Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


środa, 21 sierpnia 2013

Kosz pełen mar

     Wiecie, że w piekle cały czas trwa poniedziałek? No, z wyjątkiem tej dzielnicy dla aktorów – u nich zawsze trwa robocza niedziela...

     Dla najgorszych grzeszników wymyślono specjalne miejsce – to jest poniedziałek po dwutygodniowym urlopie. I tak przez całą wieczność!

     Zaczyna się przyjemnie – pięknym snem o spacerze na plaży, może być nawet ta nasza, nadbałtycka – pełna uroku przecież, choć trudno tam spotkać Kreolkę z białą orchideą we włosach. I nagle to się dzieje! Człowiek budzi się rano, zdziwiony jak, nomen-omen, diabli i próbuje zgadnąć, co tak hałasuje. Ponieważ przed oczami wciąż ma jeszcze widok falującego morza, gorącego piasku i równie gorących plażowiczek, myśli bardzo wolno i dopiero po chwili uzmysławia sobie, że to budzik/komórka/telefon od szefa – niepotrzebne skreślić. Zdziwiony, czego ten budzik chce w czasie urlopu, próbuje sobie przypomnieć, czy to dziś wyrusza na jakąś wczesną wycieczkę, czy też obiecał sobie pójść na plażę skoro świt, gdy plaże puste i poszukać bursztynów. Niestety, szybko dociera do niego bolesna prawda – urlop bezapelacyjnie, definitywnie i nieodwołalnie się skończył i trzeba wstać do roboty.

     Zalewa nas fala rozpaczy. Trochę osłabiona przez fakt, że jeszcze się nie obudziliśmy i działa to jak specyficzny środek przeciwbólowy, nie dopuszczając do nas pomniejszych koszmarów, tych najbardziej kłujących.

     Tu pozwolę sobie wtrącić uwagę, popartą wieloletnim doświadczeniem: dwa tygodnie urlopu to zdecydowanie za mało. Dwa tygodnie to taki wstęp, preludium, rodzaj uwertury do pogrążenia się w błogim lenistwie. Przez pierwszy tydzień człowiek uczy się nie budzić o 5:40. Udaje mu się za czwartym, czy piątym razem i to jedynie dlatego, że poprzedniego dnia zresetował sobie twardy dysk, przy pomocy bacardi coctail, albo vodka martini. Szóstego dnia (chrześcijanie siódmego) dopiero wysypia się tak, żeby obudzić się o przyzwoitej godzinie – tj. wtedy, gdy jego koledzy w pracy piją już drugą kawę. W połowie drugiego tygodnia przestaje mu się śnić praca i nie budzi się w nocy, zlany potem, że jego konstrukcja wybuchła i pozabijała wszystkich, w promieniu trzydziestu metrów. Są zresztą jeszcze gorsze koszmary – na przykład szef pyta o postępy w zleceniu, a my nie wiemy nawet, czego ono dotyczy. Często tak mam. Często też śni mi się, że idę do szkoły, a jestem nie tylko nieprzygotowany, ale nawet nie wiem, jakie mam dziś lekcje. Koszmar! I dopiero pod koniec drugiego tygodnia zaczyna naprawdę odpoczywać. Ale wtedy też pojawia się w jego otoczeniu pewien upiór, który szczerzy na niego popsute zęby, wykrzywia swą okropną gębę w złośliwym uśmiechu i szepce prosto do ucha: „Już pojutrze/jutro wracasz do pracy! Buuuahahahahahaha!”. Wskutek tego dwóch ostatnich dni urlopu nie należy wliczać do czasu wypoczynku, przynajmniej psychicznego. Wtedy to właśnie zaczynamy kłócić się o rzeczy, które w czasie urlopu nie miały dla nas żadnego znaczenia. W urlopie Starszy mógł sobie sikać przy otwartych drzwiach od toalety, Młodszy mógł sobie rzucać buty, byle gdzie, a sterta ciuchów, rozłożona równomiernie na wszystkich krzesłach w pokoju chłopców, wydawała się niewidzialna. W tym vacationendzie, czyli dwóch ostatnich dniach urlopu, biada każdemu z nich, jeśli odezwie się głośniej, albo, co jeszcze gorsze, wspomni o poniedziałku.

