Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 3 marca 2025

Restauracja "Balkonowa Poręcz"

     Swoich ulubionych ptaszków dokarmiać nie zamierzam. Nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego że ani nie potrafię, ani nie ma takiej potrzeby. Jerzyk radzi sobie doskonale, wcinając w locie żywe owady i zawsze robi to latem, gdy ma ich wokół pełno. A spróbuj złapać muchę i rzucić mu ją prosto przed dziób, jak to takie szybkie! I tak kilka tysięcy razy dziennie na głowę, bo jerzyki mają apetyt...

     Ale już taki wróbelek, czy inna sikorka nie mają tak łatwo. Zimą często trzęsą dupkami, zmarznięte, głodne, przestraszone... I dlatego zimą, zwłaszcza gdy chwyci mróz (czyli jakieś 2 tygodnie w roku), dokarmiam je z werwą i ochotą, ciesząc się ich widokiem na moim balkonie. No i jeszcze tym, że nie są gołębiami.

     Pierwsze w tym roku karmidełko dla sikorek zwyczajnie kupiłem. Zamierzałem je wprawdzie zrobić sam i nawet dokonałem zakupu smalcu i siemienia lnianego, ale gdy napatoczyłem się na gotowe w sklepie, górę wzięło lenistwo. Powiesiłem gotowe już karmidełko na balkonie i przez pewien czas cieszyłem się widokiem kolorowych sikorek, które chętnie je odwiedzały.

     Gdy zawartość się wyczerpała, znów postanowiłem działać. W myślach już przygotowywałem sobie wstępny projekt, ale pech chciał, że trafiłem znowu do tego samego marketu. Tamtych karmidełek już nie było, ale znalazłem inne, ekologiczne – znaczy, zamiast plastikowego pudełka, wypełnionego tłuszczem i nasionami, ujrzałem połówkę kokosowego orzecha ze smalcem i zatopionymi w nim robakami. To karmidełko nie czekało już na mróz, tylko od razu zostało wywieszone, bo bardzo nie chciałem tych robali wkładać do lodówki, gdzie trzymam serki, wędliny i szampana na jakąś szczególną okazję. Niby to martwe, ale kto je tam wie - a nuż jedynie zahibernowane!

     A gdy zawartość i tego karmidełka została starannie wydziobana, moje lenistwo rozpoczęło ze mną podstępną grę. Miałem dwa wyjścia, oba złe – udać się do marketu po kolejne karmidełko, albo samodzielnie napełnić stare. Oba wyjścia wymagały ode mnie działania, a mnie akurat nie chciało się ani jedno, ani drugie. No, ale jak tu zostawić biedne sikorki na diecie odchudzającej? Moje gołębie sikorze serce przeważyło. Złapałem za garnuszek, wrzuciłem do środka pół kostki smalcu i rozpocząłem standardowe bałaganienie w kuchni, w poszukiwaniu siemienia lnianego, które „na pewno gdzieś tu było”.

     Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem. Znalazłem siemię, ale zmielone. Szukam dalej. Koleżanka Małżonka zaczyna już zdradzać oznaki niepokoju, bo „dopiero posprzątała, a ja znowu robię bałagan”. Wreszcie znalazłem właściwą torebkę i dodałem małe ziarenka do roztopionego już smalcu. Zamieszałem i zacząłem wylewać do przygotowanej skorupki.

     Leję i leję, a tu nic nie przybywa! Tylko kuchnia zaczyna się robić coraz bardziej tłusta i coraz bardziej śliska. Przyjrzałem się bliżej. Co za debil zrobił taką wielką dziurę w tej skorupce!? Siemię wprawdzie zostało, ale prawie cały smalec wyciekł przez nią najpierw na kuchenny blat, potem na podłogę, a przy okazji na moje kapcie. Karmidełko wprawdzie pełne, ale prawie bez smalcu – tylko zbrylone ziarna lnu sterczą z niego i straszą.

     - No trudno! – stwierdziłem. – Na razie dostaną posiłek vege. Następnym razem będę pamiętał, żeby najpierw poczekać, aż smalec trochę zastygnie i dopiero potem przenieść go do skorupki, przy pomocy przenośnika łyżkowego, bądź widelcowego.

     Wywiesiłem swój niewydarzony karmnik, ale sikorki i tak przyleciały. Wprawdzie kręciły dziobami, narzekały na słabą ofertę gastronomiczną i przyznały mi znacznie mniej gwiazdek niż poprzednio, ale ważne, że nie odleciały głodne.

     I tylko jedna myśl nie daje mi spokoju. A co jeśli między tymi sikorkami ukrywała się jakaś influencerka, co mi zrobi antyreklamę w necie?

     A potem, z westchnieniem, po którym nawet pomnik Jagiełły w Krakowie zapłakałby rzewnymi łzami, zabrałem się za szorowanie kuchni. I wiecie co? Przy tych ilościach rozlanego smalcu, płyn do mycia naczyń nie daje rady. Następnym razem otworzę okno, wychłodzę kuchnię, poczekam aż ten smalec stężeje i zbiorę go szpachelką. Tylko dlaczego na najlepsze pomysły wpadam zawsze po fakcie?

     No i Koleżanka Małżonka zupełnie niepotrzebnie kierowała pod moim adresem słowa absolutnie przesadzonej i nie przystającej do sytuacji krytyki. No przecież posprzątałem po sobie, tak? A że tam trochę ślisko. Przynajmniej ładnie błyszczało!


3 komentarze:

  1. Tu, znaczy w Berlinie nie wolno karmić ptaków na parapetach okiennych względnie balkonach- karmidełka jak i poidełka są jak najbardziej wskazane, ale na przydomowych trawnikach, a że tu właściwie czego jak czego ale trawników z krzakami i małymi drzewkami nie brak to i ptasich stołówek jest naprawdę sporo. A na gałęziach drzew zawsze wiszą siateczki z ziarnami i orzechami dla sikorek. Poza tym ptaszory są tu bezpieczne na podwórkach, bo........tu nie ma kotów- ani bezpańskich ani "pańskich, wychodzących". Tu w ogóle trzymanie zwierząt w domu z uwagi na ceny usług weterynaryjnych są bliskie bohaterstwu.

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, współczuję tego smalcu na podłodze!
    Z kupnego karmidełka u mnie sikorki nie chciały korzystać, a gdy zawiesiłam kule z ziarnami, to jadły, resztki porwała sroka. karmnik drewniany był za duży, bo gołębie wyjadały wróblom. To dokarmianie zimą to skomplikowane jest!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też dokarmiam ptasiorki, wróble, mazurki i sikorki. :)
    Następnym razem otwórz okno i poczekaj aż sikorki wlecą do środka i same smalec wysprzątają ;p

    OdpowiedzUsuń