Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


czwartek, 1 września 2022

Szalony eksperyment

     Cóż, długo mnie nie było. Ale to nie tak, że miałem takie długie wakacje! One skończyły się już jakiś czas temu, tylko wolne mi się trochę przedłużyło.

     Ale nie będę Was zanudzał wspomnieniami z wakacji. Pozwolę sobie za to opowiedzieć o pewnym incydencie, który zmienił moje postrzeganie świata i sprawił, że zrozumiałem wreszcie tych małpkiewiczów, którzy od rana do nocy osuszają w sąsiedniej bramie kolejne buteleczki, przez cały czas trzeszcząc głupoty.

     O wakacjach wspomnę tylko tyle, że sporo musiałem się najeździć samochodem, choć po każdym tankowaniu serce bolało, jak przy zawale. Było gorąco, więc jeździło się z włączoną klimą. I gdy trochę zawaliły mi się zatoki i zaczęło się delikatne pokasływanie, uznałem że to właśnie przez tę klimę się przeziębiłem. Ale na wszelki wypadek, jako człowiek odpowiedzialny – a przynajmniej za takiego się uważający – przed powrotem do pracy wykonałem test na obecność wiadomego wirusa.

     Niestety, test chyba był jakiś wybrakowany. Niby wyszedł minus, ale jakiś taki niewyraźny. Pewnie minął mu termin ważności. Więcej testów nie miałem, ale minus to minus, więc pokrzepiony na duchu, wyruszyłem rankiem do biura.

     Tam, słysząc moją mowę i pokasływanie, szef na odchodne dał mi nowy test.

     - Sprawdź, tak na wszelki wypadek.

     Wziąłem i następnego ranka, jeszcze przed zrobieniem sobie kanapek, wykonałem test.

     I wiecie co? Włosy stanęły mi na głowie! Wynik pozytywny!

     Co ja narobiłem? Rozpocząłem nową pandemię! Stałem się tym, no, ogniskiem! Nie dość, że pozarażałem wszystkich w biurze, to jeszcze kuzynostwo z dziećmi, które było z nami na szlaku i mieszkało w jednym domku!

     No i spanikowałem.

     Panikowałem jeszcze dobrą chwilę, dopóki zegar nie przypomniał mi, że czas do pracy. No, ale wiadomo, że do pracy nie pójdę! Więc znowu odrobina paniki, ale tym razem częściowo kontrolowanej.

     Najpierw SMS do szefa, że mam covida.

     Telefon do Koleżanki Małżonki, żeby jeśli może, natychmiast wyszła z biura. Jeśli nie, to niech się do nikogo nie zbliża!

     Potem kolejny – do kuzyna z ostrzeżeniem i zaleceniem, żeby się przetestowali.

     Telefon do przychodni wykonałem później, po otwarciu przychodni. Pani z okienka poinformowała mnie, że lekarz się ze mną skontaktuje. Co też się stało, ale dopiero po kilku godzinach. Po krótkim wywiadzie stwierdziła, że lekarstwa nie są mi potrzebne, bo infekcja przebiega nadzwyczaj łagodnie. Dała kilka zaleceń i zwolnienie lekarskie. Mam dzwonić, jakby się pogorszyło.

     A następnego dnia okazało się, że Koleżanka Małżonka też miała plusa!

     W efekcie przez cały tydzień siedzieliśmy sobie w domku i nudziliśmy się jak mopsy. Czuliśmy się całkiem dobrze, a nie mogąc nigdzie wychodzić, pomimo ładnej pogody, musieliśmy jakoś sobie zorganizować czas. Najpierw sprzątanie, potem trochę telewizji, potem trochę prac codziennych, trochę komputera, książka… Nuuuda, panie! Aż w końcu zstąpiłem do piwniczki zanieść słoiki z ogórkami w zalewie z curry i mój wzrok padł na półkę z nalewkami.

     Hmm… Pomysł zastukał w czerep. Tyle tego jest, co roku przybywa, a prawie nic nie ubywa? Może akurat przyszedł czas to zmienić i co-nieco pokosztować? Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Teraz właśnie świat nas nie potrzebuje, nie mamy żadnych zobowiązań, nigdzie się nie wybieramy! Postanowiłem więc, że musimy sobie jakoś osłodzić sobie ten przymusowy areszt domowy. I wiecie co? Fajnie było! 

