gdzie dookoła same kolorowe ciuchy i ani jednego narzędzia. I trzeba cierpliwie, bądź niecierpliwie czekać, aż Towarzyszka Życia sprawdzi, jak leży na niej mniej więcej połowa zawartości wszystkich wieszaków. Jak to śpiewała kiedyś Irena Santor, tych lat nie odda nikt!

     Ale bywa, że trzeba…

     Jesienią Koleżanka Małżonka zagnała mnie do sklepu, żebym kupił sobie zimowe buty. Próbowałem się wykręcać, twierdząc, że „zimy na pewno nie będzie, a jeśli już będzie, to mam jeszcze te zeszłoroczne”. Jakoś nie dała się przekonać. Moje stare zimowe buty rzeczywiście nie były szczytem marzeń przeciętnego kloszarda. Podeszwy, wskutek nieprzewidzianego przez producenta sposobu ściągania obuwia, zaczęły odłazić i musiałem je sobie przyszyć. Przy czym naprawa miała charakter wyłącznie praktyczny – miała na celu przywrócenie funkcjonalności naprawianego przedmiotu, z całkowitym pominięciem aspektów estetycznych, co Koleżankę Małżonkę doprowadzało do białej gorączki. Ojej, no zeszyłem dratwą, jak umiałem! I potem jeszcze zapastowałem tę dratwę, żeby tak nie świeciła, ale i tak była widoczna. Na to, by naprawić pozarywane podeszwy, nie znalazłem sposobu.

     Nie wiem, kto wymyślił te głupie, puste w środku podpiętki. Podeszwa buta nie jest pełna w środku, lecz ma konstrukcję żebrowaną. Pozwala to zaoszczędzić na tworzywie, niewątpliwie ma wpływ na masę i cenę buta, ale w moim przypadku zupełnie się nie sprawdza. Wszystkie pięty zawsze mam pozarywane, a żeberka w podeszwie pogięte, pokruszone i porozrywane. Zapewne zbyt dziarski mam krok, albo producent nie przewidział takiego przebiegu w tak krótkim czasie. Próbuję czasem wypełniać je korkiem, silikonem, nawet waty kiedyś tam napchałem, ale niewiele to daje. Zatem, przychylając się do wniosku mojego prywatnego szefa działu zaopatrzenia, udałem się z nią do obuwniczego.

     Mój sposób kupowania butów nie jest specjalnie skomplikowany. Wybieram najmniej udziwniony model, sprawdzam cenę, sprawdzam numer i jeśli oba te czynniki dają wynik dodatni, przymierzam, czy mnie gdzieś nie cisną. Jeśli próba wypada pomyślnie, podejmuje decyzję o zakupie i nie ma na świecie takiej siły, która zmusiłaby mnie do przymierzenia innych butów. Tym razem też tak było, a zakup wydawał się być całkiem udany.

     Aż do końca lutego. Wtedy bowiem zaczęła pękać skóra przy piętach, choć przysięgam, że nauczony smutnym doświadczeniem z poprzednich lat, nie ściągałem ich już w sposób niezgodny z ogólnie przyjętą procedurą. Najpierw robiło mi się w nich zimno, potem mokro, a w końcu zimowe buty zaczęły grozić przemianą w zimowe klapki, bowiem podeszwa coraz bardziej stawała się niezależnym i niepodległym bytem.
     Postanowiłem temu zaradzić. Na widok dratwy i przerażających rozmiarów igły w mojej ręce, Koleżanka Małżonka wpadła w popłoch. Musiałem długo tłumaczyć jej, co się stało i dlaczego nie powiedziałem jej o tym wcześniej. Udało mi się bardzo przekonująco stwierdzić, że nie chciałem jej martwić i narażać budżetu domowego na stratę. O tym, że widziany przeze mnie w sklepie fuzz do gitary kosztował dokładnie tyle, ile para butów, nie wspominałem, bo przecież nie miało to żadnego związku ze sprawą. Ale Koleżanka Małżonka, doświadczona w sprawach zaopatrzenia, wydała mi polecenie służbowe, nakazujące zaprzestania prób naprawy towaru i oddania go do reklamacji. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem…
     Na szczęście, jeszcze nie zacząłem naprawiać, więc reklamację uznano. Mogłem sobie wybrać dowolną parę butów i jedynie dopłacić ewentualną różnicę. Z pogardą obrzuciłem okiem półkę z resztkami zimowej oferty i wybrałem buty mniejszego kalibru, z przeznaczeniem na wiosnę, jesień i ewentualnie następną wiosnę. Zima przecież już się skończyła! To był początek marca. Byłem zadowolony, jak mało kto. Oto przełaziłem sobie całą zimę w ciepłych, wygodnych butach, które nie dość, że nic mnie nie kosztowały, to jeszcze latem nie będą zabierać miejsca w pawlaczu! Ha, ma się ten zmysł handlowy! Normalnie, bohaterem żeś, Mort!

