Nie, to nie jest to, o czym myślicie, świntuchy! Nawet nie widzicie, że cyfry są przestawione.
Wręcz przeciwnie, będzie nostalgicznie i po bożemu. Bo dziś przeczytałem sobie dwa artykuły o gwiazdach.
Z reguły pomijam wszelkie takie kwiatki – bo w żadnym z nich nie mogę się tych gwiazd doszukać. Są tylko jacyś celebryci, ponoć znani, choć zwykle nie przeze mnie, w dodatku znani z zupełnie nieznanego powodu. Wolę się skupić na prawdziwych osobowościach. A tak się składa, że na odwiedzanych przeze mnie portalach, na pierwszych stronach znalazłem dziś artykuły aż o dwu postaciach, na których widok człowiekowi w moich latach robi się przyjemnie.
Pierwszym jest Henryk Chmielewski, lepiej znany jako Papcio Chmiel. Tym, którzy dzieciństwo i młodość spędzili w przaśnym PRL, nie trzeba go przedstawiać. To dzięki niemu można było uciec od tej szarej rzeczywistości i ruszyć w zwariowaną podróż do krainy niesamowitej fantazji, wraz z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem. Nie wiem, czego trzeba się nałykać, żeby wymyślić takie komiksy, jakie on tworzył. Maszyna do pisania artykułów, bzikotykolot, czy kopalnia zegarków – kto, może oprócz Terryego Prattcheta i jego kopalni tłuszczu, mógłby stworzyć coś podobnego? A przy tym wszystkim, były to komiksy pouczające, w zwariowany, ale i w pewnym sensie uporządkowany sposób pokazujący młodemu czytelnikowi, jak funkcjonuje świat.
Papcio Chmiel udowodnił, że można napisać i przede wszystkim narysować świetny komiks bez supermocy, superbohaterów, superbroni, superczarnych charakterów, supersuperów i obowiązkowego lasera w palcu. Wystarczy do tego dziecięca fantazja, która nie zna granic. A jeśli ujmie się ją w zgrabne ramy i mocno okrasi humorem, powstanie arcydzieło sztuki komiksowej. Tak, sztuki – bo to JEST sztuka. Każdy, kto próbował stworzyć kiedyś komiks (ja próbowałem nieraz) wie, jaka trudna.
Drugą postacią, na widok której uśmiechnęła mi się gęba, był mój znajomy z dzieciństwa. Znajomy, oczywiście, jednostronnie, bo patrzyliśmy na siebie tylko przez ekran telewizora – czarno-białego, bez pilota (nie był zresztą potrzebny, bo mieliśmy tylko jeden program) i ekranem bliższym kuli niż prostokątowi. Za to można było na nim postawić wazonik z kwiatami. Na ten program czekałem nieraz cały tydzień, bo zwykle pojawiał się jedynie w Teleranku, ale nie tylko. Ten program nosił tytuł „Zrób to sam”. Znacie, prawda? Nie znacie? Czujcie się gorszymi ludźmi! Drugiego sortu…
Kto wie, czy to nie ten program i prowadzący go pan Adam Słodowy nie zaszczepił we mnie żyłki technicznej i przyczynił się do wyboru zawodu. Człowiek o złotych rękach, który potrafił zrobić coś z niczego. Dziś może byłby niedoceniony, bo sklepy mamy pełne, ale wtedy? Wtedy był bożyszczem młodych majsterkowiczów. Bo nie dało się pójść do marketu i kupić wymarzonej strzelby na piłeczki ping-pongowe – trzeba było sobie taką zrobić. Dziś człowiek siada przed kompem i włącza sobie symulator jazdy samochodem. Do wyboru: wyścigi, rajdy, Formuła 1, drifty po mieście, nielegale w Stoczni Gdańskiej, czy ciężarówki i autobusy. Ale wtedy marzył mi się tor, namalowany na papierowej wstędze, przewijanej jak film w aparacie fotograficznym, po którym jeździł plastikowy samochodzik, sterowany kierownicą, wygiętą z kawałka grubego drutu. A gdy pokazał, jak zrobić wózek dla lalki, zacząłem marzyć, że kiedyś sprezentuję siostrze dzieło własnych rąk. I będzie taka szczęśliwa i taka dumna ze mnie… A nocne lampki? A podstawki pod gorące garnki? Bo nie ograniczał się do zabawek, choć te, oczywiście, były na pierwszym miejscu, jako że program był adresowany do młodych widzów.
