Ale się porobiło!
Przyznaję, po świętach miałem trochę wolnego, nie zdołałem jednak zmusić się do pisania. A powodem był kolejny atak mojego demona. Chłopcy przyjechali na święta, a ja nawet nie zdążyłem się nimi nacieszyć, gdy znów musieli odjechać. No i dopadł mnie, skubany, zsyłając w otchłań depresji, albo czegoś bardzo podobnego. Znów wszystko stawało mi w gardle – umiałem przełknąć tylko sok z jabłek. Znów bezsenność i ten dziwny niepokój, który nie pozwalał mi usiąść nawet na chwilę. I ta cholerna tęsknota, dusząca w piersiach. I łzy, cisnące się do oczu bez powodu. I poczucie beznadziei. I świadomość zbliżającej się śmierci, którą przyjąłbym wtedy jako wybawicielkę. Tak, w takiej chwili jestem gotów uwierzyć w demony, które potrafią opętać umysł człowieka.
Dzięki Najukochańszej Ze Wszystkich Żon udało mi się to w miarę szybko pokonać i wrócić do równowagi. Demon dostał wpier… znaczy, został pokonany i na jakiś czas pewnie będę miał z nim spokój. Ale najważniejsze, że odkryłem przeciwko niemu skuteczną broń. Trochę też w tym mojej zasługi, bowiem chwytając się brzytwy (tak naprawdę to elektrycznej golarki!), powróciłem do biegania. Wyczytałem kiedyś, że coś tam się wtedy w mózgu wydziela, co powoduje lepsze samopoczucie. Bardzo pomogło. Zwłaszcza wydłużenie dystansu codziennej (no, zależnie od pogody i samopoczucia) przebieżki. Do tej pory biegałem jakieś trzy kilometry. Teraz zmieniłem trasę i biegam aż na wiadukt nad obwodnicą miasta. To około pięciu i pół kilometra, z czego połowa jest pod górę.
Tu pragnę uściślić, że „pod górę” nie oznacza konieczności korzystania ze sprzętu górskiego. W moim płaskim jak powierzchnia wody mieście oznacza to po prostu, że jeśli umieścisz na trasie mojej przebieżki idealnie okrągłą kulę o odpowiednio dużej średnicy, to istnieje możliwość (aczkolwiek pewności nie ma), że owa kula wolno się stoczy w bliżej nieokreślonym kierunku. Wspominałem kiedyś przecież, że jeśli kret w moim mieście usypie wystarczająco wysoki kopiec, natychmiast zwala się tam cała ekipa kartografów z przyrządami pomiarowymi, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie jest to najwyższe naturalne wzniesienie w okolicy.
Tak więc, z górami nie mam problemu. Problem mam z wcześnie zapadającymi ciemnościami. Zjazd na obwodnicę jest bowiem niejednorodnie oświetlony. Od strony miasta latarnie stoją często i gęsto, na bardzo długim odcinku, mniej więcej 70% dystansu do skrzyżowania. Przewidziano w tym kierunku rozbudowę, więc zawczasu oświetlono drogę. Samo połączenie z „eską” również jest jasno oświetlone ze względów bezpieczeństwa. Ale pomiędzy tymi miejscami, gdy droga dojazdowa biegnie przez pola, latarnie znikają, tworząc nastrojową Strefę Ciemności o długości trochę mniejszej niż kilometr. Dookoła ani świeczki. W pogodny wieczór można zachwycać się tam światłem Księżyca, ale gdy Księżyc w nowiu, albo przysłonięty chmurami, nie widać wyciągniętej ręki. Zwłaszcza, że poprzednio latarnie przyzwyczaiły oczy do światła.
Sam dość dobrze widzę w ciemności. Lata włóczenia się nocami po lesie nauczyły mnie poruszania się po ciemku, z wykorzystaniem dotyku i słuchu. Ale to jednak zjazd na obwodnicę, uczęszczany przez samochody i motocykle. Niby biegnę chodnikiem, ale tam często niektórzy nieodpowiedzialni kierowcy wypróbowują przyspieszenie swoich pojazdów, a wtedy nietrudno o wypadek. Znacznie lepiej ostrzec ich zawczasu, że chodnikiem jednak ktoś się porusza i lepiej ryzykownie nie przyspieszać.
Dlatego też, kierując się rzadkim przebłyskiem geniuszu, kupiłem sobie latarkę czołową. Taką zwykłą, diodową zasilaną akumulatorkiem, nic specjalnego. Gdy w sklepie wziąłem ją do ręki i zaświeciłem sobie w oczy, miałem powidoki jak Władysław Strzemiński: przez pół godziny widziałem tylko fioletowy kwadracik. Uznałem więc, że się nada. Nałożyłem ją na czapkę, co jak się później okazało, było błędem, bowiem zupełnie odcięło dopływ powietrza i głowę miałem zmytą przez własny pot. No, niestety, założenie jej pod czapkę trochę mijało się z celem. Ale za to jak się biegło! W półmroku – zdarza się bowiem, że dwie latarnie z rzędu nie świecą i nie widać nierówności na chodniku – włączyłem sobie lampkę i nagle wszystko wokół zrobiło się czerwone, albo różowe. Przełączyłem na światło białe. Ja cię, ale jasno! Przez jakiś czas biegłem w tym trybie, aż dotarłem do Strefy Ciemności. I tam przełączyłem na ostre światło.
