Jak zwykle, była godzina 5:40, gdy po raz pierwszy budzik ściągnął mnie ze słonecznej Tortugi do mej mokrej ojczyzny. Otworzyłem jedno oko. Wystarczyło, żeby zlokalizować natrętny przedmiot i trzasnąć go w łeb, żeby się zamknął.
Na chwilę wróciłem na Tortugę, pożegnać się z uroczymi Karaibkami i wypić z nimi strzemienne mojito, ze skorupy kokosowego orzecha, po czym niestety, musiałem już na dobre zakotwiczyć w Polsce.
Nie musiałem otwierać oczu, by zorientować się, że pogoda jest standardowa – to znaczy, leje, wieje, gwiździ, piździ, a studzienki kanalizacyjne znów okazują się za mało wydajne. Szum wody, płynącej z rynien rurą, zlokalizowaną tuż przy moim oknie, poinformował mnie o tym znacznie wcześniej niż szary i posępny widok za oknem. Woda! Gdzie spojrzę, tam woda! Wszędzie dookoła woda! Woda z prawej, woda z lewej, woda na górze i pode mną! Europa ponoć stepowieje! Pokażcie mi tego bęcwała, kto jeszcze kilka lat temu tak twierdził!
Ubrałem się w miarę szybko, jak na kogoś, kto w dalszym ciągu śpi, mimo przybrania pionowej pozycji, odebrałem dyrektywy od Koleżanki Małżonki, po czym zacząłem zanurzać się w mokrej rzeczywistości, kierując się do osiedlowego sklepiku. Kląć mi się nie chciało, bo wciąż jeszcze byłem za bardzo śpiący, więc tylko parę razy zamruczałem, próbując ominąć kałuże. Moje buty wydawały dziwne odgłosy: umwsssc umwsssc! Jakby coś zasysały. Rzeczywiście, zassały. No, jak to, co? Wodę do środka! Zaczęło mi w nich kląskać, popiskiwać i, z przeproszeniem, popierdywać, gdy wspinałem się na palce. Gdy już z pieczywem wdrapałem się na to czwarte piętro, przekazałem zakupy Koleżance Małżonce i poszedłem sobie trochę ponarzekać przy goleniu.
- Mocno pada? – spytała Towarzyszka Życia.
- Da się złapać oddech – odparłem trochę niewyraźnie, bo właśnie moja minikosiarka strzygła okolice pod nosem. – Ale na wszelki wypadek weź kapok i gwizdek. Jednak PiS ma rację: Polska tonie!
Nie były potrzebne żadne ustalenia – oboje pomyśleliśmy o tym samym: jedziemy do pracy samochodem!
Rzadko jeżdżę do pracy – staram się chodzić pieszo. Po pierwsze, nie mam wiele ruchu, więc te trzy kwadranse spaceru szybkim krokiem, to liczący się w moim życiu trening. Myślę, że bez niego czułbym się dziś znacznie gorzej, sapałbym głośniej, spodnie dopinałbym wyłącznie na wydechu, a na czwarte piętro wdrapywałbym się na raty. Po drugie, niby koszt paliwa na ten jeden przejazd nie jest wysoki, ale powtarzany codziennie, urasta do liczącej się w domowym budżecie sumy. No i po trzecie - ja nigdy nie pamiętam, gdzie położyłem kluczyki. Często okazuje się, że zostawiłem je w samochodzie, ale co się naszukam, nerwów natracę, nakrzyczę na wszystkich, że przede mną chowają - trudno to potem odkręcić. Dziś jednak nikt nie miał ochoty zmoknąć. W drodze powrotnej, to co innego. Można zrzucić z siebie mokre ciuchy, przebrać się w suche, głowę wytrzeć i wysuszyć, po czym zaparzyć sobie gorącej herbatki. Ale siedzieć te dziewięć, czy dziesięć godzin w mokrych ciuchach, to już nie dla mnie impreza – zawsze kończy się grypą. Więc jedziemy, a może raczej płyniemy przez tę rzekę, niesłusznie zwaną ulicą, jak tylko znajdę te cholerne kluczyki.
