W czasie długiego weekendu nie miałem możliwości, aby się ponudzić. Był to bowiem czas żniw zlewu. Dosłownie. Pewnie myślicie, że poszedł sobie jeden z drugim do Obi, czy innej Castoramy i zlewy oglądał, zapewne w celu dokonania zakupu, w zamian za bilety Narodowego Banku Polskiego. Otóż nie! Zlew bowiem nastąpił w kuchni... No, to jeszcze nic dziwnego. W każdym razie, polegał on na zlaniu nalewek ze słojów w butelki. Bo wreszcie moje wyroby sklarowały i doczekały się butelkowania.
Porobiłem sobie kolorowe etykietki, z nowym numerem rocznika 2024. Tak, to nie pomyłka – liczy się rocznik owoców i pierwszego zalewu. A ponieważ słojów stało mi w mikrokuchni całkiem sporo, musiałem porobić też całkiem dużo etykietek.
Potem polazłem do piwnicy po butelki. Mam taki zwyczaj, że co ładniejsze, albo co bardziej praktyczne w użyciu butelki zostawiam sobie do nalewek. Przyniosłem ich pełną torbę i zacząłem je szorować. Tu uwaga – najgorsze w tej czynności nie jest samo szorowanie, płukanie i kolejne mycie, tylko zdzieranie etykiet. Klej, którego używają niektórzy producenci trunków, powinien zostać zakazany, jako broń niekonwencjonalna, skutkująca zdarciem skóry z rąk. Nie da się tego draństwa zedrzeć! Najbardziej wkurzyła mnie jedna butla po rumie, który dostałem kiedyś w prezencie. Miała ona na sobie bardzo estetyczne, angielskie etykietki, które w dodatku na mokro schodziły bardzo łatwo. Ale nasza ukochana Najjaśniejsza musiała dodać jeszcze jedną, wyglądającą, jakby ktoś w starą maszynę do pisania wkręcił gazetę i poinformował potencjalnego nabywcę o tym wszystkim, co i tak znajdowało się na oryginalnej naklejce: że trunek ma 38%, że zawiera alkohol i że producentem jest właśnie ten ktoś, czyje logo widniało na oryginale. Potrzebna tam jak karpiowi kalkulator! I to właśnie ta cholerna, dodatkowa i zupełnie niepotrzebna naklejka nie chciała zejść! A gdy po wielkim bólu i męce wreszcie ją zdarłem, pozostały na niej resztki kleju, którego niczym nie dało się zmyć (próbowałem użyć nawet acetonu).
Dobra, jeden słój opróżniony! Flaszki na stół, długopis w rękę i wypełniam etykietki. Muszę przecież zapisać datę rozlewu, a także najważniejszą informację – o zawartości cukru. Bo ja tak naprawdę nigdy nie wiem, jaka tynktura mi wyjdzie. Owoc owocowi nierówny. Bywa tak słodki, że część tego cukru pozostaje i dosładza trunek, a innego roku trafia mi się tak kwaśny, że aż otrząsa. Stąd na każdej etykietce mam skalę: wytrawna, półwytrawna, półsłodka, słodka, likier – i na tej osi zaznaczam ptaszkiem właściwą wartość.
Pięć pierwszych butelek powędrowało na podłogę, żeby zrobić miejsce nowym. A ja łaps za następny słój i kolejna dekantacja, połączona z degustacją.
Niech Was nie zmyli to słowo. Ta degustacja to nie przyjemność, a w sumie przykry obowiązek, wykonany wyłącznie w celach kiperskich. Młoda, niedojrzała nalewka jest po prostu niesmaczna. Nalewka, aby zamienić się w zniebazstąpioną ambrozję, musi dojrzeć, a aby to się stało, musi poleżeć sobie w spokoju ze dwa – trzy lata. A konieczne jest to dlatego, że ja staram się unikać trunków słodkich (z wyjątkiem krupniku – ale tu nie da się inaczej) i zużywam na nie naprawdę mało cukru. Skutek jest taki, że świeża nalewka często jest zwyczajnie kwaśna. Trunki dostępne w handlu zwykle się w takich wypadkach dosładza, aby dały się pić od razu – nie ma czasu na dojrzewanie, szybki zysk ważniejszy. Stąd ogólne przeświadczenie, że nalewka generalnie jest napojem słodkim i ciężkim. Tymczasem prawdziwa nalewka jest lekka i wytrawna, konsystencją przypomina wino, a swą kwasowość traci z czasem właśnie poprzez dojrzewanie, w którym jednym z zachodzących w niej procesów chemicznych jest estryfikacja. Innymi słowy, zamiana kwasów w estry, które nadają jej aromat i wykwintny smak.
