Robinson z przyjemnością odetchnął czystym, morskim powietrzem. Oto znów trzymał ster w ręce i mknął przez fale. Wiatr zagwizdał na olinowaniu, wydął żagiel i popchnął łódź przed siebie.
Popuścił trochę żagla. Łódź przyspieszyła, przechylając się nieco na lewą burtę. Robinson uważnie i ze znawstwem testował swój nowy statek. Zwrot przez rufę. Po chwili zmiana halsu, potem przy nieco podciągniętym szocie... Uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie była to wprawdzie owa szybka łódź z Sale, w której razem z Ksurym, wyrwawszy się z mauretańskiej niewoli, przepłynęli kiedyś ponad tysiąc mil, wzdłuż brzegów Afryki, ale jak na jednostkę z wydłubanego pnia, była całkiem zwrotna i szybka. I stabilna, bowiem jeszcze przed wodowaniem Robinson wpadł na pomysł, by wyposażyć ją w sporą płetwę denną, pełniącą rolę kilu. Do przepłynięcia mieli zaledwie trzydzieści mil, a do tego nadawała się aż nadto. Robinson z zadowoleniem pchnął ster i pochylił głowę przed przelatującym nad nim bomem. Pora wracać!
Następny tydzień poświęcił na naukę sztuki żeglowania. Piętaszek początkowo nie mógł się nadziwić, że "skrzydlata łódź z ogonem jak ryba" potrafi bez wysiłku pokonać największa falę i posłusznie skręcić w wybranym kierunku. Był jednak bardzo pojętny i uczył się szybko. Po tygodniu umiał już obsłużyć i żagiel i ster jednocześnie, a łódź stawała mu się coraz bardziej posłuszna. Tylko budowy kompasu nie mógł zrozumieć. Może zresztą zrozumiałby, gdyby więcej słuchał, a mniej mówił.
* * *
Któregoś dnia Robinson zaproponował, by Piętaszek poprowadził łódź już zupełnie sam, bez jego pomocy. Usiadł na dziobie i w milczeniu przyglądał się zręcznym ruchom przyjaciela, starając się nie słuchać jego opowieści. Gadatliwość nie przeszkadzała Indianinowi w pracy. Potrafił ciągnąć jednocześnie i linę i opowieść. Zamyślony Robinson wyłapywał z niej tylko fragmenty.
- A wtedy Garua mówi: ta kukurydza jest niedobra! Ja patrzę i nie widzę, żeby była niedobra, ale on upiera się, że są na niej czarne plamy. Ja mówię, pokaż mi, Garua, bo ja nie widzę plam. A on mi pokazuje palcem i mówi: tu jest plama i tu jest plama! Ta kukurydza niedobra, może zatruć. A ja wtedy przetarłem palcem i zacząłem się śmiać, bo to nie były żadne plamy, tylko drobny piasek. I mówię mu, że kukurydza jest dobra. A on na to: Riuki, ty nie rozumiesz, że jeśli to trucizna, to nie wystarczy przetrzeć palcem?...
- Riuki? - spytał Robinson zaskoczony. - Kto to jest Riuki?
- To ja - odparł Piętaszek. - Tak na mnie mówią moi współbrzmieńcy.
- Współplemieńcy - poprawił Robinson. - Dlaczego nie powiedziałeś, że masz na imię Riuki? Przecież pytałem cię o imię już pierwszego dnia.
- Ale ja nie rozumiałem - odparł Piętaszek. - Myślałem, że jesteś bogiem i chcesz, żebym ci zaśpiewał "O!". No to zaśpiewałem!
Robinson parsknął śmiechem. Pamiętał śpiewny dźwięk, który usłyszał wtedy z jego ust, ale przypuszczał, że tak brzmi imię chłopca. Nazwał go Piętaszkiem tylko dlatego, że nie potrafił tego dźwięku powtórzyć.
- Więc masz na imię Riuki?
Piętaszek przytaknął i już otwierał usta, ale Robinson go ubiegł.
- A co to znaczy?
- "Ten który mało mówi" - odparł Piętaszek.
Robinson spojrzał na niego zdziwiony.
- Dlaczego cię tak nazwano? Ty przecież mówisz dużo.
- Nie tak dużo, jak inni - odparł Piętaszek. - Coś się stało? - dodał zaniepokojony nagłą bladością na twarzy Robinsona.
- Nie, nic mi nie jest - wyszeptał z wysiłkiem Robinson. - Czy możesz zawrócić do brzegu?
Piętaszek posłusznie i całkiem zręcznie spełnił jego prośbę.
* * *
Łódź, załadowana po brzegi, kołysała się w promieniach wschodzącego słońca. Piętaszek wskoczył na pokład i wyciągnął rękę do Robinsona. Ale ten zrobił niewyraźną minę.