Tym razem poszło całkiem gładko. Klucz wisiał w szafie, na swoim miejscu. Kapitanat osiedlowego parkingu zezwolił na opuszczenie portu bez zbędnych formalności. Ściągnęliśmy więc trap, zwinęliśmy cumy, po czym dałem rozkaz do maszynowni, aby uruchomiono silniki.
Manewry maszynami poszły całkiem sprawnie. Zapaliłem światła pozycyjne i skierowałem dziób samochodu w kierunku wyjścia z portu. Minąwszy falochrony wyruszyliśmy na otwarte morze.
Trzeba przyznać, że nasz statek radził sobie całkiem nieźle z dużą falą! Nie kiwał się zbyt mocno, ani nie nabierał wody na pokład. Na wszelki wypadek, szczelnie zamknęliśmy wszystkie iluminatory.
Nie chciałem denerwować Koleżanki Małżonki, więc nie powiedziałem jej, że zapomnieliśmy podnieść banderę. Miałem nadzieję, że żaden z grasujących w kałużach U-bootów nie pośle nam śmiercionośnej torpedy. Uważnie oglądałem każdą z nich, sprawdzając, czy gdzieś nie wystaje peryskop. Trzeba było też uważać na wraki samochodów, zalegających płycizny. Dałem kilku marynarzy na oko, aby wypatrywali tonących rozbitków. Na szczęście, nic się nie wydarzyło i spokojnie przybiłem do brzegu w okolicach portu Urząd, w którym urzędują urzędnicy i urzędniczki – a jedną z nich jest moja Towarzyszka Życia. Wysłałem ją szalupą na ląd.
W sumie, to nawet lubię ten moment. Zwłaszcza latem. Jest miły dla oczu. W okolicach portu Urząd, o tej godzinie można spotkać tłumy urzędniczek, a wiele z nich to całkiem przyjemny widok. Zadziwiające, jak bardzo sfeminizowane są polskie urzędy. Dlaczego nikt tam nie pomyśli o parytetach? Powiedzmy, trzydzieści procent mężczyzn! Mieliby tam dobrze…
Niestety, dziś można było jedynie podziwiać różne kolory sztormiaków, jakimi panie urzędniczki poprzykrywały swoje osobowości. Gdyby nie te kolory, można by pomyśleć, że to jakiś bliskowschodni kraj, w którym kobiety wyglądają, jak ruchome namioty.
Położyłem statek na północny kurs i popłynąłem do swojego macierzystego zakładu. Szykuje się kolejny pracowity dzień. Co innego, u diabła można robić w taką pogodę?
Twój opis odzwierciedla w pełni ostatnie dni na morzu, dziś trochę niby podsycha, ale nie mam jakoś takiego przekonania, że z tego pochmurnego nieba już nic nam nie zagraża...
OdpowiedzUsuńNo więc ja też pracuję i to sporo (nareszcie po okresie marazmu i uciekania od rzeczywistości się zmobilizowałam pod wpływem goniących terminów).
Hej tam na morzu!
No, jest coś jeszcze - można cały wieczór bezpowrotnie stracić, włócząc się po Skyrim - tam to przynajmniej czasem świeci słońce! Chyba tylko to trzymało mnie ostatnio przy życiu.
UsuńDziś jakby trochę lepiej. Na niebie pokazało się coś dziwnego i gorącego, ale gdzieś tam, w zakamarkach pamięci tkwi uczucie, że już to kiedyś widziałem. To się nazywa Słoń-C, albo jakoś podobnie.