     Tylko wątrobie pewnie się to nie podobało, ale kto by ją tam pytał, a ona sama na razie milczy.

     Tak więc pragnę Was wszystkich przestrzec – strzeżcie się wirusa, bo on czasem potrafi strasznie w głowie namieszać i jeszcze piwniczkę przetrzebić. I na zdrowie pewnie też ma to wpływ niemały.

     Mogłem wtedy pisać – ale ogarnęła mnie taka błogość, że w zasadzie nic mi się nie chciało. Tak właśnie działają moja przepyszna śliwkówka, krupniczek, wiśnióweczka i koniak domowej roboty. A że jeszcze w wakacje odwiedziło się Czechy, to i browarku nie zabrakło.

     I wtedy właśnie zrozumiałem tych małpkiewiczów i pijusów, których życie zaczyna się i kończy na butelce czegoś mocniejszego. Świat w tym stanie naprawdę wydaje się całkiem znośny. Wiadomości o inflacji, o wojnie, o zatruciu Odry – wszystko to spływało po nas jak woda po kaczce. Niczym się człowiek nie przejmował i na pewno zdrowie psychiczne na tym zyskało. Z fizycznym pewnie gorzej… I nic nie chce się robić! A ja całe życie dziwiłem się tym ludziom, że marnują swoje lata na stanie w bramie, suszenie butelek i pierniczenie o niczym. Dopiero teraz zrozumiałem, że ta odczuwana całą duszą życzliwość do całego świata, jaką wtedy zyskują, może być naprawdę przyjemna. Nawet gołębie mnie nie wkurzały.

     No, ale trzeba wiedzieć, kiedy skończyć ten psychologiczny eksperyment, bo pomimo błogostanu doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że co za dużo to niezdrowo. Taki więc, kiedy tylko świat znów się o nas upomniał, powróciliśmy zgodnie na drogę cnoty.

     - Abstynencja aż do rocznicy ślubu – zarządził Zarząd (znaczy Koleżanka Małżonka). – A i wtedy tylko szampan wchodzi w grę. Trzeba podreperować wątrobę.

     - A ja w międzyczasie jadę na zjazd – zaoponowałem.

     Przewróciła oczami.

     - No dobra, na zjazd masz dyspensę. Ale poza tym!...

     - Jak harcerz – podniosłem w górę dwa palce. – Nawet kefiru!

     Poza tym nic się w moim życiu nie zmieniło. Tylko już na małpkiewiczów w bramie patrzę bez obrzydzenia, a nawet z pewną dozą sympatii i zrozumienia.


22 komentarze:

  1. Dobrze, że łagodnie przeszedłes, to przynajmniej sobie odpocząłeś. Ty i Koleżanka Małżonka. No i wreszcie piwnica służyła do czegoś innego niż ogladania. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uzmysłowiło mi to ponadto, jak łatwo wpaść w nałóg. Przecież to było naprawdę przyjemne!

      Usuń
  2. Tak to można chorować.A to "nawet gołębie mnie nie wkurzaly" mnie rozbawilo.Cos dużo osób teraz choruje,dobrze ze lekko.Marta uk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna fala, zapowiadana od dawna. A lekko - pewnie częściowo dzięki szczepionkom, a częściowo dlatego, że teraz atakuje głównie omikron, który jest łagodniejszy od pierwotnej wersji.

      Usuń
  3. Zdrówka dla Was Kochani😊🧡
    Ja na smuteczki też schodzę do piwnicy, przynoszę i nalewki filtruję i jest potem wesoluchno😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wysysasz to płótno od filtrowania? Bo ja tak kiedyś zrobiłem, gdy litowałem wyjątkowo smaczną nalewkę, nie pamiętam już jaką. Mój Drugorodny widząc to, parsknął śmiechem i skwitował: "Jak ostatni Mietek!", czym rozbawił mnie do łez.

