Była jedną z moich pierwszych komentatorek. Była ze mną niemal od początku mojej historii z blogiem. To ona namówiła mnie do zastosowania rozwijalnej listy postów – była taka opcja na Onecie. Szybko zorientowałem się, że to bardzo użyteczne narzędzie. To na jej blogu wzorowałem się, tworząc swój. To dlatego u mnie zawsze widoczne są dwie notki. To dlatego na starym blogu, w rubryczce „O mnie” wypisałem swoje ulubione filmy i autorów książek.
Kim była?
Wielu jej komentatorów podejrzewało, że Maria-Dora to osoba, jeśli już nie z pierwszych stron gazet, to przynajmniej dobrze znana w świecie polityki. Jej blog komentował na bieżąco znaczniejsze wydarzenia polityczne, w którym dało się zauważyć jej zdecydowanie lewicowe poglądy. Ale też zamieszczała na nim recenzje książek, czy filmów, które ją zainteresowały. Zdarzyło się też kilka opowiadań, mniej lub bardziej udanych, ale zawsze podejmujących ważne tematy.
Komentatorzy mylili się. Nie tylko nie była nikim powszechnie znanym, ale też, poza blogosferą, w ogóle nie było jej w sieci. Nie miała konta na żadnym portalu społecznościowym. Obsesyjnie chroniła swoją prywatność. Nikt nie wiedział, jak ona wyglądała, ani jak naprawdę miała na imię. Kontakt poza blogiem był utrudniony, bo nie z każdym miała ochotę korespondować. Gdy znikała na dłużej, niewiele osób wiedziało, co się z nią dzieje.
W grudniu zeszłego roku znikła z sieci. Czekałem na nią bardzo długo. Na maile nie odpowiadała. Od jednego z blogerów dowiedziałem się o jej chorobie – nowotwór. Zacząłem się o nią bać.
W końcu udało mi się przekazać jej przez kogoś pozdrowienia ode mnie. Dostałem odpowiedź. Powiało optymizmem. Wydawało się, że nie jest tak źle, jak myślałem. Obiecała, że kiedy tylko nabierze sił, powróci. Zajaśniała nadzieja. Postanowiłem dać jej czas i nie zawracać jej na razie głowy światem wirtu.
Znów długi okres oczekiwania. Nowotwór zabrał mi już kilka bliskich osób – wiem, że dla chorego najważniejszy jest spokój. W jego obliczu, sprawy wirtualnego świata wydają się nieważne i niewarte wzmianki. Nie liczą się zupełnie. Wtedy najważniejsi są bliscy - dzieci, mąż, siostra. Nie należałem do tego świata.
Leczenie nowotworu trwa długo. Czas biegł. W pewnym momencie zorientowałem się, że to już nie niechęć do zawracania jej głowy powstrzymuje mnie przed kolejną próbą kontaktu. Zwlekałem, bo po przedłużającej się nieobecności zwyczajnie bałem się zapytać. Nie potrafimy rozmawiać o śmierci – zwłaszcza z kimś, komu zagląda ona w oczy. Jest to dla nas temat tabu. I ja też tego nie potrafię. Zadziwiające, gdy weźmie się pod uwagę, że śmierć to tak naprawdę jedyna pewna rzecz, jaka nasz czeka.
Przełamałem się dopiero kilka dni temu. Dłużej czekać nie mogłem. Pytanie od Walpurga o Marię zobligowało mnie. Jej milczenie trwało już zdecydowanie za długo. Tym samym kanałem, którym przedtem wysyłałem pozdrowienia, spytałem o jej stan. Pełen najgorszych obaw kliknąłem „Wyślij”. Odpowiedź przyszła wczoraj. Była brutalna: wtedy, gdy ja spokojnie czekałem na jej powrót, ona już nie żyła.
