Zaczęło się od tego, że domofon trzeszczał.
Koleżanka Małżonka stwierdziła, że jest już stary i przy najbliższej okazji trzeba go wymienić na nowy.
Potem długo nic się nie działo. W moim umyśle domofon nie zajmował jakiegoś specjalnie eksponowanego miejsca, w przeciwieństwie do Skyrim i Wiedźmina, w które to historie byłem dość mocno zaangażowany. Stary, jeszcze odziedziczony po poprzednich lokatorach mieszkania domofon, trzeszczał sobie tymczasem coraz bardziej, tak mu się spodobało. Uznał widocznie, że skoro już wiemy o jego przypadłości, nie musi się z nią dłużej kryć i może poczuć się swobodniej. Doszło do tego, że z ludźmi na dole trudno było się porozumieć. Głos przerywał, zanikał, ginął między trzaskam. I chcąc-nie chcąc, idea dojrzała do fazy wstępnej realizacji. Musiałem dokonać zakupu nowego. Zakupu dokonałem, by po powrocie, zwyczajem pradawnych przodków, złożyć u stóp szefowej domowego ogniska pudełko z nowiuteńkim aparatem.
Ale to nie wystarczyło. Koleżanka Małżonka wyraziła bowiem nieśmiałą nadzieję, że pudełko owo nie zdąży zajść pajęczynami, zanim w ogóle zostanie otwarte. Zbyłem tę ironię pełnym godności milczeniem i aby jej utrzeć nosa, otworzyłem pudełko od razu. Poszedłem nawet o krok dalej – otworzyłem domofon, demontując przednią ściankę i zaglądając w te rozmaite finfituszki, jakie się wewnątrz znajdowały.
- Raz, dwa, trzy… Osiem zacisków! – policzyłem, i to nie używając kalkulatora.
A potem coś mnie podkusiło, żeby otworzyć też stary domofon i sprawdzić, czy się to zgadza.
Niestety, wnętrze starego aparatu wyglądało zupełnie inaczej. Tu bowiem nie było żadnych zacisków, tylko styki, do których przewody zostały przylutowane. I było ich siedem. Przy czym niektóre były ze sobą połączone osobnymi kawałkami przewodów.
Ale i tak nic się nie zgadzało, bo przewodów ze ściany wystawało tylko pięć!
Podrapałem się w głowę i cicho westchnąłem. Będzie jazda! Jak dopasować pięć przewodów do ośmiu zacisków, żeby działały tak samo jak z siedmioma? Tego równania bez całek potrójnych nie rozwiążesz.
Najpierw poszukiwania instrukcji. Jedyna jaka była, to lakoniczny opis na pudełku. Że zacisk nr 1 to wywołanie, że zacisk nr 2 to masa, że zacisk nr 3 to słuchawka – itd. I tak właśnie należy to połączyć.
No dobrze, ale skąd ja mam wiedzieć, który przewód jest od czego! Domofon w tym bloku zakładano tak dawno temu, że najstarsi niżowcy* tego nie pamiętają, jeszcze na długo zanim się tam wprowadziliśmy. A już wtedy wyglądał, jakby pochodził z czasów cesarza Wilhelma.
Zacząłem szukać wskazówek w Internecie. Niestety, wszelkie porady, jakie udało mi się znaleźć, były zupełnie bezwartościowe. Jakieś ¾ z nich odzwierciedlały to samo, co producent umieścił na pudełku, a resztę napisano w absolutnie niezrozumiałym języku elektrycznym. Mowa była o jakimś mierniku impedancji, rezystancji, zworkach, stworkach, duperelkach, hopsztosach i pipsztokach. Nic z tego nie rozumiałem.
Pomyślałem o tym, żeby o pomoc poprosić Wielkiego Elektryka, o którym już kiedyś – nawet niedawno – wspominałem na tym blogu. Ale potem poszedłem po rozum do głowy i zaniechałem tego pomysłu. Bo niby skąd on ma wiedzieć, który kabelek jest który? Nawet jeśli dziś jest to jakoś znormalizowane i kolory kabelków muszą odpowiadać jakiemuś schematowi, to skąd mieli o tym wiedzieć neandertalczycy, którzy kościanymi narzędziami zakładali domofon w moim bloku? Podłączyli tak jak im pasowało, albo jak się między sobą umówili. Dziś z pewnością poszczególne firmy wypracowały sobie jakieś standardy połączeń, ale nie w czasach prehistorycznych! Biorąc pod uwagę szacowany wiek domofonu, i tak trzeba się cieszyć, że jest z plastiku, a nie z dokładnie obłupanego kamienia.
Może metodą prób i błędów? Policzyłem szybko – wyszło mi mniej więcej cztery i pół miliona możliwych kombinacji. I przy sprawdzaniu każdej trzeba pędzić cztery piętra w dół, żeby sprawdzić czy działa i potem skrobać się z powrotem. Za jakieś piętnaście lat sprawdziłbym pewnie wszystkie, a nogi miałbym tak umięśnione, że Arnold Schwarzenegger prosiłby mnie o autograf. Tylko wtedy ten domofon stanie się już tak stary, że trzeba będzie kupić nowy i zacząć całą historię od początku.
