Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 7 lipca 2021

Dawno nie było remontu - cz.VI

     Upał był taki, że zaokienny termometr, choć znajdował się po zacienionej, północnej stronie, odkleił się od okna i spadł. Na szczęście na szeroki parapet, a nie na głowę sąsiadce, wyprowadzającej akurat psa. Psa nie byłoby mi żal, bo ten kundel akurat jest okropny – rzuca się na każdego przechodnia, bez przerwy ujada jakby go stado kotów oblazło, wyrywa się ze smyczy – no, głupi jest jak kilo towotu! Ale sąsiadka fajna, tylko sobie z nim nie radzi.

     Wygramoliłem się na balkon i poczułem się, jakbym wchodził do pieca. Rozejrzałem się wokół. Jerzyki wyraźnie przyspieszyły lot, zapewne aby zwiększyć chłodzenie poprzez opływające je powietrze. Gołąb, który przez zapomnienie usiadł na pobliskim, rozpalonym do czerwoności parapecie, natychmiast zerwał się do lotu, z bolesnym „uhuu-huu”, ciągnąc za sobą smużkę dymu i swąd spalonej skóry. Jakiś gość - zapewne w czapce-niewidce, bo nie mogłem go dojrzeć - pracowicie przemalowywał trawę z zielonego na jasnożółty. Mrówki wylazły z ziemi, odtrąbiły odwrót, uniosły w górę sztandary, zrobione z naklejek z Biedronki, osadzonych na świerkowych igłach, utworzyły zwarty szyk i rozpoczęły marsz na północ, w stronę Norwegii. W ptasich gniazdach jaja gotowały się na twardo, a sroki już czekały w pobliżu, ze słoikiem majonezu. Podobno nawet szyny kolejowe tak się wydłużyły i powyginały od gorąca, że pociągi, mając do przejechania dłuższy dystans, miewały opóźnienia sięgające kilku godzin. Z pobliskiego sklepu wychodzili zawiedzeniu ludzie, dla których zabrakło lodów, a napoje sprzedawano wyłącznie ciepłe, bo lodówki nie nadążały z ich schładzaniem. Powietrze stało w miejscu, wiatr nie poruszał żadnym listkiem, bo też mu się nie chciało. Z bezchmurnego nieba lał się żar.

     I wtedy właśnie zadzwonił telefon…

     Oboje wzięliśmy urlop na ten dzień, ponieważ firma, która wyprodukowała nasze nowe łóżko, zapowiedziała się z dostawą właśnie na dziś, i to w godzinach przedpołudniowych. I tak, zgadliście – ten telefon był od kierowcy dostawczaka.

     - Można już schodzić – poinformował mnie.

     Do kierowców samochodów dostawczych czuję niemały sentyment, odkąd Drugorodny zaczął tymczasowo parać się tym zajęciem. Kierowca pomógł nam wytargać towar – cztery wielkie paczki, pod ciężarem których oczy zrobiły nam się wielkie jak spodki. No dobra, szafy może i mogły być ciężkie. Ale łóżko? Łóżko przecież nie może ważyć czterech ton!

     Tymczasem kierowca odjechał w siną dal, żegnany naszym tęsknym wzrokiem. A my już po samym wyładunku stwierdziliśmy, że chyba znowu przeceniliśmy swoje siły, nie zamawiając ekipy do wnoszenia. Istniała taka możliwość w tej firmie. Sądziliśmy jednak, że sami sobie poradzimy z wniesieniem tego na czwarte piętro – w końcu to tylko głupie łóżko, a nie dwie wielkie szafy. Cena dwustu złotych za tę usługę wydała nam się godna przynajmniej próby jej zaoszczędzenia – za to można już kupić skromny fuzz do gitary. Ale trudno, stało się i musimy sobie radzić sami.

     Dostawa, jak już rzekłem, składała się z czterech sporych paczek, gustownie i funkcjonalnie opakowanych w grubą folię. Dwie z nich zawierały dzieloną skrzynię spodnią. Pozostałe to tapicerowany zagłówek (chyba po prostu obita aksamitem gruba decha, bo ciężki jak dowcip prezydenta) i olbrzymi materac tzw. „kontynentalny”, cokolwiek to oznacza. Pierwsze trzy paczki wnieśliśmy bez trudu z trudem, ale skutecznie. Gorzej było z materacem. Zarówno z powodu ciężaru, jak i gabarytów.

     Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale zapewniam Was, że to nie był dmuchany materac plażowy, ani nawet biwakowy, który uniesie nawet dziecko. To był solidny kawał mebla – aczkolwiek nie mam pojęcia, z czego on się składał. Na pewno spód miał drewniany, po gdy się w niego pukało, wydawał głuchy odgłos. Boki chyba też, przynajmniej częściowo. W środku miał sprężyny, wymontowane chyba ze starych wagonów kolejowych, bo nie wiem, co innego mogłoby być tak ciężkie. Gruby na trzydzieści centymetrów, długi na dwa metry, szeroki prawie na półtora. A klatka schodowa wąska…

     Najgorsze było to, że zapakowany był w solidną folię. W tym upale, gdy gruczoły potowe zabawiały się w sikawki, ślizgało się to w rękach jak wielki, niekształtny węgorz. Nie było za co złapać. W końcu zrzuciliśmy te folię sąsiadom pod nogi i od pierwszego piętra wnosiliśmy tylko goły materac. Na ciężar nie miało to zauważalnego wpływu, ale przynajmniej już się tak nie ślizgał. Za to po wniesieniu był cały mokry.

     Ta operacja zabrała nam więcej czasu, niż wnoszenie pozostałych części. Na sam materac zużyliśmy prawie trzy kwadranse, wliczając w to odpoczynek co półpiętro, butelka wody na każdym piętrze i wycieranie kałuż potu, jakie za sobą pozostawialiśmy. Nie chciało mi się liczyć, ile energii spaliliśmy, ale szacuję, że gdyby ją zamienić na olej napędowy i wlać do baku, mógłbym do wakacji jeździć bez tankowania.

     Gdy całość znalazła się na górze, usiedliśmy na kanapie, żeby złapać trochę oddechu. Z tego powodu, nasz krótki dialog brzmiał trochę jak odgłosy parowozu.

     - Mu… Si… My… To… Te… Raz… Skrę… Cić…

     - Uhm…

     - Naj… Pierw… Skrzy… Nie…

     Zerknęliśmy obolałym wzrokiem w stronę dwu wielkich pak. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy jest sens to robić. Bo jeśli zaraz mamy wyzionąć ducha, to po jakie licho nam nowe łóżko?

     Zmobilizowałem całą Siłę Woli.

     Siła Woli wygramoliła się ze mnie, przez chwilę stała obok i przyglądała mi się uważnie, po czym rozkręciła prawą nogę i z całej siły kopnęła mnie w cztery litery. Wstałem.

     I stałem.

     I dalej stałem.

     W końcu Siła Woli też skapitulowała. Ze współczuciem popatrzyła w moje zmęczone oczy i poklepała mnie po ramieniu, pozwalając usiąść. Skorzystałem natychmiast z jej przyzwolenia.

     - Je… Szcze… Chwi… Lę… Od… Pocz… Nę…

     Musiałem zebrać siły. Nie tylko woli.



3 komentarze:

  1. Materac to złośliwa bestia. Powtarzam to za każdym razem gdy przychodzi czas odwracania go na drugą stronę.
    Wyjątkowo dobrze jego złosliwośc objawia się też, gdy zaniesie sie do pralni jego pokrowiec. Zakładanie z powrotem wspominam jako jedną z najgorszych czynności w moim życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A taki Syzyf to miał jeszcze gorzej bo jego ciężar nie chciał spocząć w wyznaczonym miejscu i uparcie wracał do punktu wyjścia. Więc nie narzekaj:))
    A tak na serio to gratuluję wyczynu. Nie byle co, wtaszczyć taki ciężar.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziś Nasza Droga Przyjaciółka Krajanka/Jaskółka odfrunęła za Tęczowy Most. Niech Niebo na błękitnym niebie za Nim będzie jej łaskawe. Niech odpoczywa w pokoju.
    Alw

    OdpowiedzUsuń