Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


sobota, 16 września 2017

Ślimak, ślimak, pokaż rogi...

      Niektórzy są naprawdę szybcy.

     Są ludzie, którzy po prostu żyją w biegu. Ze zdziwieniem stwierdzam, że w czasie, gdy ja załatwiam jedną sprawę, oni załatwiają trzy, bez porównania bardziej skomplikowane. Nazywam ich Błyskawicami. Na szczęście, abym nie czuł się gorszym sortem, większość żyje w nieco wolniejszym tempie. I tak są ludzie-Błyskawice, o których już wspomniałem, są ludzie bardzo szybcy, szybcy w zwyczajniejszy sposób, są ludzie przeciętni, są ludzie nieco powolni, są zupełnie powolni, są nieprawdopodobnie powolni, są ludzie-ślimaki… Są ludzie, którzy z podziwem patrzą na ślimaki, dziwiąc się, co to tak szybko biega, że wzrokiem nie można nadążyć… Są ludzie, którzy takim samym wzrokiem spoglądają na ludzi, którzy podziwiają ślimaki. I jest facet, który odjeżdżał dzisiaj z parkingu pod moim blokiem.

     Wróciłem pod wieczór do domu samochodem. Padało. Dlaczego w końcu miałoby nie padać? Przecież mamy lato: leje, wieje, gwiździ, piździ. Gdy pomyślę, że w zeszłym roku o tej porze pojechałem z rodzinką nad jezioro – bynajmniej, nie po to, by złowić szczupaka na Święta – robi mi się jeszcze smutniej, jeszcze markotniej, wszystko zaczyna mnie boleć, w kościach strzykać, w boku kłuć, a moją pierś zaczyna toczyć trąd. Nie lubię deszczu, zwłaszcza ciągłego. Próbowałem więc zaparkować jak najbliżej domu.

     Parking zasługuje na osobną historię. Pozwolę sobie więc wtrącić nieco inny, pokrewny temat, zanim przejdę do właściwego tematu.

     Pod moim blokiem jest niewielki parking, na którym są aż trzy miejsca dla niepełnosprawnych. Zwykle cały jest zajęty, więc trzeba z niego wyjechać, odczekać swoje na rondzie, i pojechać na drugi, znacznie większy, gdzie już na pewno miejsce się znajdzie. Ale, ponieważ jest on naprawdę większy, często miejsce to znajduje się kilkaset metrów od klatki schodowej. Nie jest to problemem dla zdrowego człowieka, ale bywa, że ma się sporo ciężkich pakunków, albo leje jak z cebra, więc staramy się wtedy parkować jak najbliżej miejsca zamieszkania. Nie zawsze się udaje…

     W moim bloku mieszka pewien starszy człowiek, dumny posiadacz błękitnego Seicento.  Dumny i uparty jak kilo gwoździ. Jego pojazd zawsze stoi na miejscu, na samym końcu małego parkingu. Rzecz o tyle osobliwa, że samochód ten ma za szybą niebieski znaczek – jako że żona starszego pana ma kłopoty z poruszaniem się. Tuż obok tego samochodu znajduje się szerokie miejsce dla niepełnosprawnych. Dziadek ma pełne prawo na nim parkować. Ale nie parkuje. Nikt nie wie, dlaczego. Miejsce dla niepełnosprawnych stoi puste, o on stoi na zwykłym, na którym mógłby stać inny samochód, bez niebieskiego znaczka. W ten sposób błękitne Seicento zajmuje aż dwa miejsca – na parkingu, na którym każde miejsce jest na wagę złota.