- Wiesz, Piętaszku, może lepiej popłyń sam.
Indianin wybałuszył na niego oczy.
- Wiesz, ja mam tu obowiązki - Robinson, jak mógł, unikał jego wzroku. - Kozy muszę nakarmić i wydoić, pole obrobić. No wiesz, ciężko to tak zostawić. I muszę dbać, żeby wilgoć w proch nie wlazła... No, popatrz tylko, ile tego dobra zostaje. Ktoś tego musi pilnować.
Po raz pierwszy Piętaszkowi zabrakło słów.
- Przed kim? - wybąkał zdziwiony.
- Przed kim? - Robinson poskubał się po brodzie. - No, przed tymi, no, jak one się nazywają?... Przed demonami! Tak, przed strasznymi demonami! Gdy tylko mnie zabraknie, porozrzucają wszystko nie wiadomo gdzie. Sam wiesz, jakie są!
Błysk zrozumienia odbił się w oczach Karaiba.
Głos wewnętrzy podpowiedział Robinsonowi, że właśnie zaprzepaścił cały rok starań, by ucywilizować Piętaszka i z powrotem pchnął go w stronę ciemności, ale postanowił go zagłuszyć, popychając mocno łódź w stronę wyjścia z zatoczki.
Piętaszek bez słowa wciągnął żagiel i chwycił za ster. Był zbyt wzruszony i zaskoczony, by mówić. Robinson przez chwilę aż za nim zatęsknił. Zanim łódź dotarła do linii skał, Piętaszek odwrócił się jeszcze i pomachał mu serdecznie. Robinson podniósł dłoń.
- Nie zapomnij pisać! - zawołał. - I odwiedź mnie od czasu do czasu! Tylko uprzedź, żebym mógł... Żebym był w domu!
Łódź robiła się coraz mniejsza...
* * *
Robinson zwalił się ciężko na fotel, oddychając głęboko. Poczucie winy nie dawało mu spokoju. Musi koniecznie zająć się czymś, żeby nie rozmyślać o tym, co właśnie przed chwila zrobił. Jego wzrok padł na zakurzony pamiętnik, leżący na stole. Mój Boże, chyba rok do niego nie zaglądał! Otworzył go i przeczytał ostatnie zdanie.
"...Być może do końca swych dni nie usłyszę już głosu człowieka..."
Westchnął przeciągle, otworzył kałamarz i chwycił za pióro. Przez chwilę męczył się z zaschniętym atramentem, ale po umaczaniu go w wodzie zdołał wielkimi literami dopisać:
"I dobrze! A bo mi tu źle?"
Cisnął pióro w kąt i rozejrzał się po grocie. Jego wzrok napotkał stary, okopcony garnek. Nagle przyszła mu wielka ochota na gorący rosół.
Chwycił strzelbę, przytroczył do paska woreczek śrutu i gwizdnął na psa.
Cisnął pióro w kąt i rozejrzał się po grocie. Jego wzrok napotkał stary, okopcony garnek. Nagle przyszła mu wielka ochota na gorący rosół.
Chwycił strzelbę, przytroczył do paska woreczek śrutu i gwizdnął na psa.
- Chodź, Friend, idziemy upolować sobie wieczerzę!
Przechodząc koło zatoczki, rzucił okiem na morze. Na horyzoncie bielił się ledwo dostrzegalny żagiel. Łódź płynęła prosto na południe, w kierunku tajemniczego lądu, zamieszkałego przez Karaibów. Uśmiechnął się, zadowolony i odetchnął głęboko.
Wokół niego śpiewały ptaki, szumiało morze...
Ogarnął go niezwykły spokój.
Ogarnął go niezwykły spokój.
KONIEC
Tu Cię mam, Nitager!!! Niech zgadnę...: Czyżby w odwiedziny do Koleżanki Małżonki przyjechała Teściowa Pani??? I jak nie zaczną gadać..., toż to nawet Nitagerowi może się odechcieć upragnionego widoku Indianek z karaibskiej plaży :-)))
OdpowiedzUsuńSkoro kobieta statystycznie mówi cztery razy tyle, co mężczyzna, to naprawdę może się odechcieć tych Indianek ;)
Usuń1. Robinson wspólnie z Piętaszkiem pracowicie zaludniali bezludną wyspę.
OdpowiedzUsuń2. Ojciec Piętaszka rozciągał się dookoła Łodzi.
- Fragmety z wypracowań szóstoklasistów
Przynajmniej przeczytali - i chwała im za to!
UsuńWielki Benamuki z jedynie prawdziwej wiary Piętaszka zjadł "n" w słowie f r a g m e n t y. - Oooo...
OdpowiedzUsuńJeśli to szyfr, to nie znam klucza. Wydaje mi się, że w ogóle nie używałem tutaj tego słowa...
