Ludzie, błagam Was, pomóżcie! Niech mi ktoś zdradzi sekret rozciągania doby!
W pracy szał. Zwalniamy nowy wyrób do produkcji. I to właśnie "mój" - więc człowiek nie nadąża z robotą.
Prywatnie, obiecałem narysować pewien komiks, na coroczne spotkanie Dawno Nie Widzianych Przyjaciół i na razie mam 1/3 rysuneczków. A czas goni! O portretach blogerów nawet teraz nie myślę, choć wiem, że obiecałem to komuś. No cóż, obiecałem w innych okolicznościach. Premier też obiecał, że nie podniesie podatków, więc przynajmniej zachowuję się jak "polityczna elita kraju".
Po trzecie, nadmiar owoców skutkuje inwazją muszek. Pomiędzy działaniami taktycznymi, przy pomocy odkurzacza i muchozolu, muszę pozbyć się owoców, których wciąż przybywa. Wczoraj robiłem jabola...
Ech, cała historia z tym jabolem. Jak się go robi, opisałem dwukrotnie na Onecie (posty "J-23" i "Jabłecznik dla Don Vittorio"), więc tu nie będę się powtarzał. Nadmienię tylko, że namordowałem się jak niewolnik, przy obieraniu jabłek pociąłem paluchy, poparzyłem się gorącą parą, pochlapałem całą kuchnię słodkim, klejącym się sokiem - a na drugi dzień mój moszcz winny pokrył się pleśnią! Musiałem przez nieuwagę użyć czegoś niedostatecznie higienicznego. Nie było rady - cały balon soku został spuszczony w toalecie. Płakałem jak bóbr, gdy moja krwawica z bulgotem zasilała rury kanalizacyjne. Ech, będą miały używanie te wszystkie ściekowe stwory!
Wczoraj musiałem to wszystko robić na nowo. Ostatni ciepły dzień, a ja w dusznej kuchni, pośród gorącej pulpy owocowej (używam sokownika na parę), atakowany przez kilka dywizjonów muszek owocowych, nie mając miejsca nawet na to, by rozłożyć gary (prawdopodobnie stąd te poparzone stopy - bo musiałem te parujące gary postawić na podłodze!)... Pot spływał ze mnie strumieniami, kręgosłup mnie już bolał, palce krwawiły i jeszcze zaatakowało mnie stado nosorożców! No, w każdym razie tak to odczułem.
Było już późno, gdy w końcu napełniłem balon, pomyłem gary, łyżki, sitka, i oczywiście sokownik, a kuchnia lepiła się już tylko w granicach, uznanych jednostronnie za dopuszczalne - i rzuciłem się na łóżko, by po chwili głośno zachrapać.
Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że Koleżanka Małżonka jest nienormalna! Czy wiecie, że ona naprawdę lubi gotować?
W pracy szał. Zwalniamy nowy wyrób do produkcji. I to właśnie "mój" - więc człowiek nie nadąża z robotą.
Prywatnie, obiecałem narysować pewien komiks, na coroczne spotkanie Dawno Nie Widzianych Przyjaciół i na razie mam 1/3 rysuneczków. A czas goni! O portretach blogerów nawet teraz nie myślę, choć wiem, że obiecałem to komuś. No cóż, obiecałem w innych okolicznościach. Premier też obiecał, że nie podniesie podatków, więc przynajmniej zachowuję się jak "polityczna elita kraju".
Po trzecie, nadmiar owoców skutkuje inwazją muszek. Pomiędzy działaniami taktycznymi, przy pomocy odkurzacza i muchozolu, muszę pozbyć się owoców, których wciąż przybywa. Wczoraj robiłem jabola...
Ech, cała historia z tym jabolem. Jak się go robi, opisałem dwukrotnie na Onecie (posty "J-23" i "Jabłecznik dla Don Vittorio"), więc tu nie będę się powtarzał. Nadmienię tylko, że namordowałem się jak niewolnik, przy obieraniu jabłek pociąłem paluchy, poparzyłem się gorącą parą, pochlapałem całą kuchnię słodkim, klejącym się sokiem - a na drugi dzień mój moszcz winny pokrył się pleśnią! Musiałem przez nieuwagę użyć czegoś niedostatecznie higienicznego. Nie było rady - cały balon soku został spuszczony w toalecie. Płakałem jak bóbr, gdy moja krwawica z bulgotem zasilała rury kanalizacyjne. Ech, będą miały używanie te wszystkie ściekowe stwory!