     Kara przyszła po kilku dniach.

     Kara straszliwa, w postaci kilku metrów śniegu, ścinającego krew w żyłach mrozu i prognozy długoterminowej, bezwzględnie wpychającej człowieka w otchłań depresji.
     Przeprosiłem stare buty, napchałem waty, silikonu, wsadziłem korkowe podpiętki i nowe wkładki. Jakoś da się wytrzymać… Z niecierpliwością i marznącymi nogami czekam na jaskółki. Z informacją dla Koleżanki Małżonki, w jakim stanie znajdują się stare buty, na razie się wstrzymuję
      Z kupnem fuzza też. Przynajmniej do wiosny…

22 komentarze:

  1. No tak..., tu się mocno różnimy. Jedną z moich największych traum z okresu komuny było to, że musiałem łazić w obciachowych ciuchach, bo taka była dostępność. Ze względu na cięcia budżetowe (mam troje młodszego rodzeństwa- wbrew temu, co komuchy mi usiłują wmawiać, państwo jakoś nie chciało się zająć pomocą naszej rodzinie), musiałem brać, co było na półkach państwowych sklepów i nie miałem kasy na krawca, który by mi to przerobił. Buty, to w ogóle była masakra- rodzice nie rozumieli, że juniorki dla licealisty nie są butem odpowiednim, więc gdy uzbierałem na trapery (chciałem glany, ale bym musiał się chyba bić z ojcem, a siły były nierówne, więc stanęło na traperach), to była wielka wojna z rodzicami, dyrekcją szkoły, sprzątaczkami, etc., bo rzadko kiedy zakładałem coś innego.
    Po takich przejściach- w dorosłym życiu obiecałem sobie, że zawsze będę miał dobre buty, wystarczającą ilość par, by mnie nie spotkała konieczność użycia dratwy. To samo mam z ubraniami- takie to są konsekwencje wstydu, jakiego się najadłem jako nastolatek. Teraz przeginam w drugą stronę!!! Szczęśliwie, nie dzieje się to kosztem podstawowych potrzeb, jak wspomniany samochód :)))
    ... i żarcie..., mało kto lubi tak dobre żarcie, jak ja, nie obżeram się, ale nie tknę fast fooda, jeżeli nie umieram z głodu- dla mnie obiad to zupa i drugie plus kawka na deser.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać, czy nie kupić sobie pary wojskowych trepów z demobilu. Można dostać na bazarze. Takie buty to wytrzymają lata. A że ciężkie i nie zawsze wygodne - nie przeszkadza mi to.
      Mój sposób ubierania się doprowadza Koleżankę Małżonkę do szału. A ja po prostu mam inne priorytety ;) Najlepiej czuję się w starych polowych mundurach - bo to bardzo funkcjonalne ciuchy, a tylko to sie dla mnie liczy. No i żeby nie były za nowe, bo źle się w nich czuję! ;)

      Usuń
  2. Obecnie coraz mniej problemów z reklamacjami, zwłaszcza w sieciówkach. Przez pierwsze pół roku uznawane są normalnie, potem uszkodzenie może, ale nie musi, być zwalone na karb normalnego zużycia. Tak więc co sezon możesz sobie buty spokojnie wymieniać jeśli tak je szybko doprawiasz :D
    Moi chłopcy (i duży i mali) wszyscy chodzą tak samo - pękają im podeszwy na śródstopiu. Trzymam się wiernie obuwmniczego, który to uznaje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Innymi słowy, sieci handlowe zarabiaja na lenistwie ludzi, którym nie chce się iść z reklamacją. Albo na pracowitości tych, którzy mają w domu dratwę...