I wiecie co? To był kiepski pomysł. Po pierwsze, nic nie widziałem, oprócz swojego oddechu. Wydychana para tak rozpraszała to światło, że przed sobą miałem tylko białą ścianę. Przypominało to włączenie długich świateł podczas mgły. A po drugie, samochody jadące z naprzeciwka, zaczynały mi mrugać, żebym przełączył na światło mijania, co oślepiało mnie jeszcze bardziej.
Używam więc tylko trybu słabszego światła. Może to i lepiej, na dłużej starczy prądu.
Jest jeszcze jedna korzyść z tego biegania. Zauważyłem, że jedna z latarni jest uszkodzona i dość często gaśnie. Musi mieć jakieś przebicie prądu na obudowę, bo powietrze wokół niej mocno się jonizuje. Skutkuje to tym, że kiedy akurat nie świeci, otacza ją śliczna, świetlista aureola, okrągła, nieco spłaszczona, przypominająca rój nieruchomych, maleńkich, świecących muszek. Zrazu myślałem, że ot ognie świętego Elma, ale po sprawdzeniu w Wikipedii, uznałem że to jednak coś innego.
To tyle korzyści. Przydałaby się jeszcze jedna (oj, jak by się przydała!), ale w to, że przy okazji stracę trochę kilogramów, przestałem już wierzyć. To po prostu niemożliwe. Przeciwnie, wiem że od tego przytyję, bo zawsze tak jest – cokolwiek robię, brzuch mi rośnie. Ano, taka już moja uroda – aerodynamiczna. Mój brzuch jest jak entropia – w jedną stronę idzie łatwo, w drugą wcale. Ale już się tym nie przejmuję. Jak mawiała stara Pawlakowa: „Był czas przywyknąć przecie!”.
A co tam u Was? Ktoś też walczy z demonami? Jakby co, to pytajcie, mam wprawę w tym starciu. Wiem już, gdzie to dziadzisko ma słabe punkty. Porad udzielam bezpłatnie, jakby co. No, możecie potem – jeśli taka Wasza wola – wrzucić jakiś grosik do puszki WOŚP.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńNo, to ja się zapisuję do Ciebie - Nitagerze - na terapię. Też po świętach wpadłam w dołek tęsknoty i niepokoju. Z góry zaznaczam, że bieganie nie wchodzi w grę.
Pozdrawiam serdecznie,
No to wielka szkoda, bo bieganie chyba pomogło mi najwięcej. A jaki jest powód niewchodzenia w grę? Bo wiesz, to nie musi być sprint - mnie moje kolana tez na to nie pozwalają. To może być powolny trucht, byle się zmęczyć, zasapać i oblać potem.
UsuńJa do życia potrzebuję chociaż kilku wzniesień. Płaszczyzny bezkresne wywołują u mnie odczucia depresyjne.
OdpowiedzUsuńNa wzniesienia bardzo lubię patrzeć. I tylko patrzeć.
UsuńJeżeli chodzi o aerodynamizm, to myślę, że Twój organizm tak reaguje na idealnie płaską powierzchnię zamieszkania - on się wybrzusza.
OdpowiedzUsuńDomniemuję, że gdybyś się przeprowadził w miejsce pagórkowate, lub wręcz górzyste, Twój organizm próbowałby się wypłaszczyć, dla równowagi.
Demony każdy ma swoje, moje dawały mi popalić w listopadzie i grudniu, teraz odpuściły.
Oby ten rok był dla Ciebie mało demoniczny.
A wiesz, że coś w tym jest? Łażenie po górach kosztuje więcej wysiłku, więc może i brzuch się od tego wypłaszcza?
UsuńNitager, gratuluje terapii!👏 Faktycznie wysilek fizyczny powoduje wybuch endorfin , ktore daja nam poczucie szczescia i zadowolenia. Nigdy nie moglam zrozumiec dlaczego za jakie grzechy sportowcy sie tak katuja! A to dziala jak narkotyk:)) Im wiecej trenujesz tym lepiej sie czujesz, rymnelo mi sie 😁 Mnie na szczescie zadne demony nie przesladuja, bo nie wiem jakbym sie zwlekla do takich cwiczen:)) A juz po ciemku to nie ma mowy😁 Super Kolezanka Malzonka i Twoje wlasne nogi wyciagnely cie na prosta , i tak trzymac 🤞🤞🤞A dnie coraz dluzsze , niedlugo bedzie mozna bez latarki 😉
OdpowiedzUsuńHa, wiedziałem, że to będzie jakaśtamina, czy jakaśtaminnaina.
UsuńZ tym, że jako narkotyk to ona za bardzo nie uzależnia, bo każdego wieczoru musze ze sobą walczyć, aby się do tego biegania zmusić. A po bieganiu jeszcze trzeba wdrapać się na czwarte piętro - to dopiero wyzwanie!