     Pourlopowy Poniedziałek, w skrócie PP, zasługujący na to, żeby pisać go z wielkiej litery (w końcu to nie byle jakie zło, tylko prawdziwe, specyficzne zło, jedyne w swoim rodzaju) podobny jest do budzenia się ze snu. Człowiek nagle sobie przypomina, że coś trzeba zrobić – aha, pójść po bułki… Ile to się tego kupowało? I gdzie? Czy to coś kosztuje? Ile? A właściwie, którędy idzie się do pracy? Chyba tędy… Nie, tędy idzie się do knajpki. Należało skręcić wcześniej. A właściwie, co ja robię w tej pracy? Jestem urzędnikiem, tokarzem, czy sprzedaję pigułki? Nogi jakoś niosą same – całe szczęście, bo mózg nie zdoła zgromadzić tylu danych, przeanalizować i wysłać do nich odpowiednich wytycznych. A gdy jakimś cudem dotarło się już na miejsce, zaczyna człowiek szukać swojego krzesła, które gdzieś wyparowało…

     Pół biedy, jeśli ma tzw. miękkie lądowanie – czyli nic takiego, co wymagałoby rzucenia się na głęboką wodę. Ale rzadko tak bywa. Zaległości, które porobiły się przez te dwa tygodnie, zwykle walczą ze sobą o uwagę, głośno i natarczywie domagając się jedynki na liście wyborczej do natychmiastowego załatwienia. Oczywiście, już pierwszego dnia harmonogram prac rozciąga się do samego wieczora. Po otwarciu komputera i ujrzeniu skrzynki e-mail, zapchanej jak miejski szalet, człowieka dopada jeszcze czarniejsza rozpacz. Rozpacz tak wielka, że organizm zaczyna bronić się przez zanurzeniem się w tej trującej skrzynce i zaczyna domagać się najpierw kawy, a potem jeszcze jednej kawy. Niestety, gdy kawa zaczyna się już wylewać uszami, nie ma rady i trzeba zagłębić się w pocztę. Samo przebrnięcie przez nią zabiera cały dzień – a tu wciąż dochodzą nowe! I wszystkie pilne jak diabli!

     Zadziwiające, jak niezastąpiony jest człowiek, gdy weźmie dwa tygodnie urlopu, a jak nieistotny, gdy chciałby niewielką podwyżkę.

     Samo uporządkowanie harmonogramu pracy zajęło mi dwa dni. Najgorsze za mną. Teraz trzeba sobie systematycznie zacząć rozwiązywać zadania, gasząc przy okazji nowo pojawiające się pożary. W tym miesiącu na pewno nie będę się nudził i przyszły też zapowiada się bardzo interesująco – jeśli ktoś pasjonuje się takimi rzeczami. Dla mnie oznacza to tylko, że będę niemiłosiernie zmęczony.

     A najbliższy długi weekend – dopiero w listopadzie…

26 komentarzy:

  1. no cóż... ja w swoim urlopie nie zdążyłam zapomnieć o pracy, bo w zasadzie co drugi dzień miałam telefony od mojej współpracowniczki, a po powrocie i tak czekała na mnie sterta dokumentów, z którymi sobie nie poradziła....
    dobrze, że wróciłeś :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, o takich drobiazgach, jak telefony z pracy, to nawet nie wspominam - to codzienność, do której przywykłem. To u nas normalne i oczywiste, że na urlopie komórkę trzeba mieć stale przy sobie. Raz, gdy nie wziąłem jej na plażę, po powrocie miałem pięć nie odebranych połączeń. Jak myślisz, skąd? ;)