Zatem nie, nie zalałem się w trupa podczas tej degustacji, ani nawet nie poczułem, że cokolwiek wypiłem. Łyżeczka płynu z każdego słoja, to jednak trochę za mało, by to poczuć, choć za kierownicę na pewno bym po tym nie wsiadł.
I tak słój za słojem. Krótka przerwa na wizytę w piwnicy – bo butelek mi zabrakło – potem na ich doszorowanie i zdarcie naklejek – a następnie kolejna dekantacja i butelkowanie. Wszelkie zlewki z dna przelałem do jednego słoja. Opatrzyłem go roboczą etykietką z nazwą i rocznikiem („Fafluńty 2025”). Jak sklarują, będzie dodatkowa butelka tzw. fafluńtówki, która zawsze zaskakuje niepowtarzalnym, bo też całkiem losowym smakiem.
Gdy ostatnia butelka, napełniona, zakręcona i obetykietowana wylądowała na podłodze, miałem tylko tyle siły, żeby zrobić im pamiątkowe zdjęcie.
![]() |
Zbiórka po zlewie |
- Wszystkie zlałeś? – spytała Koleżanka Małżonka z nadzieją w głosie.
Pokręciłem głową.
- Krupnik jeszcze został – odparłem słabym głosem.
- A kiedy go zlejesz? – zapytała z jeszcze większa nadzieją w głosie.
- Jak sklaruje – ostudziłem jej nadzieję, że w kuchni da się wreszcie swobodnie poruszać. – Wciąż jest trochę mętny.
Zerknąłem na baterię pod komodą.
- Mogę to wynieść dopiero jutro? – spytałem, próbując nadać swemu głosowi najbardziej chorobliwe i cierpiętnicze brzmienie. – Nie mam już siły…
Koleżanka Małżonka łaskawie się zgodziła, ale ja do dziś wyniosłem zaledwie jakieś 60%. Po prostu, w piwnicy, na półce z nalewkami, a także na nowo zakupionym regale, zabrakło mi miejsca. I teraz nie mam pojęcia, co z nimi zrobić.
Wiem jedno. W tym roku po raz pierwszy zrobiłem rasową mirabelkówkę. I wiem, że odtąd będę ją robił co roku. To jest pyszne!
Ciężka robota i wielowymiarowa, w dodatku jeszcze czekać trzeba...
OdpowiedzUsuńNiezły test na cierpliwość.
jotka
"Niezły test na cierpliwość." - nie do końca. Może dla początkujących. Ale ja przecież jestem już niemal czeladnikiem. Mam w piwnicy zapasy nalewek sprzed lat - i mogę spijać tamte, już dojrzałe.
UsuńNo tak, ale poczatkujący ma pod górkę...
UsuńZgadza się - ale czy chcesz za rok powiedzieć to samo? Czy może wolałabyś: "Jeszcze roczek i dojrzeje!".?
UsuńW karton i niech stoją na podłodze w piwnicy. Bo co innego zrobisz. W kuchni w końcu ktoś stłucze. ;p
OdpowiedzUsuńTaaaa. Ale najpierw trzeba mieć w piwnicy miejsce na ten karton. Kiedy mówię "piwnica", to nie mam na myśli ciągu lochów, tylko małą, ciasną, zagraconą komórkę, w której jeszcze na dodatek sam musiałem założyć sobie światło.
UsuńPodziwiam Cię. A wiesz, niektóre etykiety świetnie schodzą gdy przez chwilę nagrzejesz etykietę gorącym powietrzem wylatującym ze suszarki do włosów. A dlaczego nie myjesz butelek dokładnie zaraz po tym gdy zakwalifikujesz daną butelkę "na zaś?" Tym sposobem nie narobisz się gdy potem gdy musisz je "hurtowo" czyścić. A oczyszczoną porządnie butelkę zawsze możesz przechować w czystej, szczelnej torebce plastikowej. Potem, przed napełnieniem, to tylko wyparzenie ich ci pozostanie.