I wszystko opowiedziane ciepłym głosem, pokazane, zademonstrowane, przy użyciu nieśmiertelnego wskaźnika ze strzałką.
I tym dwom panom, którzy przypadkiem obaj w tym roku będą obchodzili 96. urodziny, chciałem dzisiaj z całego serca podziękować, za te chwile radości, których dostarczyli mi dawno, dawno temu, gdzieś w odległej epoce.
Miałam przyjemność być beneficjentem (jeśli można tak powiedzieć) geniuszu obu Panów. Mój brat zafascynowany pomysłami pana Adama tworzył dla mnie cuda (z mebelkami tapicerowanymi dla lalek włącznie) oraz przeznaczał swoje kieszonkowe na kolejne 'Tytusy', moje zatem było bezpieczne, a 'Tytusem' się zawsze podzielił. Na koniec jak się przesiadł na 'poważniejszą literaturę', wszystkie pomaszerowały do mojego pokoju. Piękne to były czasy.
OdpowiedzUsuńPiękne czasy, bez fejsa i komórek - młodzież nie może w to uwierzyć.
Usuńpodpisuję się!
OdpowiedzUsuńNie zapomnij o pieczątce. Jeśli nie masz, to pan Adam Słodowy pokazywał kiedyś, jak zrobić.
UsuńOpowiastki Papcia Chmiela znałam, a dzięki przezorności mojej teściowej, która przechowała te arcydzieła, znały i moje dzieci. Adam Słodowy, no jasne! Ach, gdzie te proste, a tak kreatywne czasy! :-)
OdpowiedzUsuńPrzeminęły z wiatrem. Gdy wczoraj odwoziłem Starszego na dworzec, też bardzo chciałem cofnąć czas - żeby on znowu był taki mały i taki kochany. Aż mi się łzy pokulały.
Usuńmam kilka takich mott, dewiz życiowych, które zgapiłem i przyswoiłem, jedno jest właśnie "Tytusa" i brzmi ono w oryginale:
OdpowiedzUsuń"Ważne, że było śmiesznie"...
...
za to z programami "Zrób to sam" /na samym początku brzmiało: "Zrobimy to sami"/ było trochę tak, jak z programami "Gotowanie na ekranie" etc:
promiennie uśmiechnięta/y mistrz(yni) garnka prezentuje na koniec smakowite danie, a telewidz postępujący idealnie zgodnie z instrukcjami patrzy podejrzliwie na zawartość swojego garnka, mając duże wątpliwości, czy to się w ogóle nadaje do jedzenia...
podobnie było w tym przypadku, że na ekranie te wszystkie wynalazki i ustrojstwa były znakomite, ale w realu ni cholery nic nie chciało działać... za to wartością było zaszczepianie u ludzi nawyku zbierania wszelkich przydasiek: jakichś szpulek, drucików, blaszek, gumek i innych skarbów... a potem było zajęcie, bo raz na jakiś czas robiło się generalny remanent tego całego szmelcu i każda taka duperela stawała się inspiracją do głębokiego namysłu, czy to już wywalić, czy jeszcze nie...
tak sobie teraz myślę, że co jak co, ale drewniana szpulka to teraz zaiste antyk i chociaż jedną, czy dwie można było zostawić...
p.jzns :)...
Bo na ekranie nie było widać, jak dokładnie to wszystko trzeba zrobić. Dokładność jest kluczem do sukcesu.
UsuńNo cóż, dzieli nas chyba jednak spora różnica wieku bo gdy oglądałam programy pana Słodowego to byłam już dorosła, a Komiksy jakoś nigdy nie leżały w kręgu moich zainteresowań, być może, że moja córka mogłaby się na ten temat wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuń96 lat - piękny wiek, o ile jeszcze się jest samowystarczalnym.
Ten program nadawany był przez ćwierć wieku, więc niekoniecznie musi być między nami taka wielka różnica.