      Usuń
  3. CHyba mam meskie geny.Nie cierpie chodzic po sklepach i kupowac ciuchy juz nie wspomne o butach.Kazdy zakup(bo przeciez musze cos na grzbiet wlozyc) odchorowywuje.No prosze ,jakie piekne slowko wymyslilam.Po buty tez ide jak musze.Najlepszym obuwiem dla mnie to jakies adidasy,takie na rzepy ,co by za duzo nie wiazac i bylo jak najmniej klopotu z wkladaniem i zdejmowaniem.Jakas nietypowa jestem.Nawet poogladac nie ide bo po co....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu, jesteś stuprocentowym mężczyzną! ;)
      Chociaż istnieje jeszcze inna możliwość - nie chcodzisz do sklepów, bo sklepy przychodzą do Ciebie. Jeśli w Twoim domu urządza się pokazy mody, to rzeczywiście, nie ma po co łazić do ciuchlandów ;)))

      Usuń
  4. To widzę, że w zwyczajach zakupowych jesteśmy podobni...
    Ostatnio na przykład wydałem bardzo okrągłą sumkę w dziesięć minut na dwie marynarki i garnitur. Najlepiej dużo za jednym razem. Kobiety (część) tego nie zrozumieją.

    A ubrania i buty wykorzystuję do ostatka.
    Ponieważ jestem z rodziny wielodzietnej nauczyłem się oszczędności, a jeśli już narzuci mi się (oczywiście) konieczność wyrzucenia czegoś, to wspomagam PCK...
    Pozdrrrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiedziałbym, że podobni. Jeszcze nigdy w zyciu nie zdarzyło mi się kupić dwóch ciuchów na raz. A przez ostatie lata nie kupuję ich w zasadzie w ogóle. Po prostu, raz na jakis czas Koleżanka Małżonka oznajmia, że "kupiła mi taką koszulkę/kurtkę/czapkę/spodnie/sweter itd. Po czym leży to jakieś dwa tygodnie, zanim przymerzę. A po przymiarce odkładam do szafy i czekam, aż się zestarzeje. Gdy już nabierze mocy urzedowej, jakoś się przełamuję i wkładam ;)

      Usuń
  5. Od kilku lat zaopatrujeęsię w obuwie w sklepach Deichmanna. Co zabawniejsze, mój mąż, który dotąd nie lubił zakupów bardzo chętnie tam ze mną chodzi i nawet potrafi znależć coś dla siebie.Latem obśmiałam się jak norka, bo spodobały mu się dość mało powycinane czarne sandały. Przymierzył, przeszedł się kilka razy i kupił, tłumacząc mi,że będą służyły zamiast tzw. wiatrówek.Cały czas miałam wrażenie,że już kiedyś widziałam na nogach męża czarne sandały, ale nic nie mówiłam. Wróciliśmy do domu,ślubny schował je do szafy. Gdy jechaliśmy na początku września nad morze szykował sobie ciuchy na wyjazd i z pawlacza ściągał karton ze swoimi sportowymi butami. Za chwilę słyszę: "o cholera!!! Co ja z tym zrobię???" Po kolejnej porcji choler zainteresowałam się, co go w taki nastrój wprawiło- otóż w kartonie ze sportowymi butami leżały czarne sandały, takie same jak te zakupione niedawno. I choć raz mogłam nadać tekst, który zwykle on nadaje: " nie rozumiem po co komu tyle butów???"
    Wiesz, a ja chodzę w nawet w duży mróz w adidasach typu walkmaxx, tylko wkładam skarpety z prawdziwej wełny. Te butki mają b. grubą podeszwę, bo jest specjalnie profilowana, wiec jest świetna izolacja od spodu. No dobra, przyznam się, to są jedyne buty, w których nie boli mnie rozpirzona łąkotka i nadwyrężony kręgosłup.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim przypadku nie da się chodzić zimą w adidaskach. Gdy pada śnieg, droga do pracy wypada mi przez nie odśnieżone miejsca. Gdybym szedł w niskich butach, już w połowie drogi miałbym w nich pełno śniegu.

