Od rana trudno było ze mną wytrzymać. Z natury jestem raczej pesymistą i z wyprzedzeniem przewiduję pakiet najgorszych możliwości. Skutecznie więc podgrzewałem atmosferę, czyniąc przeróżne uwagi. Na przykład:
1.Czy nie zgubię się po drodze? Nie pierwszy raz jadę do Gdańska i zawsze w okolicach pewnego pechowego miasta gubię się i skręcam nie w tę stronę, a GPS zawsze poprowadzi mnie inną, gorszą, krętą, dziurawą i biegnącą cały czas przez obszar zabudowany trasą.
2.Czy nie będzie kłopotu z noclegiem? Pierwszy raz miałem nocować w hostelu, w którym Drugorodny załatwił nam miejsca przez internet, nawet nie kontaktując się z właścicielem. Dostałem jakiś nr rezerwacji, jakiś PIN – co się z tym robi? Jak to tak można bez portiera i klucza z wielkim, drewnianym brelokiem?
3.Czy zdążymy na czas? Co jeśli jakieś licho wlezie nam w drogę? Nie odważyłem się nawet pomyśleć słów „awaria samochodu”.
4.Czy wytrzymam tyle godzin na płycie z moim bolącym krzyżem? A co jeśli mi się zachce pić? Taki upał!
5.Jak wrócę do hostelu po koncercie? Czy kolejka jeździ też w nocy?
6.Na pewno czegoś zapomnę!!!!!!!
No, to takie mniej więcej miałem myśli przed wyjazdem. Koleżanka Małżonka musiała mnie kilka razy trzepnąć, żeby przywołać mnie do porządku. W końcu zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy do Trójmiasta.
Oczywiście, w wiadomym mieście skręciłem nie tam, gdzie trzeba. Jechaliśmy znowu nie tą drogą, którą sobie zaplanowaliśmy. Trasa wiodła przez jakieś małe pipidówy, była wąska, pełna zakrętów i masowo użytkowana przez kierowców ciągników, z podczepionymi, groźnie wyglądającymi maszynami rolniczymi. I bardzo niebezpiecznymi, z powodu notorycznego nieużywania kierunkowskazów („Nu, przecie kożdy gupi wie, że to moje płele i jo tu zawsze srkyncom!”). Musieliśmy się zatrzymać i zdesperowany sięgnąłem po analogowe pomoce nawigacyjne, w postaci atlasu. Ta pomoc okazała się znacznie lepsza od tych wszystkich cudacznych, elektronicznych udogodnień, bowiem szybko odnalazłem właściwa drogę i już po godzinie wjechałem na autostradę.
Jazda autostradą to dla mnie odpoczynek. Wychowany na kiepskich, przedunijnych drogach, naprawdę potrafię docenić fakt, że mogę sobie włączyć tempomat i jechać spokojnie, pilnując tylko dystansu. Potem, po wjechaniu na obwodnicę Trójmiasta, trochę mi się humor popsuł, ponieważ nadeszły akurat godziny szczytu i tłok był niesamowity. Na szczęście trasę na Skwer Kościuszki w Gdyni miałem opanowaną do perfekcji (znaczy, dokładnie przestudiowaną na Mapach Google) i zgubiłem się tylko raz.
No dobra, stanąłem przed kamienicą o właściwym adresie. Spodziewałem się jakiegoś skromnego budynku hotelowego, ale zamiast tego ujrzałem normalne wejście na klatkę schodową, w dodatku otwierane kodem, którego nie znałem. Okazało się, że hostel to tylko jedno piętro w tej kamienicy. Numer PIN, który widniał na potwierdzeniu rezerwacji (wydrukowałem sobie profilaktycznie cały dokument) nie działał.
Skorzystałem z okazji i wepchnąłem się, gdy ktoś inny wychodził. Z drżeniem serca wcisnąłem właściwy guzik w windzie.
No dobrze, stoję przed drzwiami do mieszkania, oznaczonego jako hostel. Co dalej? PIN nadal nie działa. Zacząłem odczuwać początki paniki, kiedy to Koleżanka Małżonka znalazła na rezerwacji jakiś numer telefonu. Zadzwoniłem i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że ta pani po drugiej stronie wszystko wie! Podała mi PIN do drzwi, poinformowała który pokój, jak używać takiego czegoś w breloczku, co samo otwiera drzwi i wiele innych przydatnych informacji.
Sam hostel przytulny i świetnie położony. Ale kara śmierci dla tego, kto układał w nim podłogę! Chodziło się tam bowiem po RUCHOMYCH płytach, przykrytych wykładziną dywanową, które chybotały się pod nogami. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak spartolonej podłogi! Chodzenie po niej powodowało niesamowity hałas. Ktoś, komu zachciało się w nocy odwiedzić toaletę, chcąc nie chcąc budził wszystkich gości, a jego lokalizacja nie budziła najmniejszych problemów. Zawsze było słychać, gdzie facet się znajduje!