Wczoraj musiałem to wszystko robić na nowo. Ostatni ciepły dzień, a ja w dusznej kuchni, pośród gorącej pulpy owocowej (używam sokownika na parę), atakowany przez kilka dywizjonów muszek owocowych, nie mając miejsca nawet na to, by rozłożyć gary (prawdopodobnie stąd te poparzone stopy - bo musiałem te parujące gary postawić na podłodze!)... Pot spływał ze mnie strumieniami, kręgosłup mnie już bolał, palce krwawiły i jeszcze zaatakowało mnie stado nosorożców! No, w każdym razie tak to odczułem.
Było już późno, gdy w końcu napełniłem balon, pomyłem gary, łyżki, sitka, i oczywiście sokownik, a kuchnia lepiła się już tylko w granicach, uznanych jednostronnie za dopuszczalne - i rzuciłem się na łóżko, by po chwili głośno zachrapać.
Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że Koleżanka Małżonka jest nienormalna! Czy wiecie, że ona naprawdę lubi gotować?
Bosz...oczami wyobraźni zobaczyłam urządzenie z lat 80-tych, kiedy to prohibicja szalała...Zazdroszczę tych jabłek!!! Ja zrobiłam tylko 7 słoiczków musu i myślę, że to trochę mało:)
OdpowiedzUsuńzgadzam się z Tobą w temacie "lubienia gotowania", to szaleństwo :))... a mówią, że mężczyźni są lepszymi kucharzami, hmmm, no nie wiem... ja, osobiście, gotuję bo muszę, i jak muszę to gotuję... miłego dnia...
OdpowiedzUsuńOj Bidoku, jestem w stanie sobie wyobrazić, co czujesz...
OdpowiedzUsuńOdciążyłabym Cię od tych jabłek, marzą mi się jeszcze słoiki z tartymi jabłkami, mniammmm :)
Mnie uczyli na seminariach, że jesli doba za krótka, to usiąść sobie z kartką i podzielić na cztery części. Czięśc pierwsza to czynności obowiązkowe i które muszą być zrobione w krótkim terminie, druga to czynności obowiązkowe i z długim terminem, trzecia to nieobowiązkowe z krótkim, a czwarta to nieobowiązkowe z długim terminem wykonania. I wystarczy wykonywać te czynności po kolei wg tych części.
Inna teoria głosi, że 20% czynności, które wykonujesz, daje 80% efektu (zasada Pareto) tylko trzeba znaleźć te 20% i czas sam się znajdzie.
Gratuluję wdrożenia Twojego projektu do produkcji! :) Obym ja kiedyś tej chwili doczekała w stosunku do swoich.
No nienormalna jak nic ;)))
OdpowiedzUsuńZ muszkami i ja mam problem, niestety. Ale skończą się owoce, skończą się muszki, to znaczy, że zacznie się jesień, a do tego mi się nie spieszy, bo zima tuż za nią. Więc wolę ciepło, psujące się owoce i muszki.
Ja też lubię gotować - ale nie sprzątać- jak powiesz, że Małżonka lubi też właśnie sprzątanie, to przytaknę - to by było nienormalne :D Inaczej nie zagram przeciw sobie :p
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńCzyżbyś był niesłowny, jak niektórzy politycy?
Dobra- przerabiaj te owoce i nie zapominaj...
Pozdrawiam :)
Nitager, wynika z Twego tekstu, że masz złe oprzyrządowanie do obierania jabłek.Mam do tego celu specjalny obierak, nie ma się nim jak skaleczyć, nawet gdy bardzo chcesz tego. Spleśniało ci w jeden dzień? Bo pewnie któreś jabłuszko było "niezbyt świeże". Gdybyś miał w oknie siatkę, a poza tym od razu po przyniesieniu przebrał i umył jabłka, nie byłoby muszek owocówek w domu.Wiesz, ja lubię gotować, choć ostatnio to wolę robić coś z koralików, ale jeść tego się nie da. Coś mi się wydaje,że teraz to się w pracy zacznie dla Ciebie nowe urwanie głowy- gdy ruszy produkcja to codziennie jakieś potwory będą dzwonić lub przylatywać wydziwiając : "panie, tego się nie da zrobić!!!" A Ty będziesz musiał wszystkim udowadniać po raz setny, że nie jesteś wielbłądem i wszystko jest w porządku. A podłogę po tym jabłkowaniu umyłeś???
OdpowiedzUsuńA doba to teraz coraz krótsza, mnie wciąż czasu brakuje.