      Usuń
  2. Nit, nawet się nie obejrzysz a wylądujesz na...emeryturze. I jak każdy facet zatęsknisz ostro do tego kieratu, który w jakiś sposób jednak dawał satysfakcję, z reguły większą niż pieniądze. Obserwowałam to na przykładzie własnego męża- po przejściu na emeryturę szybciutko znalazł sobie pół etatu , przerwał z powodu operacji kardiologicznej i wrócił tam, gdy mu się polepszyło zdrowie. Od roku wreszcie definitywnie nie pracuje i dopiero teraz jakoś się z tym pogodził.Poza wszystkim - 2 tygodnie urlopu to za mało ze względów klimatycznych. Tydzień trwa przestawianie się organizmu i w tym czasie nie czerpie on (organizm) korzyści z faktu zmiany klimatu.
    Nigdy nie miałam problemu z przestawieniem sobie godziny wstawania będąc na urlopie, z trudem wyrabiałam się na śniadanie, nawet jeśli było wydawane do 10,30. Na szczęście nie było wtedy udogodnień typu komórki i nikt pracowników nie ścigał. A tak nawiasem - dzwonienie do pracownika, o którym wiadomo, że jest na urlopie jest zwykłym brakiem kultury i...wyobrazni.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz, że dożyję? Ja mam coraz większe wątpliwości. Gdy będę miał 67, wiek emerytalny przesuną na 70 i tak dalej.
      Kierat daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Jestem pewien, że Syzyf, gdyby udało mu się wreszcie wtoczyć ten kamień, porozglądałby się ukradkiem, czy nikt nie patrzy i sam zepchnąłby go z tej góry. Może potem zacząłby żałować...
      Nie pamiętam, jak to się nazywało, ale wielu byłych więźniów, którzy odsiedzieli długoletnie wyroki, nie potrafiło znaleźć się w nowej sytuacji i szybko albo wracali do więzienia, albo targali się na własne życie.

      Usuń
    2. I w przeważającej większości byli to....mężczyzni (ci co sobie miejsca w życiu nie mogli znalezć). Widzę po moich znajomych panach, że temu, kto nie ma zdecydowanego hobby, emerytura zupełnie nie służy.Mąż mojej znajomej ma już ponad 80 wiosen i nadal pracuje, tyle tylko, że na pół etacie. Objawy sklerozy prezentuje tylko w sprawach domowych- wiesz, to takie nudy ten dom- jakieś porządki, zakupy, gotowanie, nie to co praca zawodowa, tam same istotne i wielkie rzeczy sie dzieją.
      Dożyjesz, dożyjesz.
      Miłego, ;)

      Usuń
  3. Zupełnie nie rozumiem Twojej opowieści, gdyż ja w tym roku nie mam urlopu, a jeżeli w ogóle, to w listopadzie, kiedy Ty będziesz świętował długi weekend ;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze jest ktoś, kto ma lepiej i ktoś, kto ma gorzej. Latem zawsze żałuję, że nie zostałem nauczycielem - ale jakoś we wrześniu mi przechodzi. I całe szczęście - prawdopodobnie już by mnie tu nie było. Siedziałbym w Tworkach, nafaszerowany psychotropami, ubrany w gustowny kaftan, z za długimi rękawami, albo we Wronkach, za wielokrotne zabójstwo.

      Usuń
    2. :o) to drugie obstawiam w moim obecnym stanie ;o)

      Usuń
    3. Pamiętaj, że to nie ja spartoliłem Twój poniedziałek! A w ogóle, to mieszkam w Australii i tam mnie w razie czego szukaj ;)
      Albo może lepiej na Tortudze...

      Usuń
    4. Ja nie jestem agresywna, to oni ;o)))

      Usuń
    5. Każdej wojnie zawsze winna jest strona przeciwna i zawsze to ona zaczyna ;)

      Usuń
    6. Dodam jeszcze, że mam to na codzień. Gdy z groźną miną spytam moich chłopców "kto to zrobił?", czegokolwiek by to dotyczyło, odruchowo wyciągają palce wskazujące na siebie nawzajem i jednocześnie mówią: to on! ;))) Nawet nie muszą wiedzieć, o co chodzi!

