Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 22 czerwca 2022

Byłem tam - cz.I

     No, cześć. To znowu ja.

     Chwilowo cierpię na zanik pomysłów, więc milczę od dłuższego czasu, czekając na przypływ weny. Wena jakoś nie chce przyjść, chyba obraziła się na mnie na dobre. Znikły też chęci – życie w realu stało się na tyle absorbujące, że ucieczka w sieć przestała mieć sens. Nitager został czasowo zahibernowany. Przestałem prawie w ogóle używać tego konta, dlatego wybaczcie, że nie odpowiedziałem na tych kilka maili, jakie od Was dostałem. Odczytałem je dopiero dziś, gdy po wielu tygodniach zalogowałem się na ten adres poczty. Na co dzień używam bowiem innego.

     Przyznaję, nie mam żadnego dobrego pomysłu na notkę. Napisałem w międzyczasie kilka tekstów, ale wydały mi się słabe, więc nawet nie skopiowałem ich do bloga. W komentatora bieżących wydarzeń nie chcę się bawić. Są tu ludzie, którzy zrobią to o wiele ciekawiej i trafniej ode mnie. Poza tym, ostatnie wydarzenia w Polsce i na świecie mogę jedynie przyprawić mnie o nawrót depresji, a wpływu na nie nie mam żadnego. No, chyba że coś mnie naprawdę zbulwersuje. Albo wydarzy się coś, co naprawdę mnie poruszy.

    No i właśnie się wydarzyło.

     Wydawać by się mogło, że przy okropnościach, jakie mają miejsce u naszego sąsiada, wszystko inne staje się błahe i niewarte uwagi. Ale o tamtych rzeczach niech piszą zawodowcy – to jest temat dla nich. Sobie rezerwuję krótką notkę z koncertu pewnego lubianego przeze mnie zespołu rockowego, który miał miejsce w poniedziałek, na Stadionie Narodowym w Warszawie.

     Ale po kolei. Znacie mnie – jestem gadułą, więc jak już zacząłem pisać, to pewnie do samego koncertu dojdę dopiero w następnym odcinku.

     O tym, że dostałem w prezencie bilety na koncert Guns n’Roses, już kiedyś pisałem. To był prezent od naszych dzieci, szwagrostwa i rodziców na okrągłą rocznicę ślubu. I w końcu przyszedł czas ich wykorzystania. A że koncert odbywał się wieczorem, trzeba było zjawić się tam wypoczętym i przygotowanym na długie stanie. Sześć, czy siedem godzin w pionie to jednak spory wysiłek dla naszych nóg i kręgosłupów, już niestety, niemłodych. Po takim wysiłku też trzeba odpocząć. Zamówiłem więc dla nas dwie doby w hotelu – raz się żyje, a od kiedy nasi chłopcy utrzymują się sami, stać nas na trochę więcej. Drogo było, ale biorąc pod uwagę nasz PESEL, ta odrobina komfortu, że pozwolę sobie zacytować powszechnie znaną osobę, „nam się po prostu należała”. Raz nie zawsze – najwyżej przez następny rok zaoszczędzimy na jedzeniu, co tylko na zdrowie nam wyjdzie. Hotel w samym centrum, blisko dworca centralnego – bo zamierzaliśmy jechać pociągiem, żeby zaoszczędzić na straszliwie drogim paliwie, równie drogim parkingu i uniknąć beznadziejnie rozwiązanego ruchu ulicznego w wiecznie zakorkowanej stolicy. Los chciał inaczej. Cóż, za późno udaliśmy się po bilety – w pociągach nie było już miejsc, z uwagi na masowy powrót z długiego weekendu. No i chcąc nie chcąc, (nie chcąc, nie chcąc, zapewniam Was!), ze łzami w oczach zatankowałem samochód do pełna i rankiem, w niedzielę obrałem kurs na największe miasto w Polsce.

     GPS przeprowadził nas jakoś przez Warszawę, choć nie obyło się bez wpadki. Bo kiedy głos w GPS mówi mi, że mam skręcić w prawo, to ja skręcam w prawo. Dwa razy z rzędu! Ale o tym, że skręcić mam sto metrów dalej, to już mi nie powiedział. Poza tym, trudno się poruszać na rondzie, którego nie ma. Wyglądało to jak zwykłe skrzyżowanie, a on mi nagle każe na rondzie zjechać w pierwszy zjazd. Tak naprawdę, miałem po prostu jechać prosto – i byłem na tyle ogłupiały, że tak właśnie pojechałem, nie wiedząc co mam robić. Przypadkiem pojechałem prawidłowo. Gdy po wielkim bólu i męce dotarliśmy na miejsce, byłem zlany potem.

     Zainstalowawszy się w hotelu, jak na nasze przyzwyczajenia całkiem komfortowym, poszliśmy zwiedzać Warszawę, którą ostatni raz dobrze widziałem jeszcze za czasów PRL. Później już tylko przez okno samochodu.

     Co mnie uderzyło, to obecność policji w niespotykanym dotąd nigdzie zagęszczeniu. Z każdego miejsca, w którym się zatrzymałem, widziałem co najmniej dwa radiowozy na sygnale i kilku pieszych policjantów. A założę się, że byli jeszcze inni, po cywilnemu. Odwiedziłem ostatnio kilka dużych miast i takiego upolicyjnienia na tysiąc mieszkańców nie spotkałem nigdzie indziej. A przecież nie zbliżyliśmy się nawet do legendarnego ponoć pod tym względem miejsca na Żoliborzu! Pilnowaliśmy się więc bardzo, bo nie będąc na bieżąco z wciąż zmieniającymi się przepisami, istniało spore ryzyko, że nieświadomie popełnimy jakieś wykroczenie. Starannie unikaliśmy więc takich słów, jak „mały”, „krótki”, czy „zero”, żeby nie doszukano się w naszych słowach żadnej prowokacji. A i tak zostałem obdarzony podejrzliwym spojrzeniem, gdy mijając elektryczny policyjny samochód, rzuciłem mimochodem uwagę, że kiedy byłem mały, też miałem radiowóz na baterie. Pewnie chodziło im o tego „małego”.

     Samo miasto niespecjalnie mi się spodobało. Przynajmniej centrum, w pobliżu hotelu. Zabudowa wydała mi się co najmniej dziwna. Każdy dom zbudowano tu w innym stylu, nie mogłem się tam doszukać jakiegokolwiek wspólnego charakteru. Fikuśne wieżowce wyglądały, jakby wyrosły tam przypadkiem, po większej ulewie, w dodatku rozmieszczono je bez żadnego pomysłu. Chyba, że owym pomysłem było zasłonięcie znienawidzonego przez kolejne władze pałacu kultury, ale niespecjalnie się to udało. I ten dziwny zapach, charakterystyczny dla dworca kolejowego – unosił się w całym mieście. Czyżby tak właśnie pachniała Warszawa? Muszę przyznać, że do służb oczyszczania miasta i zieleni miejskiej miałem sporo zastrzeżeń. Może zamiast tylu policjantów przydałoby się tam paru sprzątaczy? Albo może niech policja chwyci miotły – i tak stoją w miejscu i wyraźnie się nudzą. Czas by im szybciej zleciał, a było ich tylu, że razem w mig daliby radę…

     Udaliśmy się na stare miasto, w nadziei, że tam będzie inaczej. I tak też było. Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, Stary Rynek – to naprawdę urokliwe miejsca. W dodatku Stary Rynek jako żywo przypominał rynek w Novigradzie, z „Wiedźmina”. Proporcje i układ ulic identyczne. Nawet arkady były w tych samych miejscach, w których w grze znajdował się Bank Vivaldich i warsztat płatnerza. Tylko tego zielarza tam nie było i nie było gdzie kupić korzenia mandragory.

     Wystawy przyciągały wzrok. Ceny przerażały. Zwykła, płócienna kiecka w cenie samochodu i zegarek w cenie sporego mieszkania (sporego w moim mieście) wydały nam się grubą przesadą. Żeby ten zegarek chociaż ładny był, albo przynajmniej charakterystyczny – ale wyglądał zupełnie zwyczajnie i poza pokazywaniem czasu raczej nie posiadał dodatkowych funkcji. A polać taką kieckę kawą, albo co gorsza, czerwonym winem? Tragedia!

     Klimatycznych knajpek też było sporo, choć spodziewałem się ich więcej w miejscu tak gęsto obleganym przez turystów. Znalazłem jednak ze wzruszeniem dawno nie widziany bar mleczny, a także znaną mi już z Wrocławia „Pijaną Wiśnię”, w której polewają prawdziwą, przepyszną wiśniówkę – półwytrawną, lekką nalewkę, nie żaden słodki i ciężki likier. Sprawdziłem i polecam!*

     Do hotelu wróciliśmy zmęczeni, ale radośni (nie tylko z powodu wiśniówki). Czekała nas noc w wygodnym łóżku i nazajutrz niecodzienne przeżycie.

     Ale to już opiszę w następnym odcinku.

________________

*Nie, nie płacą mi za reklamę - polecam z czystym, nieprzekupionym przez nikogo sumieniem


22 komentarze:

  1. Primo: mam kłopoty z pisaniem komentarzy, bo Blogger nieco ocipiał, no a skoro piszę bez ogródek, to się powinieneś tropnąć, że to ja, anabell. Mnie , urodzonej blisko 100 lat wcześniej w Warszawie widok centrum z tymi paskudnymi wieżowcami -a każdy z innej bajki o pomylonym architekcie- przyprawia o mdłości. I jakoś wcale a wcale nie tęsknię ani za Warszawą ani za jakimkolwiek miejscem w kraju nad Wisłą. Jest mi wystarczająco dobrze, a nawet bardzo dobrze tutaj. Policjanta to widziałam tu aż dwa razy a i to jeden raz gdy kierował ruchem na skrzyżowaniu a drugi raz gdy przyjechali do wypadku, bo facetka za kierownicą z lekka skasowała rowerzystę. Masz chrypkę po koncercie?
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chrypkę miałem. Już przeszła. Ale o tym w dalszej części. Opiszę ten koncert jak najdokładniej, bo jednak było to przeżycie, jakby to powiedział Król Julian, "dość niesamowite".
      Same wieżowce nie są złe, o ile ustawi się je w jakimś porządku architektonicznym. Tam go jednak brakuje. Wygląda to, jakby grupa dzieci z przedszkola budowała wieże - każdy sobie i każdy z innych klocków.

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Centrum Warszawy nigdy mi się nie podobało. Przyciągały tam jedynie dawne budy i hale targowe, dokąd Polska B jeździła po zakupy. Obkupieni w palta, garnitury, koszule i buty ruszaliśmy oczywiście na Stare Miasto.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat w czasie rozkwitu gospodarki bazarowej w Warszawie nie byłem, więc nie pamiętam bud. Nawet słynny Stadion Dziesięciolecia pamiętam jako normalny, zadbany stadion - no, trochę większy niż normalny.

      Usuń
    2. Kwitł też handel na łóżkach polowych. Pełno ich było w centrum.

      Usuń
  3. Dobrze, że już jesteś :)
    Szkoda trochę, że nie odpisujesz na emaile, nie zaglądasz na pocztę, skoro podajesz tutaj adres!
    Martwiliśmy się!
    W stolicy nie byłam bardzo dawno, ale nie marzę o wyjeździe.
    Przytłaczają mnie duże miasta, ogrom ludzi, ruch i szum!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mea culpa. Jakoś nie pomyślałem, że należałoby sprawdzić chociaż pocztę. Kiedyś miałem oba adresy w telefonie, ale potem coś mi się tam spartoliło i działa tylko jeden.
      Mnie samo miasto nie przytłacza - przytłacza mnie tylko Warszawa i to nie wielkością. Raczej swoją bezpłciowością i brakiem umiaru.

      Usuń
  4. Nigdy jakoś nie przepadałem za Warszawą i to nie tylko z powodu krakowskich powiązań. Załatwiałem sprawy i do domu, a teraz to nawet nie mam tam spraw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżbyś wciąż nie mógł wybaczyć Zygmuntowi III Wazie? Swoją drogą, dziwne, że właśnie jego uwieczniono na kolumnie. Uważany jest za jednego z najgorszych monarchów, więc po co stawiać mu pomniki?

      Usuń
    2. Jestem daleki od tych regionalnych antagonizmów.

      Usuń
  5. Zrozumiale ze skoro byles w Warszawie i miales troche wolnego czasu to zwiedzales - jednak jestem ciekawa wrazen z koncertu i chyba nie musze dodawac jak bardzo Ci zazdroszcze.
    Ciesze sie ze byles, widziales i slyszales - ja po ich koncertach zawsze pozniej bylam przez pare dni jakas odurzona i polprzytomna.
    I jesli beda koncertowac w poblizu to znowu pojade chocby mnie mialo zabic - bo sa tego warci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, milczałem tak długo, że teraz muszę się wygadać :) A skoro znalazłem temat, to trochę jeszcze ponudzę. Ale koncert też opiszę - słowo!

      Usuń
  6. Aby nie lubić Warszawy - trzeba w niej mieszkać. Warszawy nie lubią sami Warszawianie, zważywszy jak się z nią obchodzą. Warszawian nie myl z "Warszawiakami", wymarłą od kilkudziesięciu lat ksenofobiczno-parafialno-zarozumiałą odmianą homo sapiens [owo "sapiens" to z grzeczności]. Warszawianie w stosunku do Warszawiaków mają się tak jak gołąb hodowlany do dzikiego. Parapet zaokienny jednakowo ceni wizytowki jednych i drugich. "Pistoletów w różach" nie lubię z wolnej i nieprzymuszonej woli i nie poszedłbym, g dyby mi za to płacili. Z rozpaczy wolałbym już "koncerty" Sz.Maty.
    A kiedyś...
    https://www.youtube.com/watch?v=m4sJ-bSzMyc
    Teraz dodatkowo "Nasza Ukochana Stolica" została zanieczyszczona pomnikami pewnego ptaszydła znanego z robienia pod siebie. Pilnują tego stróże niebiescy/granatowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako prawdziwy Polak, za nic nie pozwolę sobie odebrać prawa do nielubienia. To mi się po prostu należy!
      Cóż, każdy lubi coś innego. Guns n'Roses to jeden z dwóch moich ulubionych zespołów, obok Aerosmith, więc nie mogłem nie iść. Szmata dla mnie nie istnieje. A wiadomy pomnik widziałem, a jakże. Uwagę zwracają zwłaszcza proporcje.

      Usuń
  7. Nie bądź małostkowy i nie czepiaj się proporcji. Są zgodne z archetypem przechowywanym na pewnym wzgórzu u, p. Relskiego. Artysta [no powiedzmy, co szkodzi bywać grzecznym?] robił co mógł, ale nawet u Macrona nie zrobią z ryżu makarona.
    Pomnik Zygmuntowi Trójce kazał zrobić syn. Z. nr 3 nie miał brata. Gdyby nie ten brak brata, mielibyśmy do dziś pomników "od metra", a każdy byłby z Wazą. Pyskaty brat to dobro niezbywalne i nie podlegające inflacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadziwiające... Ten komentarz dotyczy drugiej części, która jeszcze nie została opublikowana. Jak Ty to zrobiłeś, że już teraz znasz jej treść?

      Usuń
  8. Czy to jakas maniera i polityczna poprawnosc, zeby nie lubic Warszawy?
    Warszawa troche meczy, to fakt, jest to miasto rozlegle, komunikacyjnie trudne, ale zeby tam zaraz nie lubic.. Mam same dobre wspomnienia - nawet sprzed trzech lat w srodku trzaskajacej zimy - metro stanelo, ale dla pasazerow natychmiast podstawiono autobusy zastepcze , stanie na mrozie ograniczylo sie do pieciu minut! Poza tym centrum wyglada super nowoczesnie a panorama Warszawy po prostu pieknieje z kazdym rokiem. Wyrywkami przypomina mi Nowy Jork i mam zdjecia na dowod. Pakac Kultury mozna porownac do Emire State Building - zdecydowanie fajnie wyglada na tle nowoczesnych drapaczy chmur. A zabytki urokliwe do poogladania na Starowce 😍Czekam na opis koncertu z niecierpliwoscia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałem Nowego Jorku, ale porównanie wydaje mi się mocno, mocno na wyrost. Mnie się centrum Warszawy zwyczajnie nie podoba i choćby było tam sto drapaczy chmur, jeśli tylko zostaną postawione w taki sam sposób, ani trochę nie będzie ono piękniejsze. Bezhołowie i brak umiaru - typowy styl disco polo.
      Co nie znaczy, że zabraniam innym zachwycać się tym miastem. Mnie się po prostu nie udało.

      Usuń
  9. Właśnie Nitager, już Cię miałem poganiać, bo pamiętałem, że dostałeś te bilety, a że tym razem nikt z moich znajomych na koncert się nie wybierał, okrutniem ciekaw, jak tam po latach wojenek dogadują się Slash z Axlem, no i co prezentują na koncercie.
    Warszawa da się lubić, trzeba tylko na spokojnie, najlepiej z pozycji spacerowicza rozejrzeć się, co i jak. Znajdziesz wszystko, co trzeba - z terenami rekreacyjnymi włącznie. Zajmuje to trochę czasu, ale tam naprawdę jest wszystko. Niestety, ma to swoją cenę, zwłaszcza akomodacja i tłum na jezdniach i chodnikach stanowią dla mnie barierę nie do przeskoczenia, z którą po prostu trzeba się pogodzić, podobnie jak z czasem dojazdów, który warto optymalizować (zastanowić się, gdzie lepiej dostać się metrem, gdzie tramwajem, a gdzie podmiejską kolejką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłem tam trochę za krótko, żeby zwiedzić to miasto dokładniej. Mogę ocenić tylko pierwsze wrażenie. A na opis samego koncertu musisz poczekać do poniedziałku, bo tak się składa, że napisałem to w tzw. "wolnej chwili" w biurze (czyli podczas długiej, nudnej, niczego nie wnoszącej telekonferencji) i zapomniałem skopiować sobie tekstu na nośnik. A przecież nie będę pisał dwa razy tego samego. Dziś mogę zaproponować tylko garść informacji przedkoncertowych.

      Usuń
  10. Ale wam fajnie! Też miałam chrapkę na ten koncert, ale kiedy sprzedawano bilety nie miałam pewności, że będę w tym czasie w mojej rodzinnej Warszawie.
    Teraz jeszcze jestem i właściwie trzymam się moich przedmieść, przemierzam je głównie na rowerze, a kiedy dziś musiałam się wybrać do warsztatu na przegląd, mocno mnie to zmęczyło. Ale przegląd rzecz święta, zrobić (i słono zapłacić) musiałam. jutro jeszcze badania techniczne i okazało się, że jeszcze jedna naprawa, ale na szczęście wiedziona przeczuciem dokupiłam gwarancję i odbędzie się ona jeszcze na gwarancji.
    A poza tym najchętniej bym tę kasę wydała na koncert i dwie doby w hotelu, może jakimś innym :).
    Może jeszcze kiedyś :)
    idę przeczytać drugą część

    OdpowiedzUsuń