UsuńProgramy Słodowego oglądałem z szacunkiem, jednak pozostałem antytalentem technicznym. Ostatnio na przykład obluzował mi się szyld od klamki na drzwiach. Postanowiłem naprawić. Wykręciłem z obu klamek śrubeczki mocujące. Dalej miałem wyjąć klamki razem z łączącym je prętem. Ale ani drgną. Może zaszła jakaś reakcja, bo klamki mosiężne a pręt stalowy. Wkręciłem śrubeczki z powrotem i na razie zostawiłem jak jest.
OdpowiedzUsuńNatomiast odnośnie Papcia Chmiela jednak jakoś kojarzy się z z 96 czy nawet 69. Utkwiły mi w pamięci sylwetki dziewcząt z jego komiksów - szczupłe, długowłose, ze zgrabnymi pupami. Nieraz jak spojrzę na takie dziewczątko to przypomina mi się jego genialną twórczość.
yup!... faktycznie tak było z tymi pupami...
Usuńi w tym momencie tak sobie pomyślałem, jak fajnie mógłby się dogadać wolnościowiec z fanem lewactwa (brunatnego), gdy jako płaszczyznę porozumienia przyjmą krągliznę kobiecych pup...
p.jzns :)...
Narodowi socjaliści to w dużej części geje, jak na przykład ich wielki męczennik Ernst Röhm, ale można próbować...
Usuńniejaki Bosak to też gej?... albo taki poseł Winnicki?... jeśli chodzi o Międlara to polemizował nie będę, ale czy taka na ten przykład posełka Anna Siarkowska też jest PEDAŁEM?...
Usuńp.s. wychodzi na to, że na lewackich Marszach Niepodległości jest więcej osób LGBTetc, niż na Paradach Równości, ale to chyba faktycznie tak jest... na Paradach zwykle obściskują się pary mieszane, a na Marszach nazioli jeden chłop drugiego posuwa w tyłek...
UsuńDibi, a wyciągnąłeś kołek, który łączy obie klamki? W jednej z klamek musi być otwór z wsadzonym weń kołkiem, który przechodzi przez ten kwadratowy pręt.
UsuńNiestety to jakieś nowoczesne klamki, zamiast kołka każda ma otwór z gwintem do wkręcania śrubki blokującej. Usunięcie śrubek nic nie dało.
UsuńCzy śrubki miały zaostrzone końce? Znaczy, w postaci płaskiego stożka? Jeśli tak, to były to wkręty dociskowe. Po ich wykręceniu klamka powinna zejść. Jeśli nie chce, to trzeba lekko popukać młotkiem, bo widocznie coś się zapiekło. Korozja najzupełniej możliwa, bo klamki robi się z aluminium, albo mosiądzu, a pręt stalowy.
Usuńtrzeba popukać młotkiem...
Usuńups, sorry...
trzeba lekko popukać młotkiem...
tak, czy owak, bez "technologa" ani rusz :)...
Noooo obaj panowie warci wspomnienia. :)
OdpowiedzUsuńMnie nawet te reklamy z Tytusem, Romkiem i Atomkiem bawią. "Tytus, będziesz moją Walentynką? Nigdy." ;p
No, nie, reklamy nie. Reklam nie lubię, bo to reklamy. I już.
UsuńTo prawda. Dwóch mężczyzn ze świetnym pomysłem (każdy innym), jak rozbudzić wyobraźnię dzieci i młodzieży. I rzeczywiście, dzisiejszej młodzieży należy się wyjaśnienie: to były czasy, gdy nawet gumkę modelarską trzeba było załatwić, bo znikała ze sklepów "Składnicy Harcerskiej", gdyż nadawała się najlepiej nie tylko do modeli, ale również do proc na hacele, skoble, czy jak je tam w różnych częściach Polski zwano. Ale żeby nie brzmiało to martyrologią, chciałem poruszyć dydaktyczny i społeczny wydźwięk zarówno "Tytusów", jak i "Zrób to sam". To było coś, co łączyło biednych i bogatych, mózgowców i słabych między uszami, tych z "dobrych domów" i z "podejrzanych rodzin". Kto choć raz nie marzył, by wyczarować to, co Słodowy. Kto nie przeżywał (każdy na swój sposób, każdemu podobało się co innego) przygód Tytusa, Romka i Atomka, nie wymyślał sposobów użycia specyficznych maszyn profesora T. Alenta, nie bawił się słowami na wzór Papcia Chmiela...? Jakiż chłopak nie chciał spróbować stworzyć czegoś użytecznego z prawie niczego, zgodnie ze wskazówkami pana Adama Słodowego? Swoją drogą, ciekawe czy jego również objęła ustawa obcinająca emerytury, był w końcu majorem LWP! A dla dzieci i młodzieży zrobił więcej, niż niejaki Wojtyła Karol.