Kiedyś, dawno temu, pasjami oglądałem stare kino. Uwielbiałem nieme filmy z Charlie Chaplinem, Haroldem Loydem, Busterem Keatonem, no i oczywiście z duetem Laurel & Hardy. Wtedy też zauważyłem innego komika, nieco dziś już zapomnianego. Zwał się Harry Langdon i zabawny był z powodu swojej nieporadności. Zwykle za co się wziął, to popsuł, a rezultat nieodmiennie kwitował bezradnym rozłożeniem rąk. I wiecie co? Tak się właśnie poczułem.
Czy bohater tego odcinka (znaczy ja – jakby ktoś nie bardzo kojarzył mnie z tytułem bohatera) poniesie sromotną klęskę i skończy się na wezwaniu fachowca? Czy rozpirzy ten domofon próbując go podłączyć na siłę? Czy może rozpirzy go w złości, rzucając nim o ziemię? Czy przy próbie podłączenia spowoduje spięcie w całym bloku i atak znerwicowanych sąsiadów, którym nagle zaczną dzwonić domofony i nie da się ich wyłączyć?
Nie przegapcie następnego odcinka!
C.D.N.
Czytam i oczom nie wierzę- w mieście zwanym Warszawa, gdy się komuś "spsował" domofon to dzwonił do administracji, do działu technicznego i rzecz zgłaszał. Wtedy przychodził taki wąsaty pan, sprawdzał czy aby naprawdę i za dwa dni wszystko z powrotem działało. Nie słyszałam by ktokolwiek sam sobie zakładał domofon -ani urządzenie wewnętrzne ani zewnętrzne. Tu miałam tak, że ni diabła nie było słychać dzwonka, no to zgłoszono to do administracji i znów jest ok.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Gdyby szwankowała instalacja, tak bym na pewno zrobił. Na przykład, ja dzwonię na dole, a zamiast Koleżanki Małżonki odzywa się sąsiad, albo głośnik na dole ledwo dyszy. Ale aparat do mieszkania wolałem wybrać i kupić sobie sam Telefon do Spółdzielni i zaproszenie wąsatego pana pozostawiłem sobie jako plan B.
UsuńJuż zacząłem czekać na cd. Ale jakbyś wezwał firmowy serwis było szybciej, ale post byłby mniej intersujący.
OdpowiedzUsuńGdybym wezwał serwis, byłoby to przyznanie się do porażki. Tak zupełnie bez walki? O, nie, jak polec to z honorem!
UsuńA nie mozna po prostu wszystkich tych ośmiu kabli złączyć razem i dolutować do tamtych pięciu czy siedmiu też w kupie? Samo by sie przetarło prawidłowo po pewnym czasie... może... ;)
OdpowiedzUsuńMówisz, zrobić to metodą Flipa i Flapa? No cóż, to nie przyszło mi do głowy, przyznaję.
UsuńAlez cie te przedmioty martwe przesladuja, no naprawde Nitager, chyba mocno podpadles tym domowym krasnoludkom!
OdpowiedzUsuńSpecjalnie poprzestawialy te styki, zebys sie teraz meczyl, a one siedza w kacie, tracaja sie lokciami i chichocza he he he...
Znajac Twoje zdolnosci to wiem, ze doskonale sobie poradzisz z tymi osmioma na piec przez siedem,
w koncu od czego jestes inzynierem, ale chyba trzeba bedzie krasnoludki wziac sposobem –
jakies pulapki pozastawiac czy co, albo starym sposobem...przekupic?
Na czekolade moze sa lase , albo naleweczke ? A temu najstarszemu z dluga broda , to moze jakas fajeczke z amfora ?
Coby wpadl w blogostan i przestal sie Ciebie czepiac i czepiac.:)
Inżynierem, ale nie elektronikiem! Potrafię może i przylutować do siebie dwa druciki, ale które druciki trzeba przylutować - nie mam pojęcia.
Usuńczy mi się wydaje, czy to, po prostu, kwarantanna za długo już trwa?... :))))
OdpowiedzUsuńtak czy inaczej czekam na ciąg dalszy, chociaż o efekt jestem dziwnie spokojna... :)))
Kwarantanna dopiero mi się zaczęła i to nieoficjalna. Wysokie Kierownictwo stwierdziło, że miałem kontakt z osobą zarażoną i kazało mi się wynosić z biura do wszystkich diabłów. Tak więc, od dziś znów pracuję w domu.
UsuńCzekam z niecierpliwością;-)
OdpowiedzUsuńNo, to "nadejszla wiekopomna chwila" - wpisuję dalszy ciąg ;)
UsuńNitagerze...Nitagerze... Czas genialnych amatorów minął bezpowrotnie. I to se nevrati...
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=3r47vp6wGQc
Oj tam, oj tam! Pamiętaj, że Arkę wybudowali amatorzy, a "Titanica" zawodowcy.
UsuńDlatego Titanic został odnaleziony, a Arka nie...
UsuńDomofonia, to z lekka przestarzała u nas technika.
OdpowiedzUsuńI nasz blokowy domofon ciągle trzeszczy, nie słucha, nie gada, szkoda słów😉