OdpowiedzUsuńKażda firma używa innego kleju, więc nie ma jednego, wspólnego sposobu na pozbycie się kleju. A dlaczego nie myję od razu? Proste - nie chce mi się! I jeszcze jedno - butelek do nalewek nie trzeba wyparzać. Wystarczy zrobić mocniejszą ;)
Usuńżesz bulwa, pozbawianie butelek i słoików etykiet to faktycznie twórcze zajęcie, bo sposób na jedną może kompletnie nie działać na drugą... co prawda są na rynku różne "uniwersalne"(?) spraye do tego celu, ale pomysłowość wytwórców kleju jest zawsze o krok do przodu... kilka np. butelek zajmuje niewiele czasu, po czym nagle trafia się trudny przypadek i aż się wtedy odechciewa z nim bawić...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
- Jest dokładnie tak, jak pan mówi! (powiedzenie mojego dawnego wykładowcy od Zarządzania). Każda flacha ma inny klej. A najgorsze są niestety te nasze, rodzime, zwykle nie posiadające papierowych naklejek, tylko plastikowe folie. Folia schodzi łatwo - ale klej pozostaje.
Usuńwyścig zbrojeń ewidentnie wygrywają producenci kleju, bo mają za sobą przemysł chemiczny, a skromny wytwórca nalewek na własny użytek musi improwizować domowymi sposobami...
UsuńJest jeszcze jeden sposób - w handlu można dostać fajne butelki bez naklejek. Niedrogie. Tylko... No właśnie... Chyba nawet nie muszę tłumaczyć, jakie to rozwiązanie ma wady.
UsuńOj , z tymi etykietkami! Moge powiedziec "znam ten bol...."
OdpowiedzUsuńJednak , przynajmniej w USA , istnieje srodek na nie przeznaczony, na ten ich niezniszczalny klej. Mamy kilka rodzajow, jeden z nich to Goo Gone. Poza tym wyczytalam i wyprobowalam inny, taki domowy sposob - usuwanie nafta . Rzeczywiscie bardzo dobrze usuwa.
Nie dalej jak wczoraj wyczyscilam nia miejsce po wczesniejszej nalepce na szybie auta, tej majacej informacje o terminie wymiany oleju. Podoba mi sie ze Krupnik wstawiasz w specjalna kategoria , ta niebianskich napojow.
Problem w tym, że to nie jest "niezniszczalny klej", tylko "różne, niezniszczalne kleje" i jeden środek nic tu nie pomoże. A co do nafty - nawet nie mam pojęcia, gdzie można ją kupić! Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek, w jakimkolwiek sklepie widział naftę - może z wyjątkiem nafty do włosów w drogerii.
Usuńjest nafta na rynku, wystarczy wpisać w Google i wyskakuje nieco produktów, nie tylko wysyłkowo, ale też stacjonarnie, choćby w Castoramie... tylko, że jej zdolność zmywająca jest dyskusyjna, nawet ta "uniwersalna" wcale nie jest uniwersalna w tym sensie, że czyści wszystko...
UsuńPamiętam, że naftą można było zmyć plamy po smole, ale czy poradziłaby sobie z klejem? Ja próbowałem nawet acetonem, który uchodzi za najsilniejszy rozpuszczalnik na rynku.
Usuńz czystym acetonem jest kłopot, bo odkąd go wpisano na listę prekursorów substancji zakazanych to człowiekowi z ulicy mogą go nie sprzedać, trzeba mieć jakąś działalność gospodarczą, a to, co jest dostępne /czasem też pod nazwą "aceton"/ to zmywacze kosmetyczne, mixy jakichś substancji z dodatkiem acetonu i do zmywania etykiet na skalę choćby domowego zlewu nalewek, czy win mocno się nie kalkuluje...
Usuńza najsilniejszy rozpuszczalnik uchodzi "nitro", ale pod tą nazwą obecnie jest tyle produktów, że przestała cokolwiek znaczyć...
Te fachowe srodki do usuwania kleju zawieraja wlasnie nafte bo ona jest najlepszym "usuwaczem" a nafte w czystym stanie tez mozna u nas kupic bo jest uzywana do naftowych lamp a one sa popualrnym, romantycznym oswietleniem np stolikow kawiarnianych czy tarasow.
UsuńAceton został mi jeszcze z czasów przeprowadzki - naście lat temu. Wtedy kupowało się go normalnie w markecie. Nitro też posiadam, ale musiałbym zejść do piwnicy - a to aż 5 pięter, więc zrozumiałem, że mi się zwyczajnie nie chce ;)
UsuńA lampę naftową ostatni raz widziałem jakieś 50 lat temu. Nie miałem pojęcia, że gdzieś jeszcze się ich używa.
Uzywa sie jako element dekoracyjny. Glownie w kawiarenkach jako ze ich plomien migocze i dodaje romantyzmu.
UsuńNo cóż, tam gdzie bywam, nie ma lamp naftowych. Nie wiem nawet, czy przepisy PPoż pozwalają na ich używanie.