      Usuń
  4. Nitager:
    Pierwszy krok do pokonania problemów już zrobiłeś- podszedłeś do nich z uśmiechem.
    Drugim krokiem jest uświadomienie sobie, że nie jesteś maszyną i jeśli przez dwa tygodnie spływały do Ciebie sprawy p.t. "czekać na Nitagera", to niech sobie czekają co najmniej miesiąc, bo to i tak wymaga od Ciebie zwiększenia wydajności o 50% (zgadza się? Standardowa praca przez miesiąc+ zaległości z dwóch tygodni daje 150% standardowej wydajności), więc niech Cię całują w dupę wszyscy, którym się wydaje, że Twoja doba ma więcej niż 24 godziny.
    Trzecim krokiem jest radość życia. Idąc do pracy, poruszaj się lekko, niczym radosny wróbelek, ciesząc się, że oto nie musisz, niczym taki pająk, czekać bez względu na warunki pogodowe, aż Ci coś wpadnie w sieć, byś mógł toto ubić i skonsumować, lecz po prostu udajesz się do biura, gdzie odwalisz robotę, kasa włynie na konto, a w domku będzie czekać obiad. Powtarzaj sobie: Jak dobrze mieć pracę, jak dobrze mieć pracę..... WĘŻYKIEM..., WĘŻYKIEM...!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba, żeby one chciały czekać! Niestety, każda z nich ma nieprzekraczalny termin i nikogo nie obchodzi to, co zrobiłem, tylko to, czego nie zrobiłem. Przecież zawsze można zosgtać dłużej w pracy, niz standardowe 10 godzin, no i jest jeszcze sobota, jest jeszcze niedziela... Oczywiście, płacimy tylko za 8 godzin, 5 dni w tygodniu, bo nie nasza wina, że Nitager się nie wyrabia w terminie!
      Ot, polska rzeczywistość...

      Usuń
    2. Kiedyś nauczyłem pracodawcę, że za darmo, to pracuje niewolnik. Poprosiłem o jasną odpowiedź, czy uważa mnie za niewolnika. Potem mu zaproponowałem, by się zdeklarował, czy będzie mi płacić jak należy, czy woli, bym zawijał wszystkich ludzi do domu równo po 8 godzinach pracy. To była Irlandia, ale ze swoim stażem pracy masz tę samą możliwość, prawdopodobnie ryzyko jest jeszcze mniejsze, niż wtedy u mnie.

      Usuń
    3. Ech, żeby to było takie łatwe... Trudno walczy z czymś, co od wielu, wielu lat jest w danej firmie normą. To tak, jak walka z wpływami Kościoła w Polsce - niby władzy nie ma, ale spróbuj mu się postawić! Godziny pracy inżyniera są nienormowane - i tak jest w całej firmie. Wszyscy pracują od rana do nocy - im wyższe stanowisko, tym więcej czasu tu spędzają. Czasami i ja musze zostać do wieczora, gdy wypadnie coś pilnego, niespodziewanego. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym wyszedł ostatni. Nie ma u nas ewidencji czasu pracy. I najgorsze - w razie buntu nikt mnie nie poprze, będę sam. Mogę jedynie wziąć zabawki i iść do domu. Inni spojrzą na mnie jak na idiotę, wzruszą ramionami i zabiorą się z powrotem do pracy. Wieloletnia tresura zamieniła ludzi w roboty. A "swoich" ludzi nie mam.
      Najgorsze jest to, że z kim rozmawiam, wszędzie jest tak samo - nawet nie ma dokąd odejść.

      Usuń
  5. "Zadziwiające, jak niezastąpiony jest człowiek, gdy weźmie dwa tygodnie urlopu, a jak nieistotny, gdy chciałby niewielką podwyżkę" - samo sedno :)))

    Ale pomyśl sobie, jak wkurza taki człowiek, który wraca rozleniwiony i bezczelnie opalony z jakichś Seszeli czy innych Bahamów, przechadza się bez pośpiechu między stanowiskami, bo tak się wybyczył, że nie może się zebrać do roboty ;))) Reszta była tam cały czas, tyrała w pocie czoła, a on śmiał nie myśleć o pracy ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci, którzy tyrali w czasie mojego urlopu, najczęściej już siedzieli przy biurkach opaleni. A inni właśnie szykowali się na urlop. Więc bez żadnej łaski ;)
      Zresztą, ktoś, kto wrócił z urlopu, rzadko ma czas na pochwalenie się opalenizną - na dzień dobry zostaje zarzucony sprawami nie cierpiącymi zwłoki, które w kilka godzin zrobią z niego... zwłoki.

      Usuń
  6. Witaj :)
    Właśnie, dlatego ja miałam 3 tygodnie urlopu i do pracy wróciłam we wtorek po :)
    Nie wyjeżdżam już z dziećmi, bo duże, tylko z Mężem :)
    W czasie urlopu całkowicie wyłączam się od pracy zawodowej, nie wolno mi o niej myśleć i mówić, kontrola jest :)
    Koszmar dopiero wraca noc przed pójściem do pracy, po urlopie, wtedy nie śpię :( ale Ty doskonale wiesz, jak u mnie w pracy jest...
    Pozdrawiam mile po przerwie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarzyło mi się kilka razy mieć trzy tygodnie urlopu. Tak, dopiero od 3 tygodni zaczyna się jako-taki wypoczynek. Ale moim marzeniem jest urlop tak długi, żebym sam zatęsknił za pracą - jak dotąd, jeszcze mi się to nie zdarzyło ;)

      Usuń
  7. Lubisz, Nitager, to co robisz...
    P.S.
    Dwa tygodnie urlopu, to wielka rzecz (dodam w nawiasie, choć zabrzmi to koszmarnie - potrafisz odpoczywać podczas pracy, szczególnie w tej urlopowanej)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy lubię? Czasami... Zależy, jakie mam zadanie. Jeśli typowo konstrukcyjne, to tak, lubię. Jeśli organizacyjne, szlag mnie trafia...

      Usuń
  8. Niektórzy twierdzą, że w piekle jest cały czas Boże Narodzenie ;p
    ja myslę, ze każdy ma takie piekło, jakie sobie stworzy. i to juz tutaj, nie trzeba czekac.
    a poza tym - to dowiedzione naukowo, ze żeby odpocząć potrzebne jest minimum trzy tygodnie - dlatego np do sanatorium sie jeździ na trzytygodniowe turnusy.
    współczuję Ci serdecznie, wiem co przeszedłeś, ja się do tego momentu własnie zbliżam.... tyle że ja start mam we wtorek... i jeszcze nie na pełnych obrotach.... ale już to przeżywam. :/
    Nie dajmy się!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc dlaczego pracodawcy nie chcą tego zrozumieć?
      W moim przypadku mnie to nie dziwi - rotacja kadr jest spora. Nie zalezy nikomu na wypoczętym pracowniku - wyżyma się go ze wszystkich soków, po czym na jego miejsce zatrudnia się następnego. Ale są firmy, gdzie fachowość się ceni - i to mnie dziwi, że też mają tylko po dwa tygodnie wolnego.

      Usuń
  9. Pogadamy jak będziecie na emeryturze. Plakać będziecie za tym stresem i na nic czarne pięknosci na seszelach czy innnych Karaibach. Podziwiając egzotyczne piękonsci śnic będziecie po nocach ...o pracy. I o tym przyjemnym uczuciu - idę jutro na urlop..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płakać to będziemy raczej za płacą, niż za pracą ;) Nasze emerytury szykują się raczej mizerne. Skończy się degustacja mojito i bacardi coctail :(

      Usuń