OdpowiedzUsuńnas dzieciaków w podwarszawskim miasteczku szlag trafiał na widok tej gumy modelarskiej, bo kto dorosły rzuci wszystko i będzie specjalnie dymał do Wawy do Składnicy Harcerskiej po tą gumę?... ale za to na miejscu był prywatny warsztat mechaniczny, w których reperowano także rowery i można było nabyć za grosze takie akcesoria jak wentyle na metry... proca z wentylem jako mechanizmem neurobalistycznym nie miała sobie równych...
Usuńczyli można by rzec, że niedobór pewnych dóbr na rynku był czynnikiem mobilizującym i rozwijającym własną inwencję...
W niewielkich Puławach był sklep Składnicy Harcerskiej, ale co z tego, skoro i tak "modelary" nie było, to znaczy była, ale zawsze wykupiona. Przy czym moi rodzice po pierwsze, nie potrafili "załatwić" towaru spod lady, a po drugie, gumy na proc z pewnością by mi nie kupili. Trzeba było uruchomić myślenie kreatywne. Jak słusznie zauważyłeś, potrzeba matką wynalazków.
UsuńEch, Woland, jesteś gorszy niż IPN. Musiałeś panu Słodowemu wyciągnąć tę teczkę z PRL-owskiej przeszłości. Cóż, wykładowca na WAT nie mógł być cywilem, a był potrzebny. Ważne, że się nie ześwinił, jak na przykład taki Piotrowicz.
UsuńJa jestem akurat z tych, którzy zupełnie nie rozumieją dlaczego fakt służby oficerskiej w LWP miałby być dyskwalifikujący. Równie dobrze można by było ścigać ludzi, którzy doczłapali się funkcji kierowniczych w tamtym okresie. Jak zawsze, liczą się czyny, a nie zawód wykonywany. Piotrowicz brał udział w zbrodniach sądowych w stanie wojennym, Słodowy zaś uczył młodzież, jak zrobić coś pożytecznego. To spora różnica jakościowa, rzekłbym, że zdecydowana.
UsuńJak tak możesz? Przecież wiadomo, że w LWP to same esbeki służyły! A jak już był oficerem, to musiał gnębić opozycjonistów. I gnębił nie tych co powinien.
UsuńWielce zaskoczyla mnie ta wiadomosc gdyz czesciowo zapomnialam a czesciowo tak dawno temu i w innym zyciu mialam do czynienia z tymi panami ze przyjelam iz juz dawno nie zyja. O Tytusach tylko pamietam gdyz nie sledzilam ich przygod i nazwiska tworcy nigdy nie znalam ale Slodowego pamietam bardziej. Niczego nie tworzylam ale programy ogladalam jako ciekawe i praktyczne. Rzeczywiscie czasy nie tylko odlegle ale, gdy teraz pomyslec, to na rynku nie mielismy wogole materialow do majsterkowania, do wlasnorecznych napraw.
OdpowiedzUsuńObaj zrobili dobra robote i napewno zblizajac sie do odejscia mieli dobre uczucie ze czyms zapisali sie w pamieci milionow - a to cos do pozazdroszczenia.
Ja na pewno ich nie zapomnę. Obaj mnie w pewnym sensie wychowali.
UsuńO co chodzi w pierwszym zdaniu postu? Z czym ta cyfra ma mi sie kojarzyc? Oswiec mnie, prosze.
