Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


sobota, 30 września 2017

O heretyckim napitku

     Tak, wiem, już o tym pisałem. Nieraz. Podałem nawet przepis na pyszną wiśniówkę, chyba jeszcze na starym blogu. No i co z tego? Przyszła dobra zmiana i namieszała - przepis już nieaktualny. Bo okazało się, że ja wszystko robię źle. Wcale nie robię nalewki, tylko wódkę owocową. A to nie to samo.

     Dawnymi czasy, nalewki w Polsce były tym, czym wino we Francji. Pito je do posiłków, starannie dobierając je do potraw. Podobno wiśniówkę pito do sarniny. Ale była to wiśniówka! Prawdziwa! A nie ten ohydny, słaby, słodki jak kilo cukru płyn, zwany Wiśniówką Lubelską, do którego sporządzenia użyto wiśniowych landrynek - i tyle właśnie ma on wspólnego z wiśniami. Spróbowałem raz - i wystarczy. Więcej tego badziewia w ręce nie wezmę, nie mówiąc już o ustach.

     W moim domu wiśniówkę sporządza się co roku. I za każdym razem wychodzi ona zupełnie niepodobna do zeszłorocznej. Powodem jest fakt, że ja wszystkie składniki dodaję na oko. A że oko mam zmienne... W tej nalewce akurat nie ma ich zbyt wiele: wiśnie, cukier, trochę wody i polihumorek etylowy. Do tej pory sporządzałem ją w sposób trochę nietypowy, inny niż wszystkie nalewki.

     Najpierw myłem i drylowałem wiśnie. Ale nie wszystkie. Około 1/4 pozostawiałem z pestkami. To miało w zamyśle dodać nalewce odrobinę goryczki, wspaniale komponującej się z resztą nalewu. Oczywiście, nie pozostawiałem pestek celowo. Jeszcze nie wynaleziono drylownicy, która by wydrylowała więcej niż połowę przepuszczonych przez nią owoców. Podobno gdzieś istnieją skuteczne drylownice. Są to zwykle super-duper-hiper-agregaty-do-drylowania, kosztujące tyle co średniej klasy autobus i zużywające dwadzieścia osiem kilowatów prądu. Używa się ich w przemyśle. Ale w gospodarstwie domowym najczęściej kończy się na ręcznym, prostym urządzeniu, wygodnym, poręcznym, łatwym w użyciu i umyciu, które ma tylko jedną wadę - nie dryluje. No, jakąś tam pestkę od czasu do czasu wydobędzie, ale zwykle kończy się na dziurowaniu wiśni. Za to ten soczek, który pojawia się w pojemniku na pestki... Ech, choćby dla niego warto szorować zachlapaną wiśniami całą kuchnię i zebrać ochrzan od Koleżanki Małżonki.

     Koniec końców, po przepuszczeniu tych kilku kilogramów owoców przez taką drylownicę, mamy je częściowo pozbawione pestek. Na bieżąco wrzucałem je wtedy do słoja, przesypując cukrem. Na przemian - wiśnie, cukier, wiśnie, cukier, aż do samego wieczka. Potem zakręcało się taki słój i mocno wstrząsało, czasem nawet kilkakrotnie przeturlało się go po podłodze, aby cukier dokładnie oblepił wiśnie. Następnie wieczko trzeba było poluzować i całość odstawić w ciepłe miejsce, aby wiśnie puściły sok. Jeśli ktoś zapomniał o poluzowaniu wieczka, zwykle przypominał sobie o tym podczas jego odkręcania, gdy dostawał nim prosto w nos. W słoju zachodziła bowiem fermentacja i, jak to w takim wypadku bywa, powstawało sporo dwutlenku węgla. Tworzyło się tam coś w rodzaju słodkiego wina owocowego. Część cukru zamieniała się w alkohol. To sprawiało, że wiśniówka nie była słodka - o ile człowiek nie przesadził z cukrem. A jeśli jeszcze zapomniał o poluzowaniu wieczka, było to wino musujące.

     Po mniej więcej dwóch tygodniach całość zalewało się 70% spirytusem i odstawiało na kilka następnych tygodni "do przegryzienia". Potem, jak łatwo się domyślić, zlewało się płyn i odstawiało do sklarowania, a wiśnie wcinało się do deserów, albo podgryzało wieczorem przy telewizorze, co skutkowało bardzo dziwnymi snami w nocy.

     I, panie, komu to przeszkadzało!?

