To był koncert! Gitarzysta sięgnął chyba szczytów możliwości, zręczności, melodyjności i wszystkich innych ości! I również fizyki. Przecież ręka swoje waży i nie może poruszać się aż tak szybko! Druga zasada dynamiki Newtona wciąż jeszcze nie została obalona, choć była solą w oku przedstawicieli niektórych sekt.
Od razu pojawiły się głosy, że człowiek nie potrafi tak grać. To musi być siła nadprzyrodzona.
- Zawarł pakt z Szatanem! – mruczeli jedni. - Jak ten, no Pinokio! Nie... Paganini!
- Bzdura! – twierdzili inni. – Czy człowiek, który zawarł pakt z Szatanem może grać tak pięknie? Czy może być tak pogodnym i wesołym człowiekiem? A poza tym, nawet papież go czule uściskał, a on się w tych sprawach nie myli.
Przez pewien czas trwał spór. Popularność gitarzysty i czar jego muzyki były jednak tak zniewalające, że zwolennicy teorii szatańskiej zostali zepchnięci do podziemia. Poza tym, gitarzysta udzielił wywiadu, w którym żartobliwie stwierdził:
- Istotą tworzenia jest gitara. Ona sama gra wtedy, gdy zechce. Jeśli nie zechce grać, choćbyś nie wiem jak ją męczył, nic z tego nie wyjdzie. Zaś co do moich rzekomo nadprzyrodzonych umiejętności, to zapewniam, że ich nie mam. To wszystko dzieje się poprzez magię instrumentu. Moją zasługą były tylko codzienne ćwiczenia, po osiem, dziesięć, nieraz dwanaście godzin dziennie.
- Skromność przez niego mówi – stwierdziła ciotka Klotylda. – To boska cecha.
- Skoro boska, to chyba mówi prawdę – odrzekł wuj Anatol. – Czyli wszystko jest zasługą gitary. To ona jest niezwykła!
- Boskie dzieło – stwierdziła ciotka Pelagia. – I zasługuje na szacunek.
- Szacunek? – obruszył się sąsiad Walenty. – Boskiemu dziełu należy się uwielbienie, a nie tylko szacunek!
- Racja! – poparły go obie ciotki. – Należałoby zorganizować jakąś uroczystość adoracji najświętszego instrumentu.
- Ale jakiego? – spytał wuj Anatol. – Gitary są różne. Czy tu chodziło tylko o tę konkretną gitarę, czy o wszystkie?
Zrobiło się cicho. Jedno spoglądało na drugie, pytającym wzrokiem. Wszyscy wzruszali ramionami.
- Zaraz, zaraz – sąsiad Walenty podniósł w górę palec. – Przecież prorok nie mówił o gitarach, tylko o gitarze!
- Prorok?
- No, ten gitarzysta! Czyli tylko ta konkretna, na prąd!
- A swoją drogą – westchnęła ciotka Klotylda. – Czy już to samo nie jest cudem? Podłączył gitarę do prądu, a prąd ani razu go nie kopnął.
- Może miał gumowe rękawiczki? – podsunął Walenty. – Z daleka nie było widać…
Była to historyczna chwila. Narodził się kult gitary. Mimo wątpliwości proboszcza, obrządek adoracji gitary elektrycznej, odbył się, aczkolwiek nie w kościele, tylko w starej kapliczce. Frekwencja za to dopisała tak, że zdziwili się sami organizatorzy. Do kapliczki wejść się nie dało, tyle było ludzi. Dookoła zaś zgromadził się całkiem pokaźny tłumek. Dwóch kościelnych z tacami miało co robić.
W centralnym miejscu, na czerwonym aksamicie, w powodzi świeżych kwiatów, leżała wypucowana i błyszcząca gitara.
Pojawił się wprawdzie pewien kłopot, bowiem nikt nie wiedział, jakie należy odmawiać modlitwy, ani jakie śpiewać pieśni. Po krótkiej dyskusji zdecydowano się na różaniec.
- To na pewno nie zaszkodzi – zapewnił stary Maciej od Matuszczaków.