UsuńJakoś nie mogę się zmotywować do tego zlewania. Jednak po przeczytaniu Twojego tekstu zaczynam czuć taką potrzebę
OdpowiedzUsuńCzuję się wspaniale, jako sprawca owej chwalebnej chęci :)
UsuńNitager, istnieje taki uniwersalny srodek, popieram Serpentyne. Tu tez moge kupic, rozouszcza wszystko idealnie , mordega z naklejkami mam na codzien, cokolwiek kupie ( szklanka, talerzyk, donica , flaszka ) obklejone jest tak paskudnie, ze ten klej zostaje. Ale jest srodek , ktory to zmywa, gdzies go mam🤔 Jak znajde to ci podam sklad. Nalewki wzbudzily moja ogromna zazdrosc i wzmogly pragnienie . Po prostu skarb! 🍷🍷🍷 Niech was sluza na zdrowie 🥳Kitty
OdpowiedzUsuńNo cóż, poczekam aż go znajdziesz - ale jak znam życia, będzie nie do kupienia w Polsce ;)
UsuńA nalewek nie należy zazdrościć - należy je zacząć ROBIĆ! I nie przestawać - liczy się ciągłość produkcji. Te dwa lata jakoś wytrzymacie, a potem to już zawsze coś będzie pod ręką. Ważne, żeby co roku dokładać na półkę nowy rocznik.
Nitager, robilismy! Ale wtedy jeszcze jezdzilismy do Polski latem samochodem i przywozilismy po trzy wiadra wisni zasypanych cukrem i prawdziwy spirytus 👌 Nalewki wychodzily cudne, ale wytlumacz mi dlaczego na Twoje to sie czeka dwa lata ? Moje byly gotowe w dwa miesiace👌🍒🍒🍒 Wyjazdy autem juz nie dla nas, dwa dni w jedna strone to w sumie cztery wyjete z urlopu , nie mowiac o kosztach, ktore wzrosly kilkakrotnie. A tutejsze owocki po pierwsze nie nadaja sie , bo jakies dziwnie pedzone, kwasnych wisni w ogole tu nie ma, czarnej ani czerwonej porzeczki rowniez, a reszta , np. te purchawki z Hiszpanii , ktore udaja truskawki , sprzedawana jest na tackach po 150 gram - za ok. 3-5 funtow za tacke. Tu sie sprzedaje owocki na mikro tacki , nie na kilogramy, a zrobienie buteleczki nalewki kosztowaloby tyle co pare butelek dobrej whiskey...albo koniaku. Poszlibysmy z torbami , w dodatku calkiem trzezwi :)) Takie sa realia zycia na Zachodzie. 🍷🍷🍷Kitty
UsuńP.S. Magicznego plynu jeszcze nie znalazlam, ale przyszlo mi do glowy , zebys sprobowal WD-40. Sama tez mam zamiar :)) wiekszosc tych klejow swietnie rozpuszcza sie pod wplywem oleju ...🤞Kitty
UsuńPo kolei...
UsuńDlaczego nalewka musi dojrzewać dwa lata, napisałem w notce - szósty akapit.
Nie miałem pojęcia, że w Anglii tak trudno o owoce. Ale z drugiej strony, nalewki można robić w zasadzie na wszystkim. Nie ma tam jabłek, ani gruszek? Albo ziół?
WD-40 mam w szafie, więc na pewno wypróbuję ten sposób, aczkolwiek w najbliższym czasie nie szykuje mi się żadne zdzieranie naklejek. To dopiero za jakiś rok.
Owoce sa, ale strasznie drogie 🙈 Wg mojego gustu nalewka z jablek i gruszek jakos mi nie lezy, chociaz te akurat sa dostepne. A ziola to juz calkiem fuj!!! 🙈Moje ulubione to wisnie i czarna porzeczka ....🍒 Uwielbiam tez pigwe, ale tego to tu ludzkie oko w sklepie nie ujrzy :)) Mamy chyba inna metode - ja robie w ten sposob, ze czyste owoce najpierw zasypuje cukrem az puszcza gesty sok, to sie zalewa spirytusem i odstawia na jakis miesiac , nastepnie wyciaga wisnie i dryluje, wrzuca z powrotem do zalewy , dolewa wodki do rozcienczenia i tak to stoi sobie nastepny miesiac albo dwa. Wychodzi niebianski nektar smakujacy jak niewinny soczek, bez zapachu ani smaku spirytu , ktorym mozna sie upajac ( ostroznie), bo ma taka moc, ze dwa kieliszeczki obalaja na ziemie :)) To jest taka tradycyjna metoda - wg nazwy , nalewka to zalane, nalane owoce ... W dalszym ciagu nie bardzo rozumiem jak Ty to robisz? Czym zalewasz owoce , ze przy malej ilosci cukru sie nie psuja? Hmm moja tez nie wychodzi mocno slodka, ale wytrawnej nalewki to ja bym chyba nie chciala... Wytrawne to pije tylko wina, szampany i koniaki 🥳 Kitty
UsuńTeż metoda - i niektóre nalewki tak się właśnie robi. Ja robię je jednak na sposób tradycyjny - tj. zalewam owoce 70% spirytusem, maceruję przez 3 miesiące, potem zlewam i owoce zasypuję cukrem (w małej ilości). Tak stoi miesiąc, aż puści sok. Na koniec zlewam powstały w ten sposób syrop i łączę oba płyny. I zapewniam Cię, że wytrawna (no, powiedzmy, półwytrawna) nalewka smakuje bosko i bardzo, ale to bardzo owocowo.