     Ano, zjawił się ktoś, kto stwierdził, że to nie jest prawdziwa wiśniówka, tylko jakaś wódka o smaku wiśniowym. Bo prawdziwa nalewka powinna być zrobiona w zupełnie inny sposób. Ten ktoś jest nieduży, zielony z wierzchu, żółtawy w środku i nazywa się książka. Książka, autorstwa dr. Grzegorza Russaka, wielkiego znawcy kuchni myśliwskiej. A z ta kuchnią nieodmiennie związane są nalewki.

     Przeczytałem od deski do deski. Potem jeszcze raz. Potem już tylko interesujące mnie rozdziały. Oj, ja heretyk, niegodny stąpać po ziemi! Wszystko robiłem nie tak jak trzeba! Nie wiem, jak nazywał się ten świetny płyn, którym zachwycają się wszyscy moi znajomi (ale tylko ci, których lubię, bo inni nie dostępują zaszczytu degustacji), ale to NIE BYŁA wiśniówka. Gdybym nie mieszkał na czwartym piętrze (bez windy), pobiegłbym do piwnicy, zdrapać naklejki ze słowem "Wiśniówka", bo moja heretycka niewiadomoco nie zasługiwała na nią.

     Potem przyszło opamiętanie. No, dobra, był okres błędów i wybaczeń, wypatrzeń, wypaczeń, ale oto łuski z naszych oczu zdjęte nam zostały i mus kroczyć drogą prawych i spra... sprawiających wiśniówkę.

     Zatem w tym roku zabrałem się za nią zupełnie inaczej. Prawie prawidłowo, prawie profesjonalnie i prawie po bożemu, jako pradziadowie nasi czynili. No, może nie moi, bo ja ze szlachty się nie wywodzę, tylko z tradycyjnego, rzemieślniczego rodu, który trąbił miody, piwo i bimber z żyta.

     Dlaczego "prawie"? Otóż, mimo najszczerszych chęci, jednej przeszkody przeskoczyć nie zdołałem. Jak mówi Biblia księga, do nalewek należy używać wyłącznie prymitywnych, na pół dzikich odmian wiśni. Ta ogrodowa, skrzyżowana z czereśnią, nie nadaje się na tradycyjną nalewkę. Problem w tym, że nie mam żadnej możliwości zdobycia takich owoców. Wiśnie kupiłem więc na targu, bolejąc ciężko nad swoim heretyckim postępkiem i obiecując sobie, że w ramach pokuty, poklęczę sobie trochę na grochu i poczytam. Tyle, że stawy kolanowe u mnie już nie najlepszym stanie, więc postanowiłem użyć grochu konserwowego z puszki. Też się liczy.

     Za to całą resztę zrobiłem już tak, jak Pan Bóg dr Russak przykazał. Najpierw wydrylowałem wiśnie. Wszystkie! Każdą z nich ręcznie sprawdziłem, czy aby na pewno pozbyła się kamyczka z dupki. Potem wsypałem je wszystkie do wielkiego słoja, mniej więcej do 3/4 pojemności słoja i zalałem po wieczko 65% polihumorkiem etylowym. Pestki umieściłem w innym słoju i też zalałem je rozcieńczonym roztworem alkoholu. Na razie się macerują. Mają tak stać trzy miesiące. Trochę już stoją, więc już za trzy tygodnie przyjdzie zlać nalew. Potem wiśnie trzeba przesypać cukrem, w ilości 0,7 kg na dziesięciolitrowy słój (u mnie będzie proporcjonalnie mniej, bo gdzie bym tu zmieścił taką beczkę!) i odstawić na miesiąc. Potem trzeba zlać powstały likier i z tych trzech składników -  nalewu wiśniowego, likieru i nalewu na pestkach - skomponować swoją własną wiśniówkę, według upodobań. I to właśnie mam zamiar zrobić.

     Tylko co zrobić z tą heretycką nie-wiśniówką, z poprzednich lat? Pić - grzech. Nie pić - grzech ciężki. Wylać - grzech wołający o pomstę do nieba. Rozdać ubogim - przestępstwo, bo brak akcyzy.

     Cóż, pewnie postąpię jak każdy sprawiedliwy postąpić powinien - wybrać ze wszystkich zeł złów, zełów, ohydnych czynów zło najmniejsze. Wypiję. Ale na pewno nie będzie mi smakowała; A jeśli będzie, to i tak się nie przyznam.
     