      Usuń
  6. Przedkładałbym Waszmości, by okrom tych czynności przy wyborze całkowicie zrozumiałych i przeze mnie pochwalanych jako to ukontentowanie ceną, wyglądem i rozmiarem wejrzeć jeszcze zali to nie Kitajcy luboż nie Italczykowie tego nie wyrobili...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za późno. Pozbyłem się ich już miesiąc temu, a na metek kolekcyonowanie nie masz u mnie miejsca ;)

      Usuń
  7. Wspominam buty, które jeszcze za komuny kupiłem w sklepie myśliwskim. Służyły mi 10 lat, zimą i latam. Płakałem, jak już musiałem je wyrzucić. Teraz nie ma już takich butów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sklepie mysliwskim, powiadasz... No, niezły pomysł! Musze się tam udać.

      Usuń
  8. Witaj
    Dobre, drogie buty zawsze się opłaci mieć :)
    Naprawić samemu, to sztuka nie lada, wiem, bo Mąż , to "złota raczka" i często za szewca" robi" :)
    Pozdrawiam z uśmiechem, na przekór zimie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, niestety, żeby coś zszyć, trzeba mieć w co igłę wbić. A one pękły tuż przy podeszwie. Musiałbym wbijać igłę w powietrze, co może i niespecjalne trudne, ale za to mało skuteczne ;)

      Usuń
  9. Dowcipnie opisane z perspektywy faceta. :) Może kup kilka par butów, nie będziesz musiał używać dratwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Budżet domowy, zatwierdzony przez najwyższe władze, zawiera tylko jedną pozycję "buty". Poza tym, ze względu na niewielkie zajmowane terytorium, każdy nadprogramowy sprzęt, na przykład dodatkowa para butów, musi poskutkować pozbyciem się innego - na przykład telewizora. Na to jakoś jeszcze nie dostałem zielonego światła.

      Usuń
  10. A ja Ci napiszę, zę mimo żem kobieta, to też nienawidze chodzi na zakupy wymagające przymierzania. :P:P:P:P dlatego zakupy takie robie bardzo rzedko, wchodze wtedy do jednego sklepu i wychodze z dwoma, trzema torbami róznych ciuchów, które starczają mi na nastepne kilka lat zycia ;) ale co do butów, to troche się zgadzam z Koleżanka Małżonką - nie naprawiaj sam, albo reklamuj, albo znajdź gdzieś w poblizu szewca. pozdrawiam wiosennie - żeby przywołac wiosnę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwie, albo i trzy torby ciuchów, to mam w rękach wyłącznie wtedy, gdy cała rodzina jedzie na wakacje, a na mnie wypada obowiązek upchania tego wszystkiego w bagażnik. Nigdy nie zdarzyło mi się kupować więcej, niż jeden ciuch naraz. Jak można kupowac dwa ciuchy? Przecież wtedy do torby nie zmieści się piwo!

      Usuń
    2. Piwo nalezy skonsumować, a nie nosic w torbie, zeby sie utrząsało. ;p

      Usuń
  11. Nitager - miło spotkać Cię tutaj i to właśnie "blog.onet" mnie w to miejsce przywiódł. Nie wiem kiedy tu zacząłeś, ale życzę bezstresowej aklimatyzacji... ;-)
    Chyba największą zaletą "Bloggera" jest możliwość korzystania z pustych obszarów dla kodu HTML, które można indywidualnie wykorzystać.
    Pozdrawiam serdecznie -Wojtas-
    Ps. Same zakupy, to jeszcze nie problem, ale kobieta od nich uzależniona, to już kataklizm... :-(

    Zapraszam na: http://wojtas-wwt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń