Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 22 września 2023

Epiafium jedynego człowieka w swoim rodzaju

     Postanowiłem opowiedzieć Wam kilka anegdotek o Wujku, bo szkoda, aby taka postać została zapomniana. Niech to będzie swego rodzaju epitafium. I przysięgam, że wszystko, co poniżej napisałem, jest w 100% prawdziwe, choć chwilami niewiarygodne. Może ktoś z Was się uśmiechnie, czytając to - a Wujek na pewno by tego chciał, bo uwielbiał rozśmieszać towarzystwo.

     Jak już wspomniałem, wujek był doskonałym technicznym analfabetą. Dlatego, kiedy trzeba było pomalować ściany w pokoju, nie wziął się za to sam, jak to zrobiłby każdy normalny facet, tylko najął do tego ludzi. Nasz trójka (tj. moje dwie prawiesiostry i ja) byliśmy jeszcze za mali, aby mieć coś do powiedzenia. Mogliśmy jedynie przyglądać się, jak Pan Malarz ustawia drabinę, czy rozrabia farbę. Opiekowała się nami babcia i to właśnie do niej Pan Malarz zwrócił się z prośbą o miotłę, bo chciał po sobie posprzątać.

     Miotłę dostał, ale użyć jej się nie dało. A to z tego powodu, że kijek, który widocznie nie chciał się sam trzymać, został po chamsku, na ukos przybity gwoździem, i gwóźdź ten rysował podłogę przy każdej próbie użycia. Pan Malarz, bardzo zdziwiony tym niekonwencjonalnym rozwiązaniem, poprosił o młotek, aby niesforny gwóźdź zagiąć. Babcia znalazła młotek w szufladzie, ale podając mu go, była czerwona jak burak. Trzonek młotka bowiem był tak luźny, że strach było go użyć. W dodatku wystawały z niego – a jakże – gwoździe, wciśnięte na siłę między obuch a trzonek.

     - Niech już pan mnie o nic nie prosi – jęknęła zażenowana babcia.

     To wtedy właśnie dotarło do mnie, że wujek nic nie potrafi zrobić sam. I przestało  mnie dziwić, że drzwi od szafy są u niego zamykane na krawat. Znaczy, jeden z wiszących na drzwiach szafy krawatów był zawsze wysunięty na zewnątrz i przytrzaśnięty na siłę – dzięki temu drzwi nie otwierały się same, a dopiero po pociągnięciu krawata. Zapewne sposób ten wynalazła ciotka, bo wujek w życiu by na to nie wpadł. Klucze do szaf były – oczywiście – pogubione albo połamane, a zamki popsute (też nikt nie wie, w jaki sposób).

     Ale przyszedł kiedyś dzień, w którym ciotka zmusiła go, aby naprawił zamek w drzwiach. Nawet nie tyle zamek, co szyld, który poluzował się na tyle, że wisiał już niemal na samej klamce. Na pytanie, jak ma to zrobić, ciotka straciła cierpliwość.

     - Weź młotek i po prostu przybij go do drzwi!

     Wujek wziął z szuflady osławiony młotek i dzierżąc go niepewnie, trochę jakby miał w ręce szklaną figurkę, udał się do drzwi.

     - Teraz wszyscy sąsiedzi powinni mnie widzieć! – oznajmił z dumą. – Przekonaliby się, że ja też coś umiem!

     Puknął młotkiem raz, w dodatku niezbyt mocno. Młotek się złamał.

     Jak wujek tego dokonał, nie wiedział nikt. Włącznie z nim samym. Wszyscy, którzy słyszeli tę historię, powtarzali, że to niemożliwe. A jednak, stało się. Ale trzeba było jego doskonałego antytalentu.

     Albo jak próbował rozłożyć nowy tapczan. Wiecie, taki składany, z oparciem jak kanapa! Co to trzeba podnieść siedzenie tak, żeby oparcie się położyło, słychać kliknięcie mechanizmu i można obie części położyć. A aby go złożyć, znów trzeba było podnieść siedzenie do pionu, znów klik i gdy siedzenie wracało na miejsce, oparcie podnosiło się do pionu. Tyle tylko, że jemu ten tapczan odmawiał posłuszeństwa, gdy kilkakrotnie z głupią miną przekręcał to siedzenie na przemian w pion i w poziom, a oparcie wcale nie chciało się położyć. Cóż miałem już wtedy chyba ze dwanaście, może trzynaście lat i musiałem zrobić to za niego.