Bardzo, bardzo wspolczuje a takze prosze o podeslanie kilku wiader :)
OdpowiedzUsuńCzytajac doznalam deja vu:
w piatek Miami, gdzie to mieszka moja corka, zostalo zatopione resztka huraganu. Droga z pracy zajmuje jej 20 min a wtedy jechala I jechala 3 1/2 godziny, w zolwim tempi, krazac I kluczac jako ze wiele ulic bylo wylaczone z ruchu, mijajac podtopione I porzucone samochody, w sumie cieszac sie ze ja taka dola nie spotkala. Roznica taka ze u nich przyszlo I poszlo bardzo nagle a teraz sprzataja miasto.
Nitager - a co z zaproszeniem umieszczonym pod poprzednim wpisie? Tutaj uniknalbys tych pogodowych anomalii I katastrof. Ponawiam wiec ale nie obiecuje ze skoro nie chcesz skorzystac, to ktoregos dnia przestane I juz! ;)
Byłem, a jakże, ale nie zdołałem skomentować! U Ciebie było słońce! Na ten widok poczułem taką tęsknotę i deprechę, że uciekłem stamtąd czym prędzej.
UsuńA mówiąc poważnie - nie było mnie w sieci przez kilka dni. Czy tygodni - już nie pamiętam...
iiiiiiii, to nie było żadnego sztormu lub przynajmniej oberwania chmury??? U nas zatonęło w centrum aż 9 statków osobowych. Co można robić w taką pogodę oprócz intensywnego wykonywania obowiązków służbowych? Znam takiego, który mawia: "w taką pogodę można robić tylko dwie rzeczy, a mnie tak bardzo nie chce się grać w brydża". A ja, ciemnota, nadal nie wiem co jest tą drugą rzeczą, którą można robić w taką deszczową pogodę:)))
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
:) No, ja tez nie wiem, co jeszcze można robić. Może wziąć prysznic pod rynną? Ponoć zdrowe...
UsuńChyba, że miał na myśli prywatny wieczorek koktajlowy - przecież powiedzenie "barowa pogoda" nie wzięło się znikąd!
Witaj :)
OdpowiedzUsuńOd jutra słoneczna aura ma być, taką zamówiłam dla Synka, który wraca z zagranicznych wojaży :)
Głowa do góry i szykuj krótki rękaw i szorty, zamiast plandeki ;)
Pozdrawiam z uśmiechem serdecznym :)
Muszę, no muszę zadać to pytanie!
UsuńDLACZEGO DOPIERO TERAZ!?
;)
A ja muszę nosic wodę do ogrodu w wiadrach, tak sucho... Nad morzem!
OdpowiedzUsuńMy też chodzimy z wiadrami - tylko w drugą stronę. Widziałaś kiedyś, jak OSUSZA się doniczkę z kwiatkiem? Konewka zarosła pajęczyną...
UsuńA tak - nakłada papieru toaletowego i wylewa nadmiar, by ziemia nie wypłynęła :) Ale dawno takiego problemu nie miałam :)
UsuńA ja jeszcze wczoraj rano... Dobrze, że moje drzewka mają duże otwory odpływowe w doniczkach. Ale fuksja zgniła - i nie żałuję, bo jej nie lubiłem...
Usuńco za szczyny hehe, jakbym czytała Slavvomira hihi
OdpowiedzUsuńa u mnie, dziś, po wielu wielu dniach i nocach (myślę, że w miesiącach spokojnie można to liczyć...), ŚWIECI SŁOŃCE... to jest to takie żółte, wiesz, na niebie, na takim niebieskim niebie :))))) ... słonecznego dnia
OdpowiedzUsuńHa, wiedziałem, że to ma coś wspólnego ze słoniem! Zastanawiałem się tylko, czy to Słoń A, czy Słoń B. Zapomniałem, że jest jeszcze Słoń C!
UsuńU mnie pewnego dnia tez tak padąło mocno (zwykłym padaniem się nie przejmuję), że zdecydowąłam się jechac do pracy. publicznym bo własnego nie mam. jak wsiadłam do autobusu to przestało padać..... ;p;p;p
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej nie przemokły Ci buty ;)
Usuń