Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


piątek, 11 października 2024

O ambrozji z patelni - albo: żegnajcie Kochani!

      Na obiad była prawdziwa uczta - panierowane kanie!

     Nie ma chyba smaczniejszego grzyba od kani, czy też, jak go tu w Wielkopolsce nazywają, sowy. Kapelusz sowy, przyrządzony tak jak kotlet - umaczany w jajku i w tartej bułce, a potem - na patelnię. Prawdziwy rarytas.

     Sowy zebraliśmy wczoraj, zupełnie przypadkowo. Poszliśmy sobie na tzw. "szybkie grzybobranie", czyli zaraz po przyjściu z pracy i pospiesznie przełkniętym obiedzie, a przed zapadnięciem zmroku. Spodziewaliśmy się podgrzybków - bo w naszych okolicznych lasach występują głównie te grzyby. Było też trochę sitarzy - które zbieramy na susz. Trafiło się nawet kilka prawdziwków. Za to na skraju lasy dumnie rosły sobie sówki.

     Czubajka kania to duży grzyb, o rozłożystym kapeluszu. Przypomina trochę muchomora plamistego, albo sromotnikowego, zwykle jednak jest od niego większy. Ponieważ oba te gatunki są silnie trujące, zawsze pozostaje ten leciutki dreszczyk emocji, że jednak tym razem mogłem się pomylić. Jeśli tak, no to nie spodziewajcie się dalszych wpisów. Na sromotnika nie ma antidotum. Śmierć po zjedzeniu muchomora sromotnikowego jest stuprocentowo pewna.

     Niemniej smażona kania warta jest tego ryzyka.

     Aby Was nieco uspokoić, muszę tu nadmienić, że sowy zbierałem jeszcze jako mały dzieciak, razem ze swoim dziadkiem. On mnie nauczył, jak wygląda sowa (znaczy, czubajka kania). Grzyb ten jest dla mnie jak stary znajomy - taki, którego poznaje się od pierwszego wejrzenia. I moim zdaniem, do muchomora wcale nie jest podobny. Może sylwetką - ale niczym innym.

     Tak więc, podjadłem owych smażonych kani, otarłem usta (ręką, bo mi się nie chciało iść do barku po serwetkę) i popadłem w błogie lenistwo. Jedynie z tyłu głowy tłucze się myśl, że czeka mnie teraz najbardziej niepokojące dziesięć godzin w moim życiu. Tak więc, jeśli w nocy poczuję dolegliwości, to już chyba nawet nie będę dzwonił po pogotowie, żeby im tam głowy nie zawracać. Mają ostatnio tyle roboty! Dziś piątek i deszcz nie pada, więc na pewno będą zbierać z asfaltu kilku motocyklistów i kilku pijanych przechodniów, którzy wpakowali się prosto pod samochód. Co ja im będę gitarę zawracał, skoro i tak mi już nie pomogą. Nafaszeruję się środkami przeciwbólowymi i jakoś przeczekam w tej kolejce do św. Piotra, czy do nowego wcielenia, czy po prostu do nicości.

     W każdym razie, gdybym nie wrócił, to pamiętajcie, że Was kochałem! I przekażcie Jodie Foster, że ona zawsze dla mnie będzie tą jedyną!

4 komentarze:

  1. No popatrz, a ja kani nigdy nie jadłam 🤔
    Powiem szczerze,że po każdym spożyciu grzybów mam taką schize 😉
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  2. kanie, inaczej sowy, zawsze kupowałem u takich starszych pań prowadzących uliczne mikrostoiska z kwiatkami i jakoś żyję do tej pory...
    co prawda w świecie kinematograficznych Pań mam inną tą jedyną, to jeśli chodzi o Jodie Foster przyznaję, że masz dobry gust...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszcze grzybobrania, jednego z moich najbardziej ukochanych zajec a niedostepnego mi obecnie.
    Jednego razu, w mlodosci, zatrulam sie grzybami choc jak widac niesmiertelnie a pochodzily z targu udajac pieczarki.
    Bede czujnie wypatrywac - piszesz czy nie?
    Serpentyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Nazbierałam taka masę kani ostatnio (znam tez nazwę gapy na tego grzyba), że sie najadłam, cześć już usmazonych zamroziłam, a kilkanascie suszę, potem zimą namocze w mleku, do panierki i na patelnię - tak samo pyszne. :)

    OdpowiedzUsuń