To dobrze, im bardziej się zmęczysz, tym będziesz szczęśliwszy i głowa nie będzie zaprzątnięta niechcianymi myślami . Miłego drapania !Kitty
UsuńMiła w tym drapaniu się pod górę jest jedynie świadomość, że to już ostatni wysiłek na dziś. Ale dziękuję, działa :)
UsuńPrzytulam. Rozumiem życie z demonem tęsknoty. Łączę się w bólu...
OdpowiedzUsuńKiedy moje Żuki studiowały, przyjeżdżali na wakacje, widzieliśmy się na wszystkie święta, długie wekendy i.t.p....
Teraz mają swoje prace, swoje nowe rodziny i... brak czasu na kontakt przez messengera... Jeden w Anglii, drugi w Polsce, córka Reni w Niemczech.
No i co? Muszę żyć. No bo może któreś zastuka... ;-)
Oczywiście, że musisz żyć. Nie tylko dla nich. Te piękne obrazki same się nie namalują! Ludzkość Cię potrzebuje.
UsuńA tak z ręką na sercu, Ty też wybyłaś, więc nie miej pretensji do rodziny, że się rozjechała :)))
Jakimś cudem i to nawet bez medytacji udało mi się przeprogramować swoją psychikę - ustawiłam się w pozycji "co będzie to będzie" i bardzo takie podejście do życia mi służy. Co do tycia- zrób sobie na koszt własny badanie krwi na poziom TSH. I jeśli będzie wynik powyżej 3,0 to znajdź endokrynologa., nawet gdy Ci napiszę, że wynik w normie. Tycie i takie załamki depresyjne to objawy niedoczynności tarczycy, być może spowodowanej chorobą Hashimoto. To jest choroba autoimmunologiczna, bardzo towarzyska, nie opuści Cię aż do grobowej deski. Ale można z tym żyć. Co do diety- za dużo jesz a za mało pijesz zwykłej wody. Zacznij pić 2 l wody dziennie. Odstaw słodycze, ogranicz po prostu węglowodany.Bo tyje się właśnie od węglowodanów. A bieganiem, gdy masz nadwagę to tylko sobie serducho zmarnujesz. Serdeczności posyłam- anabell.
OdpowiedzUsuńWęglowodany jem wyłącznie nieprzetworzone - surowe warzywa, razowy, pełnoziarnisty chleb i to tyle. Słodyczy nie jadam w ogóle i to od dawna. Jedynie z tą wodą mi nie po drodze. 2 litry dziennie? Zmuszam się, żeby wypić połowę z tego, a i tak bez przerwy biegam do "posikalni".
UsuńNiedawno miałem robione badanie krwi - szczegółowe, tzw. "na wszystko". I jakoś lekarka nic mi nie znalazła, więc chyba to nie to.
A biegania mi nie odmawiaj. To jedyne, co tak naprawdę mi pomaga.
Super, że Ci się dziada udało przepędzić. Ja też mam swoje rózne demony i staram się trzymac je z ryzach bo powyłaziły trochę z nor. Ale będzie dobrze. Tymczasem życze miłego biegania, ja poćwiczę aerobik, też dobrze działa. :)
OdpowiedzUsuńĆwicz, ćwicz, ruch daje świetne samopoczucie, przynajmniej psychiczne. A jak masz demona, to napisz o nim, to tez pomaga. I potem takie wysłuchanie kilku zupełnie bezsensownych rad - wbrew pozorom tez przynosi ulgę.
UsuńMialam o wiele mniej demonow gdy moje piskleta niemal w tym samym dniu opuscily gniazdo. Raczej niepokoilam sie jak sobie poradza bez mamusi.... Zostala pustka w domu i tesknota ale taka zwyczajna, bezstresowa.
OdpowiedzUsuńCoz, kazdy inaczej przezywa, kazdy po swojemu.
Nigdy nie uzywalam czolowego swiatelka ale zawsze myslalam o nim jak czyms raczej razacym prosto w oczy i nadajacym sie do oswietlenia przedmiotu nad ktorym pracujesz. Istnieje wiele innych gadzetow robiacych biegacza widocznym w ciemnosciach ale jakie do oswietlenia trasy, oprocz latarki, to nie wiem.
Nawet jesli bieganie sluzy Ci tylko do zabijania demonow to jednak cos daje nie mowiac ze trzyma kosci i stawy aktywnymi.
Nie mam rady na odchudzenie sie - to tez indywidualna sprawa, kazdy musi znalezc swoj sposob.
Teraz takich gadżetów, odblaskowych, mrugających, czy świecących jest cała masa. Ja wybrałem lampkę, bo przynajmniej mam ją gdzie zawiesić i w bardzo ciemnych miejscach mogę sobie oświetlić drogę. Niby w ciemnościach widzę, ale innym chyba robi się nieprzyjemnie, gdy mnie nie widzą i zjawiam się przed nimi znienacka, jak jakiś duch. Więc trochę też z kurtuazji tę lampkę zapalam.
Usuń