UsuńJaki tam szyfr!!! W notatce podanej o godzinie 19.29 opuściłem literę "n" i w następnej zwaliłem winę na Benamukiego, w którego wierzył przecież Piętaszek [czy Tuki}..
UsuńRealia życia tych Indian były takie, że każdy musiał się wygadać, nie wiedząc, kiedy przyjdą po niego ludożercy.
OdpowiedzUsuńwychodzi, że postępowali dość nielogicznie. Gdyby siedzieli cicho, może ludożercy by ich nie znaleźli...
UsuńOj, nieraz mi się marzy taka wyspa...
OdpowiedzUsuńMnie też. Ciepło, gorący piasek, szumiące morze, zimny koktajl, piękne Indianki, wygodny leżak i dobry płym przeciw moskitom - nic więce mi nie potrzeba!
UsuńOd dawna mam Cię w zakładkach i nie bywam rozczarowana. Nie, żeby Ci kadzić, ale podziwiam inwencję, wyobraznię i język. Mój polonista powiedział po jakimś moim wypoconym opowiadaniu, że mam lekkość pióra. To określenie wydaje mi się najbardziej adekwatne do określenia Ciebie. No to się podlizałam(ale nie skłamałam, naprawdę tak uważam), a teraz prośba. Co znaczy "zaloguj się" Założyłam kiedyś adres e-mailowy, ale nie zaglądam tam, bo w komunikacji korzystam ze SKYPE. Jak mam uzyskać możliwość komentowania na blogach lub forach, gdzie są rubryczki do wypełnienia, a nie prowadzę bloga ani nie korzystam z poczty(same spamy)? Podpowiesz? Stara.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa - jeśli już ktoś ma mi robić koło pióra, to najlepiej w taki sposób. "Lekkie pióro" - podoba mi sie to określenie. ;)
UsuńCo do logowania, to nie wiem, czy będę umiał pomóc. Generalnie, trudno mi sobie wyobrazić dziś kogoś, kto nie używa e-maila. No, ale ja sam nie mam konta na Facebooku, ani Tweeterze, więc dinozaury, jak widzisz, istnieją ;).
Nie wiem, jak to wygląda na innych portalach - na blogspocie, jeśli masz konto na którymś z portali, podanych w rozwijalnej liście przy podpisie, to można się na nie zalogować i wtedy masz pewność, że nikt się pod Ciebie nie będzie podszywał. Są niestety w sieci złośliwe stwory, które uwielbiają bezinteresownie robić zadymę i sklócać między sobą użytkowników. Wypisują jakieś złośliwości i często podpisują się cudzym nickiem. Zdecydowanie polecam założenie sobie konta na Google. Jeśli masz jakikolwiek adres poczty internetowej, można go użyć - ja sam używam adresu onetowego: nitager@poczta.onet.eu - również na Blogspocie. Jedyna uciążliwość tego faktu to okresowe czyszczenie skrzynki z reklam, których dostaję po 4-5 dziennie.
Pozdrawiam
ha ha ha, w końcu miał go dość.... i tak długo wytrzymał, ja bym pękła wcześniej... ale te Indianki, nie chciał jednak? no wiesz?... :)))))))
OdpowiedzUsuńJa bym nie odpuścił, no ale ja nie jestem Robinsonem ;)
UsuńMiał kozy. PO co mu jedna więcej?
UsuńZ drugiej strony, trochę to nielogiczne, by kozłu rogi przyprawiać - ale po tylu latach w samotności trudno oczekiwać, aby człowiek choć trochę nie sfiksował.
UsuńBardzo humanitarny koncept na odzyskanie spokoju:)) Jakieś sugestie co do zastosowania współczesnego?
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Co niektórych chciałby człowiek wsadzić w łódź i wysłać na jakąś daleką wyspę - nie przeczę ;)
UsuńTaaa... jakby nie dopłynęli, też by człowiek nie płakał...
UsuńKłaniam nisko:)
Witaj
OdpowiedzUsuńZaraz zabieram się za nadrobienie zaległości w czytaniu u Ciebie...ciekawe, coś tym razem "stworzył" ;)
Spokojnego tygodnia życzę tymczasem :)
Nie zapowiada się spokojnie, ale dziękuję ;)
UsuńGdyby mi tak ktoś zbłądził do chatki w Beskidach też chyba bym była skłonna zorganizować mu kulig albo i parę nart. Albo spływ potokiem. Albo kompas i wycieczkę daleko, do ciepłych krajów. Mam hasło wyborcze "Bezludna wyspa dla każdego, kto tego potrzebuje"
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to hasło. Możesz liczyć na mój głos.
UsuńA mówiłam, ze będzie coś wspólnego z zagadywaniem na śmierć? :)))
OdpowiedzUsuń