34 komentarze:

  1. Tej książki nie znam, ale Ci pisałam ze dwa lata temu, że nie należy zasypywać wiśni cukrem tylko zalać je spirytusem, ale mnie zlekceważyłeś. A takie właśnie naleweczki robił mój dziadek. I były to bardzo dobre naleweczki, choć sarniny do nich nie było.
    Co do drylowania wiśni- najskuteczniejsza jest metoda prymitywna do bólu - potrzebna jest do tego butelka i długi drewniany patyczek do szaszłyków. I nigdzie niczego się przy okazji nie uświni oprócz własnych palców, no ale można to robić w rękawiczkach diagnostycznych.
    Wisienkę wstawiasz delikatnie w szyjkę, przytrzymujesz dwoma paluszkami i dzgasz od góry delikatnie patyczkiem i pestka grzecznie wpada do butelki a Ty wisienkę odkładasz do słoja.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, jestem nie tylko heretykiem, ale też zlekceważyłem okazję nawrócenia się na jedynie słuszny sposób sporządzania nalewek. Mea culpa.
      Póki co, sprawdzę, jak wyjdzie. Jeśli wyjdzie lepsza, posypię głowę popiołem i przyznam, że żyłem w grzechu. Mam trochę rzemieni - wystarczy, żeby skręcić sobie bacik do samobiczowania.
      Powiedz mi, tak w przybliżeniu, ile trwa wydrylowanie 10 kg wiśni tym sposobem?

      Usuń
    2. Kwestia wprawy i stopnia dojrzałości owocu. Niewątpliwym plusem jest fakt, że nie pryska sokiem dookoła, a to co spłynie do butelki to łatwo odzyskać, wystarcza sitko i lejek.
      Nie biczuj się, bo umrę z powodu wyrzutów sumienia;)
      Miłego;)

      Usuń
    3. Wiesz, ja na wiśniówkę całego dnia nie mam. Koleżanka Małżonka bardzo niechętnie użycza mi swego królestwa, więc cały dzień w kuchni - nie da się. Wprawy też nie mam. Więc raczej zostanę przy drylownicy.

      Usuń
  2. Nie majac pojecia o wyrobie nalewek ani nie pisne slowa w tej sprawie.
    Mowiac o "heretyckim"napoju przytocze co wyczytalam w restauracji w ich menu trunkowym ( dla zabicia czasu, czekajac na posilek) - Bloody Mary oprocz normalnych ozdobek posypana .......boczkiem!!!!!!
    To dopiero herezja, moim zdaniem I ciekawam czy faktycznie ludzie to pija.
    Cokolwiek Ci wyjdzie z nalewki, Nitagerku - na zdrowie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem lepszy, bo do Bloody Mary dodaję żółtko. Całe żółtko, utopione na samym dnie, które połykam wraz z ostatnim łykiem. I smakuje to wybornie.

      Usuń
  3. Wybacz ze zawracam Ci I tak juz skolowana glowe ale cos mi sie przypomnialo - istnieja "wydlubywaczki " pestek z oliwek - moze spasuja do wisni, moze warto takowa wyprobowac?
    Jesli niedostepne w Polsce to chetnie Ci posle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie widziałem oliwki z pestką. Tylko drylowane. Nie wiem nawet, jak taki przyrząd wygląda. Ale wykorzystałem fakt, że już po sezonie wiśniowym i kupiłem sobie za grosze nową drylownicę. Może spisze się lepiej.

      Usuń
  4. Super relacja.
    Ja to bym mogła nawet, (bez żadnej skruchy), zeszłoroczną "nibypopapraną" naleweczkę pomóc "zlikwidować"... Oczywiscie, żeby oczyscić butelki na tą prawidłową ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zeszłoroczna wyszła całkiem niezła - tylko bez goryczki. Tej goryczki nie udało mi się uzyskać.

      Usuń
  5. to ja robiłem jeszcze inaczej... wiśnie zasypywałem cukrem, ale na krótko, potem spirytus i po krzyku... proporcje na czystą intuicję... i tys piknie wychodziło, smakowało i poniewierało... a nazwa?... nawet jakbym zalał np. agrest i nazwał to dla kaprysu "wiśniówka", to wszyscy eksperci mogą mi skoczyć... zwłaszcza ten, jak wspomniałeś, szpenio od kuchni myśliwskiej, bo słowo "myśliwska" paskudnie mi się kojarzy politycznie...
    stop, wróć... napisałem coś o agreście?... hm... to może być nawet niegłupi pomysł...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie z kolei słowo "myśliwski" kojarzy się bardzo dobrze. Wychowałem się wśród myśliwych i choć sam nie poluję, patrzę na nich okiem pełnym sympatii. Oczywiście, mówię tu o prawdziwych myśliwych, nie kłusownikach, ani zapijaczonych morderców zwierząt, którym wszystko jedno, co pod lufę podejdzie.
      Agrestu nie lubię i na dźwięk tego słowa, po obu stronach języka zaczyna mnie giglać. Ale nalewki na tym owocu nie próbowałem, choć nie sądzę, aby pozbyła się kwasu.

      Usuń
    2. Agrestówka jest boska, zwłaszcza z czerwonej odmiany owocu. Polecam, pyszna też jest jagoda kamczacka lekko gorzkawa w smaku jeśli tylko nie przesadzimy z ilością cukru. Cukier lepiej "oszczędzać" np do ciasta.

      Usuń
    3. Ja generalnie oszczędzam cukier. Oszczędność cukru to moje trzecie imię. Ale nie mam pojęcia, co to jest ta jagoda kamczacka. I mam pewność (niemal), że sokor pochodzi z Kamczatki, to na pewno nie ma jej w zbiorze "nalewki staropolskie".

      Usuń
    4. Jagoda kamczacka to najwcześniej owocujący owoc już w maju można zbierać niektóre odmiany,nie wymaga nawozów oprysków ani niczego co ma związek z chemią przemysłową. Urośnie na każdej glebie bez problemów. A że nie ma jej w spisie nalewek staropolskich, cóż można ją potraktować jak odmianę jagody leśnej i wszystko będzie grało.

      Usuń
    5. Poszukam... Jagodówkę robiłem w zeszłym roku, więc mam już zarówno sporo doświadczenia, jak i sporo plam na ścianie w kuchni. Ale maluję dopiero wiosną!

      Usuń
  6. Nit!
    A ja mam swoje przepisy na nalewki, nikt nie narzeka. Są wyborne i "rozgrzewają", poprawiają nastrój i o to tutaj chodzi, czyż nie?:)
    Nie żyjemy w dawnych czasach, tylko tu i teraz. Moda się zmienia, na smaki także.
    A po za tym , podobno z nimi się nie dyskutuje, tzn: smakami i gustami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam swoje przepisy na nalewki, ale w duszy jestem artystą (zwłaszcza po nalewce) i moim przeznaczeniem jest nieustanne dążenie do doskonałości.
      Raz w życiu piłem wiśniówkę, której dałbym ocenę 11/10 - i to była właśnie ta tradycyjna, robiona metodą staropolską, jako nasi pradziadowie drzewiej czynili. Chciałbym kiedyś zrobić coś równie wspaniałego. Cóż, próbuję dalej...

      Usuń
  7. W ramach mniejszego zła możesz napisać na butelkach Wiśniówka a.d. przed 10.2017 i serwować jako starą nalewkę, szlachetniejącą od samego wieku.
    Mimo wszystko chyba nikt się nie obrazi, jak ją znów polejesz.
    A tę nową opisać już szczegółowo, bo biblia na pewno napisała, jak gdzie i w jaki sposób należy to zrobić. :)
    I pić na specjalne okazje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przeciwieństwie do mojego kochanego szwagra, nie jestem kolekcjonerem. W przeciwieństwie do mojego serdecznego przyjaciela Exgrubasa, wspomnianego już kiedyś na kartach tego bloga, nie jestem też hurtownikiem. Ergo: niewiele zostało tej nalewki, robionej po staremu. U mnie naleweczka leży te 2-3 lata, a potem zostaje wlana w gardło - moje lub zaprzyjaźnione. Gdzie ja bym zmieścił tyle nalewek w mieszkaniu z czasów późnego Gierka?

      Usuń
  8. Konia z rzędem temu, kto zna liczbę mnogą od "zło"! Przyznam (trochę ze wstydem), że chlipnęłam kilka razy wiśniówkę, tę jak piszesz z landrynek. I mi smakowała. Ale żaden ze mnie znawca. Kiedyś będę robić nalewki z czego popadnie. Jak się tylko nauczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro lubisz "sklepową": wiśniówkę, to przynajmniej spróbuj tej z Soplicy. Też badziew, ale do Lubelskiej ma się jak de volay do mielonki z puszki.
      A jeśli chcesz się nauczyć robić nalewki, służę wszelką radą, pomocą, instrukcją, recepturą - i obiecuję nie wymądrzać się za bardzo. Tylko trochę, dla formy.