Maciej znał się na rzeczy, więc nikt nie protestował.
Atmosfera była tak wzniosła, że jasnym stało się, iż na jednej uroczystości się nie skończy. Ludzie zbierali się co jakiś czas, by uczestniczyć w nowym obrzędzie, a za każdym razem było ich więcej.
Aż pojawił się pewien zgrzyt.
Pewnego razu, pod kaplicą, tuż po zakończeniu uroczystości, dwóch starszych panów omal się nie pobiło.
- Łżesz! – krzyczał pierwszy. – Twój kłamliwy język bluźni!
- Ja kłamię? – oburzył się drugi. – Przecież to łatwo sprawdzić! Ten koncert nagrali i jest w tym, no, internacie! Na jakim judupie, czy jakoś tak.
- W Internecie to jest wszystko! – warknął pierwszy. – Nawet lądowanie UFO! To wszystko kłamstwa i manipulacje!
Szybko gęstniejący wokół nich tłumek zaczął domagać się wyjaśnień.
- A, bo on twierdzi, że my czcimy fałszywą gitarę! – oburzał się pierwszy. – Że to niby nie na takiej grał.
- Bo tak było! – jęknął drugi. – Mój syn się na tym zna. On mówi, że to był jakoś lespol, czy jakoś tak. A to, co wy czcicie, to jakiś nimbostratus!
- Stratocaster – poprawił jeden z młodzieńców, cieszący się wielkim autorytetem, jako że on to właśnie był darczyńcą adorowanego przedmiotu dla wspólnoty. – Dałem taką jaką miałem…
- Jak zwał, tak zwał – skwitował drugi. – Czcicie fałszywą gitarę. Jedyna prawdziwa to ten, jak ona się nazywała?
- Les Paul – westchnął młody człowiek, nie wiadomo, czy bardziej z żałości, czy też do swoich marzeń.
- Sami widzicie! – staruszek uniósł dłoń, niczym Piotr Skarga na obrazie Matejki. – Czcicie bałwana!
Tego było już za wiele. Tłum ruszył na staruszka i byłby go zdeptał, gdyby nie szybka interwencja jego bliskich, którzy po krótkiej szarpaninie oświadczyli, że nie chcą mieć z bluźniercami nic wspólnego.
- No i krzyżyk na drogę! – zarechotał wuj Anatol, na widok oddalającej się grupki schizmatyków.
Od tego czasu w okolicy odbywały się dwie uroczystości. Jedną, nieco mniej liczną grupę, stworzoną głównie z mieszkańców sąsiedniej wsi, stanowili czciciele Les Paula, gromadzący się w specjalnie na tę okazję wyremontowanej i poświęconej stodole starego Maciaszczyka. Tam, na ołtarzyku, zbitym z desek i pokrytym aksamitnym obrusem, leżała gitara, o barwach naturalnego drewna, nieco tylko poczernionych na brzegach. Maciaszczyk twierdził, że taka jest najbliżej Proroka. Druga grupa twardo adorowała czerwono-białego Stratocastera, do którego dodatkowo zaczęto głosić hasła narodowe. Rozdźwięk między grupami stawał się coraz większy. Już nie kłaniali się sobie nawzajem i nie podawali sobie rąk. Młodzieżówki obu grup tłukły się wzajemnie przy każdej okazji. Młodemu Kozyrze musieli szczękę zdrutować, a Jędrek od Glapińskich wylądował na stole operacyjnym, gdzie wykonano mu trepanację czaszki. Jąkał się od tamtego czasu, ale cała wspólnota patrzyła na niego z dumą.