Może to coś związane z procesem zmiany biegunów? Albo ktoś kradnie ten czas - to bardziej prawdopodobne;)))
Miłego, ;)
Najgorsze to klejenie się wszystkiego.
OdpowiedzUsuńAle u nas i dziś było bardzo ciepło, to mówisz, że front był u Was? Z tego co wiem, aktualnie zahacza o Warszawę.
Pogodynka Ci ja ;-)
U mnie w pracy też szaleństwo. może to jakaąs zaraza? ;) dlatego długo mnie tu nie było i czytałam dzis na raz chyba z pięć tekstów, pracowicie komentując. :) zachciało sie jabola na zime to nie marudzic, sprzątać klejące mazie i szorowac gorące gary. ;) p.s.ja tez lubię gotować. może dlatego, zę nie kończę takim sajgonem w kuchni, którego sie nie chce posprzątac potem ;) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńnie narzekaj ,dojrzeje to się przekonasz ze było warto ;)
OdpowiedzUsuńdana prawda
Owszem, znam sposoby rozciągania doby. Pierwszy, który od ponad czterech lat z powodzeniem stosuję, to renta- nie polecam z powodu upierdliwości związanych z wizytami u rożnych lekarzy, tudzież ich zabiegami i procedurami, jak również zażywaniem leków i takich tam wspomagaczy, które nie do końca przekonują mnie o skuteczności, lecz każą, to biorę.
OdpowiedzUsuńDrugi sposób wynika z mojego przewartościowania życia. W pewnym momencie zacząłem cenić zdrowie, zwłaszcza psychiczne, więc ograniczam rzeczy, które źle wpływają na moją przestrzeń między uszami. Pośpiech wpływa na nią zdecydowanie źle, więc redukuję dobową liczbę zajęć do akceptowalnej dla ośrodka decyzyjnego mieszczącego się gdzieś w obrębie mózgoczaszki. Innymi słowy, wybieram sprawy najpilniejsze, a pozostałe przesuwam na inny termin, zgodnie z maksymą "co masz zrobić jutro, zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolnego".
Muszka owocówka żyje (ponoć) tylko jeden dzień, więc daj jej pożyć. Gorsza jest owocówka jabłkóweczka - pewnie też się z nią zapoznałeś...
OdpowiedzUsuńMiałem to niedawno ze śliwkami, którymi obdarowała mnie obdarowana przed naturę koleżanka.
OdpowiedzUsuńNo i zmusiła mnie do tkwienia przez kilka godzin, pomocy przy smażeniu, pomocy przy suszeniu. Wszystko co zostało po wyciąganiu pestek od razu na kompost. W efekcie muszek było stosunkowo mało - tylko, że na horyzoncie też są jabłka. I wina z nich nie robię, bo mi nie wychodzi.
Pozostaje zaprosić znajomych na dużą szarlotkę i wspólne obieranie (jak Tomek Sawyer zrobił z płotem)...
Sposobu na rozciągnięcie dnia nie znam - mnie też by się przydał, bo ostra praca się powoli zaczyna, obejście czeka na szereg prac porządkowych (bo spalinowa kosa w naprawie), a i wypić czasem coś trzeba z rodziną i znajomymi...
Pozdrawiam gorąco
A mógłbyś coś bliżej napisać o tej obdarowanej przez naturę koleżance.
Usuńbubu54
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńKup sobie zegarek chodzący dwukrotnie szybciej. Dwie doby w jednej!!!Od razu poczujesz się "komfortowiej"... POZDRAWIAM.
OdpowiedzUsuńNit , dobę można rozciągnąć cofając zegarek o godzinę
OdpowiedzUsuńbubu54
A więc - blogspot? Ja zdjęcia (na nic innego nie mam czasu...) cały czas wrzucam na Onet, nigdy nie narzekałem - ale może też sobie pójdę? Co tam sam będę siedział??
OdpowiedzUsuńA jabłka - super sprawa. Ja za dwa-trzy tygodnie też pozbieram.
Rozciąganie doby? Radzę zajrzeć do prac Einsteina, on to teoretycznie opisał ;-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWielka sprawa takie własnoręczne wyroby, ale wymagają poświęcenia i mnóstwo pracy. I w dodatku nie zawsze się udają, jak ten rzut z pleśnią.
OdpowiedzUsuńJa nie lubię gotować, więc rozumiem Twoją rozpacz, jak się popsuła taka ilość! :)
pozdrowienia!
To ja w takim razie też jestem trochę nienormalna, z tą różnicą, że ja jeszcze lubię jak domownikom smakuje:))
OdpowiedzUsuń