     Czasami – bardzo rzadko – zdarza się, że dziadziuś gdzieś pojedzie – zwykle na myjnię. Wtedy miejsce jest puste. I zdarza się, że zajmie je inny samochód. Dziadek nie ma wtedy wyjścia – parkuje obok, na miejscu dla niepełnosprawnych. Ale od tego momentu zamienia się on w najczulszą na świecie kamerę monitoringu. Sterczy w oknie dniami i nocami, czekając, aż zwolni się „jego miejsce”. Kilkakrotnie i mnie zdarzyło się je zająć. Gdy potem, zamierzając wyjechać, wsiadałem do samochodu, zawsze z hukiem otwierały się drzwi od bloku i wypadał z nich dziadziuś, gubiąc laczki. Nie przypuszczałem, że umie biegać tak szybko. Jeżdżę dieslem. Żeby zapalić diesla, trzeba przekręcić stacyjkę i chwilkę poczekać, aż zgasną świece żarowe. Z tego powodu zajmuje to jakąś sekundę więcej latem, do trzech sekund zimą. Dziadziuś zawsze odpali swoje Seicento przede mną. Gdy tylko opuszczę „jego” miejsce, nie zdążę nawet wyjechać na ulicę, gdy on już stoi na miejscu, które jest jego i tylko jego – bo tak!

     Wiadomo, że dziwaka ludzie wyczują szybko. Bywa, że niektórzy sąsiedzi, którzy mieli szczęście zająć na krótki czas dziadziusiowe miejsce, dopuszczają się drobnych złośliwości pod jego adresem. Ich ulubioną zabawą jest „wietrzenie dziadziusia”. Polega to na tym, że idzie się do samochodu i otwiera drzwi. To wystarczy, żeby dziadziuś już wkładał kluczyk do zamka swojego Seicento. Wtedy trzeba zabrać z samochodu cokolwiek – na przykład okulary – trzasnąć drzwiami i odejść pieszo. Widok miny dziadziusia – bezcenny.

     Ja nigdy tak nie robiłem, bowiem zawsze boję się, że za bardzo przewietrzony dziadziuś się przeziębi, złapie zapalenie płuc – w jego wieku bardzo groźne – i jeszcze będę miał go na sumieniu. Ale okazało się, że dziadziuś jest niezniszczalny. Jego sposób ładowania akumulatora przeszedł do historii osiedla.

     Co robi człowiek, gdy musi podładować akumulator? Odkręca klemy i śrubę mocującą, bierze akumulator do mieszkania, podłącza na noc do prostownika i rano ma naładowany. Tak robi każdy, tylko nie dziadziuś. Ten geniusz bowiem wynalazł gdzieś niezwykle długi przedłużacz, podłączył go w kuchni na pierwszym piętrze i puścił przez okno, trawnik, pas zieleni i chodnik prosto na parking. Tam uniósł maskę swego pojazdu, prostownik postawił na chodniku i podłączył wszystko jak należy. A że to musi kilka godzin potrwać, stał nad samochodem, choć pogoda była taka sama jak dziś – zimno, padało i jeszcze wiało. Sterczał tak przez bite pięć godzin, zanim uznał, że akumulator wystarczająco się naładował. Przyznam się Wam, że rok bym myślał, a czegoś podobnego bym nie wymyślił…

     No dobra, skończmy o nim, bo na pewno mu się czka i jeszcze się biedak zakrztusi przy kolacji… Wróćmy do tematu ślimaczej powolności.

     W każdym razie, rozumiecie chyba, że o miejsce parkingowe pod blokiem trudno. Gdy więc przyjechałem, z niezadowoleniem stwierdziłem, że i dla mnie go zabrakło. Nie ma więc rady, muszę jechać na duży parking, A że padało – i nadal pada – nie uśmiechał mi się spacer przez kilkaset metrów.

     Ale nagle nadzieja zakołatała mi do serca. Oto bowiem do jednego z samochodów zaczął zbliżać się pewien niemłody już pan z parasolem. W każdym razie, nie był to wspomniany dziadziuś. Postanowiłem poczekać, aż miejsce się zwolni. I to był mój błąd.

     Jak żyję, nie widziałem człowieka tak powolnego. Najpierw stanął przy samochodzie i trochę pomedytował. Potem wolnym ruchem sięgnął do kieszeni. Chwilę potrzymał rękę w kieszeni spodni, by po mniej więcej pół minuty wyciągnąć z nich kluczyki. Ale zamiast wsadzić klucz do zamka, on znów zaczął się zastanawiać. Przez chwilę pomyślałem, że zapomniał, do czego to służy.

     Co też to może być? Pewnie klucz, bo wygląda jak klucz… Ale do czego? Do piwnicy nie, bo do piwnicy jest mosiężny. Od domu nie, bo nie ten breloczek. Od strychu też nie, bo tu nie ma strychów. Może od piwnicy? O, to być może! Tylko dlaczego jest na nim napisane FIAT? A, już wiem, to pewnie klucz od jakiegoś samochodu! Ciekawe, jakiego… Może od mojego Fiata? Sprawdźmy… To się chyba wkłada do tej dziurki. Tylko którym końcem? Pomyślmy… Ten koniec jest gruby, oblany plastikiem i raczej się nie zmieści. Sprawdzić, czy sobie darować? Nie mogę się zdecydować. Niby mam prawie pewność, że trzeba go wetknąć tym cienkim końcem, ale co jeśli się mylę?

     Pomimo chłodu, załączył mi się wiatrak przy chłodnicy. Tak bywa, gdy samochód zbyt długo stoi z włączonym silnikiem. Ale po co go wyłączać, skoro ten Fiat zaraz odjedzie i będę mógł zaparkować?

    Wyłączyłbym, gdybym wiedział, co mnie czeka…

     Starszy pan jakimś sposobem odgadł wreszcie, co należy zrobić z kluczem i nawet otworzył drzwi. Potem zaczął się chyba zastanawiać, do czego one służą.

     Tędy się pewnie wsiada… To inaczej niż w czołgu, bo tam wsiadało się od góry. Oj, dobrze, że nie muszę się wspinać na górę! Mogę sobie wejść bokiem. Tylko najpierw chyba trzeba zwinąć parasol. Oj, ale zadanie! Jak składa się parasol? Ktoś z państwa wie? Oj, nie ma kogo spytać. Nikogo nie ma. Tylko jakiś facet w samochodzie, niecierpliwie bębni palcami po kierownicy. Pewnie na coś czeka. Może by z nim porozmawiać? Czas by mu się tak nie dłużył… E, lepiej nie, wygląda na wściekłego i może być nieprzyjemny. Zajmijmy się parasolem. Jak to było? Chyba tu się łapie i tu się ciągnie. O, działa! Jaka to satysfakcja, gdy człowiekowi coś się uda!

     Po złożeniu parasola, starszy pan zaczął się zastanawiać, co z nim zrobić. Zapewne, czy włożyć go do środka, czy też przyczepić do rury wydechowej. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że może użyć otwartych drzwi i umieścić parasol w środku. Tak ucieszył się z własnej pomysłowości, że przez kilka minut ją kontemplował, stojąc na deszczu i gapiąc się na otwarte drzwi samochodu. W końcu, gdy już zupełnie przemókł, wpadł na iście genialny pomysł – tymi drzwiami mógłby przecież dostać się do wnętrza samochodu!

     Zaczął wstępną fazę realizacji tego pomysłu. Zapewne najpierw musiał rozpisać sobie w myślach cały proces technologiczny umieszczania własnego dupska w siedzeniu.

     Wreszcie sukces! Facet siedzi w samochodzie! Sam tego dokonał! Sam! Nikt mu nie pomagał! Nikt nie wspomógł dobrą radą! Ale spokojnie, na razie tylko siedzi. Drzwi wciąż są otwarte. Zdążyłem odebrać telefon od Koleżanki Małżonki, która informowała się, ile jeszcze, do cholery, będzie na mnie czekać. Zdążyłem ją uspokoić, zapewnić, że już jestem pod domem i zapewne za kilka minut będę na górze.

     - A co masz zamiar robić tam na dole przez kilka minut? – spytała zdumiona.

     - Kiedyś ci opowiem – westchnąłem. – Ale przygotuj się na długą opowieść…

     Zdążyłem odłożyć telefon – a drzwi wciąż były otwarte. W radiu kończyła się już trzecia piosenka. Drzwi zamknęły się wraz z ostatnim taktem. Zaczęły się reklamy. Teraz nastąpiło najważniejsze zadanie. Jak uruchamia się silnik?

     Na pewno ma to coś wspólnego z tym kluczykiem! Jestem tego niemal pewien! Tylko co… Może trzeba na nim zagwizdać? Pamiętam, jak byłem młody, umiałem najgłośniej z całego podwórka gwizdać na kluczu. Tylko teraz już takich kluczy nie robią… Komu to przeszkadzało? Zaraz, ten klucz się gdzieś wtyka i gdzieś tu musi być jakaś dziurka. Może ta? E, nie, to popielniczka. A może ta? Ała! Nie, to musi być dziurka w samochodzie , a nie moim nosie. Tak mi się zdaje… Może ta? Ale jak dobrze pamiętam, to stąd wiało, więc chyba nie.

     W końcu, za którymś tam razem gościowi udaje się znaleźć właściwą dziurkę. Klucz pasuje, więc jest okazja do świętowania. Święto trwało bardzo długo…

     Co też się robi, jak klucz jest już w dziurce? Może trzeba przekręcić? Bo to, wiedzą państwo, klucze zwykle się przekręca! Tylko w którą stronę? Spróbujmy w obie. W tę się nie da. Więc na pewno w drugą! Tak, na pewno! Ale zanim to zrobię, ponapawam się trochę chwilką tryumfu myśli ludzkiej nad głupim mechanizmem. Może już? Nie, jeszcze trochę. Lubię się napawać!

     Reklamy w tej stacji trwają bardzo długo. Zdążyły się jednak skończyć, zanim ujrzałem, że facet zapalił światła. Teraz już chyba ruszy?

     Minęła następna piosenka w radiu, nim włączyły mu się światła cofania. Odetchnąłem z ulgą. Jak się okazało, przedwcześnie. Od włączenia biegu wstecznego do wycofania jeszcze daleka droga. Zapewne lampy muszą się rozgrzać…

     Nagle – Fiat drgnął. Czy to złudzenie, czy rzeczywiście się poruszy? Nie, to nie majak! Naprawdę rusza! Przesunął się o kilka centymetrów! Wysunął tył!

     I stanął…

     I stał…

     I dalej stał…

     Gdy wreszcie opuścił miejsce parkingowe, byłem u kresu sił. Zaparkowałem, zaciągnąłem ręczny, wyłączyłem samochód, pogasiłem światła, rozpiąłem pasy, wstałem, zamknąłem drzwi – to wszystko  zajęło mi około dwunastu sekund. Gdy otworzyłem drzwi na klatkę schodową, obejrzałem się jeszcze za siebie. Fiat stał przed wyjazdem na ulicę. Zapewne jego kierowca zastanawiał się, którą dźwignią włącza się kierunkowskaz.


27 komentarzy:

  1. Super, oplułam monitor, bo właśnie żłopałam herbatkę.
    Pod moim blokiem można zaparkować jedynie do godz. 16,30. Potem miejsc nie ma, choć miejsc do tego przeznaczonych jest od groma. Ale ponieważ część pracuje w tzw.środmieściu, gdzie za parking trzeba słono płacić, naród jezdzi do pracy komunikacją miejską i większość samochodów cały dzień stoi przed blokami.
    Zauważyłam za to pewną regularność- część osób niczym ten Twój dziadunio stoi w oknie, polując na miejsce blisko swojej klatki, ale ci sami "czuwacze" nigdy nie stoją przy oknie gdy kogoś zablokują i nieszczęśnik nie może wyjechać.
    Ciekawa jestem jak będzie z parkowanie za Odrą. Jeszcze trochę i się o tym przekonam i...na pewno napiszę.A co słychać w Skyrim???
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, to mnie dziwi - miejsce dziadziusia wcale nie jest najbliższe. Znajduje się na samym końcu parkingu. Nikt nie wie, dlaczego on uparł się właśnie na to.
      A w Skyrim - no cóż, nie mam czasu na granie, a bez grania nie ma fabuły. Jestem w połowie III rozdziału dopiero. Jak będę miał 5, zacznę publikować.

      Usuń
    2. To nawet fajnie, bo nie wiem jak długą będę miała przerwę w dostępie do sieci.

      Usuń
  2. Nitagerze!
    Ja należę do osób "szybkich", parę rzeczy na raz, co nie znaczy byle jak, o nie.
    Ale...każdy z nas będzie stary i być może powolniejszy, zatem troszkę zrozumienia.
    Obyś znalazł swoją pracę marzeń.
    Pozdrawiam, jeszcze letnio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała rzecz w tym, że ten facet wcale nie był stary. Gwoli wyjaśnienia - ten gość i dziadziuś to dwie różne osoby. On był niewiele starszy ode mnie.
      A praca - znalazłby, ale poza miejscem zamieszkania. Nie uśmiecha mi się być weekendowym tatusiem. Będę jeszcze próbował na miejscu. Może akurat coś się trafi..

      Usuń
  3. Na szczęście nie jeżdżę samochodem bo jakoś ...coraz powolniejsza się zrobiłam..Miejsca parkngowe interesują mnie średnio , przecież na rower zawsze miejsce się znajdzie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rower świetna rzecz. Też lubię. Ale jeśli leje, a ja mam w perspektywie spędzenie połowy dnia w pracy, to średnio podoba mi się rozpoczynanie roboty w mokrych ciuchach. Zapalenie płuc pewne.

      Usuń
  4. Tia.... Oblicza starości bywają różne. Z obserwacji moich wynika, (mieszkam w bloku "50+"), że cechy osobiste wyostrzaja się na starość. Czasem są to cechy negatywne. Czasem traci staruszek/szka kontrolę nad soimi miżliwościami ale wydaje się jej, że jeszcze może to i owo...:-) A czasem, zbliżając się do TAKIEJ (upierdliwej?) starości - tracimy cierpliwość. Wkurza nas lub śmieszy zachowanie starszego od nas.
    A wracając do "obrazków": kiedyś tam wchodząc do apteki, minęłam się z babunią typu skwareczek. Taka suchutka, malutka, trzęsąca się. Myślę sobie - zaraz mi się tu rozsypie... A ona podeszła do wielkiego czarnego roweru, szarpnęła go, wskoczyła nań jak nastolatka i fru... Okazało się, że owa babcia mieszka w moim bloku. Jeżdzi wielkim samochodem (nie znam się na), takim samym antykiem jak ona. Sąsiedzi parkują przy niej niechętnie, bo wycofuje i "wcofuje"
    równie...spontanicznie. Ale zawsze zapyta o twoje zdrowie, a z nią jest zawsze "goed', pomimo ręki na temblaku czy sztywnego kołnierzyka ;).
    Dobrze, że jest jeszcze poczucie humoru :-). A przerysowanie dowcipne dodaje uroku :-).
    Pozdrawiam serdecznie, uzbrajając sie w cierpilwość i usmiech :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to wcale nie było przerysowane! To wszystko prawda, tylko prawda i sama prawda!
      I facet-który-zazdrości-ślimakom wcale nie był stary - niewiele starszy ode mnie.

      Usuń
    2. Aaaaaa.... to przepraszam ;-) . Ale i tak opisane świetnie, z humorem :-))

      Usuń
  5. Mam podobnie, Nitager.
    Pewnie fakt ze jestem szybka, energiczna I zdecydowana tylko pogarsza ma niecierpliwosc gdy widze takich powolniakow I guzdralow.
    Malo wtedy nie wyjde "z siebie".
    Mocno pozdrawiam z okolic w ktorych nadal goraco a deszcz by sie bardzo przydal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleżanka Małżonka ma do mnie pretensje, że często wściekam się na swoją teściową. Gryzę się w tedy w język, żeby nic nie powiedzieć, ale żandarm zawsze dostrzeże brak obowiązkowego entuzjazmu w moich oczach. Nic nie poradzę - teściowa nigdy z niczym się nie spieszy. Dopóki chodzi o jej czas - mam to gdzieś. Ale gdy chodzi o mój, dostaję szału.
      Chociaż wiem, że to niedobrze. Ona na zawał na pewno nie zejdzie - ja, no cóż, bardzo możliwe.