      Usuń
  4. Ten kolejny mutant przebiega nieco jak zwykłe przeziębienie, cechą charakterystyczną jest całkowita niechęć do podejmowania jakiegoś działania, za to dobrze i długo się śpi. Nie wiem czy wewnętrzna dezynfekcja jest przy tym wskazana- raczej wątpię. Ja na razie po po kolejnym "doszczepieniu", w sumie załapałam już 4 szczepienia. Właśnie mi wzrósł czynsz o 86€ miesięcznie - jestem mocno zaniepokojona, bo wszak żyję za złotówki zamieniane na Euro.Kurs złotówki wobec Euro=klęska.
    Miłego,;) anabell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja długo spałem już z tamtym, poprzednim mutantem: dwa dni boleści, a potem pięć dni spania z przerwami na regulacje bilansu wodnego...
      jednak alko nie wydaje mi się dobrym pomysłem podczas chorowania, bo obniża odporność, ale jest jeszcze taka logika:
      pijesz - odporność spada - dłużej chorujesz - dłużej masz pretekst do napicia się...
      miłego :)

      Usuń
    2. A ci głupi ludzie pytają, czy cokolwiek w ogóle ostatnio staniało. Oczywiście, że staniało! Staniała złotówka.

      Usuń
    3. Gdybym czuł się źle, na pewno nie sięgałbym po alkohol. Ale czułem się całkiem normalnie, wić uznałem, że ryzyko jest znikome i warte podjęcia, żeby poczuć ten smak.

      Usuń
  5. czy legionelloza, mająca pewien związek z klimą dotyczy też klimy samochodowej?...
    co prawda wyłapałem swego czasu covida w aucie, ale od brata, nie od klimy...
    ...
    bo "rzeczywistość bez małpki jest nie do przyjęcia", czy jakoś tak?...
    nigdy nie miałem pretensji do małpkiewiczów, że piją, a niech sobie piją, także publicznie, mnie to nie przeszkadza, byle tylko nie broili...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klima to klima. Ewaporator, w którym gromadzą się te wszystkie grzyby i drobnoustroje, w samochodzie ma trochę inny kształt, ale działa w ten sam sposób. Wciąż jest zimny, skrapla się na nim para wodna.

      Usuń
  6. Zawsze jestem zdania, że powinno się podejmować wyzwania ale tylko te możliwe do realizacji. Kiedy ta rocznica ślubu?
    Jeżeli tak do dwóch tygodni to pewnie da się wypełnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do rocznicy jeszcze sporo. Półtora miesiąca. I da się wypełnić, bo w międzyczasie zjazd :)

      Usuń
  7. Istnieje powiedzenie "zalac robaka" czy jakos podobnie - w Twoim wypadku poskutkowalo choc ogolnie nie miesza sie choroby z alkoholem.
    Ja, niepijaca, nigdy nie zrozumiem pociagu ludzi do trunkow - odnosi sie to do tych w bramach, nie do Ciebie.
    Dobrze ze zniesliscie lagodnie przy okazji odpoczywajac po wakacjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli przyjmuje się jakieś leki, to na pewno z daleka od alkoholu. Ale jeśli czuje się człowiek znośnie, dlaczego nie? Ja za samym alkoholem też nie przepadam i nie rozumiem ludzi, którzy żłopią jakieś świństwa, byle tylko odlecieć. Jeśli to coś nie jest smaczne, nie biorę tego do ust. Ale moje naleweczki, według najlepszych, staropolskich receptur - to jest prawdziwy rarytas!

      Usuń
  8. Klik dobry:)
    Kuracja była bardzo przyjemna. Nie każdy jednak ma tak zaopatrzoną piwniczkę i może dlatego covida ciężej przechodzi.

    Małpkowicze z bramy wiedzą, co robią. Oby tylko Twojej piwniczki nie wytropili. :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto nie ma, niech żałuje! I żałując, czym prędzej niech się bierze za sporządzanie nalewek na przyszłość - to w przyszłości żałować nie będzie. Teraz nadejdzie pora na śliwki, a na krupnik sezon trwa cały rok, podobnie jak na większość ziołowych.