      Usuń
    2. Trzymię Cię za słowo. Wymądrzaj się do woli, bylebym się nauczyła i potem mogła cwaniakować po znajomych z czego to ja nie zrobię nalewki. Nawet i z gwoździa.

      Usuń
    3. Gwoździówki nigdy nie robiłem, więc tu Ci nie pomogę. Ale do niektórych dodaję goździki - umówmy się, że to to samo.

      Usuń
  9. A u mnie w ogrodzie rośnie właśnie taką na pół dzika wiśnia,owoce ma maleńkie(wydrylować to to, wyższa szkoła jazdy), czarna, kwaśna lecz esencjonalna jak koncentrat wiśniowy. Nalewka z niej to super trunek zarówno w wersji czystej jak i z dodatkiem rumu😀. Nitagerze po co drylować wiśnie, skoro robimy nalew na pestkach, ot taka luźna uwaga. My oszczędzamy sobie pracy i robimy z pestkami, podobnie jak dereniówkę😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owoce zalewamy spirytusem 65-70%, a pestki zaledwie 25%. chodzi o to, żeby do nalewu nie przedostał się kwas pruski. To pierwszy powód. Drugi jest taki, że mając dwa nalewy, można sobie skomponować nalewkę w proporcjach, jakie nam najbardziej odpowiadają. Nie trzeba dodawać całego nalewu na pestkach - wystarczy tyle, aby dało taką goryczkę, jaką lubimy.
      Ja na działce też mam taką wiśnię, której owoce trzeba oglądać przez szkło powiększające. Problem w tym, że jest mała i nawet połowy słoja owoców nie da się z niej uzyskać.
      A dereniówka też mi się maceruje! Oj będzie się działo!

      Usuń
    2. Dereniówka jest najlepsza, nasze derenie miały w tym roku 30 kg owoców😱 będzie się działo..... aż strach pomyśleć😀

      Usuń
    3. Kupiłem dereń od kolegi. Nigdy przedtem nie sporządzałem dereniówki, to będzie mój debiut. Ale kilka pestek sobie zachowałem. Wysieję na wiosnę i zobaczę, może stanę się właścicielem własnego derenia.

      Usuń
    4. Nie rób tak, dereń wysiany z pestki zaczyna owocować po około 10 a nawet 15 latach. Lepiej kupić w szkółce szczepiony bądź ukorzeniony z sadzonki pędowej wtedy plony mamy już dwa trzy lata po posadzeniu. Wiem bo mam taki i taki na owoce z derenia wysianego czekałam 12 lat😱 kurczę to strasznie długo. Te kupione za bodajże 18 PLN owocują pięknie i obficie już od drugiego roku po posadzeniu.

      Usuń
    5. 15 lat? W sam raz! Mam zamiar żyć bardzo długo, więc nie robi mi to różnicy.

      Usuń
  10. Najlepsze są skreślenia i poprawki. ;) Choć najbardziej parsknęłam na myśl o Tobie klęczącym na groszku z puszki. :D :D :D
    JA ostatnio zaniosłam do pracy chleb własnej roboty i własnej roboty ... no właśnie. Na słoiku napisałam "konfitury". A gdzie tam. Kłótnia trwała do samego końca, czyli do zjedzenia ostatniej kromki chleba. Co to jest konfitura, dżem, powidła i jeszcze takie tam. Więc mam w nosie, więcej im nie przyniosę, sama zeżrę, ot co! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem jeszcze do wyboru puree z grochu, ale miało jakieś konserwanty, więc zrezygnowałem. Skóra na kolanach cienka, jeszcze by mi jakaś opryszczka wyszła.

      Usuń
  11. Starą wiśniówkę lać w mordę... tę zdradziecką
    Ja tak właśnie robię wiśniówkę. Zalewam alkoholem a po trzech miesiącach dosładzam wg uznania i rozlewam do butelek
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak powinno się ją robić, Ja robiłem inaczej, bo taki przepis był w mojej rodzinie, nie powiem "od wieków", bo dziadek zupełnie nietrunkowy był, ale przynajmniej dość długo - tak na jedno pokolenie.

      Usuń