      Usuń
  6. można by rzec, że gość miał chronicznie skrajnie niski poziom wyrzutu adrenaliny i insuliny...
    ...
    generalnie to na tym się to wszystko opiera... sam tak miewam czasem, że z jedną sprawą się pitolę pół dnia, zaś następnego dnia w godzinę ogarniam kilka bardziej złożonych... oczywiście tak skrajnie, jak u opisanego wujka to u mnie nie wygląda w tym pierwszym przypadku, ale wiem, o co chodzi...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nerwy facet na pewno ma zdrowe. Czy resztę, nie wiem.

      Usuń
  7. Jestem pewna, że gdzieś w sieci jest tekst o tym, jak to ten pan grał Ci przez pół godziny na nerwach. Nit, on się nie zastanawiał nad kierunkowskazem, on się oglądał na Ciebie, sprawdzając czy padłeś na zawał lub udar mózgu z nerwów, żeby wiedział jak zakończyć opowiadanie. :D :D :D
    A historia z miejscem dla niepełnosprawnych jest intrygująca.. Mam prośbę - zapytaj, dlaczego Szanowny Dziadziuś nie parkuje na miejscu dla niepełnosprawnych. Dowiemy się czegoś bardzo ciekawego na pewno. :P:P:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zamiaru pytać go o cokolwiek. Wariatów omijam z daleka.

      Usuń
  8. Jeszcze p.s. Ja też jestem ślimak. Ślimak na szlaku. ;) A na blogu słoneczne zdjęcia dla tych, co nie lubią deszczu. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Odpowiedzi
    1. A wiesz, po czym poznałem? Tamten inaczej wyglądał! ;)

      Usuń
  10. Wyobraziłam sobie swoich sąsiadów, czyhających na to miejsce. Każde jest na wagę złota, a tu taki... ślimak właśnie. Oj, podnosiłby ciśnienie cudnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już wiem, dlaczego u Was nie ma dziadziusia - tacy jak on, co jednym małym pierdzidełkiem zajmują dwa miejsca parkingowe, u Was nie przeżywają starcia z sąsiadami.

      Usuń
    2. Na początek chciałam Cię przeprosić za skasowanie komentarza. Chciałam usunąć dubla (ten pierwszy, po którym został ślad), ale zrobiłam to za szybko i bezmyślnie, przez co skasowałam też ten drugi, który powinien zostać.

      Co do parkingu, to u nas takie sceny naprawdę mogą mieć miejsce. Dziś wszyscy sąsiedzi wylegli na uliczkę, bo przyjechała policja. Teraz, wieczorem. Chyba wlepiała mandaty wszystkim jak leci, parkującym równolegle. Oj, będzie się działo...

      Usuń
    3. Spoko - i tak mój komentarz był marny.
      U nas za mandaty zabrała się Straż Leśna. I jedź tu, człowieku, na grzyby! Na szosie nie zaparkujesz (chyba w rowie), na dukcie nie wolno, a rowerem nie zajedziesz przed zmrokiem. Jak żyć, pani premier, jak żyć?

      Usuń
  11. Ha ha ha... padłam.Niestety to śmiech przez łzy. Teraz mogę się śmiać, ale jak czatowałam na miejsce koło bloku autem bez wspomagania to doczekanie się i zaparkowanie było nie lada wyczynem. Ale osobiście nabluzgałam sąsiadowi jak zaparkował w "moje" miejsce odśnieżone i wydrapane własnymi pazurami. ALE na zgodę pożyczyłam mu łopatę do śniegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest straszne. Czasami bywa, że człowiek potrzebuje KILKU GODZIN na odśnieżenie i odkucie z lodu samochodu. Opisywałem tutaj już kiedyś taki przypadek. A ktoś inny po prostu sobie zajmuje miejsce, na którego odśnieżenie straciliśmy dwie godziny, skórę na rękach, dwie łopaty, parę butów i psa, którego przez nieuwagę zasypaliśmy śniegiem. Też bym wybuchł!

      Usuń
    2. cieszę się że nie zostałam potępiona tylko zrozumiana :) Jagatoja:)

      Usuń