      Usuń
  9. Ależ to oczywiste, że picie nałogowe ma powód, i to inny niż cyniczna decyzja uzależnionego. Małpkowicze piją właśnie, by uzyskać chwilową poprawę nastroju, a nie mnie, czy Tobie na złość. Problemem są skutki uzależnienia wynikające z utraty kontroli. Rozumiem doskonale, dlaczego sięgają po alkohol, co nie znaczy, że uważam ich decyzję za racjonalną, gdyż kompletnie nie biorą pod uwagę ogromu destrukcji, jaki nieuchronnie spada na nich i ich otoczenie. To trochę tak, jakby ktoś polubił skakanie na główkę do nieznanej wody i ryzykował złamanie karku, z tym że z czasem ktoś by do wody dodawał coraz więcej gnojówki. Nie dość, że wzrasta ryzyko gwałtownej śmierci, to jeszcze delikwent cuchnie coraz bardziej i traci możliwość normalnego życia społecznego. A jeszcze jakby ten skoczek w pewnym momencie tak bardzo chciał skakać w gnojówkę, że zrezygnowałby dla tych skoków z pracy, potrafiłby popełnić dla skoku przestępstwo etc..., to mielibyśmy przybliżoną naturę uzależnienia. Wszystko dla przyjemności krótkiego lotu.
    Zwróć jednak uwagę, że na pewne odkrycie, jakiego nieświadomie dokonałeś podczas tego eksperymentu: Ty piłeś pyszne nalewki domowej roboty, a co najmniej jeden efekt był taki sam, jak po wypiciu małpki lub nawet jabola, czy innego męczennika: nie chciało Ci się nic robić tak samo, jak i małpkowiczom. To doświadczenie pokazuje bardzo ładnie, że nie ma czegoś takiego, jak ekskluzywny alkohol: walisz go w gardło, a on potem wali Cię w łeb, nawet jeśli to będzie certyfikowana whiskey za 5000 euro butelka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już Jan z Czarnolasu pisał: "Miło szaleć, kiedy czas po temu". Skoro świat niczego ode mnie nie chciał, nie potrzebował ani minuty mojego czasu, to go sobie zorganizowałem, żeby było miło.
      Oczywiście, podkoloryzowałem odrobinę, bo nikt nie jest w stanie wytrzymać kilku dni z rzędu w stanie nieważkości (chyba). Ale wieczorkiem, przed ekranem, na którym leci fajny film, przyjemnie było sączyć te moje skarby. A jak się dobrze spało! Nawet nasza złota, polska młodzież, drąca japy pod naszym oknem mi nie przeszkadzała.

      Usuń
    2. Nitager, kilka dni pod rząd w stanie nieważkości, to zaledwie pierwsza liga, nad nią jest ekstraklasa i liga mistrzów. Trochę próbował to przybliżyć Pilch chwaląc się przy tym niemiłosiernie swymi regularnymi występami w lidze mistrzów, skończył jak skończył. Dlatego wiele zależy od tego, co miał na myśli wieszcz, pisząc o tym, że miło szaleć, konkretnie chodzi mi o definicję szaleństwa.
      Do mnie od "miło szaleć, kiedy czas po temu" przemawia kawał o wróbelkach i wilku luzaku: Wróbelki fruwały sobie raz wyżej, raz niżej nad łąką, ot tak dla zabawy i dla jaj wkręciły wilkowi temat, że właśnie to stanowi o tym, że są luzakami. Wilk też tak chciał i biegał za nimi podskakując. Wróbelki ledwie kryjąc śmiech z jego nieporadnych prób pokazały mu "najwyższy szczyt luzactwa", tzn. pikowanie prawie do dna przepaści i wzniesienie się tuż nad ziemią. Wilk również skoczył, a wróble nurkują obok niego zmieszane i pytają:
      - Eeee, wilk, masz spadochron?
      - Nie, nawet go na oczy nie widziałem.
      - To może masz skrzydła...???
      - Nie no, co wy, wilki nie mają skrzydeł!
      - Eeeee..., ale latać umiesz...???
      - Jak niby miałem się nauczyć?!
      - Kurwa, wilk..., ty to naprawdę jesteś luzak!

      Usuń
  10. Co dobre jest to zaraz jakiś nałóg z użycia tego dobrego wynajdą. A przecież "zwykłe" życie prowadzi do śmierci zawsze.

    OdpowiedzUsuń