Wiadomość była jedynie potwierdzeniem tego, czego spodziewałem się od dawna. Ale i tak ciężko przyszło mi ją przełknąć. Zawsze gdzieś tam, w głębi serca, tliła się iskierka nadziei – że jednak wróci, że znów napisze notkę, że znów podyskutujemy pod jej, lub moim postem. Że znów przeczytam słowa „Witaj, Nitager”, jak miała zwyczaj rozpoczynać każdą wypowiedź, skierowaną do mnie.
Pozostawiła po sobie wspomnienia.
Nasze dyskusje były różne. Czasami zgadzałem się z nią, czasami nie. Czasami jej pewność siebie mnie irytowała, czasami ją podziwiałem. Czasami zazdrościłem jej, że jak lwica potrafi bronić swojego zdania, czasami jej brak wątpliwości przerażał mnie. Czasami wspieraliśmy się wzajemnie, czasami spieraliśmy się o coś, w czym nie byliśmy zgodni - nieraz ostro. Ale zawsze tliła się między nami ta niewidzialna nić wzajemnej sympatii i szacunku.
I o to właśnie chodzi. Mieć różne poglądy ale rozmawiać ze sobą, argumentować, przekonywać się, a jednocześnie mieć względem siebie szacunek i sympatię. Jaki nudny byłby świat, gdybyśmy wszyscy mieli takie same poglądy i gdybyśmy we wszystkim się ze sobą zgadzali.
OdpowiedzUsuńZ Marią można było się różnić i lubić jednocześnie.
Była jedyna w swoim rodzaju. Trudno mi znaleźć w blogosferze kogokolwiek, kto choć trochę by mi ją przypominał.
UsuńByła znaczącą postacią blogosfery. Osiągnęła to własną pracą wśród blogów licznych niczym ziarna piasku - tym większy należy jej się za to szacunek.
OdpowiedzUsuńMiała prawdziwą odwagę mówienia tego, co uznawała za słuszne.
Kres życia jest jedyną naprawdę demokratyczną sprawą, jaka dotyczy ludzi - tu nie ma wyjątków. Nie zmienia to faktu, że zwykle ma się wrażenie przedwczesnego odchodzenia.
Przykre, że to już i jej dotyczy.
Jej pracowitość zdumiewała mnie. Sama wspominała, że ma w zakładkach bardzo wiele blogów - potrafiła wszystkie nie tylko "oblecieć", ale też na każdym z nich zostawić komentarz, dowodzący, że uważnie przeczytała tekst. Co ciekawe, jej komentarze zwykle pojawiały się w nocy - ona chyba w ogóle nie spała!
UsuńZaskoczyła mnie ta wieść! Chociaż tak długa nieobecność budziła różne przeczucia...
OdpowiedzUsuńU mnie reakcją był tylko jęk: "A jednak!". Niestety, spodziewałem się tego. Wiedziałem jednak o jej chorobie.
UsuńDla mnie szok.Ciągle zaglądałam na jej stronę.Zadawałam sobie pytanie dlaczego nie pisze.Zachęcałam bezskutecznie.Nie chciałam myśleć o najgorszym.Śledząc komentarze u niej dostrzegłam skrajnie chamskie wpisy.Może to spowodowało rezygnację z blogowania?Tak sobie tłumaczyłam licząc ciągle na odzew.Nie ma wątpliwości, ze była to bardzo inteligentna osoba o zdecydowanych poglądach i chociaż miewałam nie raz odmienne zdanie to ceniłam jej wypowiedzi.Muszę to jakoś przetrawić, nie mniej jednak ze śmiercią nigdy się nie oswoję.Pozdrawiam. dawnodawnotemu.bloog.pl
OdpowiedzUsuńNie, na chamskie komentarze była odporna. Traktowała je jak ujadanie kundelka - zwracala uwagę bardziej dla formy niż z rzeczywistej potrzeby. Żadne chamskie komentarze nie były w stanie jej zniechęcić do blogowania.
UsuńNiestety - po raz pierwszy żałuję, że źródło tej informacji jest tak wiarygodne: Maria nie żyje. Aż trudno mi to wstukać w klawiaturę...