Wkrótce sytuacja się nieco skomplikowała, bowiem zrazu nieśmiało, potem coraz głośniej zewsząd podnosiły się głosy, jakoby żadna z tych grup nie żyła w prawdzie. Trzy wioski dalej zawiązała się sekta Eksplorzystów, do której zaczęli ściągać ludzie z całej Polski. Niewielu ich wprawdzie, ale byli bardzo zdeterminowani. Twierdzili, że żadna z tych gitar nie jest godna kultu, jedynie Explorer jest tą jedną prawdziwą, jako że Gitarzysta na początku grał właśnie na nim – dopiero później przerzucił się na Les Paula. Nosili oni znaczek w kształcie dwu przenikających się wielokątów i nawoływali do powrotu do źródeł. Sekta z czasem rozrosła się i już zdawało się, ze zdominuje ona lokalną ludność, gdy nagle, niespodziewanie rozpadła się na dwie, zwalczające się wspólnoty. Jedni twardo stali przy Explorerze, tymczasem drudzy powołali Najświętszy Kościół Gitary Klasycznej, twierdząc, że w ten sposób jeszcze bardziej zbliżają się do źródeł.
Pomiędzy wyznawcami Stratocastera i Les Paula doszło tymczasem do zawieszenia broni. Z obu grup padały głosy o potrzebie dialogu ponad podziałami. Dialog trwał całe trzy dni, a skończył się tym, że z obu grup wyodrębniła się trzecia, która czciła wprawdzie zarówno Stratocastera, jak i Les Paula, ale w wersji basowej. Basiści, szykanowani z obu stron, wkrótce opuścili szeregi swych wspólnot, by swemu kultowi oddawać się w odosobnieniu.
Kościół Świętego Gretscha, o dziwo, nigdy nie zdobył dużej liczby wyznawców. Może dlatego, że pochodził z zewnątrz, z sąsiedniej gminy i uznany został za próbę narzucenia społeczeństwu kulturowo obcych i niezgodnych z tradycją zwyczajów. Odnoszono się do niego z uprzejmą nieufnością, aczkolwiek aktów agresji nie zanotowano. Może dlatego, że Gretsch był zbyt mało znaną marką i traktowano ich nieco pobłażliwie, jak przybyszów z egzotycznych stron.
Mandolinistów zwalczali prawie wszyscy. Musieli się ze swą wiarą kryć, aczkolwiek przedstawiciele Kościoła Gitary Klasycznej patrzyli na nich ze zrozumieniem i pewna dozą życzliwości. Twierdzili bowiem, że ich kierunek jest słuszny, tylko poszli w nim za daleko i dlatego nieświadomie dopuszczają się herezji.
I tylko w jednym wszyscy byli zadziwiająco zgodni. Wszyscy byli gotowi pójść na wojnę z bluźniercami od klawiszowców!
Mandoliniści to jak jeżdżący na skuterach. Prawdziwy facet musi czuć bak między nogami.
OdpowiedzUsuńPiszę o skuterach bo nie zrobiono jeszcze gitary na moją miarę.
Pozdrawiam
Weź przykład z Briana Maya (tego z Queen) i zrób ją sobie sam ;) Może stanie się kiedyś światowej klasy marką.
UsuńMówiąc miara, miałem na myśli słuch którego niestety nie posiadam
UsuńObserwując niektóre współczesne "gwiazdy" dochodzę do wniosku, że słuch wcale nie jest potrzebny...
UsuńDobre. A chociaż jestem wielbicielką kunsztu Carlosa Santany nie pojadę na jego koncert lipcowy w Dolinie Charlotty. Włączę sobie jak zwykle jego płytę i w spokoju posłucham.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Też lubię Santanę - jego utwory są takie melodyjne, wpadające w ucho. I potrafi "dostroić się" praktycznie do każdego wykonawcy - to jest bardzo trudne dla kogoś, kto przywykł do gry solowej.
UsuńWpiszę się tutaj, bo też bardzo lubię Santanę. Nawet w tej chwili słucham jego "Supernatural".
UsuńJednak gitara to szlachetny instrument.
Pozdrawiam
Powiedz mi, który instrument jest "nieszlachetny"? Z każdego da się wydobyć upajające dźwięki.
UsuńZ bębna też?
Usuńprawiewszystkiemojepodroze.blog.onet.pl
Jak najbardziej. W jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę, że dźwięki bębna wprowadzały niegdyś ludzi w ekstazę...