OdpowiedzUsuńmnie się ta liczba złożona z pary cyfr faktycznie skojarzyła... skojarzyła mi się fizycznie, ale o żadnym świntuchowaniu mowy tu nie ma, wprost przeciwnie, jak najbardziej po bożemu... toć to przecież ilustracja katolickiego modelu rodziny, gdy oboje małżonków doszło do fazy, która czasem miewa miejsce, że już nic ich nie łączy i zamiast najzwyczajniej w świecie się rozwieść tkwią w tym wszystkim "dla dobra dziecka": w dzień udają, że wszystko jest w porządku, a w nocy, jako że mieszkanie małe i więcej łóżek się nie mieści, śpią niby razem, ale tak naprawdę osobno... zaś "dobro dziecka" tak się tworzy, że dziecko widzi to wszystko, przesiąka tym klimatem sztucznych relacji międzyludzkich, uczy się, że "tak ma być" i realizuje ten kulawy wzorzec we własnym dorosłym życiu... jest to jak najbardziej po bożemu, bo przecież kościelni najlepiej wiedzą, co jest po bożemu...
Usuń...
smutna jest ta symbolika, ale na szczęście tekst posta traktuje o czymś zupełnie innym, bo o temacie zabawnym, wręcz radosnym...
p.jzns :)...
Jakby to powiedzieć. Skoro Ci się nie skojarzyła, to w porządku, uwaga nie była w takim razie adresowana do Ciebie.
UsuńTo ja sie tak nie bawie i juz!
UsuńZeby trzymac tajemnice przed kims co tyle lat Cie czyta,komentuje, podziwia? Uwaza za swego dobrego kumpla?
Dlaczego nie moge sie dowiedziec?
Bo musiałbym tłumaczyć żart - a to dla komika najgorsza porażka.
UsuńAż mi się ciepło koło serca zrobiło, bo i Henryk Chmielewski i Adam Słodowy byli mistrzami mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Przy czym jestem dumna, że udało się zaszczepić miłość do komiksów Papcia Chmiela mojej Córce. :) Dzięki Dziadkom ma do dziś archiwalne pierwsze egzemplarze!
OdpowiedzUsuńFaktycznie w tamtych czasach takie rozbudzanie wyobraźni i pokazywanie możliwości było warte więcej od wszelkich innych "supermocy". :))
Supermoce pojawiły się później, ale nie trzeba było czekać do upadku PRL. Pamiętam, jak na przełomie lat 70. i 80. emitowano "Wspaniałą Czwórkę" - kreskówkę z aż czworgiem superbohaterów. A potem pojawiła się Załoga G.
UsuńCo do liczby 96 jednak mam białą plamę, bo liczby przestawione od powszechnie znanego świntuchom schematu. :)
OdpowiedzUsuńNo o to chodzi, że przestawione. A i tak co niektórym się kojarzą jak 69.
UsuńPana Slodowego pamietam. Siedzialam i gapilam sie w odbiornik i dumalam jakzesz on pieknie te zabawki robi.
OdpowiedzUsuńPapcio Chmiel… no coz tu mam braki, bo… Romka, Tomka i Atomka mialam ze dwa razy w reku - nigdy mnie ta literatura nie pociagala. Rodzice tego nie kupowali, a ksiazek w naszym domu bylo sporo i to wszystkie zdobyczne, bo i z ksiazkami w tamtych czasach byl niezly problem.
Wiem o nim tylko tyle, ze stworzyl ow komiks i .. jego dzieci zyja w Ameryce, przy czym corka hajtnieta z kims z NASA zajmuje sie sztuka . Tworzy przepiekne gobeliny i jest na amerykanskim rynku doceniana:)
Nie wiedziałem o jego rodzinie. Ale postać samego Papcia dobrze znam - choćby z komiksu, w którym kilkakrotnie przedstawił sam siebie.
OdpowiedzUsuńObaj panowie sa mi doskonale znani :)
OdpowiedzUsuńA moj "Pan od ZT" bral pomysly od Pana Slodowego i wycinalismy: nozyczkami! Z blachy z puszki konserwowej! Piekne palemki! Ktore mozna bylo na telewizorku postawic!
Ze mam do do tej pory wszystkie palce u rak???