O kurczę! Podejrzewałam, że tak się stało. To była wspaniała osoba. Nie zgadzałam się z nią bardzo często, ale podziwiałam ją za umiejętność prowadzenia eleganckiej dyskusji, wrażliwe serce i otwarty umysł. :(((( Strasznie mi smutno...
OdpowiedzUsuńMnie też. Była ze mną od samego początku mojej przygody z blogiem. To już czwarta bliska mi z tego świata osoba, która odeszła
UsuńMam nadzieję, ze nie będziesz zły - dałam link do Twojej notki u siebie.
UsuńNie, skąd...
Usuńzabawne /?/ jest to, że dowiedziałem się o sprawie przypadkiem z wypowiedzi osoby, która Jej nie trawiła, uważała za "czerwoną" /nigdy mi zresztą nie wyjaśniła, o co w tej "czerwoności" chodzi/...
OdpowiedzUsuńpotwierdzenie o zgonie otrzymałem na blogu Kiry, który odwiedzam "nałogowo" /duży, żartobliwy cudzysłów!!! :D/...
mnie Maria - Dora mignęła na kilku forach podblogowych... pamiętam kilka Jej wypowiedzi z którymi może nie zawsze się zgadzałem, ale były na tyle sensowne, że nie wpuszczałem się w polemikę...
co teraz?...
z mojej strony tylko tyle...
[*]...
Maria miała bardzo wyraziste poglądy: lewicowe, proeuropejskie, antyklerykalne. Poza tym, jej wspomnienia z czasów PRL były takie, jakie miała większość ludzi - codzienne kłopoty, ale bez martyrologii. Niektórym ludziom to wystarcza, by nazwać kogoś takiego czerwonym.
UsuńMaria była trudna, ale można było się jej nauczyć. Jej blogowe początki zbiegły się z moimi (albo odwrotnie), zaglądałyśmy do siebie, ale po jakiejś historii, która nie ma znaczenia ani dzisiaj ani wtedy, coś się popsuło i tak już zostało do końca. A szkoda. Niemniej jednak z ogromną przykrością przeczytałam Twoją notkę. Tym bardziej, że ostatnio rozmawiałam o Marii chyba z Krajanką, bo też zauważyłam jej brak. I to jest chyba optymistyczne, że zauważamy czyjś brak. Pozdrawiam. Caffe
OdpowiedzUsuńEch, nie bójmy się słowa "wojna"! Ja tak to właśnie nazywam - wojna blogowa. Podzieliliśmy się na dwa obozy i tak już zostało. Szkoda...
UsuńA wiesz, że to w sumie dziwne, ja wyczuwałam te obozy, ale chyba nie byłam w żadnym z nich. Nie odpowiadała mi rola sędziego i nie pozwoliłam się nastawić przeciwko komukolwiek. Wiem, że to mi MD miała za złe, a je po prostu nie znałam ludzi na tyle, żeby ich oceniać. Tylko widzisz, jakie to ma dzisiaj znaczenie? Chociaż zanim się ta wojenka nie rozegrała, było tu naprawdę fajnie. Tego mi żal.
Usuń:(((
OdpowiedzUsuńdowiedziałam się o śmierci marii z dzisiejszej notatki onetowskiej umieszczonej na dole strony. nigdy tam nie zaglądam a dziś....bez żadnych przeczuć otworzyłam artykuł a tam informacja o śmierci marii dory.
OdpowiedzUsuńlubiłam czytać jej posty, źle mi było, kiedy czytałam "ujadanie kundelków". miałyśmy zbliżone poglądy, choć nie zawsze się zgadzałyśmy. żal, że tak bardzo chroniła swoją prywatność, że o jej śmierci dowiadujemy się z opóźnieniem. może tego chciała?
Żegnaj Mario i do zobaczenia kiedyś tam ...
OdpowiedzUsuń