W końcu, najedzeni, przebrani i z biletami w rękach, wyruszyliśmy w stronę miasta, na dworzec kolejowy, skąd kolejka miejską mieliśmy zamiar dostać się na Żabiankę, a stamtąd do Areny, gdzie czekała nas główna atrakcja wyjazdu.
Dlatego nie przegapcie kolejnego odcinka, pod tytułem:
„Rock you like a hurricane”
Albo jakimś innym – jeszcze nie wiem, jak go zatytułuję…
Te wszystkie Twoje obawy to są skutki tak zwanego zasiedzenia się w jednym miejscu. Jeśli stale poruszasz się głównie na trasie dom-praca-dom -działka itd. to każdy wyjazd w trasę dalej jawi Ci się jako koszmar, a Ty się po prostu gubisz. Tyle tylko, że o ile się nie mylę posługujesz się komórką no a tam przecież jest "wspomagacz" w postaci mapy Google i miły głos będzie Cię prowadził do celu, nawet jeśli jesteś pierwszy raz w tej okolicy. A był taki moment, że któryś z synów nawet Ci pokazywał jak z tego ustrojstwa korzystać- pamiętam, że o tym pisałeś. A Skwer Kościuszki to takie miejsce, na którym nie jedne wakacje spędzałam w czasach odległych, bo szkolnych, głównie między 6 a 16 rokiem życia. Pisz szybciutko o koncercie!!!
OdpowiedzUsuńanabell
Coś w tym jest. Boję się wszelkich zmian, bo gubię się we współczesnym świecie, przepełnionym techniką cyfrową, której nie rozumiem. Ja mechanik - jak coś się nie obraca i nie wywiera siły na coś innego, to ja tego nie rozumiem!
UsuńWcale się nie dziwię Twoim obawom. Na szczęscie jak widzę na razie wszystko idzie dobrze.
OdpowiedzUsuńDobrze? Dobrze!? A wiesz, ile mnie to nerwów kosztowało?
UsuńPonoć wszystkie "niespodzianki" zjawiają się po tym, jak jest się przekonanym, że nastąpią. Najistotniejsze jest tzw. pozytywne ich pokonanie.
OdpowiedzUsuńJuż widzę minę swojego szefa, kiedy mnie pyta o analizę DFMEA, a ja odpowiadam: Spoko, luz, grunt to pozytywne nastawienie! Następnego dnia byłbym wezwany do kadr po obiegówkę.
UsuńBycie perfekcjonistą utrudnia życie. Sam to przerobiłem
OdpowiedzUsuńUłatwia życie zawodowe, utrudnia prywatne.
UsuńCzekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy, bo juz przemieszczasz sie w dobrze mi znane tereny - Zabianka! Tam sie wychowywalam i wyroslam od szczeniaka do studenta ( no scisle mowiac Przymorze), to najlepsze czasy mojego zycia :)) a obecnie tereny te , to po prostu cymes - najlepsza lokalizacja w miescie, do plazy i deptakow rzut beretem:)) Tylko dziwi mnie czemu hotel az w Gdyni na Skwerze?? Szkoda, ze nie gdzies blizej , wokol Zabianki czy Przymorza, mielibyscie cudne miejsca do spacerow i zadnego problemu z nocna kolejka...
OdpowiedzUsuńJoj! Ty z Żabianki? Że ja wcześniej nie wiedziałem! Moja Ty bratnia duszo! Jeśli kochasz Gdańsk choćby w jednej dziesiątej tak jak ja, to... No właśnie i tu mi się urwał koncept :(
UsuńNo pewnie, ze kocham:) I to jak! 😍
UsuńIm wiecej wspomagajacych gadzetow, kodow tym bardziej mozna sie pogubic - w jednym hotelu tak, w innym inaczej.
OdpowiedzUsuńJa bym tez sie zagubila na nieznanej trasie a wiem bo zdarzalo mi sie, nawet we wlasnym miescie !
Gdy jechalismy na slub corki ktorego lokacja znajdowala sie w sporej odleglosci od Atlanty, mozna powiedziec na wsi a dojezdzalismy don w nocy , w kompletnych ciemnosciach i nieistniejacym oswietleniu, przy tym takich pipidowkach ze GPS nie dzialal bo sygnal nie docieral, bardzo slabych oznaczeniach drogowych no i nie bylo kogo zaczepic i zapytac - to byla chyba nasza najbardziej koszmarna jazda.
Takze dala do zrozumienia ze istnieja miejsca do ktorych sygnal nie dociera wiec nie mozna liczyc na GPS - i wowczas przydala by sie tradycyjna mapa.
Jeśli chodzi o sygnał GPS, to - odpukać - w Najjaśniejszej jest on OK. Po prawdzie to nie potrzebowaliśmy nawet tego sygnału, bo tamtejsze tereny znamy na pamięć. No powiedzmy, pieszo - samochodem to jednak inna bajka.
Usuń