     Będąc dyrektorem sporej firmy, często bywał w delegacjach. Po transformacji ustrojowej zdarzył o się, że jako jeden z pierwszych brał udział w „zachodnich” konferencjach. Nasza nieobyta jeszcze w świecie elita dopiero przecierała szlaki, którymi poszło następne pokolenie. I tak, będąc w Belgii i zwiedzając sobie przy okazji miasto, trafił na kawiarnię, w której podawano pyszne lody. A on za lody dałby się posiekać! Czym prędzej więc udał się do środka, zapłacił i wziął sobie pięknie wyglądający deser lodowy. Ekspedientka patrzyła na niego ze zdziwieniem i coś próbowała mu tłumaczyć, ale on nie znał francuskiego i nic nie rozumiał. Zrozumiał później, gdy próbował zjeść te lody. Twarde jak diabli.

     - Ale zmrożone! – stwierdził.

     Ale one były po prostu szklane. To była atrapa, wystawiona tylko po to, aby klient wiedział, jak wygląda dany deser. I jak zareagował wujek, gdy podano mu świeżo przyrządzony deser? Uśmiechnął się, w znany mi sposób, demonstrując swoją szparę między zębami (diastema, nie ubytki!).

     Później, gdy był już na emeryturze, postanowił sobie dorobić jako ochroniarz w jakiejś instytucji, nie pamiętam już w jakiej. Wszystko byłoby dobrze, bo wujek to człowiek taktowny, ale zdecydowany i samym autorytetem potrafiłby zaprowadzić porządek. Ale z tą funkcją wiązało się posiadanie broni. Gry rodzinka, o tym usłyszała, wszyscy struchleli. Wiadomo, jemu strach było dać do ręki nawet kombinerki, nie mówiąc już o broni. Nawet, gdy okazało się, że to tylko broń gazowa. Wujek jednak, z uwagi na spore wydatki, jakie go czekały, zdołał przekonać pozostałych. Pamiętam, była to Beretta 92. Wujek z dumą zademonstrował mmi swój pistolet, po czym, będąc świeżo po kursie, pochwalił się swoimi umiejętnościami.

     - Tu się naciąga!

     (Naciąga! Jakby to była zabawka)

     I przy tych słowach odciągnął zamek do tyłu, po czym uśmiech zamarł mu na twarzy, gdy zamek nie cofnął się na miejsce. Ja już skręcałem się ze śmiechu, a wujek, przekonany że popsuł pistolet, spoglądał na niego z przerażeniem. Nie miał pojęcia, że zamek sam nie opadnie, gdy magazynek jest pusty – trzeba to zrobić ręcznie. Ale potem z dumną miną zademonstrował, jak będzie strzelał. Wtedy usłyszał moją gorącą prośbę, aby nigdy go nie używał, bo w ten sposób, zamiast w intruza, trafiłby chmurą gazu prosto w siebie. Wydaje się to niemożliwe, ale tak właśnie było! Zaczął zatem demonstrować zakładanie kabury, jaką miał nosić pod marynarką.

     - Będę jak James Bond! – oświadczył.

     Niestety, system pasków okazał się być zbyt skomplikowany jak na jego umiejętności. Po kilku próbach, gdy udało mu się coś zapiąć, kabura zwisała mu między nogami, a cała rodzina kulała się po dywanie ze śmiechu.

     Dobrze, że ta przygoda w firmie ochroniarskiej trwała bardzo krótko i nie zdążył skrzywdzić ani siebie, ani nikogo innego.

     Mógłbym pisać o nim w nieskończoność. Był postacią niezwykle barwną. W jego towarzystwie wszyscy bezustannie zanosili się śmiechem, bo albo on wciąż żartował, albo niechcący robił z siebie pośmiewisko, nigdy o nic się nie obrażając. Był chodzącą radością.

     Wczoraj, spoglądając na jego martwe, sine i wychudzone przez chorobę ciało, bezskutecznie szukałem podobieństwa do tego wspaniałego człowieka, którego tak bardzo kochałem. I czuję, że zakończył się kolejny rozdział w moim życiu. I coraz mniej kartek zostało do końca.


10 komentarzy:

  1. Serdecznie współczuję. Miałem takiego ojca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swojego ledwo pamiętam, bo zmarł przedwcześnie. Właśnie wujek próbował go zastąpić.

      Usuń
  2. W książce "Trzech panów w łódce nie licząc psa" jest hoistoria wuja Podgersa. Jak wieszał obraz. Od razu mi się przypomniała, jak czytałam Twój wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko że wujek nigdy w życiu by się za to nie wziął. A scenę o tym, jak głowa rodziny wiesza obraz, kiedyś lekkomyślnie przeczytałem w pociągu. Ludzie patrzyli na mnie jak na idiotę.

      Usuń
  3. Dobrze, że chociaż podchodził do swego antytalentu z humorem. Z dość wczesnego dzieciństwa pamiętam że moja matka miała przedziwny talent do tłuczenia talerzy- do dziś pamiętam jak któregoś dnia pracowicie mieliła ręczną maszynką mięso i gdy talerz już był zapełniony wzięła go do ręki by przestawić w inne miejsce. Wzięła, podniosła zrobiła krok do przodu i talerz nagle wyleciał jej z ręki. Teoretycznie powinien był upaść na stół- niestety teoria rozminęła się z rzeczywistością i talerz wylądował na podłodze i równiutko przedzielił się na 2 połówki. Mam wrażenie , że talerze nie lubiły mojej mamy bo dość regularnie wypadały jej z rąk i to najchętniej z zawartością. Co dziwniejsze szklanki, kubki nie miały do niej awersji.
    A taki antytalent to po prostu kompletny brak podzielności uwagi . Serdeczności;)
    anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje, że wujek miał niesamowitą podzielność uwagi - robił wiele rzeczy jednocześnie i wszystkie mu równie zgrabnie z rąk leciały.

      Usuń
  4. Już polubiłem tego Wujka i przykro mi z powodu jego odejścia. Nie ma talentu do prac domowych, zajął się zatem tym, co potrafił i wszyscy byli zadowoleni. Poza tym czuję powinowactwo dusz, ja co prawda nie mam takich niszczących zdolności, ale bardzo nie lubię prac domowych. Co innego wyjść do ogrodu (pod warunkiem dobrej pogody). Zatem jeśli mam pomalować szopkę, czy płot, to nie ma sprawy, ale malowanie wnętrz wolałbym zlecić komuś innemu, zwłaszcza że w tym czasie ja mogę wziąć dodatkowe zlecenie i zarobię więcej, niż wydam na malarza.
    P.S.
    Jeżeli to w jakiś sposób może Ci pomóc przejść przez to doświadczenie, mogę Ci zagwarantować, że długa i ciężka choroba nastraja chorego do myśli: "albo niech wyzdrowieję, albo niech się to skończy". Sam tak miałem. Byłem absolutnie gotowy na każde rozwiązanie, bo takie chorowanie było zbyt bolesne i męczące. A jak jesteś zmęczony, to po prostu chcesz zasnąć i nic Cię nie obchodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie inaczej bym na to patrzył, gdyby wujek był świadomy. Ale on nie wiedział już, gdzie jest, co to za ludzie koło niego chodzą, co to za osoby z nim mieszkają. Demencja w jego wypadku postępowała błyskawicznie. Na koniec już tylko spał.

      Usuń
  5. Moja żona miała takiego wujka. Miał świadomość swoich braków ale i dobrych stron. Często mówił do żony - ale za to jak chcesz się czegoś dowiedzieć nie musisz pędzić do Jagiellonki ( Bilblioteka Jagiellońska), wystarczy mnie zapytać. Fakt, wiedzę miał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten też wiedzę miał, choć tylko na wybrane tematy. O muzyce klasycznej, albo o tenisie mógł opowiadać godzinami.

      Usuń