UsuńŚwietne :-))
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńWyznawcy religii, którzy próbują definiować Boga, kult i świat w schematyczny i namolny sposób, osiągają efekt mniej więcej taki, jaki opisałeś w przypowieści o gitarach.
OdpowiedzUsuńWarto przypomnieć oryginalny tekst drugiego przykazania:
Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał, i nie będziesz im służył, gdyż ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą, a okazuje łaskę do tysiącznego pokolenia tym, którzy mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.
2 Mojż. 20:4-6 (por. Wj 20,4-6 BT)
Tym niemniej w praktyce gitara jako narzędzie kultu występuje u metalowców o odcieniu satanistycznym - gitara z rogami np. modele "diablo". U katolików raczej dzwonek, który nakłania do klękania.
Nie sądzę, by wielu katolików znało oryginalny tekst Dekalogu. Zwłaszcza, że Kościół raczej nie kwapi się do jego ujawniania, bo musiałby przyznać, że Dekalog został zmieniony na potrzeby komercyjne.
UsuńCo do gitary, dla muzyków jest ona oczywiście przedmiotem kultu, ale w zupełnie innym sensie. Owe "rogi" to bardziej próba stworzenia mrocznego image. Zresztą, Framus Diablo mnie zupełnie nie kojarzy się z Szatanem - gdyby nie klasyczna główka, pewnie nawet nie odróżniłbym jej od zwykłego Stratocastera. Bardziej diaboliczny wygląd ma moim zdaniem Gibson SG. Choćby ze względu na rzadko spotykaną w gitarach elektrycznych symetrię deski. Zwykle wcięcie na dole, z przyczyn czysto praktycznych, jest znacznie większe niż na górze.
no, ale wyznawcy Bogów Shamisenu to już z pewnością pogany, żydy, ateisty, komunisty, a niewykluczone, że szatanowce...
OdpowiedzUsuńpozdrawiać :)...
To taka egzotyka - co to panie wiecie, te dzikusy w ty dżungli wypeawiajo. Co to w te prześcieradła się przebierajo i z temy bębenkami chodzo, a same nie wiedzo, o czym śpiewajo.
UsuńKto by pomyślał: jedna gitara a tyle odmian wyznawców! :)
OdpowiedzUsuńŚwietna metafora na wszech- i chyba od dawna obecną światową batalię wyznaniową. :)
Fakt, gitara jest jedna. Jedna, jedyna, jedynie prawdziwa.
UsuńTylko każdy uważa, że to akurat jego gitara.
Nitagerze drogi !
OdpowiedzUsuńAż się zasłuchałam czytając...
Serdeczności ślę:)
A w co, jeśli to nie tajemnica? Bo nie wiem, do której sekty Ci najbliżej. Jeśli do Najświętszego Kościoła Gitary Klasycznej, to zapewne "Concierto d'Aranjuez", ale jeśli do Les Paulowców, to poniżej "Anastazji" niczego nie grają.
UsuńOj, oj, Nitager, Nitager..., a gdzie jest najważniejsza "PRAWDA", że najgorszy sort, gorszy od gorszego sortu, to ci uważający gitarę za produkt człowieka i jego popkultury. I że najsłuszniejszą prawdą, przesłuszną słusznością jest upaństwowienie rabowania pieniędzy tej ohydnej grupie w jakże przesłusznym i przenajświętszym celu wznoszenia pomników i świątyń gitar oraz skromnych pałacyków gitarowych pasterzy nawet, jeśli ci ostatni zajmują się tworzeniem azyli dla pedofili.
OdpowiedzUsuńW takiej małej społeczności nikt nie przyzna się do bycia agitarzystą, bo by go na kosach roznieśli. A kapłan kultu gitarowego, zamiast ostrego protestu, który mógłby temu zapobiec, swoim zwyczajem zaapelowałby o pojednanie.
UsuńGibson ponad wszystko!!! :)
OdpowiedzUsuńTo my jesteśmy z jednej sekty? A na mszy Cię nie widziałem!
Usuń