UsuńTylko musi dojrzeć...
I chyba Twoja metoda jest prawidlowa, a moja to wersja uproszczona :)) Ale taki kiedys przepis dostalam od kuzynki , i wyszlo super , z tych wisni wiezionych w cukrze przez cala Europe w upale nieziemskim , a pozniej zalanych :)) A pozniej tylko pare razy mialam okazje powtorzyc. Pocieszam sie pigwowka torunska wystepujaca jedynie na lotnisku na bezclowym, w zadnym normalnym sklepie nie ma! 🍹🍷🍹Kitty
UsuńI zapewne z prawdziwą pigwówką nie ma nic wspólnego...
UsuńJa kiedyś robiłem wiśniówkę w ten właśnie sposób: zasypywałem cukrem, potem czekałem aż wiśnie puszczą sok, jeszcze trochę, żeby sok odrobinę przefermentował i dopiero potem spirytus. Ale metoda klasyczna jest lepsza - wiśniówka jest wtedy lżejsza, bardziej wytrawna i o wiele bardziej wiśniowa.
Tylko malo casu kruca bomba, malo casu :)) Kitty
UsuńNa resztki kleju polecam naftę kosmetyczną. Wystarczy zmoczyć wacik i przetrzeć.
OdpowiedzUsuńNo cóż, spróbuję, aczkolwiek wielkich nadziei sobie nie robię. Te kleje mają tak różny skład.
UsuńPiękny zestaw podłogowy!
OdpowiedzUsuńChwilowo. Potem będzie to zestaw stołowy.
UsuńPrzyznam się, że ani przez chwilę nie pomyślałem, byś miał się zalać w trupa. Słowo "degustacja" oznacza próbowanie, a nie picie na umór. Przykładowo, unikam wizyt świątecznych u ludzi, którzy nie rozumieją różnicy między próbowaniem potraw, a patologicznym obżarstwem (to jeden z powodów, dla których przestałem spędzać święta z matką). A że jestem człowiekiem przywiązującym wagę do znaczenia słów, zawsze protestuje, gdy ochlajtus nazywa siebie smakoszem. Smakoszem może być jedynie człowiek ostrożnie próbujący trunek, ponieważ alkohol znieczula kubki smakowe i po dużej ilości może co najwyżej rozróżnić wino słodkie od wytrawnego, a nie rozpoznawać nuty smakowe.
OdpowiedzUsuńW celu powiększenia przestrzeni na przechowanie nowych nalewek możesz zawartość już gotowych przelać do małpek i sprzedawać je kolegom spod bloku. Pamiętaj tylko, by były to małpki, których cenanijak nie jest konkurencyjna do półlitrówek, czy do 0.7 zgłoś się. Uzyskasz przestrzeń w piwnicy oraz szacun wśród małpkowego towarzystwa.
Każdy inaczej rozumie to słowo. Zapewne małpkiewicze - właśnie jako picie do odcięcia. A wspomniana przeze mnie ilość nalewek również sugerowała, że wypiłem sporo.
UsuńA myśl, że mógłbym swoje ciężko wyciśnięte nalewki po prostu rozdać małpkiewiczom, zwyczajnie mnie przeraziła. Wprawdzie czapkowaliby mi już z daleka - ale to jedyny pożytek z takiej działalności. Smaku i tak nie docenią, nawet jako lekarstwa nie użyją - a jaki jest inny sens sporządzania nalewki?
Witaj, ja do usuwania kleju ze słoików używam masła, najpierw moczę żeby papier zedrzeć i na ten klej co zostanie smaruję masłem/margaryną odczekuję kilka minut i drucianką lub nożem zeskrobuję, całkiem ładnie schodzi. Oczywiście są kleje wredne na niektórych słoikach to wtedy taki słoik idzie do wora na szkło. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń