Urlop w piątek miałem planowany od dawna. Wybierałem się bowiem na Zjazd Dawno Nie Widzianych Przyjaciół. Och, jak dawno! Cały rok.
Planowałem wyjechać o 13:00. Nie zdążyłem, bo trochę zmarudziłem z przygotowaniem samochodu. Wyjechałem trochę przed drugą. I wiecie co? Przed wyjazdem wziąłem najprawdziwszy prysznic!
Do tego czasu nie tylko zamontowano i podłączono rurę zasilającą. Jeszcze nam pianką montażową zaklejono wszystkie dziury. A przy „próbie wody” zwrócono mi uwagę, że chyba wodomierz jest uszkodzony.
- Powinien się kręcić płynnie, a przeskakuje.
Pokiwałem głową.
- Już hydraulik wspominał, że mógł go uszkodzić palnikiem. Ważne, że nie cieknie. Zaraz to zgłoszę.
Zadzwoniłem do spółdzielni mieszkaniowej i streściłem całą historię.
- Ale nic nie cieknie? – spytał telefon.
Zaprzeczyłem zgodnie z prawdą.
- To wszystko w porządku. My tu mamy zgłoszenie od hydraulika, że trzeba to wymienić. Zgłosiliśmy to do firmy, która tym zarządza, ale oni teraz robią jakąś wymianę w innym mieście. Jak skończą, to się do pana odezwą.
Czyli kolejny kłopot z głowy. Przyznam, że nie spodziewałem się tak szybkiej i sprawnej reakcji po spółdzielni, bądź co bądź instytucji-reliktu czasów PRL.
Fachowców pożegnałem bardzo ciepło, wdzięczny że dotrzymali słowa, a nawet skończyli przed terminem. Zdziwiony rzuciłem okiem na kartonowo-gipsową płytę, którą właśnie przycinali. Zapewne sąsiadka z drugiego piętra, która mieszka sama, poprosiła ich, żeby czymś zatkali tę dziurę, jaką zrobili przy wymianie rur.
- Nie – uśmiechnął się ten wysoki. – U każdego będziemy ją zakładać. U pana też.
Złote chłopy!
- Panowie, u mnie tylko dotnijcie na wymiar – poprosiłem. – Ja tam muszę zrobić małą rewolucję w zabudowie, to sam ją sobie przykręcę.
Miałem już bowiem w głowie plan, jak to zrobić, żeby funkcjonowało, jako-tako wyglądało i kosztowało niewiele pracy, bo i tak na przyszły rok zaplanowaliśmy remont łazienki. A z montażem i tak poczekam do wymiany wodomierza. Niech chłopaki mają przynajmniej wygodny dostęp do rury. Coś im się należy za tę solidną robotę.
Byłem w złotym humorze. Główna i najbardziej dokuczliwa awaria usunięta, pozostały jeszcze tylko terma i wodomierz. A ja właśnie jechałem na coroczny, radosny i zwykle od wiosny wyczekiwany zjazd przyjaciół – jeszcze z akademika. Który to już zjazd? Nie pamiętałem. Nieważne! Ważne, że zjazdy będą się odbywały tak długo, dopóki choć jeden z nas pozostanie przy życiu.
O ile ten ostatni będzie jeszcze o nim pamiętał. Cóż, skleroza, miażdżyca, i ten Niemiec, który szwęda mi się po mieszkaniu i wszystko mi chowa.
A jednak rozum podpowiadał mi, że to tylko krótka przerwa. Wkrótce czekał mnie następny tunel...
No ale przynajmniej udało Ci się pojechac na zjazd ze spokojną głową! I rura zatkana, znaczy odetkana, znaczy nie cieknie! ;)
OdpowiedzUsuńNa Zjazd (zawsze z wielkiej litery) pojadę nawet, gdybym miał się przez to spóźnić na własny pogrzeb.
UsuńMam nadzieję, że będziesz w doskonałym humorze na tym Zjeździe, skoro tak dobrze się skończyło z tą awarią.
OdpowiedzUsuńA skąd to czarnowidztwo, że to tylko krótka przerwa?
Miłego;)
Po Zjeździe nie można być w doskonałym humorze. Wtedy zaczyna się jesienna deprecha. Dobry humor - to czas wyłącznie PRZED nim.
UsuńA skąd wiedziałem? No cóż, przecież Was nie ma, prawda?
Jak to w życiu się łączy wszystko.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, ale skąd ja umiem przepowiadać przyszłość, to nie wiem. W każdym razie, wiedziałem, że na tym się nie skończy.
UsuńTak na marginesie sklerozy. Jaromir Nohavica w utworze Pochód zdechlaków wymienie cały wianuszek dolegliwości które nas atakują jak choćby:
OdpowiedzUsuńCyrhoza, tromboza, gruźliczy kaszel,
tuberkuloza, tak - to wszystko nasze
Neuroza, skleroza, skrzypienie w plerach,
paradontoza, nie!, no to już afera.
Na zdrowie.
Ale na szczęście mamy komputery, a w komputerze kalendarz - będzie komu przypomnieć.
Usuń